Spis treści (interaktywny)
*** Zachęcam do wspierania
„Naszego Dziennika” poprzez kupowanie wersji papierowej,
zachęcam do zwiedzania strony, zawierającej przegląd ważnych dla przyszłości wydarzeń http://naszdziennik.pl/news ***
Jesteśmy na Twitterze oraz Facebooku
Gorąco zachęcamy do obserwowania nas na Twitterze, polubienia
naszej strony na Facebooku oraz rozsyłania wici znajomym.
Przypominamy, że niektóre serwery pocztowe blokują zasoby graficzne
w wiadomościach e-mail. Żeby mieć pewność, że wszystkie obrazki
wyświetlą się poprawnie, zachęcamy do:
- dodania adresu informator@naszdziennik.info do książki adresowej albo listy kontaktów,
- dodania adresu informator@naszdziennik.info do grona zaufanych nadawców,
- wybrania opcji „Zawsze pokazuj obrazki od tego nadawcy”.
Trzy pasma tematyczne do wyboru:
wiara, wychowanie i zdrowie
Szanowni Czytelnicy,
Bardzo
dziękujemy za czytanie i przekazywanie dalej naszych wiadomości
oraz za wszystkie informacje, zaproszenia, sugestie i uwagi, które
nam Państwo przysyłają.
Teraz
zachęcamy Państwa do skorzystania z możliwości otrzymywania
informacji dotyczących naszej wiary: bieżących wiadomości ze Stolicy
Apostolskiej, z życia Kościoła na świecie i w Polsce,
a także zapowiedzi najważniejszych wydarzeń oraz informacji
o godnych polecenia lekturach duchowych.
Dostrzegamy
też, że bardzo wiele uwagi poświęcają Państwo tematyce zdrowia.
W „Naszym Dzienniku” tej problematyce poświęcone są dwa dodatki
cykliczne: „Szlachetne zdrowie” oraz „Zdrowy styl życia”. Informujemy
w nich nie tylko o sprawach bieżących, ale podpowiadamy też,
jak zadbać o nasze zdrowie, np. jaki wpływ na nasze samopoczucie
ma to, co na co dzień spożywamy, jakich produktów należy unikać,
a o które warto wzbogacić naszą dietę. Od teraz mogą Państwo
otrzymywać najważniejsze informacje dotyczące zdrowia na swoją skrzynkę
e-mailową.
Oferujemy zatem Państwu e-mailowe powiadomienia
w trzech pasmach tematycznych: wiara, wychowanie i zdrowie.
Każdy odbiorca e-Informatora może określić, które z tych pasm go
interesują. Swoje preferencje mogą Państwo zaktualizować dzięki opcji
„Modyfikacja ustawień” w stopce wiadomości.
Redakcja e-Informatora „Naszego Dziennika”
*********************************************************************************************************************************************************************************************************************************
WARTO WIEDZIEĆ i REAGOWAĆ! (kwiecień
2014)
**************************************************************************************************************************************************************************************************************************************************************************
Z CZASOPISMA
"NASZ DZIENNIK" ...
1. Szukajcie prawdy, dobra i piękna. Przemówienie Ojca Świętego Franciszka do członków włoskiego stowarzyszenia CORALLO
Miejsce i data: Sala Klementyńska, 22 marca 2014 r.
http://www.naszdziennik.pl/wp/73642,szukajcie-prawdy-dobra-i-piekna.html - tłumaczenie: W.L.:
Dziękuję bardzo za to, co zostało powiedziane, i za pracę, którą
wykonujecie. Szukanie prawdy dzięki mediom. Ale nie tylko prawdy!
Prawdy, dobra i piękna, wszystkich trzech wspólnie. Wasza praca powinna
być realizowana w oparciu o trzy drogi: drogę prawdy, drogę dobra i
drogę piękna. Jakże są one ważne! Pochodzą z wewnątrz, są ludzkie.
Szukając prawdy na wszystkich tych trzech drogach, możemy trafiać na
błędy, a nawet pułapki. „Myślę, szukam prawdy…”: uważaj, abyś nie stał
się intelektualistą bez intelektu. „Idę, szukam dobra…”: uważaj, abyś
nie stał się etykiem bez dobra. „Lubię piękno…”. Owszem, ale uważaj,
aby nie robić tego, co robi się często, tzn. pudrowania piękna i
stosowania zabiegów kosmetycznych dla stworzenia sztucznego piękna,
które nie istnieje. Prawda, dobro i piękno pochodzą od Boga i są w
człowieku. I to jest praca mediów, a zarazem wasza.
Zostały wskazane dwie sprawy, do których chciałbym powrócić. Po
pierwsze, harmonijna jedność waszej pracy. Istnieją wielkie i małe
media. Ale jeżeli czytamy XII rozdział Pierwszego Listu św. Pawła do
Koryntian, widzimy, że w Kościele nie ma nikogo wielkiego ani małego:
każdy ma swoją funkcję pomagania drugiemu. Ręka nie może istnieć bez
głowy itd. Wszyscy jesteśmy członkami, nawet wasze media, zarówno te
duże, jak i te małe, są członkami zharmonizowanymi dzięki powołaniu do
służby w Kościele. Nikt nie powinien czuć się mały, zbyt mały wobec
innego zbyt dużego. Wszyscy jesteśmy mali wobec Boga, w pokorze
chrześcijańskiej, ale wszyscy mamy swoje zadanie. Wszyscy! Tak jak w
Kościele. Zadam pytanie: kto jest ważniejszy w Kościele: papież czy
staruszka odmawiająca codziennie Różaniec za Kościół? Niech na to
odpowie Bóg: ja nie mogę odpowiedzieć. Ale każdy jest ważny w tej
harmonii, ponieważ Kościół jest harmonią różnorodności. Ciało Chrystusa
jest tą harmonią różnorodności, a tym, który tworzy harmonię, jest Duch
Święty. To On jest najważniejszy ze wszystkich. Chcę podkreślić, że
ważne jest szukanie jedności, a nie postępowanie według logiki, że duża
ryba połknie małą.
Została poruszona druga sprawa, o której także wspominam w
adhortacji apostolskiej „Evangelii gaudium”. Była mowa o klerykalizmie.
To jedna z bolączek, jedna z bolączek Kościoła. A jest to bolączka
„współwinna”, ponieważ kapłani lubią klerykalizować świeckich, a tak
wielu świeckich na kolanach prosi o to, aby ich klerykalizowano, bo to
jest wygodniejsze. A to jest grzech obydwu rąk. Musimy przezwyciężyć tę
pokusę. Świecki musi pozostać świeckim, ochrzczonym posiadającym siłę
płynącą z chrztu, sługą. Nie sprzedaje się powołania, jakie ma człowiek
świecki, nie handluje się nim, nie jest się wspólnikiem innej osoby.
Nie. Ja jestem właśnie taki. Ponieważ chodzi o tożsamość. Tyle razy
słyszałem na mojej ziemi: „Ja w mojej parafii, wie ksiądz kardynał, mam
bardzo zdolnego świeckiego człowieka: posiada on zdolności
organizacyjne. Eminencjo, dlaczego nie zrobić go diakonem?”. To jest
propozycja księdza i natychmiast: klerykalizacja. Zróbmy diakonem tego
świeckiego… A dlaczego? Ponieważ diakon czy kapłan jest ważniejszy od
świeckiego? Nie! A to jest błąd! Jest dobrym świeckim? Niech nadal
będzie świeckim i niech wzrasta jako świecki. Ponieważ chodzi o
tożsamość przynależności chrześcijańskiej. Według mnie, klerykalizm
przeszkadza we wzrastaniu świeckiego. Pamiętajcie o tym, co
powiedziałem: to pokusa wspólna dla świeckich i duchownych. Bo nie
byłoby klerykalizmu, gdyby nie było świeckich, którzy chcą być
klerykalizowani. Czy to jest jasne? Dlatego dziękuję za to, co robicie.
Harmonia: jest to także inna harmonia, ponieważ funkcji świeckiego nie
może pełnić ksiądz, a Duch Święty jest wolny: niekiedy inspiruje
kapłana do zrobienia jakiejś rzeczy, innym razem świeckiego. Rozmawia
się podczas rad duszpasterskich. Tak, ważne są rady duszpasterskie:
parafia – w tym miejscu cytuję Kodeks Prawa Kanonicznego – parafia, w
której nie ma rady duszpasterskiej ani rady ds. ekonomicznych, nie jest
dobrą parafią, brakuje w niej życia.
Poza tym jest tak wiele cnót. Wspomniałem na początku: podążajcie
drogą dobra, prawdy i piękna, i tylu cnót na tej drodze. Jednak
istnieją także grzechy mediów! Pozwolę sobie powiedzieć trochę o tym.
Dla mnie najpoważniejszymi grzechami mediów są te, które są związane z
kłamstwem, nieprawdą. Jest ich trzy: dezinformacja, oszczerstwo i
obmowa. Dwa ostatnie są grzechami ciężkimi, ale nie tak niebezpiecznymi
jak pierwszy. Dlaczego? Wyjaśnię wam. Oszczerstwo jest grzechem
śmiertelnym, ale można wyjaśnić i rozpoznać, że jest to oszczerstwo.
Obmowa jest grzechem śmiertelnym, ale można dojść do stwierdzenia, że
to jest niesprawiedliwe, ponieważ ta osoba zrobiła tę rzecz w takim
czasie, a potem żałowała i zmieniła życie. Natomiast dezinformacja to
przekazanie połowy faktów, które są dla mnie bardziej odpowiednie, i
przemilczenie drugiej połowy. Tak więc ten, kto ogląda telewizję, czy
ten, kto słucha radia, nie może wyrobić sobie dokładnej opinii,
ponieważ brakuje mu pewnych elementów i nie są mu one podawane. Proszę,
unikajcie tych trzech grzechów: dezinformacji, oszczerstwa i obmowy.
Dziękuję wam za to, co robicie. Powiedziałem księdzu Sanchirico, aby
wygłosił do was przemówienie, które napisałem. Ale słowa
przewodniczącego zainspirowały mnie do powiedzenia wam tego
spontanicznie i powiedziałem to językiem serca: tak to odbierzcie. Nie
językiem włoskim, ponieważ nie przemawiam stylem Dantego!… Dziękuję wam
bardzo i teraz zapraszam was do odmówienia modlitwy „Ave Maria”, aby
udzielić wam błogosławieństwa.
2. Ksiądz Profesor Tadeusz Guz: "Zasady myślenia katolickiego"
Homilie
i wykłady Księdza Profesora to perły i diamenty słowa. Dzielmy się tym
słowem, które tłumaczy skutki (wojen i rewolucji) poprzez naukowo
rozpoznane przyczyny (błędnego, ideologicznego myślenia).
Adres: http://naszdziennik.pl/ks-prof-tadeusz-guz-wideo/
1a.
"Prawda. W trosce o medialną
kulturę miłosierdzia” - temat dwudniowych rekolekcji wielkopostnych (uczestniczyła redakcja „Naszego Dziennika”) http://naszdziennik.pl/ks-prof-tadeusz-guz-wideo/72088.html
1b.
"Miłość. W trosce o medialną kulturę miłosierdzia” - część 2 rekolekcji http://naszdziennik.pl/ks-prof-tadeusz-guz-wideo/72089.html
2a.
Zasady myślenia katolickiego. Homilia przed wykładem http://naszdziennik.pl/ks-prof-tadeusz-guz-wideo/73575.html w kościele pw. św. Stanisława Kostki w Warszawie-Żoliborzu.
2b.
Zasady myślenia katolickiego - wykład inaugurujący http://naszdziennik.pl/ks-prof-tadeusz-guz-wideo/73577.html
W wykładzie pojawia się szereg
interesujących nas Polaków wątków, m.in. na temat aktualności i
ciągłości nauki i nauczania Kościoła Katolickiego. To nauczanie
jest nierozerwalnie związane z Osobami: Prymasem Hlondem, Prymasem
Stefanem Wyszyńskim, Księdzem Jerzym
Popiełuszko, Papieżem Świętym Janem Pawłem II...
Nauka KK to panaceum na wszystkie choroby ducha, to propozycja dla
rozumu i dla duszy, propozycja na życie doczesne i życie
wieczne w harmonii z TrójJedynym Stwórcą.
Nauka KK jest uświęcająca. Nauka KK jest święta ! Ta nauka
posługuje się zasadami analogicznymi do praw i zasad nauk ścisłych. Te
zasady wypowiada i tłumaczy Ksiądz Profesor.
Inne niezwykle cenne wypowiedzi Księdza Profesora:
Szkoła
Frankfurcka jako kontynuatorka marksizmu-leninizmu - w ramach wykładów
organizowanych przez gdański oddział Polskiego Towarzystwa
Filozoficznego - wygłoszony 4. X. 2012 na Uniwersytecie Gdańskim: wykład dyskusja
3. Pole minowe w słowniku
Ideolog postmodernizmu Jacques Derrida mówił, że słowa są jak
puste wagony i można wkładać w nie różne treści. (...) Tworzenie nowych
terminów odbywa się w połączeniu z wypieraniem istniejących,
tradycyjnych pojęć. Przestaje się ich używać w tekstach genderyzmu, tak
jakby istniał jakiś zakaz. Chodzi tu o takie słowa jak właśnie:
„chłopiec”, „dziewczynka”, „mężczyzna”, „kobieta”. Sam Derrida tuż
przed swoją śmiercią radził w związku z wprowadzeniem nowej definicji
związku kobiety i mężczyzny w Parlamencie Europejskim jako „związku
partnerskiego”, by przestać całkowicie używać słowa
„małżeństwo”.
http://naszdziennik.pl/polska-kraj/73177,pole-minowe-w-slowniku.html
4. O zmienianiu znaczenia słów przez Stalina – fragment powieści Wacława Solskiego pt. „Władza”
Jest na to sposób, którego jeszcze nikt nie próbował. Trzeba zabić to
słowo, pozbawiając go jego pierwotnego znaczenia. Rozumiesz, co mam na
myśli? (...) Nasz Wydział Agitacji i Propagandy już się tym zajął.
Dostali ode mnie rozkaz, który wprowadzają w życie. Słowo „przyjaźń”
będzie w przyszłości używane w naszych gazetach i książkach tylko i
wyłącznie w takich zwrotach, jak „przyjaźń narodów Związku
Sowieckiego”, „przyjaźń, którą darzą wszyscy ludzie sowieccy swojego
Wodza”, „przyjaźń między masami pracującymi wszystkich krajów”, i tak
dalej. O żadnej innej przyjaźni nie będzie wolno pisać. W ten sposób to
słowo, w jego dzisiejszym znaczeniu, zniknie. A jak zniknie słowo, to
razem z nim zniknie pojęcie przyjaźni.
https://www.facebook.com/naszdziennik/photos/a.633608373358717.1073741825.383033388416218/717119791674241
5. Presja poza prawem. Autor Maciej Walaszczyk
Kontrole finansowe, jakimi
resort edukacji straszy dyrektorów szkół aplikujących do programu
„Szkoła Przyjazna Rodzinie”, są nielegalne.
http://naszdziennik.pl/polska-kraj/73176,presja-poza-prawem.html
W Dniu Świętości Życia nadano 20 pierwszych certyfikatów „Szkoła
Przyjazna Rodzinie”. Certyfikaty wydaje Centrum Wspierania Inicjatyw
dla Życia i Rodziny. W uroczystości odbywającej się w Zespole Szkół im.
Prezydenta Ignacego Mościckiego w podwarszawskiej Zielonce wzięli m.in.
udział ks. abp Henryk Hoser i starosta wołomiński Piotr Uściński.
Minister Joanna Kluzik-Rostkowska zleciła mazowieckiemu kuratorowi
oświaty Karolowi Semikowi dokładne przebadanie i skontrolowanie zasad,
na jakich dyrektorzy szkół podpisują deklaracje „Szkoła Przyjazna
Rodzinie”. Reakcja MEN była błyskawiczna. Resort postanowił w trybie
natychmiastowym dowiedzieć się, z jakich funduszy szkoła finansuje
program, czy dyrektorzy, podpisując deklaracje przystąpienia do
programu, znali jego szczegółowe założenia i czy zapoznano rodziców z
jego zasadami. Odpowiedzi oczekiwał do godz. 14.00 tego samego dnia.
– To próba odstraszenia dyrektorów szkół od przyłączenia się do
programu. I o to rządowi chodzi. To nie są pytania stawiane w duchu
zrozumienia, ciekawości wobec podjętej inicjatywy, ale ewidentny atak –
ocenia starosta wołomiński. Kontrole finansowe mogą mocno uprzykrzyć
życie dyrektorowi placówki.
Zdaniem Uścińskiego, interwencja, którą z inicjatywy MEN podjął kurator
oświaty, nie ma podstaw prawnych, jest nielegalna i wprost narusza
obowiązujące przepisy.
– Reakcja ministerstwa na społeczną akcję była wręcz natychmiastowa i
rozpoczęła się tuż po nadaniu pierwszych certyfikatów –relacjonuje
samorządowiec.
Tymczasem zgodnie z ustawą o systemie oświaty działania mazowieckiego
kuratorium oraz MEN, podjęte w związku z przystąpieniem placówek do
programu „Szkoła Przyjazna Rodzinie”, pozostają zupełnie poza zakresem
nadzoru pedagogicznego. Ustawa jednoznacznie rozstrzyga, że nadzór nad
finansową i administracyjną działalnością szkół sprawuje organ
prowadzący szkołę, w tym przypadku gmina.
Jak wskazuje Instytut na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris, resort
edukacji i działający na jego polecenie kurator naruszyli chronioną na
mocy art. 165 ust. 2 Konstytucji zasadę samodzielności jednostek
samorządu terytorialnego. Jacek Sapa z fundacji Centrum Wspierania
Inicjatyw dla Życia i Rodziny nie ma wątpliwości, że działania MEN są
podyktowane fałszywą troską o dzieci, a tak naprawdę obawą, że szkoły i
rodzice będą aktywnie przeciwdziałać próbom demoralizacji dzieci.
Jacek Sapa przyznaje, że ministerstwo działało niezgodnie z prawem. – W
takiej samej sytuacji, gdy chodziło o próbę uzyskania przez przedszkole
certyfikatu przedszkola równościowego, wobec protestu rodziców
ministerstwo umyło ręce, pisząc, że ta sprawa wykracza poza jego prawne
kompetencje – przypomina Jacek Sapa. Jak dodaje, wielu szkołom wydawane
są przeróżne certyfikaty i ministerstwo w ogóle się nimi nie interesuje.
Starosta wołomiński wystosował w tej sprawie specjalne oświadczenie.
Piotr Uściński podziela zaniepokojenie w związku z „podejmowanymi
działaniami ideologicznymi, które pod pozorem walki o równouprawnienie
kobiet i mężczyzn promują działania szkodliwe dla prawidłowego rozwoju
dzieci i młodzieży”, a także działaniami podjętymi przez samą minister
Joannę Kluzik-Rostkowską. Dlatego zwraca się do resortu o udzielenie w
trybie Ustawy o dostępie do informacji publicznej wyjaśnień, w oparciu
o jaką podstawę prawną mazowiecki kurator oświaty został zobowiązany do
podjęcia czynności kontrolnych w placówkach oświatowych, które
przystąpiły do programu „Szkoła Przyjazna Rodzinie”.
„Proszę o przekazanie kopii dokumentu zobowiązującego Mazowieckiego
Kuratora Oświaty do podjęcia ww. działań. Zwracam się również z prośbą
o udzielenie informacji publicznej, na jakiej podstawie informuje Pani
Minister media, że wywierana była presja na dyrektorów szkół, aby
przystąpiły do programu ’Szkoła Przyjazna Rodzinie’ i przekazanie kopii
ewentualnych dokumentów wskazujących, że wywierana była presja” – pisze
starosta.
Kampania „Szkoła Przyjazna Rodzinie” ma na celu zagwarantowanie
rodzicom i dzieciom, że ich szkoła nie jest zagrożona infiltracją
lewackich ideologii. To forma obrony przed podejmowaną przez aktywistów
gejowskich próbą lansowania i przemycania do programów szkolnych i
szkoleń przeznaczonych dla nauczycieli ideologii gender rozmywającej
tożsamość płciową.
Rodzice mają gwarancję, że w szkole objętej certyfikatem dzieci nie
będą poddawane propagandzie kwestionującej podstawowe prawdy, jak np.
ta, że małżeństwo to związek mężczyzny i kobiety. Placówka biorąca
udział w projekcie otrzymuje gotowe programy edukacyjne i fachową pomoc
specjalistów.
6. Sukces polskich studentów
Sukces studentów z Politechniki Wrocławskiej na międzynarodowych
zawodach dla konstruktorów lotniczych w USA. Skonstruowany przez
Polaków tzw. samolot udźwigowy „Drop” zdeklasował rywali w klasie micro
– jednej z trzech, w której toczy się rywalizacja.
http://naszdziennik.pl/polska-kraj/73127,sukces-polskich-studentow.html
7. Sukces z historią w tle
W dzieciach można obudzić żywą pasję do poznawania dziejów naszej
Ojczyzny. Wiedzą o tym doskonale organizatorzy cyklu spotkań „Historia
dla najmłodszych – budzenie pasji”, którzy już po raz czwarty
zaprezentowali widowisko historyczne. Tym razem dzieci miały okazję
poznać m.in. dzieje dynastii Jagiellonów i spotkać samego króla
Zygmunta III Wazę, a także porozmawiać z husarzem z
Sandomierza.
http://naszdziennik.pl/polska-kraj/73094,sukces-z-historia-w-tle.html
8. Zawsze pod prąd – Jedynie prawda jest ciekawa. Autor: Anna Zechenter o Józefie Mackiewiczu
http://naszdziennik.pl/polska-kraj/73286,zawsze-pod-prad.html
W modzie są dziś „prowokacje”, a „dekonstruktorzy narodowych mitów” nie
muszą mieć odwagi, nie ryzykują niczym. Zdobywają popularność i poklask
„autorytetów” – w przeciwieństwie do prawdziwego poszukiwacza prawdy,
najwybitniejszego powojennego pisarza historycznego, człowieka, który
„walczył z potworem na ubitej ziemi” – Józefa Mackiewicza.
Nikt tak wcześnie jak on nie uchwycił istoty komunizmu i nikt z taką
pasją nie szukał prawdy w historii, płacąc za ideową bezkompromisowość
i kwestionowanie utartych opinii odrzuceniem przez polityczną emigrację
powojenną na Zachodzie i egzystencją na wygnaniu, często w skrajnej
nędzy. W kraju władze wymazały jego nazwisko z polskiej literatury, a
po 1989 roku Adam Michnik napisał o nim „zoologiczny antykomunista”.
„Tu leży armia”
Urodzony w 1902 roku w Petersburgu, po przeprowadzce rodziny do Wilna
związany do końca wojny z tym miastem. Tu zaczął pisać reportaże dla
„Słowa”. Docierał w najdalsze zakątki Kresów, dostrzegając zaniedbania
władz warszawskich wobec tych ziem, traktowanych, jego zdaniem, po
macoszemu; opisywał niekompetencje lokalnych urzędników, przysyłanych z
Polski Centralnej, którym obce były niepisane miejscowe prawa życia
społecznego i obyczaje.
Na Wileńszczyźnie zaznał po 17 września 1939 roku najpierw sowieckiego,
a potem niemieckiego panowania, ale także spotkał się z wrogością
polskich struktur podziemnych. Nieoczekiwanie spadł na niego wyrok
śmierci za opublikowanie w 1941 roku, po zajęciu Wileńszczyzny przez
Niemców, kilku artykułów poświęconych świeżo zakończonej sowieckiej
okupacji w gadzinówce „Goniec Codzienny”. Opisując realia codzienności
pod bolszewikami, Mackiewicz nie szkodził ani Narodowi, ani państwu
polskiemu – a tylko w takim przypadku mógłby zostać uznany za
kolaboranta. Polska miała od 1939 roku dwóch okupantów i ten drugi –
sowiecki – również zakładał polskojęzyczne gadzinówki, w których po 17
września 1939 r. publikowali znani pisarze, tacy jak Tadeusz
Boy-Żeleński, Julian Stryjkowski czy Stanisław Jerzy Lec („Czerwony
Sztandar” we Lwowie). Im nikt nie stawiał z tej racji zarzutów, a za
Mackiewiczem odium kolaboracji ciągnęło się latami, chociaż sprawa
została rozstrzygnięta zaraz po wojnie na jego korzyść.
W 1943 roku nadeszły wydarzenia, które naznaczyły jego życie do śmierci
– odsłonięcie przez Niemców grobów katyńskich i zaproszenie go na
miejsce ekshumacji. Pojechał tam za zgodą władz podziemnych, a potem
nieustannie dawał świadectwo prawdzie o sowieckiej zbrodni: w raporcie
dla podziemia, w wywiadzie dla „Gońca Codziennego”, w publikacji
„Zbrodnia Katyńska w świetle dokumentów”, opracowanej na prośbę gen.
Władysława Andersa po ucieczce z Polski w 1945 roku do 2-go Korpusu we
Włoszech. Jego praca wyszła drukiem bez nazwiska autora, wydał zatem
jeszcze pod koniec lat 40-tych własną książkę po niemiecku „Katyn –
ungesühntes Verbrechen” przełożoną na kilkanaście języków. W Polsce
rzecz ta ukazała się w 1997 roku pod tytułem „Mordercy z lasu
katyńskiego” jako pierwszy tom opracowanej przez Jacka Trznadla całości
„Katyń. Zbrodnia bez sądu i kary” (londyńskie wydanie z 2009 roku nosi
tytuł „Sprawa mordu katyńskiego. Ta książka była pierwsza”). To w tej
publikacji znalazły się znane słowa o ofiarach Katynia: „Tu leży
armia…”. Stawił się przed tzw. Komisją Maddena – ciałem powołanym w
1951 roku przez Kongres Stanów Zjednoczonych do zbadania zbrodni
katyńskiej – i zeznając jako świadek ekshumacji, przyczynił się do
uznania Sowietów za winnych mordu.
Przez dziesiątki lat odnotowywał poszlaki podrzucane przez Moskwę,
punktując najdrobniejsze elementy dezinformacji w setkach artykułów w
emigracyjnej prasie. Dzięki uporowi zebrał materiał, który może posłuży
kiedyś do analizy metod stosowanych przez Kreml dla zakłamywania
faktów. Rozsiewane przez bolszewików plotki skomentował celnie: „Trzeba
znać psychologię, by operować w biały dzień takimi chwytami. Bolszewicy
ją znają: każdy powtórzy, nikt nie sprawdzi”.
Rosja kontra Sowiety
Za największego wroga człowieka, za przeciwieństwo cywilizacji uważał
komunizm. Przeciwstawiał Rosję carską tej bolszewickiej, wyliczał
swobody obywatelskie, kontrastując je ze zdziczeniem czerwonych,
którzy, w jego pojęciu, Rosję zniszczyli, budując na jej gruzach system
nowy, obcy – barbarzyński. „Nie ma w Europie dziś dwóch narodów tak do
siebie niepodobnych, jak naród rosyjski i naród… sowiecki. Naród to nie
język, naród – to jego dusza, to jego tęsknoty, jego pieśni, jego
literatura – mówi jeden z jego bohaterów, a pogląd ten jest tożsamy z
Mickiewiczowskim, wyrażanym w publicystyce. – Kiedy Gogol pisał swego
’Rewizora’? Za czyjego panowania? Za panowania cara Mikołaja I.
’Żandarmem Europy’ nazywano tego cara. I oto ten ’żandarm’ pozwalał,
żeby wystawiać sztukę, w której wszyscy: i urzędnicy, i cały system
włącznie z żandarmami wykpiony był do nitki…”.
Sednem komunizmu jest kłamstwo. „Hitler, gdy napadał na Polskę,
przebierał ponoć jakichś tam zbirów w polskie mundury na granicy,
którym kazał atakować niemieckie posterunki. Stare mieszczańskie
kawały! – mówi jeden z jego bohaterów. I wyjaśnia znajomemu:
’Bolszewicy wiedzą, że nie trzeba nic robić. Wystarczy tylko:
powiedzieć. Czy ty myślisz, że jak napadali na Finlandię, potrzebowali
podstawiać jakiegoś przebranego faceta, który by strzelił do nich
pierwszy z linii Mannerheima? Po co! Oni po prostu powiedzieli. Tylko
powiedzieli, że Finowie zaczęli pierwsi strzelać. To wystarczy’”
(„Droga donikąd”, Londyn 1955).
Prawdy niewygodne
Jeżeli ktoś szuka poglądów kontrowersyjnych, niech sięgnie po
wspomniane powieści „Droga donikąd” i „Nie trzeba głośno mówić”,
których warstwa historyczna poświęcona jest kapitulanckiej i
ustępliwej, wręcz „kolaboracyjnej” – zdaniem autora – polityce
polskiego Londynu i dowództwa AK wobec Związku Sowieckiego. Niech
przeczyta „Lewą wolną” (Londyn 1965), w której autor winą za ostateczne
zwycięstwo bolszewików obarcza Józefa Piłsudskiego, twierdząc, że lęk
przed białą Rosją i lewicowe sympatie nie pozwoliły mu poprzeć
militarnie generała Antona Denikina, jednego z najwybitniejszych
dowódców kontrrewolucji, zwolennika „jednej i niepodzielnej” Rosji.
Mackiewicz był przeświadczony, że Polska powinna była tak prowadzić
działania wojenne, aby doprowadzić do upadku bolszewizmu – tymczasem
Piłsudski, któremu niechęć do Rosji carskiej przesłoniła zagrożenie dla
całego świata ze strony bolszewizmu, zmarnował szansę zdławienia
czerwonych.
A komu mało będzie Mackiewiczowskiego ukazywania prawd niewygodnych,
niech pozna historię zdrady Brytyjczyków, którzy po wojnie wydali
Stalinowi nie tylko członków Legionów Wschodnich, walczących u boku
Wehrmachtu, lecz także milion żołnierzy czerwonej armii, wziętych przez
Niemców do niewoli i oswobodzonych przez aliantów, oraz Rosjan
wywiezionych do Niemiec na roboty. Przy okazji do wagonów bydlęcych
cywilizowani ludzie Zachodu ładowali białych – uciekinierów przed
bolszewickim puczem w 1917 roku. Dramatyczne sceny rozegrały się nad
rzeką Drawą w Austrii w 1945 roku, skąd Anglicy przemocą wysyłali do
sowieckiego piekła tych, którzy woleli zginąć, niż znaleźć się w
sowieckich rękach. Ich krew spłynęła wodami Drawy… („Kontra”, Paryż
1957).
Gdy książki Mackiewicza zaczęły trafiać do PRL w latach 80. zeszłego
wieku, czytelnicy drugiego obiegu wyrywali je sobie, a autor stał się
dla młodego pokolenia odkryciem. Mieszkał wówczas, bardzo już
schorowany, w Monachium. „Obrońca królestwa bez kresu” zmarł w 1985
roku – nie doczekał chwili, gdy jego słowa: „Jedynie prawda jest
ciekawa”, stały się zawołaniem odradzających się środowisk
patriotycznych. Żył i pisał tak, że nikomu nie uda się napisać
„uładzonego życiorysu” Józefa Mackiewicza.
9. Zapraszamy do szkolnej ławki
Polecamy naszym Czytelnikom program „Ze szkolnej ławki”
prezentujący działalność szkół katolickich. Program prowadzony przez
Ojca Antoniego Balcerzaka SDB możemy oglądać w Telewizji Trwam w każdy
trzeci wtorek miesiąca.
http://naszdziennik.pl/wiara-kosciol-w-polsce/73289,zapraszamy-do-szkolnej-lawki.html
10. Rodzice sześciolatków szukają ratunku
3,6 tys. rodziców sześciolatków z woj. śląskiego zgłosiło się do
poradni po opinię w sprawie diagnozy gotowości szkolnej dziecka –
poinformowało Kuratorium Oświaty w Katowicach. Wydano 525 opinii
odraczających obowiązek szkolny.
Kuratorium zwraca uwagę na ogromne zróżnicowanie liczby
wydawanych opinii pozytywnych wśród poszczególnych poradni na terenie
województwa i zapowiada kontrole pod kątem „rzetelności tej
diagnozy”.
http://www.naszdziennik.pl/polska-kraj/73301,rodzice-szesciolatkow-szukaja-ratunku.html
11. Fałszywe religie. Autor Profesor Piotr Jaroszyński
http://www.naszdziennik.pl/wp/73390,falszywe-religie.html
W ten oto prosty sposób można wyjaśnić, czemu chętnie się dziś
przywołuje wszystkie religie poza chrześcijaństwem. Ludzie kształtujący
modę, zwłaszcza ci bardzo zamożni, przetrząsają każdy skrawek Tybetu i
każdą szczelinę w Himalajach, żeby znaleźć jakąś wiarę, która da im
spokój ducha. To przynajmniej stanowi autentyczny hołd dla
chrześcijaństwa, bo pokazuje, że nawet pod postacią schizm i
sekciarskich wypaczeń wciąż jest ono wystarczająco chrześcijańskie, by
budzić w takich ludziach niepokój.
Niesamowite i złowrogie są te oferty nowych, modnych i opływających w
dostatki religii, twierdzących, że potrafią zapewnić całkowite i
samoistne szczęście. I rzeczywiście, fałszywe religie przynoszą duchowy
komfort, lub przynajmniej dostarczają powodów do komfortu. Lecz
prawdziwy Kościół Boży można poznać po tym, że przynosi udrękę – udrękę
zwaną sumieniem, a przede wszystkim udrękę zwaną współczuciem.
Fragment pochodzi z: „Obrona człowieka” Gilberta Keitha Chestertona
Nie tylko ateizm, ale również
sztuczne promowanie najrozmaitszych religii, byle odległych od
chrześcijaństwa, łącznie z tymi, które prawie w ogóle nie mają
wyznawców albo są tworzone na potrzebę chwili, przypominając bardziej
sektę niż poważną religię – oto ciągle obecne metody walki z Kościołem.
Metody przewrotne i zawzięte, prowokują do konfliktu albo łudzą
szczęściem, liczą na zmęczenie i zniechęcenie: oferują prawie wszystko,
ale tak naprawdę wieje z nich porażająca pustka.
12. Gender: metody inwazji. Autor: Profesor Piotr Jaroszyński
http://www.naszdziennik.pl/wp/73270,gender-metody-inwazji.html
Gender wprowadzane jest na skalę globalną. Oznacza to, że za tą
ideologią stoją siły międzynarodowe, które dysponują potężnymi i
różnorodnymi środkami oddziaływania. Wszystko ujęte jest w pewną
całość, w pewien system, ma swoją logikę i logistykę, swoją strategię i
taktykę, swoje bliższe i dalsze cele, swoje agendy jawne i niejawne,
swoich popleczników i podwykonawców, a wreszcie swoich wrogów realnych
bądź wyimaginowanych.
System to na tyle potężny i zróżnicowany, że przeciętnemu człowiekowi
trudno jest to wszystko ogarnąć, uporządkować i rozpoznać, by
skutecznie się bronić. Raczej trafiany jest pojedynczymi razami, a
autorstwo przypisuje komuś, kto tylko wypełnia polecenia. Propagatorem
gender może być dziennikarz, polityk, przedszkolanka, naukowiec,
gwiazda filmowa, piosenkarz, uczeń, student, muzyk, katecheta, a nawet
ksiądz, no i oczywiście seriale, seriale, seriale, bo w nich jest
najwięcej miejsca na to, by przekonująco i sympatycznie ukazywać
gender, zwłaszcza jeśli po stronie gender stanie ulubiony aktor.
Właśnie o to chodzi, żeby powstała paleta bodźców, które płyną ze
strony różnych profesji, środowisk, pokoleń, tworzących zgodny chór, że
gender jest OK. Wtedy są większe szanse na to, że niezorientowany, ale
należący do zdrowo myślącej większości człowiek ulegnie, podda się,
uzna, że to normalne, bo przecież jesteśmy wolni i żyjemy w demokracji,
więc mogą być różne opcje polityczne, światopoglądowe i seksualne. Taki
człowiek nie wie, że jego proces myślenia, proces takiej właśnie
argumentacji został dokładnie zaprojektowany przez sztaby specjalistów.
Oni wiedzą, że przy odpowiednim bodźcu nastąpi spodziewana reakcja, a
jeżeli nie u wszystkich naraz, to u znaczącej większości, jeśli jeszcze
nie teraz, to w niedługim czasie.
W każdym razie podstawowa zasada brzmi tak: słowo „gender” ma pojawiać
się wszędzie, gdzie to możliwe, bo ma być elementem zastanego świata,
ma być tym, do czego wszyscy przywykli. Ma być na słupach
ogłoszeniowych, na billboardach, w gazetach, w radio, w telewizji, a
także wszędzie tam, gdzie jest nauka. Jeżeli temat konferencji nie ma
nic wspólnego z gender, to gender studies niech współfinansują taką
konferencję: tak było pod koniec ubiegłego roku na konferencji
poświęconej Powstaniu Styczniowemu, jaką zorganizowano w Pałacu
Staszica, placówce Polskiej Akademii Nauk. Ktoś zapyta, co ma gender
wspólnego z powstaniem? Nic, ale wystarczy, jeśli oba słowa będą się
kojarzyć, nawet zupełnie bez sensu.
Wszechobecność słowa „gender” jest ważniejsza niż
tłumaczenie, o co chodzi. Tłumaczenie zawsze będzie komplikować sprawę
i zniechęci większość, która z zasady nie chce się intelektualnie
wysilać. Ta większość milcząco zaakceptuje coś, czego nie rozumie, ale
co potwierdzają „autorytety”, co jest na topie, bo jest znakiem
postępu, nowoczesności, no i co nas łączy w walce z obskurantyzmem i
ciemnogrodem. A ten ciemnogród to najlepiej obrzucać kalumniami,
wyzwiskami, potwarzami, to lepsze niż argumenty, zwłaszcza gdy tak
naprawdę rzeczowych argumentów brak. Jest ironia, pycha i obelgi. A
poza tym intelektualna pustka.
W wielu krajach zachodnich, np. w Niemczech, sprawa gender jest już
przesądzona. Kto krytykuje, ten będzie ukarany, a jeśli są to rodzice,
to mogą nawet stracić dzieci. I nic nie zrobią, bo takie jest prawo. To
prawo ktoś uchwalił, bo ktoś inny w porę skutecznie nie ostrzegł, nie
wytłumaczył, nie zorganizował sprzeciwu. I przeszło, a teraz gender
deprawuje dzieci, demoralizuje, a więc niszczy społeczeństwo, bo ma za
sobą paragraf prawa i posłuszną każdemu prawu policję. U nas też do
tego zmierzają, chcą nam odebrać małżeństwo i miłość, rodzicielstwo i
dziecięctwo, a w końcu duszę i ciało. Brońmy się, brońmy skutecznie. I
w porę.
13. Formatowanie umysłów. Autor: Beata Falkowska
http://www.naszdziennik.pl/wp/73644,formatowanie-umyslow.html
Spopularyzowane przez Marshalla McLuhana pojęcie tworzonej przez media
„globalnej wioski” wciąż nabiera nowych znaczeń, wraz z postępami i
kolejnymi wcieleniami komunikacyjnej rewolucji. Media masowe to dziś
nie tylko możliwość odbioru informacji w skali światowej, ale jej
współtworzenia, komentowania, moderowania w internecie. Każdy może
zaistnieć. „Globalna wioska” wciąga i potrafi także bezwzględnie
wykorzystać, bo najczęściej rządzi się brutalnymi prawami rynku czy
politycznej walki, a poczucie wolności i wspólnoty, które niesie, bywa
iluzoryczne. Choćby kształt polskiej mediosfery obnaża fałsz hasła o
„wolnych mediach” i „swobodnym dostępie do informacji”. 25 lat po tzw.
transformacji na multipleksie po zaciekłej batalii znalazł się jeden
nadawca katolicki – Telewizja Trwam, a wszystkie pozostałe stacje
telewizyjne są tubą propagandową układu władzy.
W większości tradycyjnych i internetowych mediów toczy się nieustanna
walka przeróżnych politycznych, ideologicznych i ekonomicznych lobby,
gra o wpływy, klientów i popleczników. Wolność mediów jest wolnością
ich właścicieli, którzy niejednokrotnie bezkarnie poddają całe narody
manipulacjom i perfidnym kłamstwom, wykorzystując pasywność odbiorców i
bierne przyjmowanie aplikowanych łopatą do głowy treści. „Dla mnie
najpoważniejszymi grzechami mediów są te, które są związane z
kłamstwem, nieprawdą. Jest ich trzy: dezinformacja, oszczerstwo i
obmowa” – mówił Ojciec Święty Franciszek do członków stowarzyszenia
CORALLO, które zrzesza lokalnych nadawców radiowych i telewizyjnych we
Włoszech. Najgroźniejszym z tych grzechów jest według Papieża
dezinformacja – przekazywanie jedynie części, wygodnych dla danego
środowiska faktów, co prowadzi do fałszywych sądów u odbiorców.
Dezinformując, media wchodzą w rolę czwartej władzy i tworzą
rzeczywistość (polityczną, ideową), zamiast ją opisywać i komentować.
Subtelniejszym, acz równie niebezpiecznym, aspektem wpływu mediów na
nasze życie jest sugestywne promowanie określonych wzorców, stylów
bycia, przedmiotów pożądania etc. Kuriozalne, że dla wielu Polaków
naczelnym życiowym autorytetem jest pani Kasia czy Basia z ulubionego
serialu, „szczęśliwa” posiadaczka trzeciego męża, czas wolny spędzająca
w spa, której głównymi problemami są złamany paznokieć i zbędny
kilogram. Sączące się z mediów hedonizm, materializm i jawny lub
praktyczny ateizm są chlebem powszednim milionów ludzi na całym
świecie. Wyrywać siebie i innych z systemu medialnego ogłupiania
prowadzącego do współczesnego poddaństwa to zadanie dla katolików. W
jakim punkcie byłby dziś cały ruch homoseksualny, gdyby nie jego
wieloletnie lansowanie w mediach? Więcej, jestem przekonana, że gdyby
nagle z dnia na dzień czołowe światowe tytuły i telewizje wszczęły
gwałtowną krytykę gejowskich postulatów, społeczne sympatie także
szybko by się od nich odwróciły.
Zawartość gazet, czasopism, programów radiowych, telewizyjnych i
internetowych to najczęściej przekaz de facto jednokierunkowy. Od
twórców do odbiorców. Nie może nas zmylić zastosowanie interaktywnej
czy społecznościowej technologii. Przebija się zawsze punkt widzenia
redakcji, właściciela, powiązanego z nimi polityka („medium jest
informacją”, M. McLuhan). Tak się będzie działo, dopóki jedynym
czynnikiem „oddziaływania” odbiorcy na medium jest skuteczność reklamy.
Media nas nie zbawią, to tylko narzędzie, ale jakże skuteczne w dziele
ewangelizacji i przekonywania świata o prawdzie. Do świadectwa wiary w
świecie mediów i cyberprzestrzeni wzywają nas Benedykt XVI i Ojciec
Święty Franciszek. Bo wszędzie tam, gdzie jest człowiek, musi być
prawda i Chrystusowe orędzie, a dziś „świat cyfrowy nie jest światem
paralelnym ani czysto wirtualnym, lecz dla wielu ludzi, zwłaszcza
najmłodszych, stanowi część codziennej rzeczywistości” (Benedykt XVI,
Orędzie na 47. Światowy Dzień Środków Społecznego Przekazu, 2013).
Jako chrześcijanie nie możemy pozostać z boku toczącego się życia. Mamy
już w Polsce katolicką, ogólnodostępną telewizję, radio, pisma.
Wszystkie te dzieła w duchu odpowiedzialności przekazują prawdę zarówno
o codziennych wydarzeniach, jak i o wielkich wyzwaniach naszych czasów,
o których inni dezinformują lub milczą, jak obrona życia, kwestie
bioetyczne, gender.
Wciąż jednak trzeba modlić się i zabiegać o pomnażanie tego dobra. I o
wiarę, że Pan Bóg posługuje się nami jako dziennikarzami, artystami,
przedsiębiorcami, politykami. Bóg zawsze się z nami komunikował, mówił
do ludzi. W przeszłości zrozumiał to św. Maksymilian Maria Kolbe i
zainicjował ambitny program tworzenia katolickich środków komunikacji.
Jego rozmach może budzić podziw nawet dziś – święty myślał na przykład
o własnej sieci dystrybucyjnej wykorzystującej samoloty. Fantazje?
Bynajmniej. Jaka byłaby nasza wiara, gdybyśmy planowali tylko to, co
możemy w danej chwili osiągnąć własnymi siłami?
14. Media zniewalają człowieka. Autor: Ksiądz Biskup Adam Lepa
http://www.naszdziennik.pl/mysl/73606,media-zniewalaja-czlowieka.html
Wracamy nieraz pamięcią do czasów, gdy jedynym zarzutem kierowanym pod
adresem mediów była pretensja, że telewizja jest „złodziejem czasu”.
Później dopiero, w kręgach opozycji niepodległościowej, wołano, że
„telewizja kłamie”. Dziś lista zarzutów o negatywnym wpływie mediów na
człowieka wciąż się wydłuża i coraz bardziej niepokoi.
Media wykazują wielkie możliwości w zakresie działań pozytywnych. Uczą,
przybliżają dzieła kultury, budzą twórcze pasje, a w rękach ludzi
wierzących stają się miejscem skutecznej ewangelizacji. Od pewnego
czasu jednak obserwuje się, że coraz więcej mediów, również w Polsce,
wykazuje szkodliwy wpływ na swoich odbiorców. Przy czym działania te
coraz wyraźniej przybierają postać wyrafinowanej agresji, tym bardziej
skutecznej, że jest starannie kamuflowana, a zwykły użytkownik mediów
nawet się tego nie domyśla.
Obszary zniewalania
Wydawało się, że zwykłe manipulowanie jednostką i społeczeństwem jest
już najdalej idącą krzywdą wyrządzaną człowiekowi. Wskazywała na to
definicja, która stwierdza, że manipulacja jest celowym i skrytym
działaniem, przez które narzuca się jednostce lub grupie ludzi fałszywy
obraz pewnej rzeczywistości. Z czasem zaczęto bić na alarm, że
manipulacja wtedy jest najgroźniejsza, gdy stała się zorganizowanym
zakłamywaniem faktów i wydarzeń, systematycznie narzucanym naiwnemu
obywatelowi. Stosuje się ją również wobec Kościoła oraz instytucji
katolickich, takich jak Radio Maryja czy Telewizja Trwam. Nadal
bezpośrednio nie dostrzega się tych działań w życiu publicznym, gdyż są
konsekwentnie skrywanym obszarem zniewalania człowieka.
Należy podkreślić, że zorganizowana manipulacja dlatego jest bardzo
groźna, gdyż dysponuje potężnymi środkami: mitem, stereotypem, plotką i
kamuflażem, które zdolne są zbudować funkcjonujący perfekcyjnie czarny
PR. W literaturze amerykańskiej podkreśla się, że jest on niezwykle
skutecznym narzędziem panowania nad ludźmi, w szczególności nad
przeciwnikiem – ideologicznym i politycznym. Tymczasem, jak podkreślają
specjaliści, jeszcze więcej spustoszenia w człowieku niż najlepiej
zorganizowana manipulacja wywołuje pranie mózgu, które prowadzi w
jednostce do degradacji obrazu siebie, zahamowania rozwoju i zagubienia
nadziei na przyszłość. Wywoływane celowo lęki pogłębiają poczucie winy
oraz deficyt wiary w siebie. Jednostka wstydzi się swoich korzeni i
swojego pochodzenia. Ucieka przed własną rodziną i przed wyniesioną z
domu hierarchią wartości. Staje się niewolnikiem bezwzględnych
dysponentów.
Dowolnie sterować ujarzmionym człowiekiem
Kolejny krok w zniewalaniu przez media stanowi proces uzależnienia się
od nich. Dziś coraz głośniej mówi się o funkcjonowaniu „epoki
uwodzenia”, która za pośrednictwem mediów podstępnie wciąga człowieka w
sieci zniewolenia, w szczególności zaś w orbitę niewolniczej uległości
wobec propagandy. Prowadzi to do jeszcze groźniejszej sytuacji, gdy ma
miejsce „wychowanie do manipulacji”, będące pewnego rodzaju formą
rewanżu za krzywdę. Polega ono na takim urabianiu psychiki człowieka,
aby mógł bez oporów przyjąć nawet najmniej prawdopodobną pogłoskę
propagandową.
Szczególnie groźne jest zjawisko automanipulacji. Prowadzi za
pośrednictwem odpowiednio dobranych technik do wywołania w jednostce
„mentalności zmanipulowanej”, aby wszczepić w niej bakcyla konformizmu.
Ten przeradza się w postać serwilizmu ułatwiającego bez skrupułów
przyjmowanie każdej oferty kolaboracji. Ta postać zniewolenia przez
media jest tak groźna, że Jan Paweł II wspomniał o niej w przemówieniu
wygłoszonym w 1980 r. w siedzibie UNESCO w Paryżu. Papież stwierdził
wtedy, że wieloraka manipulacja chce „przyzwyczaić człowieka, że jest
on przedmiotem manipulacji (…), odebrać mu w końcu podmiotowość i
’nauczyć’ życia również jako swoistej manipulacji sobą”.
O celowym wywieraniu wpływów podprogowych na psychikę człowieka mówi
się najmniej. Tymczasem działalność ta prowadzi wręcz do pogwałcenia
świadomości przez przekazy do podświadomości. Osoba poddana presji
takich działań staje się „zdalnie kierowanym” przedmiotem, którego
można zniewolić do przyjęcia za swoje nawet bardzo groźne antywartości
jak apostazja, satanizm czy zboczenia seksualne. Specjaliści postulują,
żeby wielkie ośrodki emitujące wpływy podprogowe nazywać „mediami epoki
schizofrenicznej”, gdyż skutki tych oddziaływań podobne są do stanu
halucynacji, który w otoczce fascynującej iluzji narzuca jednostce za
pośrednictwem muzyki i obrazu wzory zachowań radykalnych i agresywnych.
Jednocześnie dysponenci mediów dowolnie sterują wolnością ujarzmionego
w ten sposób człowieka.
Kilka ważnych wniosków
W zaistniałej sytuacji należy więcej mówić i pisać na temat zniewolenia
człowieka przez media ze szczególnym podkreśleniem skutków tego
zjawiska. Temat ten powinien się znaleźć w każdej formacji medialnej.
Należy go uczynić przedmiotem badań ze strony psychologów społecznych i
psychologów wychowania, a także pedagogów i socjologów. Głos na ten
temat powinni zabierać również moraliści i etycy, a także wrażliwi i
odważni publicyści. Problematyka zniewolenia człowieka w mediach
powinna być znana szerokim kręgom dziennikarzy, a w szczególności
dysponentom polskich mediów.
Podczas konferencji „Oblicza wolności” w styczniu 2014 r. w Wyższej
Szkole Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu zachęcano do
organizowania specjalnych konferencji naukowych na temat zjawiska
zniewalania człowieka przez media. Mogłyby się one stać głośnym
wołaniem o pomoc dla ludzi ulegających takim wpływom. Należy oczekiwać,
że nad tym palącym problemem społecznym pochylą się również publicyści
i dziennikarze mediów katolickich oraz ludzie wrażliwi na sprawy
społeczne i gotowi chronić innych przed grożącą krzywdą.
Biorąc pod uwagę coraz skuteczniej działające obszary zniewolenia
człowieka przez media, należy stwierdzić, że w Polsce mamy już do
czynienia z wyjątkowo groźną patologią społeczną. Są w niej dysponenci,
dla których takie pojęcia jak „dobro wspólne” czy „polska racja stanu”
nic nie znaczą i są coraz liczniejsze ofiary ich poczynań: ludzie
bezkrytyczni, służalczy, wypłukani z wysokich aspiracji, wyzbyci z
własnego zdania, odarci z poczucia tożsamości. I właśnie takimi ludźmi
najłatwiej się rządzi.
15. Alchemicy ludzkiego ducha. Autor: Dr Aldona Ciborowska
http://www.naszdziennik.pl/mysl/73652,alchemicy-ludzkiego-ducha.html
Współcześni „alchemicy”, chcąc „zarazić” ludzi „filozofią”
przypadkowości i dowolności, systematycznie przeprowadzają program
przebudowy mentalności, zagospodarowują przestrzeń publiczną,
przestrzeń mediów, architekturę, tzw. edukację własnym „przesłaniem”:
oderwać wolność od dobra moralnego, rozum od prawdy o rzeczywistości, a
estetykę od piękna harmonii!
„Kamieniem filozoficznym” przemiany ludzkich umysłów jest cała
rzeczywistość. W niej subtelną ścieżką instrumentalizacji człowieka
jest film, w filmie – sugestia, że człowiekiem włada wielopostaciowa
„mroczna” namiętność, a nie rozum i wola. W ten sposób dokonuje się
przekazanie idei, że człowiek jest popędem, a nie osobą, tzn. istotą
rozumną i wolną, zobowiązaną prawdą, dobrem, pięknem.
Może się wydawać, że pułapki „magów” współczesnej kinematografii
sięgnęły wyłącznie po „nad-klatkę” niezauważalną dla ludzkiego oka,
zawierającą ukrytą treść. Tymczasem film często odwołuje się do
pragnień, do nieuporządkowanych marzeń, również sennych, i takie treści
wydobywa.
„Zróbmy zasadzkę”
Wola człowieka, która jest władzą jego ducha, może wyrazić zgodę lub
odmówić. Z tego powodu w prawdziwych relacjach międzyludzkich
odwoływanie się do argumentów, do prawdy umożliwia prawidłowe działanie
woli, która po rozumnym rozpatrzeniu może powiedzieć: nie! Uznanie
wolności drugiego jest respektowaniem jego człowieczeństwa,
traktowaniem podmiotowo.
Inaczej, kiedy chce się mieć władzę nad człowiekiem, jak nad
przedmiotem, wtedy miejsce argumentacji zajmuje przemoc manipulacji,
sztuczek i gier, emocjonalnego zwodzenia, a nawet „parahipnotycznej
formy propagandy na rzecz towarów, jak i polityków” oraz idei, byleby
tylko pominąć wolę drugiego i użyć go do własnych celów. I właśnie
uzyskanie władzy nad człowiekiem z pominięciem udziału jego woli jest
punktem wyjścia w myśleniu i działaniu „alchemików” słowa, dźwięku i
obrazu. I nie ma żadnego przypadku w tym, co jest emitowane oraz w
jakiej formie, o jakiej porze dnia i w jakich barwach i tonach.
U podstaw pracy np. scenarzysty czy reżysera „na usługach utopii” leży
konkretna myśl i konkretny cel i one mają „przejść” w opowieści
stanowiącej dla nich jedynie pretekst.
Tacy twórcy są inspirowani ideą przemiany mentalności człowieka, tj.
„zmianą uszeregowania (…) priorytetów i celów” odbiorcy. Chodzi o
„warunki przekształcenia człowieka i cechy zasadniczo nowego człowieka”
(E. Fromm, Mieć czy być. Duchowe podstawy nowego społeczeństwa, s. 109).
O takiej strategii i celach mówią sami „alchemicy”, np.: „(…) rzeczy,
które nie posiadają ’natury’, lecz tylko są tak opisywane, aby
odpowiadały naszym celom, potrafią niekiedy stawić opór tym celom, i to
opór tak silny, że skutkujący zmianą systemu priorytetów i celów
czytelnika” (Umberto Eco, Interpretacja i historia, [w:] Interpretacja
i nadinterpretacja, red. S. Collini, s. 15).
„Majstrowanie” przy tożsamości
Na Konfrontacjach Filmowych w roku 1984 polscy widzowie obejrzeli film
pt. „Zelig” w reżyserii i z udziałem Woody’ego Allena. Film opowiadał o
człowieku „bez tożsamości”, który przyjmował cechy osób, przy których
się zatrzymywał, jego ciało zachowywało się jak ciało kameleona:
zmieniało barwę, a nawet potrafiło zmienić swój kształt – przy
ciemnoskórym Zelig stawał się ciemnoskóry, przy tęgim stawał się tęgi.
Owo zjawisko utraty tożsamości opisał wcześniej Erich Fromm (szkoła
frankfurcka) w książce pt. „Mieć czy być. Duchowe podstawy nowego
społeczeństwa”. Frankfurtczyk pisał o tzw. osobowości marketingowej,
którą zauważył w latach 30. XX wieku, po swoim przybyciu z Niemiec do
Ameryki. Fromm spostrzegł, że człowiek w Ameryce żyje według
strategicznego dla handlu programu: „Jestem takim, jakiego byś chciał
mnie widzieć, żebym był”. Konsekwencją przyjęcia takiej postawy jest
to, że człowiek sam, dobrowolnie rezygnuje z własnej tożsamości,
dokonuje niejako „samobójstwa” własnej odrębności i wyjątkowości, by
pozostać bez właściwości – jak „towar”, czyli uprzedmiotawia samego
siebie i staje się towarem na „rynku osobowości”. Zasada oceniania jest
taka sama, jak na rynku towarowym, z jedną tylko różnicą, że tu oferuje
się „osobowość”, a tam towar. Decydująca jest w obu przypadkach wartość
wymienna.
Okazuje się, że taka dobrowolna rezygnacja z własnej tożsamości nie
pozostaje bez szkody, wymaga następnie leczenia psychiatrycznego. Po
„dekonstrukcji” osobowości potrzebne jest ponowne „złożenie”. Tak
właśnie dzieje się z Zeligiem, bohaterem filmu Allena.
Przewrotność ukryta w filmie „Zelig” polega jednak na tym, że chociaż
obraz ukazuje rozpaczliwy problem utraty tożsamości, co dla głównego
bohatera jest bolesnym doświadczeniem, wzbudzającym współczucie widza,
to jednocześnie reżyser Woody Allen sięga po sztuczkę, która polega na
opowiedzeniu fabuły filmu w sposób, który jest właśnie dekonstrukcją
gatunku. Film „udaje”, że jest filmem dokumentalnym, tymczasem jest
fabułą pozbawioną prawdziwej „gatunkowej” tożsamości, jest jedynie
uprawdopodobnieniem dokumentu.
W ten sposób smutna opowieść o utracie tożsamości zostaje „włożona” w
zafałszowaną formę, dokonuje się „oswajanie” widzów z taką możliwością
– udawanie jest towarem, nietożsamość jest towarem. Opłaca się.
Tutaj świadoma refleksja nad problemem utraty tożsamości wygenerowuje
antytożsamościowy film. Przekaz jest taki: „udawaj innego”, „pożegnaj
się ze sobą, z tym, kim naprawdę jesteś, tożsamość nie istnieje,
wszystko jest żonglerką – formą i treścią, igraniem”.
W ślad za tymi pytaniami idzie zasianie wątpliwości: czy istnieje
prawda, czy istnieje „na serio”, czy „na serio” się opłaca? Jest
jeszcze inny wątek – widz patrzy na Zeliga, na mężczyznę, który zwierza
się terapeutce, i spostrzega człowieka zalęknionego, rozdygotanego,
sfrustrowanego, samotnego, który chcąc uciec przed cierpieniem, „zlewa
się” z otoczeniem. On jako on zanika. W takim stanie bada go jakaś obca
kobieta, penetruje jego wspomnienia. I owo obnażanie ducha staje się
tematem. Intymność zostaje upubliczniona, staje się tematem. To, co ma
być ukryte – to, co jest ludzką tajemnicą – staje się tematem. To, co
było sprawą konfesjonału lub innego rodzaju sekretu moralnego, staje
się tematem publicznym, a dla producenta towarem.
Po trzydziestu latach, które upłynęły od nagrodzenia filmu „Zelig”
Oscarem i Złotym Globem etc., etc., również w Polsce doszło do tego, że
intymność stała się towarem mediów („Big Brother”, „Rozmowy w toku”).
Tymczasem również „majsterkowanie” przy „tożsamości” formy filmu
otwiera furtkę do myślenia dopuszczającego takie działania poza filmem,
w zwykłym życiu, ponieważ bezrefleksyjne „konsumowanie” filmowych fabuł
i form, bez realistycznego „filtru”, może zmieniać i zmienia myślenie.
Przy czym stan relaksu towarzyszący oglądającemu film jest tym
momentem, w którym trudniej o czujność oraz o krytyczne myślenie,
natomiast łatwiej o poddanie się sugestii, która „wmontowuje” gotowy,
spreparowany obraz w umysł odbiorcy.
W konsekwencji różnych sztuczek filmowych przyjmowanych bezkrytycznie
przez publiczność, w roku 2014, po wielu latach oddziaływań X muzy,
powiedzenie o czymś, że jest tym, czym jest, przestaje być dla ludzi
oczywiste.
Logika „transformers” przekonująca o tym, że tożsamości nie ma,
doprowadza do oderwania człowieka od myślenia tożsamościowego, które
mówi o tym, że nie ma tożsamości dwóch bytów, że każdy byt jest odrębny
i tożsamy ze sobą, że człowiek jest powołany przez Trójjedynego Boga do
bycia człowiekiem wielkich ideałów, do pełnienia woli Boga, aby po
ścieżkach doczesności dotarł nareszcie do Nieba. Z kolei stosunek
producentów filmowych do materii filmu spowodował, że miejsce sztuki
reżyserii zajęła „zabawa” w Boga – wejście w pokusę zmiany norm
obyczajowych i intelektualnych.
Widzimy to również w różnego typu telenowelach, które pokazują
codzienność, a w niej pojawiają się po prostu postulaty ideologiczne:
pragmatyzmu i dowolności, przebrane w filmową scenkę. Takie
„rozpruwanie” podstaw kultury nie pozostaje obojętne, jest symptomem
totalitaryzmu. Dzisiaj, kiedy gender uderza w prawdę o ludzkiej
płciowości, przypomina się ostatnia scena z filmu „Pół żartem, pół
serio” z 1959 roku i zdanie: „Nikt nie jest doskonały”, wypowiedziane
jako komentarz po przyznaniu się do prawdy o własnej płci przebranego
za kobietę mężczyzny, dla którego owo przebranie było szansą pracy i
zarobku w kobiecej orkiestrze. Udawanie i niebycie sobą się opłaca.
Skoro film wyjątkowo sugestywnie imituje rzeczywistość i tworzy obrazy,
to oddziaływanie tą drogą bywa nadużywane przez ideologów. Widać to
wyraźnie w osłabieniu myślenia realistycznego, np. osoba patrząca na
przedmiot, który jest np. talerzem, może mieć wątpliwość: czy to aby
nie kapelusz, jeżeli ktoś z jakiegoś powodu postawi sobie talerz na
głowie i zapyta, co to jest. Może kapelusz? A przecież talerz na głowie
to nadal talerz.
Dom gry zamiast Domu Chleba
Szuler jest jednym z głównych bohaterów filmu „Dom gry”, który w Polsce
ukazał się na Konfrontacjach w 1988 roku, w 1987 r. otrzymał nagrodę
Złoty Glob za scenariusz.
Szuler początkowo szuka pomocy u psychiatry, którym jest kobieta,
będąca jednocześnie autorem książek. Fabuła filmu ukazuje jednak, że
gra toczy się od początku tego spotkania, w każdej chwili, że zwykłe
relacje są grą, w której sprawniejszy oszust wygrywa. Tematem filmu
jest kłamstwo. To ono okazuje się życiową przygodą słynnej kobiety.
Dzięki spotkaniu szulera i „wejściu w grę” kobieta odkrywa i wchodzi w
świat ludzi, którym pomagała, staje się jednym z nich. Uzależnia się od
gry i gra staje się jej życiem. Widz obserwuje zamianę ról. W
rezultacie to nie ona mu pomaga wyjść z uzależnienia od hazardu, lecz
to on ją wprowadza w półświatek.
Film prowadzi myśl odbiorcy tak, że zło ukazuje się większe od dobra,
przeciąga na swoją stronę osobę „biegłą” w wyprowadzaniu z uzależnień –
uzależnia ją od siebie, wprowadza w grę, w fascynację grą, a w świecie
gry nie ma miłości, jest spryt bezwzględny jak strategia węża. Nie ma
daru z siebie, jest gra o przewagę, o władzę, jest obawa, jest podstęp.
Niemą narracją filmu jest światłocień „przekonujący” o tym, że w
rzeczywistości nic nie jest albo światłem, albo cieniem, że człowiek
jest jednocześnie i dobry, i zły, że zło jest cieniem, który w ludzkim
życiu dominuje i zwycięża. „Upadek” w grę jest nieodwołalny.
Światłocień nie opuszcza twarzy aktorów – mówi: człowiek jest podzielony w sobie. Sprzeczny.
I taki obraz człowieczeństwa dociera do odbiorców: dobro jest słabe,
przejściowe, zło jest mocniejsze, pociągające. W filmie „Dom gry”
zaprezentowana została istota psychoanalizy Freuda i Junga – w
człowieku ostatecznie decyduje to, co ciemne, mroczne…
Taki przekaz obrazu człowieczeństwa dotarł do odbiorcy: możesz być
lekarzem od uzależnień, ale znajdzie się ktoś, kto ci udowodni, że nie
jesteś wolny od zła, bo ono jest w tobie i jest większe od tego, co w
tobie dobre. A przecież Bóg stworzył człowieka dobrym, grzech jest
tylko „zranieniem natury”. Życie nie jest grą, ale szansą na miłość, o
którą Bóg kiedyś zapyta człowieka: czy kochałeś? Są sakramenty i jest
łaska. Jest Zbawiciel. Serce człowieka jest domem, w którym może
odpocząć sam Bóg, jeżeli człowiek będzie pełnił Jego wolę.
„Magia obrazu”
Pedro Almodovar mówi o sobie, że jest dzieckiem grzechu, że dla niego
nie istnieje prawo i norma, że nawet nie interesuje go transgresja,
czyli przekraczanie granic, bo dla niego tych norm po prostu nie ma.
Świat Almodovara jest oderwany od moralności, to żywioł, w którym
decyduje pożądanie, żądza. „Zakaz w rozumieniu tradycyjnej moralności
dla mnie nie istnieje”, mówi Almodovar („Rozmowy”, Świat Literacki,
2003, s. 67). Tę ideę widać w filmie „Porozmawiaj z nią”, nagrodzonym
Oscarem w 2002 r. za najlepszy scenariusz filmowy.
Główny bohater budzi mieszane uczucia. Typ urody został tak dobrany
przez reżysera, że ten człowiek może jednocześnie wywoływać obawę i
współczucie. W jego twarzy spostrzegamy jakiś „brak”.
Jest pielęgniarzem młodej kobiety znajdującej się w śpiączce, którą
wcześniej znał, obserwował ją i śledził – był nią w dziwny sposób
zafascynowany. Pielęgniarz wie, jak troszczyć się o kobiety, można
powiedzieć, że robi to w sposób wymarzony, idealny, z wprawą. Jednak ta
jego troska jest dziwna, bo w pewnym momencie okazuje się, że dopuszcza
się on gwałtu na swojej podopiecznej. Kobieta zachodzi w ciążę. W
konsekwencji wybudza się ze śpiączki.
W narracji Almodovara gwałt okazuje się ozdrowieńczy. Zło okazuje się
dobroczynne. Nowe życie „przywraca” życie. Reżyser kieruje myślą tak:
gwałciciel jest ofiarą, jego czyn jest odebrany jako gwałt, choć
przecież jest sprawcą wybudzenia.
Taki przekaz dociera do odbiorcy i poprzez uprawdopodobnienie
nieprawdopodobnej historii zasiewa wątpliwość w to, co jest dobre, a co
jest złe. I chociaż w wielu recenzjach mówi się, że jest to film o
miłości, to w rzeczywistości jest to film „przemieniający” myślenie o
ofierze. Kto jest tutaj ofiarą? Gwałciciel czy zgwałcona?
Działanie pod wpływem żądzy, popędu zostało „dowartościowane”.
Idea „poszła” w świat. I zmienia go.
16. Skutki medialnego zniewolenia: Autor Tomasz M. Korczyński
Trzema najważniejszymi skutkami
destrukcyjnymi dla jednostek i danego społeczeństwa są: uzależnienie od
mediów, rozbijanie wspólnoty oraz niszczenie relacji
międzyludzkich.
http://naszdziennik.pl/mysl/74157,skutki-medialnego-zniewolenia.html
Na przełomie lat 50. i 60. amerykański socjolog austriackiego
pochodzenia Paul Lazarsfeld prowadził badania w Stanach Zjednoczonych
nad wpływem telewizji na świadomość i postawy społeczeństwa
amerykańskiego. Wyniki jego badań wskazywały, że wpływ mediów na
działania społeczne niekoniecznie postępuje według prostego mechanizmu
bodziec-reakcja, czyli pełnego poddania się odbiorcy/odbiorców
komunikatom wysyłanych przez nadawcę/nadawców. Dużo ważniejszymi
czynnikami, które stanowiły niejako filtr łagodzący przekaz mediów,
były takie „instytucje” jak, po pierwsze, rodzina, przede wszystkim
rodzice/opiekunowie, po drugie – inni najbliżsi, zaczynając od
przyjaciół, znajomych, sąsiadów itp.
Lazarsfeld wykazał, że wpływ mediów, niewątpliwie ważny i mocny, jest
de facto drugorzędny w stosunku do znaczących innych, którymi są
rodzice, dziadkowie, rodzeństwo, przyjaciele. Od tego okresu minęło
jednak ponad pół wieku. Chociaż wciąż dla młodzieży polskiej
najważniejszymi autorytetami i grupami odniesienia są rodzice,
dziadkowie, rodzina jako taka, to czasy się znacząco zmieniły, w tym
same media. Powstały poza tym nowe media, przede wszystkim
elektroniczne, zaistniały też nowe społeczności, na przykład wirtualne,
a technologia tworzona przez technokratów rozbudowała swój poligon i
posiada moc masowego i totalnego wpływania na jednostkę i grupy.
Ponadto w świecie, w którym państwa zachodnie, czyli wciąż tak zwane
nowoczesne i postępowe, robią dużo, aby zniszczyć opokę narodu, czyli
rodzinę, zastępując ją nowymi formami lub poważnie ją dewastując i
demontując, jednostki, głównie młodzi ludzie, nie mają już takiego
oparcia i pewności jak w XX wieku. Dzisiaj jak nigdy przedtem media
odpowiedzialne są za społeczne tworzenie rzeczywistości.
Destrukcyjny wpływ mediów
Trzema najważniejszymi skutkami destrukcyjnymi dla jednostek i danego
społeczeństwa są: uzależnienie od mediów, rozbijanie wspólnoty oraz
niszczenie relacji międzyludzkich. Po pierwsze, uzależnienie od
czegokolwiek nie służy nigdy człowiekowi, czy jest to alkohol, tytoń,
hazard, pornografia, czy analizowany tu problem produktów medialnych
przybierających postać seriali, filmów, programów, gdyż każde przejęcie
kontroli nad człowiekiem przez jakiekolwiek siły jest dla niego zgubne.
Nie inaczej jest z poddaństwem wobec mediów.
Po drugie, jeżeli mediom i ich twórcom uda się rozbić wspólnotę za
pomocą wyprodukowanej oferty, wówczas dezintegracja narodu, rodziny,
przyjacielskich relacji będzie wprost proporcjonalna do postępującego
procesu dezintegracji osobowości i tożsamości jednostki. Innymi słowy,
jeżeli siedząc razem przy stole, w parku czy restauracji, wolimy
„zagapiać się” w nasze smartfony, a niedzielne dni zamiast spaceru z
rodziną wolimy spędzać przy komputerze, preferując obserwowanie i
śledzenie „wydarzeń” na Facebooku, to chyba zaczynamy mieć problem.
Dziś mąż i żona, ojciec i syn, brat i siostra, nie odchodząc od swoich
laptopów, mogą rozmawiać między sobą przez komunikator, gdy oddzielają
ich „tylko” drzwi pokojów. Czy są to tylko drzwi, czy też niewidzialny
mur coraz trudniejszy do przeskoczenia, żeby być naprawdę blisko ze
sobą?
Jak media grają opinią publiczną?
Oprócz małych struktur społecznych, jak rodzina, media kontrolują też
wielkie struktury społeczne, do których należy między innymi państwo.
Publikowane sondaże poparcia partii politycznych są przykładem, jak za
pomocą wyspecjalizowanych technik i metod badawczych zleceniodawcy
badań, czyli rządzące partie polityczne, potrafią czuwać nad tym, aby
nadal rządzić. Stałe powtarzanie komunikatów, że dana partia jest na
pierwszym miejscu albo że tylko dane partie dostaną się do Sejmu, może
wywoływać efekt tak zwanego samospełniającego się proroctwa. Mniejsze
partie na tym tracą, a obywatele, czyli wyborcy, są niejako
szantażowani i przymuszani do głosowania na establishment, czyli układ
zamknięty czterech czy pięciu partii pozostających przy władzy, chociaż
zarejestrowanych jest kilkadziesiąt innych formacji politycznych.
Przyjrzyjmy się innemu wydarzeniu z ostatnich tygodni. Protest rodziców
niepełnosprawnych dzieci, którzy w swojej determinacji weszli na teren
Sejmu RP, z punktu widzenia moralnego był zjawiskiem, które powinno
usposobić opinię publiczną wobec nich pozytywnie i Polacy, wydawało
się, poprą ich protest. Byłoby tak zapewne, gdyby media głównego nurtu
nie rozegrały tak tego wydarzenia, aby skłócać Naród. Pokażmy ten
schemat.
Najpierw protest rodziców niepełnosprawnych dzieci był wykorzystywany
do poprawienia wizerunku rządu. Od rana do wieczora prezentowano
premiera jako zatroskanego gospodarza, który pochyla się nad biedą i
nędzą ludzką. Mogliśmy oglądać wspólne spotkania w Sejmie RP z
protestującymi, prowadzenie przez szefa rządu i jego ministra dialogu
pełnego zrozumienia, rozmów pełnych obietnic. Media eksponowały owe
obietnice, tę garść rzuconą rodzicom z wielkopańskiego stołu władzy,
która ani z punktu widzenia materialnego, ani moralnego nie mogła
przekonać pokrzywdzonych. Rodzice zostali w Sejmie. To musiało
spowodować atak. Najpierw harcownicy i politycy do specjalnych poruczeń
ruszyli do zmasowanej akcji odwetowej. Zaczęto powszechnie
dyskredytować idee protestu, a także osoby biorące w nim udział.
Ponadto władza swoimi wypowiedziami i deklaracjami celowała w skłócanie
społeczeństwa, a jej wyszkolona ekipa podsycała niechęć Polaków do
protestujących. Nie złamało to wyszydzanych. Wytrwali. Do walki z
protestującymi wykorzystano zatem nowe media, czyli w skrócie sieć. Na
forach internetowych, portalach społecznościowych od samego początku
kampanii siania nienawiści do rodziców dzieci widoczny stał się ostry
podział na zwolenników i przeciwników ich akcji.
W jądrze całego sporu podgrzewanego przez władzę i jej media zanikła w
pewnym momencie najważniejsza idea, najgłębsza kwestia, czyli walka o
poprawę bytową chorych dzieci i domaganie się przez ich opiekunów
godnych warunków egzystencjalnych. Ponieważ rodzice psuli dobre
samopoczucie dostatnio uposażonych polityków, media prorządowe
wyeliminowały demonstrantów. Odłączyły ich od świadomości społecznej i
ci przestali istnieć w przekazach oraz newsach. To typowe działanie
socjallibertyńskich mediów. Nie tylko w Polsce.
Marszom za życiem w Hiszpanii czy Francji nie poświęca się żadnej
uwagi, nawet jeśli przyjdzie na nie milion obywateli. Skoro w głównych
mediach ich nie widać, to znaczy, że ich nie ma. Proste. Jeśli ktoś
sprawuje władzę, musi mieć usłużnych dziennikarzy, których skrupulatnie
futruje i opłaca. Mediom głównego nurtu jednak milczenie o tragedii
protestujących nie wystarczyło. Dlaczego? Brak informacji może wywołać
niepotrzebne pytania widzów, czytelników i słuchaczy, którzy w pewnym
momencie przypomną sobie o zaistniałej sytuacji.
W tej wojnie o władzę, czyli jej utrzymanie „za wszelką cenę”, należało
znów przekroczyć granicę, czyli zupełnie odwrócić uwagę opinii
publicznej od problemu protestu i zająć się czymś wstrząsającym. I tu w
sukurs polityce odwracania uwagi od problemów rządu przyszedł pomysł na
nagłośnienie do maksimum granic możliwości tragicznego wydarzenia z
Jastrzębia-Zdroju. Straszliwa tragedia, o której mówiło się ponad
tydzień, spowodowała, że Polacy zapomnieli o protestujących w Sejmie i
ich osobistej tragedii. Gdy ci opuścili Sejm RP, natychmiast zniknęła
sprawa podpalenia rodziny. Kiedyś wykorzystano w ten sam sposób śmierć
małej Madzi.
Powyższy przykład ilustruje, jak media będące pod kontrolą władzy mogą
dyrygować emocjami, postawami, nastrojami społeczeństwa i rozgrywać je
dla własnych potrzeb. Jeżeli zabraknie alternatywnych mediów, wówczas
demokracja masowa zamieni się w jedynowładztwo medialne korpusu
urzędników państwowych, których zadaniem będzie utrzymać pod kluczem
umysły, opinie, wolność i swobodę wypowiedzi. Jeśli tak się stanie, a
wiemy, że w Polsce czyniono wszystko, aby uniemożliwić Telewizji Trwam
obecność na cyfrowym multipleksie, wówczas demokracja zamieni się w
mroczny świat wieszczony przez Orwella w „Roku 1984” i społeczne skutki
medialnego zniewolenia będą jeszcze poważniejsze. I na odwrót, dopóki
rodzina pozostanie najważniejszą komórką społeczną (chociaż rządy
państw Unii Europejskiej próbują dokonać rewizji tej zasady i zastąpić
rodzinę tradycyjną quasi-wspólnotami na wzór platoński), to możemy być
pewni, że rodzice i najbliżsi będą nadal bazą dla młodych ludzi i
uwolnią ich od zgubnego wpływu mediów. Dlatego w gruncie rzeczy walka
zawsze rozgrywa się o rodzinę.
17. „Chłopi”: dotyk ziemi i nieba. Autor: Piotr Jaroszyński (o Władysławie Reymoncie)
http://naszdziennik.pl/polska-kraj/73996,chlopi-dotyk-ziemi-i-nieba.html
"... Niech będzie
pochwalony Jezus Chrystus. – Na wieki wieków, moja Agato, a dokąd to
wędrujecie, co? We świat, do ludzi, dobrodzieju kochany – w tyli
świat!... – zakreśliła kijaszkiem łuk od wschodu do zachodu" ...
– tak zaczyna się powieść „Chłopi” Władysława Reymonta. Autor w
roku 1924 otrzymał za nią Nagrodę Nobla. A konkurencja była wyjątkowo
silna: Thomas Hardy, Tomasz Mann, Maksym Gorki. Wygrał nasz pisarz.
Wygrał wtedy, bo dziś… dziś wiemy, że by nie wygrał, ani on, ani
Sienkiewicz. Dziś literacka Nagroda Nobla dryfuje po mieliznach
politycznej poprawności, gdzie nie ma miejsca ani na miłość do ziemi,
ani na miłość do Boga. Na szczęście wtedy było inaczej. Powróćmy więc
do „Chłopów” i do wielkiego mistrza pióra.
Władysław Reymont (tak naprawdę to Stanisław Rejment) przyszedł na
świat w 1867 r. na Kujawach (Kobiele Wielkie). Pochodził ze zubożałej
rodziny szlacheckiej, a jego ojciec był kościelnym organistą. Ciekawe,
że ojcowie kilku innych wielkich Polaków, jak Prymasa Stefana
Wyszyńskiego, Ignacego Jana Paderewskiego czy Juliana Fałata, też
pełnili tę skromną, ale znaczącą służbę, która wówczas łączyła w sobie
pobożność, piękno i język polski, trzy elementy składające się na
wychowanie w duchu kultury ojczystej jako przeciwwaga dla postępującej
rusyfikacji i germanizacji.
Narodziny pisarza
O dobrej szkole w tamtych czasach nie było co marzyć, zwłaszcza że
wielodzietna rodzina Rejmentów była uboga. Edukacja, jaką Władysław
odebrał w szkole, miała charakter czysto praktyczny, bo chodziło o to,
żeby z czegoś żyć – został krawcem. I stawałby się pewnie coraz lepszym
krawcem, gdyby nie to, że coś kazało mu szukać innej drogi. Próbował
aktorstwa, chciał wstąpić do zakonu paulinów, by w końcu osiąść na
małej stacyjce jako urzędnik kolejowy. I wtedy też, gdy się jakoś
ustatkował, zaczął pisać.
Czy to było tylko natchnienie, samoczynna erupcja geniuszu? Nic
podobnego. Znacznie wcześniej zdarzyło się coś, bez czego nie byłoby
wielkiego pisarza, choć może byłby pisarz. Bo wielkość wymaga
odpowiedniego podłoża kultury, nie bierze się z lotnych piasków.
To prawda, że Reymont miał za sobą tylko szkołę krawiecką, ale miał
jeszcze coś. Gdy był małym chłopcem, trafił na plebanię do wujka swojej
mamy, ks. proboszcza Szymona Kupczyńskiego, człowieka o wielkiej
kulturze literackiej.To on otworzył przed przyszłym pisarzem skarby
języka polskiego. Chłopak do 9. roku życia połknął dosłownie wszystko,
co znajdowało się w bibliotece. Dlatego właśnie później, mimo różnych
zakrętów życiowych, gdy nadeszło natchnienie, mógł panować z
powodzeniem nad językiem, gdyż ten język był językiem jego mistrzów,
językiem arcydzieł, które w siebie wchłonął. Mógł nawet tworzyć język,
stylizować go na potrzeby opisywanego świata.
Świata niezwykłego, który w takim wymiarze nie pojawiał się na
stronicach ksiąg ani gazet. A był to świat polskiej wsi. Ten właśnie
świat, żywy, barwny, niespokojny, Reymont dojrzał, wchłonął w siebie,
przetrawił i opisał. Świat wstrząsający i poruszający, nikomu dotąd
nieznany, choć leżał w środku Europy. Reymont ten świat zobaczył.
Powstało arcydzieło.
Arcydzieło
Wzruszenie, i to bardzo głębokie, a nie powierzchowne, udzielało się
wszystkim, którzy z tą lekturą mogli się zapoznać, jeśli tylko byli
czuli na tajemnice ludzkiego losu wpisanego w rytm życia natury,
zawieszonego między ziemią i niebem. Nie tylko zawieszonego, ale wręcz
wgryzającego się w ziemię, dzień po dniu. A nad wszystkim unosiło się
niebo, z którego do tych ludzi przemawiał odwiecznie Bóg.
Między ziemią i niebem żyli ludzie, ale jacy ludzie! Aż kipiało w nich
od energii, od namiętności, ale i od pracowitości. Próbowały ich
okrzesać tradycja, zwyczaj i Kościół, ale nie zawsze skutecznie, więc
raz coś wychodziło na dobre, a raz na złe. A potem znowu na dobre.
„Chłopi” Reymonta to arcydzieło, które przedziera się przez zewnętrzną
powłokę lokalnego kolorytu, by dotrzeć aż do najgłębszych pokładów
ludzkiej natury. Dzieło to uznaje się za „testament” europejskiego
chłopstwa, testament, ponieważ ten świat ginął dosłownie w oczach.
Reymont ten świat zatrzymał i ocalił, wpisał do kanonu klasyki
światowej obok „Prac i dni” Hezjoda czy „Bukolik” Wergiliusza. Jako
dzieło kultury najwyższych lotów może odżywać mocą naszej myśli,
wyobraźni i uczuć, by grać jakimś niezwykłym drżeniem.
Albowiem język Reymonta nie ma nic z pustosłowia, nic z wysuszonych
abstraktów, nic z inteligenckich konstrukcji. Ten język wbija się do
wnętrza każdej rzeczy, którą wyraża, niezależnie od tego, czy jest to
człowiek, czy drzewo, pies czy rzeka, trawa czy zboże, noc czy dzień,
jesień lub wiosna. Język, który na bazie języka literackiego i lokalnej
gwary Reymont w zasadzie sam stworzył. Język w sumie niełatwy. I gdyby
nie miał w sobie tego wewnętrznego nerwu, tej wewnętrznej prawdy, to
stanowiłby barierę trudną do pokonania, nie tylko dla czytelnika
polskiego, ale przede wszystkim dla tłumaczy. A tymczasem tłumacze
zabrali się do pracy, zanim Reymont dostał Nagrodę Nobla, a więc jakby
na wyrost, ale czuli, że jest to literatura wyjątkowa.
Tłumacz na francuski, Franck-Louis Schoell, wspomina, jak swoją
przygodę z literaturą polską zaczął od „Quo vadis” Sienkiewicza. Ale
już drugim dziełem byli właśnie „Chłopi”. Ostrzegano go, że trudności
będzie co niemiara: słownictwo, składnia, styl, bez porównania więcej
problemów niż w przypadku klasycznego języka Sienkiewicza. Jednak
spróbował i stało się: „Wzięło mnie!… Jesień – jej imponujące pejzaże,
malownicze sceny zasiewów, rojowisko życia wiejskiego nad brzegiem
stawu w Lipcach – wszystko to mnie zachwycało. (…) W moim entuzjazmie
miałem tylko to jedno pragnienie: dać poznać moim rodakom to
olśniewające arcydzieło” („Reymont we Francji”, Warszawa 1967). Właśnie
tak jest z „Chłopami”, przekraczają granice języków, a czytelnika po
prostu biorą, zabierają do Lipiec, a z Lipiec w jakąś niezwykłą
przeszłość, pradawną i tajemniczą.
„Chłopów” czytali wszyscy, zarówno francuscy profesorowie, jak i
francuscy… chłopi. A profesorowie nie tylko z racji zawodowych. Jeden z
nich odkrył dzięki Reymontowi, że koniecznie trzeba mieć swój kawałek
ziemi, by na niej coś uprawiać. Zajmował się więc winnicą, ogrodem
warzywnym, drzewami owocowymi i kwiatami, bo, jak wyznawał: „codzienny
dotyk ziemi jest mi niezbędny”.
Głos nieba
Ale w „Chłopach” Reymonta jest nie tylko dotyk ziemi, jest także dotyk
nieba. Wielkim miłośnikiem twórczości Reymonta był Prymas Tysiąclecia
Stefan kardynał Wyszyński. Wielokrotnie w swoich homiliach wracał do
„Chłopów”, by wskazywać i odzyskiwać to, co najcenniejsze, a co
próbowano na różne sposoby zamazać lub pominąć. Ksiądz Prymas nie
szczędził gorzkich uwag zwłaszcza pod adresem filmowej adaptacji tego
arcydzieła, adaptacji, która świadomie spłaszczyła treść, spychając na
margines to, co najważniejsze, czyli miłość do polskiej ziemi, jaką
otrzymaliśmy od Boga. Prymas mówił: „Zawsze jestem pod wrażeniem
fragmentu napisanego przez Władysława Reymonta w jego wiekopomnym
dziele literackim ’Chłopi’. Przedstawia on postać umierającego
gospodarza – Boryny. Chory, w gorączce, nieświadom tego, co czyni,
wychodzi na pole. W koszuli idzie przez zagony, które orał długie
dziesiątki lat i walczył o nie, bo był to czas bardzo trudny. Prawie
wszyscy wtedy walczyli, aby kolonizacja niemiecka nie wyrzuciła Polaków
z własnych zagonów. Ziemia stała się symbolem polskości. (…) Wyszedł
siać – jak rolnik z przypowieści Chrystusa – ale siły go opuszczają.
Pada na zagonie z rozciągniętymi na krzyż ramionami i kona. Tylko
wicher jeszcze mu śpiewa – jak muzyka Chopina narodowi polskiemu – i
woła: ’Gospodarzu, gospodarzu, nie odchodź, zostań z nami’. W filmie
’Chłopi’, który kręcili ludzie nie znający się na rolnictwie, tego
fragmentu przywiązania rolnika do zagonu ojczystego nie odczuto
właściwie. Wiele banalnych rzeczy detalicznie przedstawiono, ale nie
zrozumiano piękna tego momentu i potęgi jego wymowy, ukazującej, jak
trzeba bronić każdego skrawka polskiej ziemi” (Do rolników w
Lewiczynie, 10.08.1975).
Ksiądz Prymas doskonale odczytał wielowarstwowość „Chłopów”, którą
tylko wielki pisarz mógł ogarnąć w całość i napełnić życiem na tym
przecięciu ziemi i nieba, gdzie mimo tylu ludzkich przywar i słabości
niebo ma ostateczny głos. Jest ono znakiem nadziei i miłości. Dają temu
wyraz ostatnie słowa, jakie żegnają nas z kart tej księgi, a które
tradycja podtrzymuje do dziś tam, gdzie serce jest jeszcze czułe:
„Ostańcie z Bogiem, ludzie kochane”.
Ostańcie!
18. Rodzice i dzieci (Jadwiga Zamoyska). Autor Piotr Jaroszyński
http://naszdziennik.pl/wp/74018,rodzice-i-dzieci.html
"...Rodzice
nie ustrzegą dzieci od tego, od czego sami siebie nie strzegą, nie
wzbudzą w nich odrazy i pogardy do tego, od czego sami nie stronią;
niechże sobie nie pozwalają na rozmowy niewłaściwe pod pozorem, że
dzieci nie słuchają i nie rozumieją; niech nie przyjmują u siebie
ludzi, których przykłady i rozmowy są dla dzieci szkodliwe; niech nie
trzymają u siebie książek, dzienników, obrazów, które dla dzieci
trucizną stać się mogą; niech się nie śmieją i nie żartują z tego, co z
bliska czy z daleka obrazę Boską stanowi. Pamiętając, że naukę wiary
zdobywa się pracą, a łaskę wiary modlitwą, niechże pracują nad
kształceniem siebie i dzieci swoich, a zarazem niech się dla nich i dla
siebie modlą o wiarę".
Fragment pochodzi z: „O wychowaniu”, 1903.
Nie hasła i nie traktaty pedagogiczne są główną drogą wychowania
człowieka, ale konkretny przykład obejmujący to, co dziecko wokół
siebie widzi i słyszy, a co dopiero stopniowo zaczyna rozumieć, by po
latach dojść do świadomej samodzielności. Na pierwszy plan wysuwa się
dom rodzinny, a przede wszystkim rodzice, zwłaszcza zaś matka: dla
dziecka wszystko, co pochodzi od rodziców, staje się normą, staje się
oknem na ludzi i świat, oknem na wiarę. Więc nietrudno się domyślić, co
dzieje się z młodym człowiekiem, gdy rodzice nie mają dla niego czasu,
gdy tolerowane są złe przykłady, wulgarny język, a od rana do nocy gra
telewizor. Dzieje się dokładnie to, co nie powinno się dziać. Dzieci
tego nie wiedzą, ale rodzice – muszą!
19. Prawdziwe dobro jest trudne
Naszą młodzież trzeba przygotować do ważnych wyborów, do kluczowych
decyzji, ale także przygotować na trudne sytuacje. Rozmowa z ks. bp.
Henrykiem Tomasikiem, krajowym duszpasterzem młodzieży.
http://naszdziennik.pl/wiara-kosciol-w-polsce/74333,prawdziwe-dobro-jest-trudne.html
20. Jestem Sobą – Rozmowa z Kamilem Stochem
Nie zdobyłem medalu mistrzostw świata w lotach. Jednak nawet gdybym to
uczynił, to mógłbym znaleźć cel, i to niekoniecznie związany z
konkretnymi wynikami sportowymi. W rozwoju nie chodzi bowiem tylko o
medale, miejsca, ale ciągłe doskonalenie swoich umiejętności. Ja wciąż
mam nad czym pracować.
http://naszdziennik.pl/wp/74340,jestem-soba.html
21. Księża dla Polski
Ktokolwiek nie pamięta, że Polska na najwyższych szczeblach nauki i
sztuki miała księży, a długa ich lista zamieszcza Długosza, Grzegorza z
Sanoka, Kopernika i Skargę, że miała wśród największych szermierzy
postępu Konarskiego, Kołłątaja, Staszica, zaś w ostatnich czasach
Waydla, Jażdżewskiego, Stablewskiego, Wawrzyniaka, że w obecnej chwili
posiada Londzinów, Adamskich, Bilczewskich, Bandurskich, Sapiehów, kto
nie pamięta, co księża polscy ponosili dla Polski, kto napada na
duchowieństwo, ten krwi narodu nie utoczy, ale jad wsączy w jego duszę.
Pamiętajcie o słowach Krasińskiego: „Bo narodu duch zatruty, to dopiero
bólów ból”.
http://naszdziennik.pl/wp/71518,ksieza-dla-polski.html
22. Test „gender” dla elementarza
Jedynie 14 dni minister edukacji narodowej dała na wnoszenie
uwag do przygotowanej pierwszej części książki. Minister Joanna
Kluzik-Rostkowska poinformowała, że przewidziane zostały także
konsultacje „równościowe” treści zawartych w elementarzu.
http://naszdziennik.pl/wp/74958,test-gender-dla-elementarza.html
23. Eksperyment „podręcznik”
Istnieje obawa, że w tym pośpiechu, przy braku procedury
konkursowej, do podręcznika zostaną wrzucone treści, które będą budziły
nasz niepokój. I jest to uzasadniona obawa, biorąc pod uwagę choćby
poradnik dla nauczycieli powstały pod patronatem pani minister
Agnieszki Kozłowskiej-Rajewicz, w którym przekonywano, że warto
zachęcać młodzież, by tańczyła poloneza w parach – chłopcy z chłopcami,
dziewczęta z dziewczętami i przemycano teorie, że m.in. Władysław
Warneńczyk był homoseksualistą.
http://naszdziennik.pl/wp/74957,eksperyment-podrecznik.html
24. Antypedagogika mediów
Media są domownikiem i wychowawcą, który „pracuje” nad młodym
człowiekiem, nie rozliczając swojego czasu zgodnie z Kartą Nauczyciela.
Środki przekazu w Polsce przyczyniają się do liberalizacji postaw
moralnych młodego pokolenia oraz postaw wychowawczych rodziców,
dziadków, nauczycieli. Dlaczego i w jaki sposób media wtrącają się do
życia rodziny i szkoły niemal niepostrzeżenie?
http://www.naszdziennik.pl/mysl/74866,antypedagogika-mediow.html
25. Sprawdzian z charakteru – rozmowa z Henrykiem Szostem, mistrzem Polski w maratonie
Pojawia się zwątpienie, niepokój, człowiek zaczyna się
zastanawiać, co tu robi. Wtedy wychodzi prawdziwy charakter, czyli kto
i w jaki sposób radzi sobie z przeszkodami, przeciwieństwami. Maraton
jak mało co mówi bowiem o nas prawdę. (...) Maratończyk musi być nie
tylko przygotowanym na ekstremalny wysiłek, musi też nauczyć się
cierpieć.
http://www.naszdziennik.pl/wp/74822,sprawdzian-z-charakteru.html
26. Konferencja „Szkoła w rękach reformatorów”
Zachęcamy Państwa do udziału w konferencji „Szkoła w rękach
reformatorów”, która odbędzie się w sobotę, 17 maja br. na
Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Skierowana
jest ona do tych, którzy są zainteresowani stanem polskiej edukacji, a
zwłaszcza rodziców. WSTĘP WOLNY!
http://www.naszdziennik.pl/zaproszenie/73963,konferencja-szkola-w-rekach-reformatorow.html
27. Domowe planetarium
Wszystkim Czytelnikom, którzy chcieliby lepiej poznać nocne
niebo albo po prostu sprawdzić, jak nazywa się konkretny obiekt, który
wypatrzyli na niebie, polecamy darmowy program Stellarium.
http://naszdziennik.pl/polska-kraj/74553,domowe-planetarium.html
[DLA DZIECI] Opowieści dobrej treści: Czy mogę do ciebie przyjść?
Czy zwróciliście uwagę, że te drzwi nie mają na zewnątrz klamki? –
zapytał tato. – Nie – powiedziały niemalże chórem dzieci. –
Przyjrzyjcie się dobrze. Nie ma tam klamki, ponieważ każdy sam z
własnej woli może otworzyć Jezusowi drzwi. Jezus pragnie, byśmy kochali
Go z własnej woli, nieprzymuszeni. Dopiero jak otworzymy serce dla
Niego, On zaproszony wchodzi i może w nas czynić cuda!
http://www.naszdziennik.pl/wp/73525,czy-moge-do-ciebie-przyjsc.html
[DLA DZIECI] Znajdź 10 szczegółów, którymi różnią się obrazki
Zadanie z piątkowego dodatku dla dzieci „W OGRODZIE MARYI”:
https://www.facebook.com/naszdziennik/photos/a.718459271540293.1073741866.383033388416218/718458504873703
Trzy nowe szkoły katolickie wzorowane na Akademii Chestertona
W swojej misji Akademia Chestertona deklaruje troskę zarówno o umysły,
jak i dusze uczniów: „Wierzymy, że wszystkie prawdy są powiązane z
centralną prawdą o Wcieleniu, Ukrzyżowaniu i Zmartwychwstaniu Jezusa
Chrystusa. Wiara i rozum nie są ani sprzeczne, ani oddzielone od
siebie. Poprzez naukę sztuk pięknych, muzyki, języka, historii,
matematyki, nauk ścisłych, filozofii i religii chcemy wypracować u
naszych dzieci umiejętność myślenia racjonalnego i twórczego,
przygotować je do obrony wiary, do wnoszenia pozytywnego wkładu w życie
społeczne, do promocji kultury życia”.
Przeczytaj całość:
https://www.facebook.com/naszdziennik/posts/1484442205108320
****************************************************************************************************************************************************************************************************************************************************************************
Z WYBRANYCH
PORTALI INTERNETOWYCH...
Dobra spowiedź. Autor: Święty Jan Maria Vianney
Św. Jan Maria Vianney, O spowiedzi wielkanocnej, Kazania, t. I, Sandomierz 2001, s. 15-16.
http://www.pch24.pl/dobra-spowiedz,22198,i.html
Gdyby do dobrej spowiedzi wystarczyło wyznanie grzechów przed kapłanem
i odprawienie pokuty, łatwo by było odzyskać utraconą łaskę Bożą, droga
zbawienia nie byłaby tak trudną. Nie trzeba się jednak łudzić, że Boga
można zbyć czymkolwiek. Wyraźnie powiedział Zbawiciel do młodzieńca
ewangelicznego, że wąska jest ścieżka, wiodąca do nieba i mało ludzi
nią postępuje.
Przez cały rok zajmowaliście się świeckimi sprawami, staraliście się o
majątek, goniliście za przyjemnościami życia, nie pracowaliście nic nad
swoim udoskonaleniem, wreszcie przychodzicie koło Wielkanocy do
spowiedzi i wyznajecie swe grzechy w ten sposób, jakbyście opowiadali
jakąś historię. Wreszcie odmówicie bezmyślnie i mechanicznie kilka
modlitw i już zdaje się wam, że pogodziliście się z Bogiem. Zaraz po
spowiedzi wracacie do dawnych niedobrych nawyków, chodzicie do karczm i
szulerni, na zabawy i bale; nie widać ani śladu poprawy. Z roku na rok
to samo czynicie! Sakrament pokuty, w którym Bóg zapomina niejako o
swej sprawiedliwości i okazuje tylko miłosierdzie, jest dla wielu
rodzajem zabawy i rozrywki. Pamiętaj człowiecze, że twoje spowiedzi,
gdy je w ten sposób odbywasz, nic nie są warte, a są może nawet
świętokradzkimi.
Ażeby odbyć dobrą spowiedź, trzeba nienawidzić grzechu z całego serca i
żałować, że obraziliśmy Boga tak dobrego, że gardziliśmy łaskami, że
nie zważaliśmy na głos sumienia, że długi czas trwaliśmy w stanie
grzechu. Kto ma prawdziwy żal, ten stara się jak najprędzej pojednać z
Bogiem i naprawić krzywdy. Źle robi ten, kto zwleka poprawę z dnia na
dzień, kto nie chce jak najprędzej pojednać się ze Stwórcą, który jest
naszym najlepszym przyjacielem. Gdy kto pozostaje cały rok w grzechu i
z przykrością myśli o czasie Wielkiego Postu, bo wtedy trzeba się
spowiadać, kto zwleka ze swą spowiedzią poza czas wielkanocny, albo
przystępuje do niej z usposobieniem zbrodniarza, którego prowadzą na
śmierć, czyż można sądzić, że taki człowiek ma usposobienie duszy
potrzebne koniecznie do ważności sakramentu pokuty?
Grzechy przeciw Duchowi Świętemu. Autor: Ksiądz Adam Martyna
http://www.pch24.pl/grzechy-przeciw-duchowi-swietemu,3028,i.html
Według katechizmu wyróżniamy 6 grzechów przeciw Duchowi Świętemu. Pan
Jezus powiedział, że ten rodzaj grzechu jest szczególnie niebezpieczny,
bo sprowadza na duszę stan zatwardziałości, która czyni ją niezdolną do
przyjęcia Bożego przebaczenia. Przyjrzyjmy się zatem bliżej grzechom
przeciw Duchowi Świętemu.
1. Grzeszyć zuchwale w nadziei Miłosierdzia Bożego
To pierwszy z grzechów przeciw Duchowi Świętemu, tak jak podają nasze
popularne katechizmy. Bywają tacy ludzie, którzy mówią: "Dlaczego mam
pokutować w tak młodym wieku? Jak się zestarzeję, to się będę dużo
modlił, a Pan Bóg jest miłosierny, to mi na pewno wybaczy". I tak
bardzo często dopuszczają się bardzo ciężkich grzechów, w nadziei, że
Pan Bóg im wybaczy, bo jest miłosierny.
Nie wolno jednak zapominać, że Bóg jest także sprawiedliwy, bo za
dobre wynagradza, a za złe karze. Żaden dobry uczynek nie pozostaje bez
nagrody i żaden zły bez kary.
Grzeszyć, dlatego, że Bóg jest miłosierny, jest równoznaczne z ubliżaniem Mu i lekceważeniem Jego dobroci.
2. Rozpaczać albo wątpić o łasce Bożej
Ktoś na przykład nie chce dać się skłonić do pokuty za grzechy,
bo uważa, że dla niego nie ma już litości. Stan taki nazywamy rozpaczą.
Jako że grzech ten zamyka drogę do zbawienia, jest grzechem przeciw
Duchowi Świętemu. Tak samo jest, gdy ktoś dobrowolnie wątpi, że łaska
Boża może go ocalić.
3. Sprzeciwiać się uznanej prawdzie chrześcijańskiej
Są tacy ludzie, którzy oszukują swoje sumienie. Mówią np. "Ja w
Boga wierzę, nikomu nic złego nie robię, wierzę w to, czego uczą w
Kościele, ale za nic nie uwierzę, by Bóg mógł być tak surowy, żeby mnie
karać za to, że żyję bez ślubu". Jeśli ktoś utwierdza się w takim
stanie, przeżyje całe życie w grzechu śmiertelnym i w końcu umrze bez
pokuty i żalu. Wiadomo, że śmierć w takim stanie oznacza potępienie
wieczne.
4. Bliźniemu Łaski Bożej nie życzyć lub zazdrościć
W Starym Testamencie mamy przykład króla Saula, który zazdrościł
Dawidowi łaski i upodobania Bożego. Zazdrościł do tego stopnia, że
usiłował go zabić. Tymczasem łaska Boża jest dobrowolnym Bożym darem i
powinniśmy być wdzięczni Bogu, że Swoich łask użycza nam i naszym
bliźnim.
5. Przeciwko zbawiennym natchnieniom mieć zatwardziale serce
Przypuśćmy, że ktoś popadł w grzechy śmiertelne. Brnie z jednego
grzechu ciężkiego w drugi. Ale Boże miłosierdzie chce go ratować, bo
może ktoś modli się za niego. Pan Bóg przypomina wtedy takiemu
grzesznikowi o nagrodzie i karze wiecznej, czasem stawia na jego drodze
kogoś, kto go wzywa do opamiętania. Wszystko na próżno. Grzesznik taki
prawie siłą tłumi w sobie myśli o Bogu i życiu wiecznym, bo na przykład
chce zaimponować swojemu bezbożnemu towarzystwu albo boi się, że będzie
musiał zrezygnować z popełniania takiego czy innego grzechu, do którego
już jest mocno przywiązany.
Zresztą powody mogą być różne. Jednak uporczywe odrzucanie myśli
o pokucie, prowadzi do zatwardziałości sumienia i w efekcie do śmierci
w grzechu śmiertelnym.
6. Odkładać pokutę aż do śmierci
Iluż to się zawiodło i przegrało swoje życie na wieki, bo liczyli
na to, że dopóki śmierć jest daleko, to można grzeszyć. "Jak śmierć
będzie blisko, to się nawrócę" - mówili sobie. A tymczasem śmierć
przyszła niespodziewanie, wcale nie czekała na starość ani chorobę.
Pomyślmy, iluż to ludzi wychodzi rano w zdrowiu ze swego domu, by do
niego już nigdy nie wrócić. Śmierć przychodzi nagle i niespodziewanie:
zawał serca, wylew krwi do mózgu, wypadek... Przyczyn może być mnóstwo.
Jakże bardzo oszukują się ci, którzy nawet nie pomyślą o pokucie za
swoje grzechy, bo liczą na to, że będą żyć długo... A tymczasem ona
przyjdzie jak złodziej, kiedy się jej nikt nie spodziewa i nie ma czasu
na nawrócenie w ostatniej chwili.
Grzechy przeciw Duchowi Świętemu są wyjątkowo niebezpieczne, bo
bezpośrednio narażają nas na utratę wiecznego zbawienia. Wszystkie
prowadzą do zatwardziałości serca, a więc stanu, w którym człowiek nie
jest zdolny żałować za swe grzechy albo z rozpaczy, albo z niewiary i
cynizmu. Powinniśmy często prosić Boga, aby nas od tych grzechów
zachował.
Czwarta rocznica katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem - Homilia abpa Marka Jędraszewskiego
http://archidiecezja.lodz.pl/new/?news_id=fc45e92b1f6ed88b3e63aef2ceb8b994
Kościół Łódzki modlił się za tych, którzy zginęli pod Smoleńskiem 10
kwietnia 2010 r. W Bazylice Archikatedralnej Łódzkiej Ksiądz Arcybiskup
Marek Jędraszewski odprawił Mszę świętą z prośbą o Boże Miłosierdzie
dla ofiar katastrofy i aby ich ofiara nie była daremna. Mszę św.
koncelebrowali z Księdzem Arcybiskupem Metropolitą: bp Adam Lepa, bp
Ireneusz Pękalski oraz prezbiterzy archidiecezji łódzkiej. We wspólną
modlitwę włączyli się m.in. arcybiskup Szymon, ordynariusz prawosławnej
diecezji łódzko-poznańskiej oraz ks. Marcin Undas z parafii
ewangelicko-augsburskiej w Zgierzu, który odczytał list ks. bpa. Jana
Cieślara z Kościoła ewangelicko-augsburskiego.
W łódzkiej Archikatedrze była obecna również najbliższa rodzina
Łodzianki śp. adw. Joanny Agackiej-Indeckiej, Prezes Naczelnej Rady
Adwokackiej oraz przedstawiciele łódzkiej palestry. Zebranych powitał
proboszcz parafii katedralnej, ks. Ireneusz Kulesza.
W wygłoszonej homilii Pasterz Kościoła Łódzkiego odniósł się do
odczytywanego dziś w liturgii Słowa fragmentu ósmego rozdziału
Ewangelii św. Jana (J 8, 51-59). Jezus, który odkupił człowieka,
poniósł śmierć męczeńską. Ksiądz Arcybiskup zauważył, że Jezus był
świadkiem prawdy, ale został odrzucony przez faryzeuszy i "uczonych w
Piśmie". Wokół osoby Nauczyciela z Nazaretu zawiązał się spisek osób,
dla których Jezusowa prawda była niewygodna. Metropolita Łódzki
wskazał, że orędzie Zbawiciela było na przestrzeni wieków odrzucane i
wyszydzane. Pierwsze wieki chrześcijaństwa to okres próby wymazania z
kart historii obecności chrześcijaństwa (np. w 135 roku cesarz Hadrian
wznosi na wzgórzu, gdzie znajdował się grób Jezusa, Forum i Kapitol
nowego miasta poświęconego kultowi Jowisza, Junony i Wenus.), ale i
czas okrutnych prześladowań jak np. za czasów Dioklecjana.
Ksiądz Arcybiskup Metropolita przywołał w wygłoszonej homilii jeden z
rozdziałów powieści Fiodora Dostojewskiego „Bracia Karamazow”,
zatytułowany „Wielki Inkwizytor”. Pasterz Archidiecezji Łódzkiej
przywołał opisany przez rosyjskiego pisarza i myśliciela mechanizm
kłamstwa, który w przedziwnie skuteczny sposób potrafi zniewolić całe
społeczności. „W poemacie Iwana Karamazowa ludzie nie stanęli w obronie
Chrystusa, ponieważ byli już wewnętrznie zniewoleni. W sposób
całkowicie dobrowolny złożyli swą wolność u stóp Inkwizytora, gdyż ten
przekonał ich, że wolność związana z odpowiedzialnością jest dla nich
za trudna. Że najlepszym wyjściem jest rezygnacja z wolności – i to
koniecznie przez wszystkich razem, aby mógł zaistnieć argument w
postaci stwierdzenia: ‘wszyscy tak robią’” – mówił w homilii Arcybiskup
Metropolita. Dziś również istnieją inkwizytorzy, prawdziwi władcy
ludzkich dusz i umysłów zniewolonych „na mocy własnej decyzji, gdyż
opowiadających się za życiem „łatwym lekkim i przyjemnym”, a nie za
wolnością domagającą się odwagi niezależnego i uczciwego myślenia.
Wolnością, której fundamentem jest prawe sumienie, związane z
gotowością pójścia pod prąd”.
Ksiądz Arcybiskup Marek Jędraszewski przywołał postać ś.p. Pana
Prezydenta Lecha Kaczyńskiego i ś.p. gen. Andrzeja Błasika oraz ich
postawę patriotyzmu i umiłowania Ojczyzny, ale z drugiej strony
ośmieszanie, wyszydzenie, niezrozumienie, które ich dotknęło przed i po
katastrofie pod Smoleńskiem. Metropolita Łódzki przypomniał, że ofiary
katastrofy z 2010 r., to ci, którzy upomnieli się o pamięć o Katyniu w
70. rocznicę zbrodni dokonanej na polskich oficerach.
„Modlimy się o łaskę Bożego miłosierdzia dla ofiar tragedii
smoleńskiej. Z tą modlitwą łączy się dzisiaj modlitwą za nas – o łaskę
odwagi w dochodzeniu do prawdy i życia w prawdzie. O to, abyśmy nie
dali się zniewolić przez wielorakie, symfoniczne kłamstwo. O pełne
wyjaśnienie przyczyn tragedii smoleńskiej – bo przecież tylko pełne jej
wyjaśnienie pozwoli nam mieć poczucie, że żyjemy w naprawdę wolnym
państwie” – powiedział Pasterz Kościoła Łódzkiego w zakończeniu
wygłoszonej homilii.
Homilia abpa Marka Jędraszewskiego
http://archidiecezja.lodz.pl/new/?news_id=fc45e92b1f6ed88b3e63aef2ceb8b994
Poniżej zamieszczony zostaje pełny tekst homilii, którą wygłosił
Metropolita Łódzki, Ksiądz Arcybiskup Marek Jędraszewski w czwartą
rocznicę tragedii smoleńskiej.
"Zniewalanie przez kłamstwo"
„Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam – mówił Chrystus w dzisiejszej
Ewangelii – Jeśli kto zachowa moją naukę, nie zazna śmierci na wieki.
(...) Jest Ojciec mój, który Mnie chwałą otacza, o którym wy mówicie
"Jest naszym Bogiem", ale wy Go nie znacie. Ja Go jednak znam (...) i
słowo Jego zachowuję” (J 8, 51. 54b-55). Odpowiedzią na te słowa prawdy
była obelga: „Jesteś opętany” (J 8, 52), a następnie próba przemocy,
która miała Go na zawsze uciszyć: „Porwali więc kamienie, aby je rzucić
na Niego” (J 8, 59).
To była już inna sytuacja niż ta z początków nauczania, gdy, z
jednej strony, szły za Jezusem tłumy, liczące tysiące osób, które On
karmił swym słowem i cudownie rozmnożonym chlebem (por. Mk 6, 34-44), i
gdy, z drugiej, tylko pojedynczy faryzeusze i uczeni w Piśmie czyhali
na to, aby „pochwycić Go w mowie” (Mk 12, 13). Teraz święty Jan używa
słowa „Żydzi”. Zaznacza zatem, że przeciwko Jezusowi występuje już
bardzo wielu Jego rodaków, trwających w zdecydowanym oporze wobec
Niego. Oporze pełnym agresji, gotowym do czynnej napaści – byle tylko
nie słyszeć i nie słuchać słów prawdy. Prowadzona nieubłaganie i z
ogromną konsekwencją akcja propagandowa przeciwko Chrystusowi-Prawdzie,
przeniknięta językiem nienawiści i pomówień, zaczęła więc przynosić
wyraźne, złowrogie owoce. Zawiązał się przedziwny sojusz wyrachowanych
polityków, ciasnych umysłowo fanatyków, sceptyków, tchórzy, zdrajców i
cyników, którzy mieli za wspólny cel jedno: aby uwielbiany przez tak
wielu Nauczyciel z Nazaretu ostatecznie zamilkł. Jego śmierć na wzgórzu
Kalwarii była tragiczną konsekwencją tego aliansu. Jak wiemy, cyniczne
myślenie polityczne najlepiej wyraził Kajfasz, który „w owym roku był
najwyższym kapłanem [i który] rzekł (...): «Wy nic nie rozumiecie i nie
bierzecie tego pod uwagę, że lepiej jest dla was, gdy jeden człowiek
umrze za lud, niż miałby zginąć cały naród»” (J 11, 49-50). Ciasna
fanatyczna mentalność, polegająca na ślepym trzymaniu się litery prawa,
dominowała z kolei wśród faryzeuszów, którzy nie mogli ścierpieć tego,
że Jezus „uczył ich (...) jak ten, który ma władzę, a nie jak uczeni w
Piśmie” (Mk 1, 22), i że uzdrawiał w szabat (por. J 9, 16). Sceptykiem
był rzymski prokurator Piłat ze swym słynnym pytaniem „Cóż to jest
prawda?” (J 18, 38) i symbolicznym umyciem rąk, opatrzonym słowami:
„Nie jestem winny krwi tego Sprawiedliwego. To wasza rzecz” (Mt 27,
24). Zdrajcą był Judasz, natomiast tchórzem okazał się żydowski
dostojnik Nikodem, który miał odwagę jedynie nocą spotkać się z
Chrystusem. Wyrok śmierci na Jezusa zapadł jeszcze przed odbyciem
legalnego nad Nim sądu (por. J 11, 53), a ponieważ wskrzeszony Łazarz
mógł być niewygodnym świadkiem, „arcykapłani (...) postanowili stracić
również Łazarza” (J 12, 10). Wykonaniu wyroku towarzyszyło zaliczenie
Chrystusa do kategorii złoczyńców, z którymi wespół został ukrzyżowany,
oraz szyderstwo w postaci tytułu winy, który Piłat nakazując „umieścić
(...) na krzyżu (...): «Jezus Nazarejczyk, Król Żydowski»” (J 19, 19).
Kampania kłamstwa nie zakończyła się nawet po śmierci Jezusa i Jego
zmartwychwstaniu. Jak przekazał św. Mateusz, arcykapłani „dali
żołnierzom [czuwającym u grobu Jezusa] sporo pieniędzy i rzekli:
«Rozpowiadajcie tak: Jego uczniowie przyszli w nocy i wykradli Go,
gdyśmy spali. A gdyby to doszło do uszu namiestnika, my z nim pomówimy
i wybawimy was z kłopotu»” (Mt 28, 13-14).
Na koniec doszło do tego, co można by nazwać „odmową pamięci”,
polegającą na usuwaniu z powierzchni ziemi miejsc naznaczonych męką,
śmiercią i zmartwychwstaniem Jezusa. W 135 roku cesarz Hadrian,
skądinąd jeden z najwybitniejszych i światłych władców Imperium
rzymskiego, wzniósł na wzgórzu, gdzie znajdował się grób Jezusa, Forum
i Kapitol nowego miasta poświęconego kultowi Jowisza, Junony i Wenus.
Ale chrześcijańskiej pamięci nic nie było w stanie zagłuszyć. Podczas
kolejnych prześladowań, także za czasów słynnego z mądrości stoika
Marka Aureliusza, a potem za najbardziej okrutnego z cesarzy
Dioklecjana, coraz to nowe zastępy chrześcijan szły na śmierć ze
śpiewem o zmartwychwstałym Chrystusie – aż po tryumf Krzyża z 312 roku
podczas bitwy przy moście Mulwijskim i aż po edykt mediolański cesarza
Konstantyna Wielkiego ogłoszony w 313 roku.
Mechanizm kłamstwa, który w przedziwnie skuteczny sposób potrafi
zniewolić całe społeczności, ukazał Fiodor Dostojewski w powieści
"Bracia Karamazow", w rozdziale zatytułowanym „Wielki Inkwizytor”. Jest
rzeczą wielce znamienną, że w wielu polskich wydaniach "Braci
Karamazow", i tych sprzed 1989 roku, ale także i tych po roku 1989,
rozdziału „Wielki Inkwizytor” po prostu nie ma. W rozdziale tym jeden z
bohaterów powieści, Iwan, przedstawił zamysł poematu, którego akcja
rozgrywa się szesnastym wieku w Hiszpanii, w Sewilli. Wtedy to, gdy
inkwizycja osiąga tam swe najbardziej krwawe żniwo, niespodziewanie
przychodzi do miasta Jezus. Wszyscy mieszkańcy rozpoznają Go od razu.
Tłum z największą czcią zbliża się do Niego, On zaś błogosławi
wszystkim, pełen miłosierdzia i dobroci. Wzruszenie ogarnia wszystkich
zwłaszcza wtedy, gdy Jezus dokonuje cudu wskrzeszenia kilkuletniej
dziewczynki. Ale to nie trwa długo. Wystarcza, że na placu przed
katedrą ukazuje się Wielki Inkwizytor. Wystarcza jedno ściągnięcie jego
brwi i tylko jeden niemy gest, by ludzie padli przed nim na twarz. W
tym samym też momencie Chrystus zostaje uwięziony przez straż
Inkwizytora. Nikt Go nie broni, nikt w Jego obronie nie wypowiada nawet
jednego słowa.
Dlaczego? Jak coś takiego było w ogóle możliwe? Dlaczego nikt nie
bronił ewidentnego Dobra? Podczas nocnej rozmowy z Jezusem Wielki
Inkwizytor cynicznie odsłania mechanizmy swego niezwykłego panowania na
ludźmi. „Czyś nie mawiał często – pytał czysto retorycznie Chrystusa –
"Chcę was uczynić wolnymi"? Ale teraz ujrzałeś tych "wolnych ludzi" –
dodał naraz starzec z zamyślonym uśmiechem. – Tak, to nas drogo
kosztowało – ciągnął dalej, surowo patrząc na Niego – lecz wreszcie
dokończyliśmy tego dzieła w imię Twoje. Piętnaście wieków męczyliśmy
się z tą wolnością, ale teraz to się skończyło, i skończyło się na
zawsze. Nie wierzysz, że skończyło się na zawsze? Patrzysz na mnie
łagodnie i nie raczysz mi odpowiedzieć nawet oburzeniem? Wiedz, że
teraz, właśnie teraz, ludzie są bardziej niż kiedykolwiek
przeświadczeni, że są całkowicie wolni, a tymczasem oni sami ofiarowali
nam swoją wolność i potulnie złożyli ją nam do stóp. Ale myśmy tego
dokonali. Czyś tego pragnął, czy takiej pragnąłeś wolności?”.
W poemacie Iwana Karamazowa ludzie nie stanęli w obronie Chrystusa,
ponieważ byli już wewnętrznie zniewoleni. W sposób całkowicie
dobrowolny złożyli swą wolność u stóp Inkwizytora, gdyż ten przekonał
ich, że wolność związana z odpowiedzialnością jest dla nich za trudna.
Że najlepszym wyjściem jest rezygnacja z wolności – i to koniecznie
przez wszystkich razem, aby mógł zaistnieć argument w postaci
stwierdzenia: „wszyscy tak robią”. „Najbardziej to męczący i nieustanny
frasunek człowieka – mówił do Chrystusa Wielki Inkwizytor – mając
wolność szukać czym prędzej tego, przed kim można się pokłonić. Lecz
pokłonić się chce człowiek przed tym, co już jest niewątpliwe, tak
niewątpliwe, aby wszyscy ludzie od razu zgodzili się na wspólny pokłon.
Albowiem frasunkiem tych nieszczęsnych istot jest nie tylko szukanie
tego, komu by się ten lub ów mógł pokłonić, lecz znalezienie tego, w
którego by wszyscy uwierzyli i wszyscy mu się pokłonili, i to
koniecznie wszyscy razem. Właśnie ta potrzeba powszechności pokłonienia
się jest najistotniejszą męką każdego poszczególnego człowieka i całej
ludzkości od zarania wieków”. Inkwizytor nie miał najmniejszych
wątpliwości: ostatni tryumf będzie tryumfem zniewolenia ludzi – zwanych
przez niego pogardliwie „trzodą” – poprzez wielopostaciowe kłamstwo,
występujące na kształt symfonii składającej się z wielorakich wątków.
„Trzoda znowu się zbierze i znowu ulegnie, tym razem na zawsze. Wówczas
damy im ich pokorne szczęście słabych istot, jakimi są z przyrodzenia.
O, przekonamy ich na koniec, że nie powinni być dumni, albowiem Tyś to
ich podniósł i nauczył dumy; udowodnimy im, że są słabi, że są tylko
politowania godną dzieciarnią, że przecie szczęście dziecięce jest
najsłodsze. Onieśmielimy ich, i będą na nas spoglądać i garnąć się do
nas, jak pisklęta do kwoki. Będą nas podziwiać i pysznić się nami, że
jesteśmy tak potężni i mądrzy, iż mogliśmy ugłaskać tak krnąbrne
tysiącmilionowe stado. Będą drżeć przed naszym gniewem, ich umysły
spokornieją, oczy będą skore do łez jak oczy dzieci i kobiet, ale
równie będą skorzy, gdy damy im znak do śmiechu i wesela, do pogodnej
radości i błogiej dziecięcej piosenki. Zmusimy ich do pracy, tak, lecz
w godzinach wolnych od pracy urządzimy im życie niby dziecięcą zabawę z
dziecięcymi śpiewami, chórem, z niewinnymi pląsami. O, pozwolimy im
nawet na grzech, słabi są i bezsilni, i będą nas kochali jak dzieci, za
to pozwolimy im grzeszyć. Powiemy im, że każdy grzech, który popełniony
będzie z naszego przyzwolenia, będzie odkupiony; pozwolimy im grzeszyć
dlatego, że ich kochamy, karę zaś za te grzechy przyjmiemy już na
siebie. I przyjmiemy zaiste na siebie, i będą nas ubóstwiać jako
dobroczyńców, którzy chcą odpowiadać za ich grzechy przed Bogiem. I nie
będą mieli przed nami żadnych tajemnic. Będziemy im pozwalać lub
zabraniać żyć z żonami i kochankami, mieć lub nie mieć dzieci –
stosownie do ich posłuszeństwa – i będą nas słuchać z radością i
uciechą. Najbardziej męczące tajemnice ich sumienia – wszystko, zaiste
wszystko nam zwierzą, my zaś wszystko rozstrzygniemy, i uwierzą w nasze
wyroki z radością, albowiem uwolnią ich one od wielkiej troski
straszliwych mąk osobistego i swobodnego rozstrzygania”.
Trudno o większy cynizm ze strony Wielkiego Inkwizytora. Trudno też o
większy cynizm współczesnych inkwizytorów, prawdziwych władców ludzkich
dusz i zniewolonych umysłów. Dodajmy: umysłów zniewolonych na mocy
własnej decyzji, gdyż opowiadających się za życiem „łatwym lekkim i
przyjemnym”, a nie za wolnością domagającą się odwagi niezależnego i
uczciwego myślenia. Wolnością, której fundamentem jest prawe sumienie,
związane z gotowością pójścia pod prąd. Cynizm nie chce otwarcie
pokazywać swego przerażającego oblicza. Lepiej jest tworzyć
przekonanie, że wszystko jest dobrze, a na pewno przyjemnie. I że może
być jeszcze przyjemniej. Byle tylko nie było miejsca na obiektywną,
choć niekiedy trudną – bo wymagającą – prawdę.
Obchodzimy dzisiaj czwartą rocznicę smoleńskiej tragedii. Patrząc na
dzieje Chrystusa i na odsłonięty przez Dostojewskiego mechanizm
zniewalania, odnosimy wrażenie: to już wszystko było – ów przedziwny
alians wyrachowanych polityków, ciasnych umysłowo fanatyków, sceptyków,
tchórzy, zdrajców i cyników. To przecież jeszcze przed Smoleńskiem
robiono w naszych mediach wiele, aby obrzydzić i ośmieszyć wybranego
bezpośrednio w sposób demokratyczny prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Robiono z niego pijaka i człowieka o niezbyt wysokich intelektualnych
lotach. Po śmierci, przez krótki tylko moment można było mówić, że był
to najbardziej wykształcony spośród prezydentów III RP, wysokiej klasy
profesor i wspaniały dydaktyk, a przy tym niezwykle ciepły człowiek,
kochający mąż i ojciec. Dzisiaj, w świetle wydarzeń dziejących się na
Ukrainie, widzimy szczególnie wyraźnie: również prawdziwy mąż stanu,
umiejący nie tylko wnikliwie oceniać aktualną sytuację polityczną, ale
także tworzyć adekwatne dla niej rozwiązania. Współczesnym inkwizytorom
chodziło o to, by nie było w Polsce zbyt wielu ludzi, którzy by się z
nim jako głową państwa mogli utożsamić, a kiedy trzeba: bronić. I to
się im w dużej mierze udało. Dzisiaj natomiast dbają o jedno – by nie
kultywować pamięci o prezydencie Lechu Kaczyńskim i pozostałych
ofiarach tragedii smoleńskiej, bo byłaby to, jak szydersko wyraził się
jeden ze znaczących współczesnych polityków, budząca wstręt
„nekrofilia”. Równocześnie pojawiały się głosy, że to właśnie prezydent
jest odpowiedzialny za katastrofę, domagając się lądowania w Smoleńsku
za wszelką cenę. Później trzeba było stwierdzić, że to nieprawda. Ale
nikt z tych, którzy szerzyli tę kłamliwą pogłoskę, nie uderzył się w
piersi. Boleśnie podważono także szacunek, jakim w naszym narodzie
zawsze cieszyła się polska armia. Z generała Andrzeja Błasika uczyniono
pijanego dowódcę, który sam zasiadł za sterami rządowego samolotu. Ta
teza, sformułowana przez wysokich urzędników obcego państwa, była z
lubością powielana w polskich mediach. Dopiero niedawno oficjalnie
stwierdzono, że także ona jest wierutnym kłamstwem. Nikt jednak nie
powiedział nawet jednego słowa „przepraszam”. Tymczasem i dla
najbliższych generała Błasika, i dla wszystkich, którym drogi jest
polski żołnierski mundur, była to prawdziwa trauma. Traumę przeżyli
również najbliżsi ofiar, gdy doszło do otwarcia niektórych
przywiezionych z Moskwy trumien. Pozamieniane ciała, często niedbale
złożone, ze strzykawkami i innymi narzędziami wewnątrz nich. To nie
niechlujstwo – to szyderstwo. Szyderstwo wobec tych, którzy jako
najwyżsi przedstawiciele państwa polskiego udali się do Smoleńska, aby
upomnieć się o pamięć o Katyniu w 70. rocznicę zbrodni dokonanej na
polskich oficerach. Prawdę jakże zmaltretowaną, zagłuszaną,
przeinaczaną, wyrywaną przez kłamstwa z polskich dusz. Tragedia tych
ludzi, którzy cztery lata temu zginęli pod Smoleńskiem, stała się
bolesnym przedłużeniem tragedii Katynia. Stała się – i trwa nadal.
Teraz poprzez to, co można by raz jeszcze nazwać „odmową pamięci”.
Odmowa ta przyjmuje kształt głośnego i, niestety w wielu miejscach
skutecznego, „nie” dla pomników i nazw ulic czy mostów, które pragnie
obdarzyć się imieniem prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Wystarczy
wspomnieć tutaj Warszawę, Bydgoszcz i Ostrów Wielkopolski. Teraz, jak
wiemy, kolej przyszła na Łódź. Jakżeż bolesne jest przy tym to, że owo
„nie” płynie do społeczeństwa najczęściej ze strony środowisk, które
prowadziły propagandę ośmieszania i wyszydzania Prezydenta jeszcze
przed Smoleńskiem, a potem czynnie włączyły się w walkę z krzyżem w
przestrzeni publicznej naszego narodu i państwa.
Drodzy Siostry i Bracia!
W czwartą rocznicę smoleńskiej tragedii gromadzimy się tutaj, w
łódzkiej Katedrze, na eucharystycznej ofierze. Stoimy wobec
Chrystusowych słów i Chrystusowego Krzyża, na którym zawisł wyszydzony,
opluty i poniżony przez wielkich ówczesnego świata jego Zbawiciel.
Modlimy się o łaskę Bożego miłosierdzia dla ofiar tragedii smoleńskiej.
Z tą modlitwą łączy się dzisiaj modlitwą za nas – o łaskę odwagi w
dochodzeniu do prawdy i życia w prawdzie. O to, abyśmy nie dali się
zniewolić przez wielorakie, symfoniczne kłamstwo. O pełne wyjaśnienie
przyczyn tragedii smoleńskiej – bo przecież tylko pełne jej wyjaśnienie
pozwoli nam mieć poczucie, że żyjemy w naprawdę wolnym państwie.
Modlimy się o to wszystko właśnie dlatego, aby nie spełniła się na nas
– na naszym pokoleniu, na naszym państwie – przygnębiająca treść
ostatniej zwrotki słynnej pieśni, autorstwa barda „Solidarności”,
zmarłego dokładnie dziesięć lat temu Jacka Kaczmarskiego, zatytułowanej
Mury, gdzie jest mowa o śpiewaku, który:
„Patrzy na równy tłumów marsz
Milczy wsłuchany w kroków huk
A mury rosną, rosną, rosną
Łańcuch kołysze się u nóg...”.
Bez tryumfu prawdy będą bowiem ciągle rosły między nami trudne do
pokonania mury, a naszym nogom coraz bardziej będzie ciążył przeklęty
łańcuch zniewolenia przez kłamstwo, sceptycyzm, relatywizm i cynizm.
Nasze najświętsze nadzieje wiążemy – dzisiaj i zawsze – z
odważnym otwarciem się na Chrystusowe słowa: „Jeżeli trwacie w nauce
mojej, jesteście prawdziwie moimi uczniami i poznacie prawdę i prawda
was wyzwoli” (J 8, 32).
Homilia jest rónież dotępna w wersji audio-video pod adresem http://www.youtube.com/watch?v=_B6zYylnrGc
... po katastrofie Smoleńskiej
1. Grzegorz Michniewicz, dyrektor Kancelarii Premiera Tuska "powiesił
się" na kablu od odkurzacza (!). Zginął 23 grudnia 2009 r. (czyli po
ustaleniu wizyty w Smoleńsku przez Tuska i Putina). Było to w dniu,
kiedy do Polski po remoncie z szeregiem usterek powrócił samolot
rządowy Tu-154M. Ten sam, który kilka miesięcy później rozbił się pod
Smoleńskiem. G. Michniewicz to osoba mająca najwyższy status dostępu do
informacji tajnych.
2. Eugeniusz Wróbel - 15 października 2010 r. w Zalewie Rybnickim
znaleziono jego poćwiartowane zwłoki. Były wicedyrektor transportu,
spec od komputerowych systemów sterowania lotami, nawigacji
satelitarnych zdążył wypowiedzieć wiele krytycznych opinii na temat
tragedii z 10.04.2010r.
3. Stefan Zielonka - wojskowy szyfrant w wywiadzie, miał dostęp do
najbardziej tajnych danych będących w posiadaniu polskiego rządu.
Fachowiec, który szkolił innych, jeden z najlepszych w kraju. W
kwietniu 2010 wyłowiono jego ciało z Wisły. Rok wcześniej Zielonka
oficjalnie zaginął. Ciało było w stanie rozkładu, dokumenty zaś przy
nim idealnie zachowane.
4. Chorąży Remigiusz Muś, zeznał pod przysięgą, że słyszał jak
kontrolerzy nakazali zejść załodze tupolewa na 50m, podczas kiedy na
czarnych skrzynkach odczytano 100m. Nagrania Jaka-40 od
ponad 3 lat znajdują się w prokuraturze
wojskowej, która odmawia do nich dostępu, tłumacząc to... badaniem tych
nagrań!!!!!
5. Krzysztof Knyż - operator Faktów, był jednym z pierwszych
reporterów, któremu udało się znaleźć na miejscu wypadku, zanim
rosyjskie siły specjalne zmusiły ich do opuszczenia terenu. Miał za
zadanie sfilmować podchodzenie do lądowania Tupolewa na lotnisku w
Smoleńsku. 2 czerwca 2010 r. zmarł w Moskwie na sepsę (według
oficjalnej wersji). Jednak zachodnia prasa pisała, że został
zamordowany we własnym mieszkaniu.
6. Marek Dulinicz wybitny polski archeolog, szef grupy archeologicznej,
która miała jechać do Smoleńska, 6 czerwca 2010 "zginął w wypadku
samochodowym".
7. Dariusz Szpineta - ekspert lotniczy, krytykował śledztwo smoleńskie.
W grudniu 2011 wyjechał z 13-osobową grupą znajomych na urlop do Indii,
powiesił się w hotelowej łazience. Miał 39 lat.
8. Generał Sławomir Petelicki - zginął 19 czerwca 2012 r., twórca GROM,
który ujawnił w wywiadzie dla "WPROST24.PL" (który "WPROST" po jakimś
czasie usunął), że zaraz po katastrofie do polityków PO rozsyłane były
wiadomości SMS z instrukcją, w jaki sposób mają się wypowiadać na temat
katastrofy w Smoleńsku. Petelicki oświadczył w mediach, że takiego
SMS-a otrzymał od jednego z polityków Platformy, a autorami wiadomości
były najważniejsze osoby w PO. Brzmiał on tak: "Katastrofę spowodowali
piloci, którzy zeszli we mgle poniżej 100 metrów. Do ustalenia
pozostaje, kto ich do tego skłonił".
Przebudźmy sumienia Polaków! Autor: Sławomir Olejniczak, Prezes Instytutu Ks. Piotra Skargi
http://www.pch24.pl/przebudzmy-sumienia-polakow-,22129,i.html
Hasło, które przyświecało przed czterema wiekami działalności księdza
Piotra Skargi, definiuje również misję Instytutu Edukacji Społecznej i
Religijnej. Można sobie postawić pytanie: na czym to budzenie sumień ma
polegać? Czy rzeczywiście te sumienia są uśpione? Jeżeli są uśpione, to
dlaczego ich budzenie miałoby być lepsze od pozostawienia ich w stanie
uśpienia?
Warto się zatem zastanowić, na czym takie uśpienie sumienia polega.
Sumienie, mówiąc najprościej, jest danym nam od Boga wewnętrznym
głosem, który ma zachęcać nas do czynienia dobra i przestrzegać przed
popełnianiem zła. Mówimy, że człowiek sumienia to właśnie taki, który
jest wrażliwy na dobro i zło, który potrafi je rozróżnić i dokonać
pomiędzy nimi właściwego wyboru. Z kolei mianem człowieka bez sumienia
określamy potocznie kogoś podłego, dla którego zasady moralne i wiara
nie mają żadnego znaczenia. Oczywiście nie ma ludzi bez sumienia, gdyż
w każdym człowieku odzywa się ten głos wewnętrzny tak długo, jak żyje,
jednak może starać się go uśpić lub zagłuszyć.
Na poziomie społecznym uśpione sumienia ludzi przyczyniają się do coraz
większej degeneracji narodów, które ostatecznie upadają pod ciosami
wrogów, nie mając dość siły na obronę na skutek wewnętrznego rozkładu
moralnego i religijnego. I przeciwnie: tam, gdzie ludzie mają sumienia
wrażliwie, praktykują religię i przestrzegają zasad moralnych, tam też
następuje rozwój zdrowych relacji społecznych, czego następstwem jest
stabilność i dobrobyt pomnażany przez pokolenia.
Niestety, ludzi o uśpionym lub ogłuszonym sumieniu mamy w Polsce coraz
więcej. Najłatwiej tego doświadczamy w codziennych relacjach
międzyludzkich. Brak życzliwości i uprzejmości, obojętność i
znieczulica, chamstwo, złośliwość, nieuczciwość to zmory naszego dnia
powszedniego, wystarczy wyjść na ulicę czy wsiąść do samochodu. Takie
niemiłe i uciążliwe relacje są owocem grzechów osobistych i
społecznych, które nieodrzucone i nieodpokutowane skutecznie usypiają
wrażliwość ludzkiego sumienia na bliźnich. Stopniowo stajemy się
narodem egoistów, dla których dobro bliźniego czy wspólne dobro
Ojczyzny tracą coraz bardziej na znaczeniu.
W przestrzeni publicznej do tej anestezji sumień przyczyniają się
zorganizowane struktury, które nie tylko nie promują dobra, ale z
grzechu próbują uczynić obyczaj i normę prawną, a nawet źródło dochodu.
Efekt ich działania najlepiej widać na przykładzie współczesnych
rodzin, które szczególnie poddawane są demoralizującej presji, aby żyły
tak, jakby Pan Bóg nie istniał, a Jego przykazania nie obowiązywały, a
więc w myśl zasady „hulaj dusza, piekła nie ma”. Producenci i
promotorzy pornografii, środków antykoncepcyjnych i poronnych oraz
narkotyków mają swoich popleczników w świecie mediów i polityki, którzy
promując konsumpcyjny i frywolny styl życia bez zobowiązań, zwalczają
jednocześnie obecność religii i chrześcijańskich zasad w sferze
publicznej.
Będąc świadkami tego procesu odchodzenia od chrześcijańskiego modelu
życia w sferze osobistej i społecznej, wywołanego zorganizowanymi
działaniami struktur zła, postanowiliśmy, na wzór naszego patrona –
księdza Piotra Skargi, podjąć wysiłek na rzecz budzenia sumień Polaków,
aby wskutek odchodzenia od Bożych przykazań nie doprowadzili do
kolejnego upadku naszej Ojczyzny.
Sposobami budzenia sumień są między innymi duchowe uczynki
miłosierdzia, jak napominanie grzeszących, pouczanie nieumiejętnych,
udzielanie dobrych rad wątpiącym czy pocieszanie strapionych.
W ponaddziesięcioletniej historii naszej działalności staraliśmy się i
staramy się te uczynki wypełniać przez przypominanie prawd wiary,
zachętę do praktyk pobożnych i przestrzegania zasad moralnych, które
pozwoliły naszym przodkom przetrwać najgorsze zawieruchy dziejowe
wtedy, gdy nawet nie istniały struktury państwa polskiego. Ponadto
wielokrotnie podejmowaliśmy i podejmujemy w przestrzeni publicznej
kampanie w obronie obecności symboli religijnych, prawa do życia od
poczęcia do naturalnej śmierci, prawnej ochrony rodziny opartej na
małżeństwie między mężczyzną a kobietą czy ochrony dzieci przed
demoralizacją.
Współczesna walka o dusze Polaków, o to, czy Polska pozostanie wierna
Maryi swej Królowej, czy też stanie się krajem poddanym władcom
ciemności, wymaga zaangażowania każdego katolika. Również Twojego
zaangażowania, Droga Czytelniczko, Drogi Czytelniku. Dlatego zachęcam
Cię po przeczytaniu tej krótkiej broszury, abyś tym bardziej
przyłączył(a) się do wspierania naszej wspólnej misji budzenia sumień
Polaków, ofiarując swoją modlitwę, wsparcie materialne czy osobistą
pracę na zasadzie wolontariatu.
Pobierz broszurę i dowiedz się czym zajmuje się Instytut ks. Piotra Skargi.
Nauka potwierdza tradycję Kościoła (śledztwo w sprawie Świętego Kielicha). Z Grzegorzem Górnym rozmawia Roman Motoła
http://www.pch24.pl/nauka-potwierdza-tradycje-kosciola,22146,i.html
Kiedyś drogi nauki i wiary się rozeszły, a punktem spornym był właśnie
stosunek do relikwii i zjawisk nadprzyrodzonych, które naukowcy uważali
za ciemnotę i zabobon. Teraz, gdy dostali do ręki niedostępne wcześniej
narzędzia badawcze, odkryli wiele faktów potwierdzających tradycję
religijną – mówi w rozmowie z PCh24.pl Grzegorz Górny, współautor
książki Tajemnica Graala. Śledztwo w sprawie Świętego Kielicha.
W trakcie pracy nad ostatnimi
książkami rozmawiał Pan z wieloma naukowcami zajmującymi się zjawiskami
nadnaturalnymi. To byli przeważnie wierzący czy sceptycy?
- Przede wszystkim spotykaliśmy się z naukowcami, których do badania,
czy to relikwii, czy to zjawisk nadprzyrodzonych, popychała nie tyle
motywacja religijna, co pasja poznawcza. Byli to ludzie nauki,
traktujący docieranie do prawdy jako swoją misję. Zazwyczaj nie
wychodzili sami z inicjatywą tych prac, tylko albo byli proszeni o ich
przeprowadzenie przez władze kościelne, albo zostali dołączeni do
zespołów badawczych przez swoich przełożonych. Miały to być dla nich po
prostu jedne z wielu projektów, jakie wykonywali w swoim życiu. W wielu
jednak przypadkach te przedsięwzięcia doprowadziły ich do sytuacji, w
których musieli uznać, że mają do czynienia ze zjawiskami wymykającymi
się prawom natury, że istnieją granice poznania przez rozum i w związku
z tym ludzie ci zderzyli się z pewną tajemnicą. Dla części z nich, tej
wierzącej, takie sytuacje stały się okazją do pogłębienia wiary. Z
kolei niewierzący stanęli przed wyzwaniem, by zacząć zastanawiać się
nad kwestiami metafizycznymi. Niektórzy z nich rewidowali swoje
dotychczasowe stanowisko, i to w sposób radykalny – z niewierzących
stali się wierzącymi.
Czy zetknął Pan się z wieloma takimi przypadkami?
- Spotkałem kilku takich ludzi. Najlepiej spośród nich poznałem
Barriego Schwortza, amerykańskiego naukowca żydowskiego pochodzenia,
który od 36 lat bada Całun Turyński. Napisałem wraz z nim książkę,
wywiad-rzekę pt. Oblicze prawdy. Barrie Schwortz zgromadził największą
z istniejących na świecie baz naukowych danych dotyczących tego tematu.
Nowe odkrycia coraz dobitniej kwestionują rzekomą sprzeczność pomiędzy wiarą i rozumem.
- Istotnie, kiedyś drogi nauki i wiary się rozeszły, a punktem spornym
był właśnie stosunek do relikwii i zjawisk nadprzyrodzonych, które
naukowcy uważali za ciemnotę i zabobon. Uważali, że religia powinna się
zupełnie wyrzec swoich „urojeń o cudownościach” i dopiero wtedy będzie
możliwe ponowne spotkanie tych obu rzeczywistości. Teraz, gdy naukowcy
dostali do ręki niedostępne dotychczas, nowe narzędzia badawcze w
postaci coraz doskonalszych wynalazków technologicznych, odkryli nagle
wiele faktów potwierdzających tradycję religijną. Właśnie dzięki temu,
że stały się możliwe badania, jakich nie można było przeprowadzić kilka
stuleci temu, zderzyli się z licznymi zjawiskami, których nie są w
stanie wytłumaczyć. Chodzi na przykład o badania na poziomie cząstek
elementarnych, czy też analizy pyłków roślin. W tej chwili, jak
obserwuję, zwłaszcza wśród przedstawicieli nauk ścisłych, w tym
biologii, panuje większa pokora wobec możliwości istnienia zjawisk
niemożliwych do wytłumaczenia w sposób naturalny. Można powiedzieć, że
ten przełom zaczął się chyba od wielkich odkryć fizyków na początku XX
wieku, które to odkrycia doprowadziły wielu ludzi do Boga poprzez to,
że zanikła niezłomna dotąd wiara w swego rodzaju prosty,
mechanicystyczny schemat budowy wszechświata. Tacy fizycy jak Niels
Bohr czy Werner Heisenberg wytyczyli zupełnie nowe podejście ludzi
nauki do wiary.
Odkrycia te można podzielić na dwie kategorie. Pierwsza z nich dotyczy
przedmiotów od dawna obecnych w tradycji religijnej, ale nie zbadanych
do tej pory dokładnie na sposób naukowy. Tutaj pierwsze miejsce zajmuje
Całun Turyński, chociaż na mnie osobiście większe wrażenie wywarły
analizy przeprowadzone przez powstały w 2004 roku paryski Instytut
Genetyki Molekularnej. Zajął się on Tuniką z Argenteuil, uważaną za
„szatę bez szwów”, jaką Chrystus miał mieć na sobie w drodze na
Golgotę. Wszechstronne badania profesorów, członków Akademii
Francuskiej wykazały, że istotnie, jest to właśnie ta tunika, o której
mówi Ewangelia.
Inna grupa przykładów dotyczy zjawisk dziejących się dzisiaj, wręcz na
naszych oczach. Fundamentalnym przypadkiem jest tu cud eucharystyczny w
Sokółce. Był on analizowany przez patomorfologów, którzy wykazali, że
zachodzą tam zjawiska zaprzeczające prawom natury. Po pierwsze,
fragment konsekrowanej Hostii przemienił się częściowo w kawałek
mięśnia sercowego znajdującego się w stanie permanentnej agonii.
Agonia, umieranie organizmu, fragmentacja tkanek trwa normalnie
zaledwie parę minut. Naukowcy prowadzili zaś swoje badania na
przestrzeni wielu miesięcy i zawsze osiągali ten sam efekt -
obserwowali agonię ciała. Nie ma drugiego takiego przypadku.
Kolejnym, niewytłumaczalnym w świetle nauki zjawiskiem zanotowanym
przez badaczy był fakt strukturalnego połączenia na poziomie komórkowym
fragmentu eucharystycznego chleba z tkanką sercową. Stanowiły one jeden
organizm! Również jest to jedyne tego typu zjawisko w przyrodzie.
Powstała na ten temat niemal pięćsetstronicowa dokumentacja z
fotografiami, wykresami. Została ona przez Nuncjaturę Apostolską
przesłana do Watykanu i stała się podstawą do wyniesienia kościoła św.
Antoniego w Sokółce do rangi sanktuarium.
Większość przypadków opisywanych
przez Pana w książkach: Świadkowie Tajemnicy, Dowody Tajemnicy czy
Tajemnica Graala, ma miejsce w silnie zsekularyzowanych krajach Europy
zachodniej. Czy te cudowne przedmioty i wydarzenia przebijają się,
choćby w wymiarze lokalnym, do społecznej świadomości i wpływają w
jakimś stopniu na burzenie owego laickiego sceptycyzmu, jaki dotknął
nasz kontynent?
- Szczególnie wyrazistym przykładem takiego wpływu jest Całun Turyński,
przebadany bodaj najdokładniej, najbardziej wszechstronnie spośród
wszystkich przedmiotów materialnych na świecie. Jednak chociaż powstały
24 prace naukowe potwierdzające jego autentyczność, to nie zyskały one
takiego rozgłosu jak jedna jedyna praca, która tej autentyczności
zaprzeczała. Chodzi oczywiście o przeprowadzone w 1988 roku słynne
datowanie tkaniny za pomocą radiowęgla C14. Było ono nagłośnione na
cały świat, gdy zaś zostało podważone, bo okazało się, że próbki wzięte
do analizy pochodziły nie z oryginalnej, lnianej tkaniny Całunu, lecz z
łat naszytych w okresie średniowiecza, zapadła głucha cisza. To
pokazuje, jak trudno jest katolikom przebić się ze swoim przekazem w
przestrzeni medialnej. Promowane są zaś informacje przeczące naszej
wierze. Mówił o tym zresztą wspomniany wcześniej przeze mnie Barrie
Schwortz. Gdy jeszcze jako niewierzący słyszał, że katolicy są
dyskryminowani, a ich przekaz tłumiony, myślał, że przesadzamy,
wykoślawiamy obraz faktyczny. W momencie jednak, gdy sam zaangażował
się w promowanie wiedzy o Całunie, osobiście zetknął się z tym
zjawiskiem i musiał przyznać, iż w świecie mediów faktycznie
funkcjonują antykatolickie uprzedzenia, powodujące marginalizację
naszego przekazu.
Najnowsza książka, której jest Pan
współautorem, Tajemnica Graala, mówi o historii kielicha użytego
podczas Ostatniej Wieczerzy. Czy wiemy na pewno, gdzie on się znajduje,
czy istnieje pewność co do jego autentyczności?
- Gdy pada słowo „Graal”, przychodzi na myśl od razu Kod Leonarda da
Vinci oraz różne baśnie i legendy, w których pojawia się motyw tego
Kielicha. Trzeba oddzielić jednak legendę, mit narosły wokół niego
jeszcze w średniowieczu, od tego, co jest prawdą. Kielich użyty przez
Jezusa podczas Wieczerzy musiał przecież istnieć, przewidywał to
żydowski zwyczaj paschalny, piszą o tym czterej Ewangeliści. Celem,
jaki sobie postawiliśmy było właśnie oddzielenie legendy od prawdy i
dotarcie do autentycznego przedmiotu. Na podstawie naszego, trwającego
rok śledztwa jesteśmy w stanie postawić tezę, że ten kielich znajduje
się dzisiaj w katedrze w Walencji. Jak tam trafił? Najpierw wędrował,
wraz ze świętym Piotrem z Ziemi Świętej do Rzymu, gdzie był własnością
kolejnych papieży. Podczas prześladowań w 258 roku, kiedy cesarz
zażądał wydania wszystkich skarbów Kościoła, ówczesny ich
depozytariusz, św. Wawrzyniec odmówił. Został za to zamęczony, ale
przed śmiercią zdążył jeszcze odesłać Kielich do swojej rodzinnej
miejscowości w Aragonii. Tam relikwia była ukrywana przed muzułmanami w
Pirenejach, zaś w obecnym miejscu znajduje się od początku XV wieku.
Za autentycznością Kielicha przemawia z jednej strony nieprzerwana,
trwająca 2 tysiące lat tradycja historyczna, pozwalająca dokładnie
zrekonstruować losy tego przedmiotu. Po drugie, badania naukowe
archeologów z XX i XXI wieku potwierdziły, że Graal pochodzi z tego
okresu i miejsca, gdzie żył Chrystus.
Dziękuję za rozmowę.
Niebieski kwiat wiary. Autor: Adam Kowalik o Błogosławionej Annie Katarzynie Emmerich
http://www.pch24.pl/niebieski-kwiat-wiary,21023,i.html
Pod koniec 1890 roku, w domu zakonnym przy francuskim szpitalu w
Izmirze, w ramach lektury duchowej czytano „Życie Najświętszej Maryi
Panny” bł. Anny Katarzyny Emmerich. Siostry zaintrygowane sugestywnym
opisem domku NMP w Efezie postanowiły poprosić ojców Lazarystów o
skonfrontowanie opowiadania mistyczki, która notabene nigdy nie była w
Ziemi Świętej, z realiami. Misjonarze zdecydowali się posłać w teren
kilku członków zgromadzenia. Jakże było wielkie ich zdumienie i radość,
gdy podążając za opisem bł. Anny Katarzyny odnaleźli zapomniany wówczas
domek Maryi. Później jego autentyczność potwierdziły badania
archeologiczne. Kim była kobieta, która nie ruszając się z Bawarii
opisała wydarzenia biblijne, podając przy tym szczegółowe dane
topograficzne?
Urodziła się w 8 września 1774 roku w wiosce Flamschen w Westfalii, w
ubogiej, wielodzietnej rodzinie wiejskiej. Od dzieciństwa ciężko
pracowała najpierw w gospodarstwie domowym, potem jako służąca i
krawcowa. Wychowana w religijnej atmosferze domu rodzinnego odznaczała
się głęboką pobożnością. Dużo modliła się, rozważała Mękę Pańską, z
cierpliwością znosiła dolegliwości związane z licznymi chorobami jakie
ją trapiły. Mimo fizycznej słabości znajdowała siły by troszczyć się o
potrzebujących.
Już w dziecięcych latach miewała mistyczne doświadczenia duchowe. W
1802 roku wstąpiła do klasztoru sióstr augustianek w Dülmen. Rok
później, w listopadzie 1803 roku, złożyła śluby zakonne. Za
klasztornymi murami doznania mistyczne Anny Katarzyny jeszcze się
nasiliły. Zwielokrotniły się także doświadczenia, które Bóg zsyłał na
nią. W ten sposób zadość czynił prośbom zakonnicy, która rozważając
Mękę Pana Jezusa, modliła się by mogła współuczestniczyć w Jego
cierpieniach.
W wieku 24 lat siostra Emmerich otrzymała pierwszy stygmat. Po
nadprzyrodzonym doświadczeniu koronacji wieńcem z cierni, na jej głowie
pojawiły się charakterystyczne rany, jakby uczynione ostrymi kolcami.
By nie wzbudzać niepotrzebnych emocji zasłaniała je opaską. 29
grudnia 1812 roku na rękach, nogach i boku siostry pojawiły się
krwawiące rany. Ta ostatnia przybrała kształt krzyża. Tak sama
wspominała tę chwilę: Rozważałam właśnie Mękę Pańską, prosząc Pana
Jezusa, by mi pozwolił uczestniczyć w tych strasznych cierpieniach, a
potem zmówiłam pięć Ojcze nasz na cześć pięciu świętych ran... Nagle
ogarnęła mnie światłość. Widziałam Ciało Ukrzyżowanego, żywe,
świetliste, z rozkrzyżowanymi ramionami, lecz bez krzyża. Rany jaśniały
jeszcze silniejszym blaskiem niż reszta Ciała. W sercu czułam coraz
większe pragnienie ran Jezusowych. Wtedy najpierw z Jego rąk, a potem z
boku i nóg wyszły czerwone promienie, które niczym strzały przeszyły
moje ręce, bok i nogi.
Niestety, dorosłe życie przyszłej Błogosławionej przypadło na lata
rewolucji, czyli czas walki z Kościołem, rabowania dóbr duchownych,
znoszenia wielu instytucji kościelnych, w tym klasztorów. Likwidacji
uległ także dom zakonny w Dülmen. Schorowana mistyczka musiała
przenieść się do wynajętego pokoiku w domu prywatnym. Zatrudniła się
jako gospodyni u emigranta z Francji ks. J.M. Lamberta. Właśnie tam
otrzymała wspomniane stygmaty. Nadzwyczajne znaki męki Pańskiej udawało
się przez pewien czas trzymać w tajemnicy przed światem. W końcu jednak
wszystko wyszło na jaw. Sprawą zainteresowały się także władze
państwowe. Mimo całkowitego paraliżu, który Annę Katarzynę unieruchomił
w łóżku, pozostawała pod nadzorem policji pruskiej. Lecz mylili się
wszyscy wyznawcy „rozumu”, sądząc, że wystarczy porządnie zakonnicę
zbadać, a na jaw wyjdzie jakaś mistyfikacja. Wniosek z uciążliwych, a
dla zakonnicy często upokarzających obdukcji i eksperymentów na jej
ranach, które trwały kilka lat, był dla sceptyków zaskakujący, wszystko
wskazywało, że stygmaty są autentyczne. Co więcej, wiele osób wobec
jawnego cudu, nawracało się. Tak było m.in. w przypadku doktora
Franciszka Wesenera, który jako pierwszy badał mistyczkę. Gdy wezwano
go do osłabionej chorobami i cierpieniami kobiety był niewierzący. Po
spotkaniu z pacjentką stał się gorliwym katolikiem.
Anna Katarzyna wiedziała, że wizje życia i męki Pana Jezusa, nie są
przeznaczone wyłącznie dla niej, ale także dla innych ludzi. Próbowała
więc je opisywać. Efekt nie mógł zadowalać. Była prostą,
niewykształconą kobietą. Posługiwała się dialektem westfalskim. Bóg
znalazł jednak dla niej nietuzinkowego sekretarza, którym został sławny
niemiecki poeta i pisarz - Klemens Brentano. Wiedziony ciekawością
przyjechał do Dülmen w 1818 roku. Pod wpływem świadectwa mistyczki
przeszedł głęboką przemianę duchową, stając się gorliwym katolikiem. Z
wielkim zaangażowaniem przystąpił do spisywania wyznań zakonnicy i
czynił to do jej śmierci.
Dniem narodzin dla Nieba błogosławionej Anny Katarzyny Emmerich był 9
lutego 1824 roku. Pokorna służka Pana Jezusa, żyjąca przez ostatnie 11
lat jedynie Komunią Świętą i wodą, odeszła w końcu do swego Mistrza.
Pozostawiła po sobie owoce w postaci wielu osób nawróconych za jej
przyczyną oraz zebrane przez Klemensa Brentano zapiski z widzeń
mistycznych. Pisarz uporządkował je, zredagował 9 lat po śmierci
świątobliwej zakonnicy opublikował pod tytułem: „Bolesna Męka Jezusa
Chrystusa”. W 1852 wydał także drugą książkę opartą na wizjach Anny
Katarzyny: „Życie Najświętszej Maryi Panny”. Polskie tłumaczenia obu
dzieł ukazały się jeszcze w XIX wieku. Ta część dziedzictwa Anny
Katarzyny Emmerich przynosi obfity owoc do dzisiaj. W tym miejscu
należy przypomnieć oparty częściowo na wizjach zakonnicy z Dülmen
film Mela Gibbsona pt.: „Pasja” z 2004 roku i pozytywny ferment jaki
wywołał, przyczyniając się do wielu nawróceń.
Prawie dwa wieki czekała Anna Katarzyna Emmerich na beatyfikację.
Rozpoczęty jeszcze pod koniec XIX wieku proces, w okresie
międzywojennym stanął w martwym punkcie. Ponowny impuls do jego
uruchomienia dał cud, który za przyczyną mistyczki wydarzył się na
początku lat 70 XX wieku. Ostatecznie na ołtarze wyniósł Annę Katarzynę
Emmerich Ojciec Święty Jan Paweł II. Stało się to w Rzymie 3
października 2004 roku.
Zbliżający się okres Wielkiego Postu sprawi, że wiele osób sięgnie po
lekturę „Bolesnej Męka Jezusa Chrystusa” bł. Anny Katarzyny Emmerich.
Zachęcając do tego, należy jednak podkreślić, że książka jest przede
wszystkim opowieścią o wielkiej miłości Boga do człowieka. W żadnym
wypadku nie może zastąpić wykładów z archeologii, geografii czy
historii. Obok szczegółów, które zaskakują zgodnością z realiami,
zdarzają się również drobne błędy. Cóż, to tylko dzieło ludzkie i to
poniekąd pochodzące z drugiej ręki. Należy jednak podkreślić, że ani
jednym zdaniem, ani jednym słówkiem, błogosławiona nie sprzeniewierzyła
się Doktrynie Kościoła.
Poruszająca treść książki może natomiast stanowić pomoc w
wielkopostnych rozważaniach Męki Pana Jezusa Chrystusa. A ten rodzaj
modlitwy szczególnie miły jest Zbawicielowi. Przywołajmy w tym miejscu
świadectwo innej wielkiej niemieckiej mistyczki, św. Mechtyldy, która
wspominała, że podczas jednego z objawień, Pan Jezus powiedział do
niej: Ilekroć przy nabożnym rozpamiętywaniu męki Mojej serdecznie kto
westchnie, tylekroć wdzięcznie łagodzi rany Moje. W tejże też chwili
wypuszczam strzałę miłości w serce jego. Zaprawdę powiadam, że kto by z
nabożeństwa ku męce Mojej choćby jedną łezkę uronił, tak mi jest miłym,
jak gdyby za mnie by podjął męczeństwo.