Spis treści  (interaktywny)

 
 
*** Zachęcam do wspierania „Naszego Dziennika” poprzez kupowanie wersji papierowej,
zachęcam do zwiedzania strony, zawierającej przegląd ważnych dla przyszłości wydarzeń http://naszdziennik.pl/news ***


Jesteśmy na Twitterze oraz Facebooku
Gorąco zachęcamy do obserwowania nas na Twitterze, polubienia naszej strony na Facebooku oraz rozsyłania wici znajomym.
Przypominamy, że niektóre serwery pocztowe blokują zasoby graficzne w wiadomościach e-mail. Żeby mieć pewność, że wszystkie obrazki wyświetlą się poprawnie, zachęcamy do:
Trzy pasma tematyczne do wyboru: 
wiara, wychowanie i zdrowie
 
Szanowni Czytelnicy, 

Bardzo dziękujemy za czytanie i przekazywanie dalej naszych wiadomości oraz za wszystkie informacje, zaproszenia, sugestie i uwagi, które nam Państwo przysyłają. 

Teraz zachęcamy Państwa do skorzystania z możliwości otrzymywania informacji dotyczących naszej wiary: bieżących wiadomości ze Stolicy Apostolskiej, z życia Kościoła na świecie i w Polsce, a także zapowiedzi najważniejszych wydarzeń oraz informacji o godnych polecenia lekturach duchowych. 

Dostrzegamy też, że bardzo wiele uwagi poświęcają Państwo tematyce zdrowia. W „Naszym Dzienniku” tej problematyce poświęcone są dwa dodatki cykliczne: „Szlachetne zdrowie” oraz „Zdrowy styl życia”. Informujemy w nich nie tylko o sprawach bieżących, ale podpowiadamy też, jak zadbać o nasze zdrowie, np. jaki wpływ na nasze samopoczucie ma to, co na co dzień spożywamy, jakich produktów należy unikać, a o które warto wzbogacić naszą dietę. Od teraz mogą Państwo otrzymywać najważniejsze informacje dotyczące zdrowia na swoją skrzynkę e-mailową.

Oferujemy zatem Państwu e-mailowe powiadomienia w trzech pasmach tematycznych: wiara, wychowanie i zdrowie. Każdy odbiorca e-Informatora może określić, które z tych pasm go interesują. Swoje preferencje mogą Państwo zaktualizować dzięki opcji „Modyfikacja ustawień” w stopce wiadomości. 

Redakcja e-Informatora „Naszego Dziennika”

Organizujesz ciekawe wydarzenie? 
Chcesz podzielić się ważnymi informacjami?
Skontaktuj się z nami.

Ktoś ze znajomych przysłał Ci tę wiadomość?
Dołącz do grona czytelników naszego informatora.

Modyfikacja ustawień / Rezygnacja



*********************************************************************************************************************************************************************************************************************************


WARTO WIEDZIEĆ i REAGOWAĆ! (kwiecień 2014)

**************************************************************************************************************************************************************************************************************************************************************************

Z   CZASOPISMA  "NASZ DZIENNIK"  ...


1. Szukajcie prawdy, dobra i piękna.  Przemówienie Ojca Świętego Franciszka do członków włoskiego stowarzyszenia CORALLO

Miejsce i data: Sala Klementyńska, 22 marca 2014 r.
http://www.naszdziennik.pl/wp/73642,szukajcie-prawdy-dobra-i-piekna.html  - tłumaczenie: W.L.:

Dziękuję bardzo za to, co zostało powiedziane, i za pracę, którą wykonujecie. Szukanie prawdy dzięki mediom. Ale nie tylko prawdy! Prawdy, dobra i piękna, wszystkich trzech wspólnie. Wasza praca powinna być realizowana w oparciu o trzy drogi: drogę prawdy, drogę dobra i drogę piękna. Jakże są one ważne! Pochodzą z wewnątrz, są ludzkie. Szukając prawdy na wszystkich tych trzech drogach, możemy trafiać na błędy, a nawet pułapki. „Myślę, szukam prawdy…”: uważaj, abyś nie stał się intelektualistą bez intelektu. „Idę, szukam dobra…”: uważaj, abyś nie stał się etykiem bez dobra. „Lubię piękno…”. Owszem, ale uważaj, aby nie robić tego, co robi się często, tzn. pudrowania piękna i stosowania zabiegów kosmetycznych dla stworzenia sztucznego piękna, które nie istnieje. Prawda, dobro i piękno pochodzą od Boga i są w człowieku. I to jest praca mediów, a zarazem wasza.

Zostały wskazane dwie sprawy, do których chciałbym powrócić. Po pierwsze, harmonijna jedność waszej pracy. Istnieją wielkie i małe media. Ale jeżeli czytamy XII rozdział Pierwszego Listu św. Pawła do Koryntian, widzimy, że w Kościele nie ma nikogo wielkiego ani małego: każdy ma swoją funkcję pomagania drugiemu. Ręka nie może istnieć bez głowy itd. Wszyscy jesteśmy członkami, nawet wasze media, zarówno te duże, jak i te małe, są członkami zharmonizowanymi dzięki powołaniu do służby w Kościele. Nikt nie powinien czuć się mały, zbyt mały wobec innego zbyt dużego. Wszyscy jesteśmy mali wobec Boga, w pokorze chrześcijańskiej, ale wszyscy mamy swoje zadanie. Wszyscy! Tak jak w Kościele. Zadam pytanie: kto jest ważniejszy w Kościele: papież czy staruszka odmawiająca codziennie Różaniec za Kościół? Niech na to odpowie Bóg: ja nie mogę odpowiedzieć. Ale każdy jest ważny w tej harmonii, ponieważ Kościół jest harmonią różnorodności. Ciało Chrystusa jest tą harmonią różnorodności, a tym, który tworzy harmonię, jest Duch Święty. To On jest najważniejszy ze wszystkich. Chcę podkreślić, że ważne jest szukanie jedności, a nie postępowanie według logiki, że duża ryba połknie małą.

Została poruszona druga sprawa, o której także wspominam w adhortacji apostolskiej „Evangelii gaudium”. Była mowa o klerykalizmie. To jedna z bolączek, jedna z bolączek Kościoła. A jest to bolączka „współwinna”, ponieważ kapłani lubią klerykalizować świeckich, a tak wielu świeckich na kolanach prosi o to, aby ich klerykalizowano, bo to jest wygodniejsze. A to jest grzech obydwu rąk. Musimy przezwyciężyć tę pokusę. Świecki musi pozostać świeckim, ochrzczonym posiadającym siłę płynącą z chrztu, sługą. Nie sprzedaje się powołania, jakie ma człowiek świecki, nie handluje się nim, nie jest się wspólnikiem innej osoby. Nie. Ja jestem właśnie taki. Ponieważ chodzi o tożsamość. Tyle razy słyszałem na mojej ziemi: „Ja w mojej parafii, wie ksiądz kardynał, mam bardzo zdolnego świeckiego człowieka: posiada on zdolności organizacyjne. Eminencjo, dlaczego nie zrobić go diakonem?”. To jest propozycja księdza i natychmiast: klerykalizacja. Zróbmy diakonem tego świeckiego… A dlaczego? Ponieważ diakon czy kapłan jest ważniejszy od świeckiego? Nie! A to jest błąd! Jest dobrym świeckim? Niech nadal będzie świeckim i niech wzrasta jako świecki. Ponieważ chodzi o tożsamość przynależności chrześcijańskiej. Według mnie, klerykalizm przeszkadza we wzrastaniu świeckiego. Pamiętajcie o tym, co powiedziałem: to pokusa wspólna dla świeckich i duchownych. Bo nie byłoby klerykalizmu, gdyby nie było świeckich, którzy chcą być klerykalizowani. Czy to jest jasne? Dlatego dziękuję za to, co robicie. Harmonia: jest to także inna harmonia, ponieważ funkcji świeckiego nie może pełnić ksiądz, a Duch Święty jest wolny: niekiedy inspiruje kapłana do zrobienia jakiejś rzeczy, innym razem świeckiego. Rozmawia się podczas rad duszpasterskich. Tak, ważne są rady duszpasterskie: parafia – w tym miejscu cytuję Kodeks Prawa Kanonicznego – parafia, w której nie ma rady duszpasterskiej ani rady ds. ekonomicznych, nie jest dobrą parafią, brakuje w niej życia.

Poza tym jest tak wiele cnót. Wspomniałem na początku: podążajcie drogą dobra, prawdy i piękna, i tylu cnót na tej drodze. Jednak istnieją także grzechy mediów! Pozwolę sobie powiedzieć trochę o tym. Dla mnie najpoważniejszymi grzechami mediów są te, które są związane z kłamstwem, nieprawdą. Jest ich trzy: dezinformacja, oszczerstwo i obmowa. Dwa ostatnie są grzechami ciężkimi, ale nie tak niebezpiecznymi jak pierwszy. Dlaczego? Wyjaśnię wam. Oszczerstwo jest grzechem śmiertelnym, ale można wyjaśnić i rozpoznać, że jest to oszczerstwo. Obmowa jest grzechem śmiertelnym, ale można dojść do stwierdzenia, że to jest niesprawiedliwe, ponieważ ta osoba zrobiła tę rzecz w takim czasie, a potem żałowała i zmieniła życie. Natomiast dezinformacja to przekazanie połowy faktów, które są dla mnie bardziej odpowiednie, i przemilczenie drugiej połowy. Tak więc ten, kto ogląda telewizję, czy ten, kto słucha radia, nie może wyrobić sobie dokładnej opinii, ponieważ brakuje mu pewnych elementów i nie są mu one podawane. Proszę, unikajcie tych trzech grzechów: dezinformacji, oszczerstwa i obmowy.

Dziękuję wam za to, co robicie. Powiedziałem księdzu Sanchirico, aby wygłosił do was przemówienie, które napisałem. Ale słowa przewodniczącego zainspirowały mnie do powiedzenia wam tego spontanicznie i powiedziałem to językiem serca: tak to odbierzcie. Nie językiem włoskim, ponieważ nie przemawiam stylem Dantego!… Dziękuję wam bardzo i teraz zapraszam was do odmówienia modlitwy „Ave Maria”, aby udzielić wam błogosławieństwa.

2. Ksiądz Profesor Tadeusz Guz: "Zasady myślenia katolickiego"

Homilie i wykłady Księdza Profesora to perły i diamenty słowa. Dzielmy się tym słowem, które tłumaczy skutki (wojen i rewolucji)  poprzez naukowo rozpoznane przyczyny (błędnego, ideologicznego myślenia).
Adres: http://naszdziennik.pl/ks-prof-tadeusz-guz-wideo/

1a.
"Prawda. W trosce o medialną kulturę miłosierdzia” - temat dwudniowych rekolekcji wielkopostnych (uczestniczyła redakcja „Naszego Dziennika”)  http://naszdziennik.pl/ks-prof-tadeusz-guz-wideo/72088.html
1b.
"Miłość. W trosce o medialną kulturę miłosierdzia” - część 2 rekolekcji    http://naszdziennik.pl/ks-prof-tadeusz-guz-wideo/72089.html

2a.
  Zasady myślenia katolickiego. Homilia przed wykładem http://naszdziennik.pl/ks-prof-tadeusz-guz-wideo/73575.html w kościele pw. św. Stanisława Kostki w Warszawie-Żoliborzu.
2b.
    Zasady myślenia katolickiego - wykład inaugurujący  http://naszdziennik.pl/ks-prof-tadeusz-guz-wideo/73577.html 
W wykładzie pojawia się szereg interesujących nas Polaków wątków, m.in. na temat aktualności i ciągłości nauki i  nauczania Kościoła Katolickiego. To nauczanie jest nierozerwalnie związane z Osobami: Prymasem Hlondem, Prymasem Stefanem Wyszyńskim, Księdzem Jerzym Popiełuszko, Papieżem Świętym Janem Pawłem II...
Nauka KK to panaceum na wszystkie choroby ducha, to propozycja dla rozumu i dla duszy, propozycja na życie doczesne i życie wieczne  w harmonii  z TrójJedynym Stwórcą.
Nauka KK jest uświęcająca. Nauka KK jest święta ! Ta nauka posługuje się zasadami analogicznymi do praw i zasad nauk ścisłych. Te zasady wypowiada i tłumaczy Ksiądz  Profesor.

Inne niezwykle cenne wypowiedzi Księdza Profesora:

Szkoła Frankfurcka jako kontynuatorka marksizmu-leninizmu  - w ramach wykładów organizowanych przez gdański oddział Polskiego Towarzystwa Filozoficznego - wygłoszony 4. X. 2012 na Uniwersytecie Gdańskim: wykład dyskusja 

3. Pole minowe w słowniku

 Ideolog postmodernizmu Jacques Derrida mówił, że słowa są jak puste wagony i można wkładać w nie różne treści. (...) Tworzenie nowych terminów odbywa się w połączeniu z wypieraniem istniejących, tradycyjnych pojęć. Przestaje się ich używać w tekstach genderyzmu, tak jakby istniał jakiś zakaz. Chodzi tu o takie słowa jak właśnie: „chłopiec”, „dziewczynka”, „mężczyzna”, „kobieta”. Sam Derrida tuż przed swoją śmiercią radził w związku z wprowadzeniem nowej definicji związku kobiety i mężczyzny w Parlamencie Europejskim jako „związku partnerskiego”, by przestać całkowicie używać słowa „małżeństwo”.  
http://naszdziennik.pl/polska-kraj/73177,pole-minowe-w-slowniku.html 

4. O zmienianiu znaczenia słów przez Stalina – fragment powieści Wacława Solskiego pt. „Władza”

Jest na to sposób, którego jeszcze nikt nie próbował. Trzeba zabić to słowo, pozbawiając go jego pierwotnego znaczenia. Rozumiesz, co mam na myśli? (...) Nasz Wydział Agitacji i Propagandy już się tym zajął. Dostali ode mnie rozkaz, który wprowadzają w życie. Słowo „przyjaźń” będzie w przyszłości używane w naszych gazetach i książkach tylko i wyłącznie w takich zwrotach, jak „przyjaźń narodów Związku Sowieckiego”, „przyjaźń, którą darzą wszyscy ludzie sowieccy swojego Wodza”, „przyjaźń między masami pracującymi wszystkich krajów”, i tak dalej. O żadnej innej przyjaźni nie będzie wolno pisać. W ten sposób to słowo, w jego dzisiejszym znaczeniu, zniknie. A jak zniknie słowo, to razem z nim zniknie pojęcie przyjaźni.  
https://www.facebook.com/naszdziennik/photos/a.633608373358717.1073741825.383033388416218/717119791674241 

5. Presja poza prawem. Autor Maciej Walaszczyk

 Kontrole finansowe, jakimi resort edukacji straszy dyrektorów szkół aplikujących do programu „Szkoła Przyjazna Rodzinie”, są nielegalne.  
http://naszdziennik.pl/polska-kraj/73176,presja-poza-prawem.html 

W Dniu Świętości Życia nadano 20 pierwszych certyfikatów „Szkoła Przyjazna Rodzinie”. Certyfikaty wydaje Centrum Wspierania Inicjatyw dla Życia i Rodziny. W uroczystości odbywającej się w Zespole Szkół im. Prezydenta Ignacego Mościckiego w podwarszawskiej Zielonce wzięli m.in. udział ks. abp Henryk Hoser i starosta wołomiński Piotr Uściński.

Minister Joanna Kluzik-Rostkowska zleciła mazowieckiemu kuratorowi oświaty Karolowi Semikowi dokładne przebadanie i skontrolowanie zasad, na jakich dyrektorzy szkół podpisują deklaracje „Szkoła Przyjazna Rodzinie”. Reakcja MEN była błyskawiczna. Resort postanowił w trybie natychmiastowym dowiedzieć się, z jakich funduszy szkoła finansuje program, czy dyrektorzy, podpisując deklaracje przystąpienia do programu, znali jego szczegółowe założenia i czy zapoznano rodziców z jego zasadami. Odpowiedzi oczekiwał do godz. 14.00 tego samego dnia.

– To próba odstraszenia dyrektorów szkół od przyłączenia się do programu. I o to rządowi chodzi. To nie są pytania stawiane w duchu zrozumienia, ciekawości wobec podjętej inicjatywy, ale ewidentny atak – ocenia starosta wołomiński. Kontrole finansowe mogą mocno uprzykrzyć życie dyrektorowi placówki.

Zdaniem Uścińskiego, interwencja, którą z inicjatywy MEN podjął kurator oświaty, nie ma podstaw prawnych, jest nielegalna i wprost narusza obowiązujące przepisy.

– Reakcja ministerstwa na społeczną akcję była wręcz natychmiastowa i rozpoczęła się tuż po nadaniu pierwszych certyfikatów –relacjonuje samorządowiec.

Tymczasem zgodnie z ustawą o systemie oświaty działania mazowieckiego kuratorium oraz MEN, podjęte w związku z przystąpieniem placówek do programu „Szkoła Przyjazna Rodzinie”, pozostają zupełnie poza zakresem nadzoru pedagogicznego. Ustawa jednoznacznie rozstrzyga, że nadzór nad finansową i administracyjną działalnością szkół sprawuje organ prowadzący szkołę, w tym przypadku gmina.

Jak wskazuje Instytut na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris, resort edukacji i działający na jego polecenie kurator naruszyli chronioną na mocy art. 165 ust. 2 Konstytucji zasadę samodzielności jednostek samorządu terytorialnego. Jacek Sapa z fundacji Centrum Wspierania Inicjatyw dla Życia i Rodziny nie ma wątpliwości, że działania MEN są podyktowane fałszywą troską o dzieci, a tak naprawdę obawą, że szkoły i rodzice będą aktywnie przeciwdziałać próbom demoralizacji dzieci.

Jacek Sapa przyznaje, że ministerstwo działało niezgodnie z prawem. – W takiej samej sytuacji, gdy chodziło o próbę uzyskania przez przedszkole certyfikatu przedszkola równościowego, wobec protestu rodziców ministerstwo umyło ręce, pisząc, że ta sprawa wykracza poza jego prawne kompetencje – przypomina Jacek Sapa. Jak dodaje, wielu szkołom wydawane są przeróżne certyfikaty i ministerstwo w ogóle się nimi nie interesuje.

Starosta wołomiński wystosował w tej sprawie specjalne oświadczenie. Piotr Uściński podziela zaniepokojenie w związku z „podejmowanymi działaniami ideologicznymi, które pod pozorem walki o równouprawnienie kobiet i mężczyzn promują działania szkodliwe dla prawidłowego rozwoju dzieci i młodzieży”, a także działaniami podjętymi przez samą minister Joannę Kluzik-Rostkowską. Dlatego zwraca się do resortu o udzielenie w trybie Ustawy o dostępie do informacji publicznej wyjaśnień, w oparciu o jaką podstawę prawną mazowiecki kurator oświaty został zobowiązany do podjęcia czynności kontrolnych w placówkach oświatowych, które przystąpiły do programu „Szkoła Przyjazna Rodzinie”.

„Proszę o przekazanie kopii dokumentu zobowiązującego Mazowieckiego Kuratora Oświaty do podjęcia ww. działań. Zwracam się również z prośbą o udzielenie informacji publicznej, na jakiej podstawie informuje Pani Minister media, że wywierana była presja na dyrektorów szkół, aby przystąpiły do programu ’Szkoła Przyjazna Rodzinie’ i przekazanie kopii ewentualnych dokumentów wskazujących, że wywierana była presja” – pisze starosta.

Kampania „Szkoła Przyjazna Rodzinie” ma na celu zagwarantowanie rodzicom i dzieciom, że ich szkoła nie jest zagrożona infiltracją lewackich ideologii. To forma obrony przed podejmowaną przez aktywistów gejowskich próbą lansowania i przemycania do programów szkolnych i szkoleń przeznaczonych dla nauczycieli ideologii gender rozmywającej tożsamość płciową.

Rodzice mają gwarancję, że w szkole objętej certyfikatem dzieci nie będą poddawane propagandzie kwestionującej podstawowe prawdy, jak np. ta, że małżeństwo to związek mężczyzny i kobiety. Placówka biorąca udział w projekcie otrzymuje gotowe programy edukacyjne i fachową pomoc specjalistów.

6. Sukces polskich studentów

 Sukces studentów z Politechniki Wrocławskiej na międzynarodowych zawodach dla konstruktorów lotniczych w USA. Skonstruowany przez Polaków tzw. samolot udźwigowy „Drop” zdeklasował rywali w klasie micro – jednej z trzech, w której toczy się rywalizacja.  
http://naszdziennik.pl/polska-kraj/73127,sukces-polskich-studentow.html 

7. Sukces z historią w tle

 W dzieciach można obudzić żywą pasję do poznawania dziejów naszej Ojczyzny. Wiedzą o tym doskonale organizatorzy cyklu spotkań „Historia dla najmłodszych – budzenie pasji”, którzy już po raz czwarty zaprezentowali widowisko historyczne. Tym razem dzieci miały okazję poznać m.in. dzieje dynastii Jagiellonów i spotkać samego króla Zygmunta III Wazę, a także porozmawiać z husarzem z Sandomierza.  
http://naszdziennik.pl/polska-kraj/73094,sukces-z-historia-w-tle.html

8. Zawsze pod prąd – Jedynie prawda jest ciekawa. Autor: Anna Zechenter o Józefie Mackiewiczu

http://naszdziennik.pl/polska-kraj/73286,zawsze-pod-prad.html 
W modzie są dziś „prowokacje”, a „dekonstruktorzy narodowych mitów” nie muszą mieć odwagi, nie ryzykują niczym. Zdobywają popularność i poklask „autorytetów” – w przeciwieństwie do prawdziwego poszukiwacza prawdy, najwybitniejszego powojennego pisarza historycznego, człowieka, który „walczył z potworem na ubitej ziemi” – Józefa Mackiewicza.

Nikt tak wcześnie jak on nie uchwycił istoty komunizmu i nikt z taką pasją nie szukał prawdy w historii, płacąc za ideową bezkompromisowość i kwestionowanie utartych opinii odrzuceniem przez polityczną emigrację powojenną na Zachodzie i egzystencją na wygnaniu, często w skrajnej nędzy. W kraju władze wymazały jego nazwisko z polskiej literatury, a po 1989 roku Adam Michnik napisał o nim „zoologiczny antykomunista”.

„Tu leży armia”

Urodzony w 1902 roku w Petersburgu, po przeprowadzce rodziny do Wilna związany do końca wojny z tym miastem. Tu zaczął pisać reportaże dla „Słowa”. Docierał w najdalsze zakątki Kresów, dostrzegając zaniedbania władz warszawskich wobec tych ziem, traktowanych, jego zdaniem, po macoszemu; opisywał niekompetencje lokalnych urzędników, przysyłanych z Polski Centralnej, którym obce były niepisane miejscowe prawa życia społecznego i obyczaje.

Na Wileńszczyźnie zaznał po 17 września 1939 roku najpierw sowieckiego, a potem niemieckiego panowania, ale także spotkał się z wrogością polskich struktur podziemnych. Nieoczekiwanie spadł na niego wyrok śmierci za opublikowanie w 1941 roku, po zajęciu Wileńszczyzny przez Niemców, kilku artykułów poświęconych świeżo zakończonej sowieckiej okupacji w gadzinówce „Goniec Codzienny”. Opisując realia codzienności pod bolszewikami, Mackiewicz nie szkodził ani Narodowi, ani państwu polskiemu – a tylko w takim przypadku mógłby zostać uznany za kolaboranta. Polska miała od 1939 roku dwóch okupantów i ten drugi – sowiecki – również zakładał polskojęzyczne gadzinówki, w których po 17 września 1939 r. publikowali znani pisarze, tacy jak Tadeusz Boy-Żeleński, Julian Stryjkowski czy Stanisław Jerzy Lec („Czerwony Sztandar” we Lwowie). Im nikt nie stawiał z tej racji zarzutów, a za Mackiewiczem odium kolaboracji ciągnęło się latami, chociaż sprawa została rozstrzygnięta zaraz po wojnie na jego korzyść.

W 1943 roku nadeszły wydarzenia, które naznaczyły jego życie do śmierci – odsłonięcie przez Niemców grobów katyńskich i zaproszenie go na miejsce ekshumacji. Pojechał tam za zgodą władz podziemnych, a potem nieustannie dawał świadectwo prawdzie o sowieckiej zbrodni: w raporcie dla podziemia, w wywiadzie dla „Gońca Codziennego”, w publikacji „Zbrodnia Katyńska w świetle dokumentów”, opracowanej na prośbę gen. Władysława Andersa po ucieczce z Polski w 1945 roku do 2-go Korpusu we Włoszech. Jego praca wyszła drukiem bez nazwiska autora, wydał zatem jeszcze pod koniec lat 40-tych własną książkę po niemiecku „Katyn – ungesühntes Verbrechen” przełożoną na kilkanaście języków. W Polsce rzecz ta ukazała się w 1997 roku pod tytułem „Mordercy z lasu katyńskiego” jako pierwszy tom opracowanej przez Jacka Trznadla całości „Katyń. Zbrodnia bez sądu i kary” (londyńskie wydanie z 2009 roku nosi tytuł „Sprawa mordu katyńskiego. Ta książka była pierwsza”). To w tej publikacji znalazły się znane słowa o ofiarach Katynia: „Tu leży armia…”. Stawił się przed tzw. Komisją Maddena – ciałem powołanym w 1951 roku przez Kongres Stanów Zjednoczonych do zbadania zbrodni katyńskiej – i zeznając jako świadek ekshumacji, przyczynił się do uznania Sowietów za winnych mordu.

Przez dziesiątki lat odnotowywał poszlaki podrzucane przez Moskwę, punktując najdrobniejsze elementy dezinformacji w setkach artykułów w emigracyjnej prasie. Dzięki uporowi zebrał materiał, który może posłuży kiedyś do analizy metod stosowanych przez Kreml dla zakłamywania faktów. Rozsiewane przez bolszewików plotki skomentował celnie: „Trzeba znać psychologię, by operować w biały dzień takimi chwytami. Bolszewicy ją znają: każdy powtórzy, nikt nie sprawdzi”.

Rosja kontra Sowiety

Za największego wroga człowieka, za przeciwieństwo cywilizacji uważał komunizm. Przeciwstawiał Rosję carską tej bolszewickiej, wyliczał swobody obywatelskie, kontrastując je ze zdziczeniem czerwonych, którzy, w jego pojęciu, Rosję zniszczyli, budując na jej gruzach system nowy, obcy – barbarzyński. „Nie ma w Europie dziś dwóch narodów tak do siebie niepodobnych, jak naród rosyjski i naród… sowiecki. Naród to nie język, naród – to jego dusza, to jego tęsknoty, jego pieśni, jego literatura – mówi jeden z jego bohaterów, a pogląd ten jest tożsamy z Mickiewiczowskim, wyrażanym w publicystyce. – Kiedy Gogol pisał swego ’Rewizora’? Za czyjego panowania? Za panowania cara Mikołaja I. ’Żandarmem Europy’ nazywano tego cara. I oto ten ’żandarm’ pozwalał, żeby wystawiać sztukę, w której wszyscy: i urzędnicy, i cały system włącznie z żandarmami wykpiony był do nitki…”.

Sednem komunizmu jest kłamstwo. „Hitler, gdy napadał na Polskę, przebierał ponoć jakichś tam zbirów w polskie mundury na granicy, którym kazał atakować niemieckie posterunki. Stare mieszczańskie kawały! – mówi jeden z jego bohaterów. I wyjaśnia znajomemu: ’Bolszewicy wiedzą, że nie trzeba nic robić. Wystarczy tylko: powiedzieć. Czy ty myślisz, że jak napadali na Finlandię, potrzebowali podstawiać jakiegoś przebranego faceta, który by strzelił do nich pierwszy z linii Mannerheima? Po co! Oni po prostu powiedzieli. Tylko powiedzieli, że Finowie zaczęli pierwsi strzelać. To wystarczy’” („Droga donikąd”, Londyn 1955).

Prawdy niewygodne

Jeżeli ktoś szuka poglądów kontrowersyjnych, niech sięgnie po wspomniane powieści „Droga donikąd” i „Nie trzeba głośno mówić”, których warstwa historyczna poświęcona jest kapitulanckiej i ustępliwej, wręcz „kolaboracyjnej” – zdaniem autora – polityce polskiego Londynu i dowództwa AK wobec Związku Sowieckiego. Niech przeczyta „Lewą wolną” (Londyn 1965), w której autor winą za ostateczne zwycięstwo bolszewików obarcza Józefa Piłsudskiego, twierdząc, że lęk przed białą Rosją i lewicowe sympatie nie pozwoliły mu poprzeć militarnie generała Antona Denikina, jednego z najwybitniejszych dowódców kontrrewolucji, zwolennika „jednej i niepodzielnej” Rosji. Mackiewicz był przeświadczony, że Polska powinna była tak prowadzić działania wojenne, aby doprowadzić do upadku bolszewizmu – tymczasem Piłsudski, któremu niechęć do Rosji carskiej przesłoniła zagrożenie dla całego świata ze strony bolszewizmu, zmarnował szansę zdławienia czerwonych.

A komu mało będzie Mackiewiczowskiego ukazywania prawd niewygodnych, niech pozna historię zdrady Brytyjczyków, którzy po wojnie wydali Stalinowi nie tylko członków Legionów Wschodnich, walczących u boku Wehrmachtu, lecz także milion żołnierzy czerwonej armii, wziętych przez Niemców do niewoli i oswobodzonych przez aliantów, oraz Rosjan wywiezionych do Niemiec na roboty. Przy okazji do wagonów bydlęcych cywilizowani ludzie Zachodu ładowali białych – uciekinierów przed bolszewickim puczem w 1917 roku. Dramatyczne sceny rozegrały się nad rzeką Drawą w Austrii w 1945 roku, skąd Anglicy przemocą wysyłali do sowieckiego piekła tych, którzy woleli zginąć, niż znaleźć się w sowieckich rękach. Ich krew spłynęła wodami Drawy… („Kontra”, Paryż 1957).

Gdy książki Mackiewicza zaczęły trafiać do PRL w latach 80. zeszłego wieku, czytelnicy drugiego obiegu wyrywali je sobie, a autor stał się dla młodego pokolenia odkryciem. Mieszkał wówczas, bardzo już schorowany, w Monachium. „Obrońca królestwa bez kresu” zmarł w 1985 roku – nie doczekał chwili, gdy jego słowa: „Jedynie prawda jest ciekawa”, stały się zawołaniem odradzających się środowisk patriotycznych. Żył i pisał tak, że nikomu nie uda się napisać „uładzonego życiorysu” Józefa Mackiewicza.

9. Zapraszamy do szkolnej ławki

  Polecamy naszym Czytelnikom program „Ze szkolnej ławki” prezentujący działalność szkół katolickich. Program prowadzony przez Ojca Antoniego Balcerzaka SDB możemy oglądać w Telewizji Trwam w każdy trzeci wtorek miesiąca.  
http://naszdziennik.pl/wiara-kosciol-w-polsce/73289,zapraszamy-do-szkolnej-lawki.html 

10. Rodzice sześciolatków szukają ratunku

 3,6 tys. rodziców sześciolatków z woj. śląskiego zgłosiło się do poradni po opinię w sprawie diagnozy gotowości szkolnej dziecka – poinformowało Kuratorium Oświaty w Katowicach. Wydano 525 opinii odraczających obowiązek szkolny.

 Kuratorium zwraca uwagę na ogromne zróżnicowanie liczby wydawanych opinii pozytywnych wśród poszczególnych poradni na terenie województwa i zapowiada kontrole pod kątem „rzetelności tej diagnozy”.  
http://www.naszdziennik.pl/polska-kraj/73301,rodzice-szesciolatkow-szukaja-ratunku.html

11. Fałszywe religie. Autor Profesor Piotr Jaroszyński

http://www.naszdziennik.pl/wp/73390,falszywe-religie.html 
W ten oto prosty sposób można wyjaśnić, czemu chętnie się dziś przywołuje wszystkie religie poza chrześcijaństwem. Ludzie kształtujący modę, zwłaszcza ci bardzo zamożni, przetrząsają każdy skrawek Tybetu i każdą szczelinę w Himalajach, żeby znaleźć jakąś wiarę, która da im spokój ducha. To przynajmniej stanowi autentyczny hołd dla chrześcijaństwa, bo pokazuje, że nawet pod postacią schizm i sekciarskich wypaczeń wciąż jest ono wystarczająco chrześcijańskie, by budzić w takich ludziach niepokój.

Niesamowite i złowrogie są te oferty nowych, modnych i opływających w dostatki religii, twierdzących, że potrafią zapewnić całkowite i samoistne szczęście. I rzeczywiście, fałszywe religie przynoszą duchowy komfort, lub przynajmniej dostarczają powodów do komfortu. Lecz prawdziwy Kościół Boży można poznać po tym, że przynosi udrękę – udrękę zwaną sumieniem, a przede wszystkim udrękę zwaną współczuciem.

Fragment pochodzi z: „Obrona człowieka”  Gilberta Keitha Chestertona
Nie tylko ateizm, ale również sztuczne promowanie najrozmaitszych religii, byle odległych od chrześcijaństwa, łącznie z tymi, które prawie w ogóle nie mają wyznawców albo są tworzone na potrzebę chwili, przypominając bardziej sektę niż poważną religię – oto ciągle obecne metody walki z Kościołem. Metody przewrotne i zawzięte, prowokują do konfliktu albo łudzą szczęściem, liczą na zmęczenie i zniechęcenie: oferują prawie wszystko, ale tak naprawdę wieje z nich porażająca pustka.

12. Gender: metody inwazji. Autor: Profesor Piotr Jaroszyński

http://www.naszdziennik.pl/wp/73270,gender-metody-inwazji.html

Gender wprowadzane jest na skalę globalną. Oznacza to, że za tą ideologią stoją siły międzynarodowe, które dysponują potężnymi i różnorodnymi środkami oddziaływania. Wszystko ujęte jest w pewną całość, w pewien system, ma swoją logikę i logistykę, swoją strategię i taktykę, swoje bliższe i dalsze cele, swoje agendy jawne i niejawne, swoich popleczników i podwykonawców, a wreszcie swoich wrogów realnych bądź wyimaginowanych.
System to na tyle potężny i zróżnicowany, że przeciętnemu człowiekowi trudno jest to wszystko ogarnąć, uporządkować i rozpoznać, by skutecznie się bronić. Raczej trafiany jest pojedynczymi razami, a autorstwo przypisuje komuś, kto tylko wypełnia polecenia. Propagatorem gender może być dziennikarz, polityk, przedszkolanka, naukowiec, gwiazda filmowa, piosenkarz, uczeń, student, muzyk, katecheta, a nawet ksiądz, no i oczywiście seriale, seriale, seriale, bo w nich jest najwięcej miejsca na to, by przekonująco i sympatycznie ukazywać gender, zwłaszcza jeśli po stronie gender stanie ulubiony aktor.
Właśnie o to chodzi, żeby powstała paleta bodźców, które płyną ze strony różnych profesji, środowisk, pokoleń, tworzących zgodny chór, że gender jest OK. Wtedy są większe szanse na to, że niezorientowany, ale należący do zdrowo myślącej większości człowiek ulegnie, podda się, uzna, że to normalne, bo przecież jesteśmy wolni i żyjemy w demokracji, więc mogą być różne opcje polityczne, światopoglądowe i seksualne. Taki człowiek nie wie, że jego proces myślenia, proces takiej właśnie argumentacji został dokładnie zaprojektowany przez sztaby specjalistów. Oni wiedzą, że przy odpowiednim bodźcu nastąpi spodziewana reakcja, a jeżeli nie u wszystkich naraz, to u znaczącej większości, jeśli jeszcze nie teraz, to w niedługim czasie.
W każdym razie podstawowa zasada brzmi tak: słowo „gender” ma pojawiać się wszędzie, gdzie to możliwe, bo ma być elementem zastanego świata, ma być tym, do czego wszyscy przywykli. Ma być na słupach ogłoszeniowych, na billboardach, w gazetach, w radio, w telewizji, a także wszędzie tam, gdzie jest nauka. Jeżeli temat konferencji nie ma nic wspólnego z gender, to gender studies niech współfinansują taką konferencję: tak było pod koniec ubiegłego roku na konferencji poświęconej Powstaniu Styczniowemu, jaką zorganizowano w Pałacu Staszica, placówce Polskiej Akademii Nauk. Ktoś zapyta, co ma gender wspólnego z powstaniem? Nic, ale wystarczy, jeśli oba słowa będą się kojarzyć, nawet zupełnie bez sensu.
    Wszechobecność słowa „gender” jest ważniejsza niż tłumaczenie, o co chodzi. Tłumaczenie zawsze będzie komplikować sprawę i zniechęci większość, która z zasady nie chce się intelektualnie wysilać. Ta większość milcząco zaakceptuje coś, czego nie rozumie, ale co potwierdzają „autorytety”, co jest na topie, bo jest znakiem postępu, nowoczesności, no i co nas łączy w walce z obskurantyzmem i ciemnogrodem. A ten ciemnogród to najlepiej obrzucać kalumniami, wyzwiskami, potwarzami, to lepsze niż argumenty, zwłaszcza gdy tak naprawdę rzeczowych argumentów brak. Jest ironia, pycha i obelgi. A poza tym intelektualna pustka.
W wielu krajach zachodnich, np. w Niemczech, sprawa gender jest już przesądzona. Kto krytykuje, ten będzie ukarany, a jeśli są to rodzice, to mogą nawet stracić dzieci. I nic nie zrobią, bo takie jest prawo. To prawo ktoś uchwalił, bo ktoś inny w porę skutecznie nie ostrzegł, nie wytłumaczył, nie zorganizował sprzeciwu. I przeszło, a teraz gender deprawuje dzieci, demoralizuje, a więc niszczy społeczeństwo, bo ma za sobą paragraf prawa i posłuszną każdemu prawu policję. U nas też do tego zmierzają, chcą nam odebrać małżeństwo i miłość, rodzicielstwo i dziecięctwo, a w końcu duszę i ciało. Brońmy się, brońmy skutecznie. I w porę.

13. Formatowanie umysłów. Autor: Beata Falkowska

http://www.naszdziennik.pl/wp/73644,formatowanie-umyslow.html
Spopularyzowane przez Marshalla McLuhana pojęcie tworzonej przez media „globalnej wioski” wciąż nabiera nowych znaczeń, wraz z postępami i kolejnymi wcieleniami komunikacyjnej rewolucji. Media masowe to dziś nie tylko możliwość odbioru informacji w skali światowej, ale jej współtworzenia, komentowania, moderowania w internecie. Każdy może zaistnieć. „Globalna wioska” wciąga i potrafi także bezwzględnie wykorzystać, bo najczęściej rządzi się brutalnymi prawami rynku czy politycznej walki, a poczucie wolności i wspólnoty, które niesie, bywa iluzoryczne. Choćby kształt polskiej mediosfery obnaża fałsz hasła o „wolnych mediach” i „swobodnym dostępie do informacji”. 25 lat po tzw. transformacji na multipleksie po zaciekłej batalii znalazł się jeden nadawca katolicki – Telewizja Trwam, a wszystkie pozostałe stacje telewizyjne są tubą propagandową układu władzy.

W większości tradycyjnych i internetowych mediów toczy się nieustanna walka przeróżnych politycznych, ideologicznych i ekonomicznych lobby, gra o wpływy, klientów i popleczników. Wolność mediów jest wolnością ich właścicieli, którzy niejednokrotnie bezkarnie poddają całe narody manipulacjom i perfidnym kłamstwom, wykorzystując pasywność odbiorców i bierne przyjmowanie aplikowanych łopatą do głowy treści. „Dla mnie najpoważniejszymi grzechami mediów są te, które są związane z kłamstwem, nieprawdą. Jest ich trzy: dezinformacja, oszczerstwo i obmowa” – mówił Ojciec Święty Franciszek do członków stowarzyszenia CORALLO, które zrzesza lokalnych nadawców radiowych i telewizyjnych we Włoszech. Najgroźniejszym z tych grzechów jest według Papieża dezinformacja – przekazywanie jedynie części, wygodnych dla danego środowiska faktów, co prowadzi do fałszywych sądów u odbiorców. Dezinformując, media wchodzą w rolę czwartej władzy i tworzą rzeczywistość (polityczną, ideową), zamiast ją opisywać i komentować.

Subtelniejszym, acz równie niebezpiecznym, aspektem wpływu mediów na nasze życie jest sugestywne promowanie określonych wzorców, stylów bycia, przedmiotów pożądania etc. Kuriozalne, że dla wielu Polaków naczelnym życiowym autorytetem jest pani Kasia czy Basia z ulubionego serialu, „szczęśliwa” posiadaczka trzeciego męża, czas wolny spędzająca w spa, której głównymi problemami są złamany paznokieć i zbędny kilogram. Sączące się z mediów hedonizm, materializm i jawny lub praktyczny ateizm są chlebem powszednim milionów ludzi na całym świecie. Wyrywać siebie i innych z systemu medialnego ogłupiania prowadzącego do współczesnego poddaństwa to zadanie dla katolików. W jakim punkcie byłby dziś cały ruch homoseksualny, gdyby nie jego wieloletnie lansowanie w mediach? Więcej, jestem przekonana, że gdyby nagle z dnia na dzień czołowe światowe tytuły i telewizje wszczęły gwałtowną krytykę gejowskich postulatów, społeczne sympatie także szybko by się od nich odwróciły.

Zawartość gazet, czasopism, programów radiowych, telewizyjnych i internetowych to najczęściej przekaz de facto jednokierunkowy. Od twórców do odbiorców. Nie może nas zmylić zastosowanie interaktywnej czy społecznościowej technologii. Przebija się zawsze punkt widzenia redakcji, właściciela, powiązanego z nimi polityka („medium jest informacją”, M. McLuhan). Tak się będzie działo, dopóki jedynym czynnikiem „oddziaływania” odbiorcy na medium jest skuteczność reklamy.

Media nas nie zbawią, to tylko narzędzie, ale jakże skuteczne w dziele ewangelizacji i przekonywania świata o prawdzie. Do świadectwa wiary w świecie mediów i cyberprzestrzeni wzywają nas Benedykt XVI i Ojciec Święty Franciszek. Bo wszędzie tam, gdzie jest człowiek, musi być prawda i Chrystusowe orędzie, a dziś „świat cyfrowy nie jest światem paralelnym ani czysto wirtualnym, lecz dla wielu ludzi, zwłaszcza najmłodszych, stanowi część codziennej rzeczywistości” (Benedykt XVI, Orędzie na 47. Światowy Dzień Środków Społecznego Przekazu, 2013).

Jako chrześcijanie nie możemy pozostać z boku toczącego się życia. Mamy już w Polsce katolicką, ogólnodostępną telewizję, radio, pisma. Wszystkie te dzieła w duchu odpowiedzialności przekazują prawdę zarówno o codziennych wydarzeniach, jak i o wielkich wyzwaniach naszych czasów, o których inni dezinformują lub milczą, jak obrona życia, kwestie bioetyczne, gender.

Wciąż jednak trzeba modlić się i zabiegać o pomnażanie tego dobra. I o wiarę, że Pan Bóg posługuje się nami jako dziennikarzami, artystami, przedsiębiorcami, politykami. Bóg zawsze się z nami komunikował, mówił do ludzi. W przeszłości zrozumiał to św. Maksymilian Maria Kolbe i zainicjował ambitny program tworzenia katolickich środków komunikacji. Jego rozmach może budzić podziw nawet dziś – święty myślał na przykład o własnej sieci dystrybucyjnej wykorzystującej samoloty. Fantazje? Bynajmniej. Jaka byłaby nasza wiara, gdybyśmy planowali tylko to, co możemy w danej chwili osiągnąć własnymi siłami?


14. Media zniewalają człowieka. Autor:  Ksiądz Biskup Adam Lepa

   http://www.naszdziennik.pl/mysl/73606,media-zniewalaja-czlowieka.html

Wracamy nieraz pamięcią do czasów, gdy jedynym zarzutem kierowanym pod adresem mediów była pretensja, że telewizja jest „złodziejem czasu”. Później dopiero, w kręgach opozycji niepodległościowej, wołano, że „telewizja kłamie”. Dziś lista zarzutów o negatywnym wpływie mediów na człowieka wciąż się wydłuża i coraz bardziej niepokoi.

Media wykazują wielkie możliwości w zakresie działań pozytywnych. Uczą, przybliżają dzieła kultury, budzą twórcze pasje, a w rękach ludzi wierzących stają się miejscem skutecznej ewangelizacji. Od pewnego czasu jednak obserwuje się, że coraz więcej mediów, również w Polsce, wykazuje szkodliwy wpływ na swoich odbiorców. Przy czym działania te coraz wyraźniej przybierają postać wyrafinowanej agresji, tym bardziej skutecznej, że jest starannie kamuflowana, a zwykły użytkownik mediów nawet się tego nie domyśla.

Obszary zniewalania

Wydawało się, że zwykłe manipulowanie jednostką i społeczeństwem jest już najdalej idącą krzywdą wyrządzaną człowiekowi. Wskazywała na to definicja, która stwierdza, że manipulacja jest celowym i skrytym działaniem, przez które narzuca się jednostce lub grupie ludzi fałszywy obraz pewnej rzeczywistości. Z czasem zaczęto bić na alarm, że manipulacja wtedy jest najgroźniejsza, gdy stała się zorganizowanym zakłamywaniem faktów i wydarzeń, systematycznie narzucanym naiwnemu obywatelowi. Stosuje się ją również wobec Kościoła oraz instytucji katolickich, takich jak Radio Maryja czy Telewizja Trwam. Nadal bezpośrednio nie dostrzega się tych działań w życiu publicznym, gdyż są konsekwentnie skrywanym obszarem zniewalania człowieka.

Należy podkreślić, że zorganizowana manipulacja dlatego jest bardzo groźna, gdyż dysponuje potężnymi środkami: mitem, stereotypem, plotką i kamuflażem, które zdolne są zbudować funkcjonujący perfekcyjnie czarny PR. W literaturze amerykańskiej podkreśla się, że jest on niezwykle skutecznym narzędziem panowania nad ludźmi, w szczególności nad przeciwnikiem – ideologicznym i politycznym. Tymczasem, jak podkreślają specjaliści, jeszcze więcej spustoszenia w człowieku niż najlepiej zorganizowana manipulacja wywołuje pranie mózgu, które prowadzi w jednostce do degradacji obrazu siebie, zahamowania rozwoju i zagubienia nadziei na przyszłość. Wywoływane celowo lęki pogłębiają poczucie winy oraz deficyt wiary w siebie. Jednostka wstydzi się swoich korzeni i swojego pochodzenia. Ucieka przed własną rodziną i przed wyniesioną z domu hierarchią wartości. Staje się niewolnikiem bezwzględnych dysponentów.

Dowolnie sterować ujarzmionym człowiekiem

Kolejny krok w zniewalaniu przez media stanowi proces uzależnienia się od nich. Dziś coraz głośniej mówi się o funkcjonowaniu „epoki uwodzenia”, która za pośrednictwem mediów podstępnie wciąga człowieka w sieci zniewolenia, w szczególności zaś w orbitę niewolniczej uległości wobec propagandy. Prowadzi to do jeszcze groźniejszej sytuacji, gdy ma miejsce „wychowanie do manipulacji”, będące pewnego rodzaju formą rewanżu za krzywdę. Polega ono na takim urabianiu psychiki człowieka, aby mógł bez oporów przyjąć nawet najmniej prawdopodobną pogłoskę propagandową.

Szczególnie groźne jest zjawisko automanipulacji. Prowadzi za pośrednictwem odpowiednio dobranych technik do wywołania w jednostce „mentalności zmanipulowanej”, aby wszczepić w niej bakcyla konformizmu. Ten przeradza się w postać serwilizmu ułatwiającego bez skrupułów przyjmowanie każdej oferty kolaboracji. Ta postać zniewolenia przez media jest tak groźna, że Jan Paweł II wspomniał o niej w przemówieniu wygłoszonym w 1980 r. w siedzibie UNESCO w Paryżu. Papież stwierdził wtedy, że wieloraka manipulacja chce „przyzwyczaić człowieka, że jest on przedmiotem manipulacji (…), odebrać mu w końcu podmiotowość i ’nauczyć’ życia również jako swoistej manipulacji sobą”.

O celowym wywieraniu wpływów podprogowych na psychikę człowieka mówi się najmniej. Tymczasem działalność ta prowadzi wręcz do pogwałcenia świadomości przez przekazy do podświadomości. Osoba poddana presji takich działań staje się „zdalnie kierowanym” przedmiotem, którego można zniewolić do przyjęcia za swoje nawet bardzo groźne antywartości jak apostazja, satanizm czy zboczenia seksualne. Specjaliści postulują, żeby wielkie ośrodki emitujące wpływy podprogowe nazywać „mediami epoki schizofrenicznej”, gdyż skutki tych oddziaływań podobne są do stanu halucynacji, który w otoczce fascynującej iluzji narzuca jednostce za pośrednictwem muzyki i obrazu wzory zachowań radykalnych i agresywnych. Jednocześnie dysponenci mediów dowolnie sterują wolnością ujarzmionego w ten sposób człowieka.

Kilka ważnych wniosków

W zaistniałej sytuacji należy więcej mówić i pisać na temat zniewolenia człowieka przez media ze szczególnym podkreśleniem skutków tego zjawiska. Temat ten powinien się znaleźć w każdej formacji medialnej. Należy go uczynić przedmiotem badań ze strony psychologów społecznych i psychologów wychowania, a także pedagogów i socjologów. Głos na ten temat powinni zabierać również moraliści i etycy, a także wrażliwi i odważni publicyści. Problematyka zniewolenia człowieka w mediach powinna być znana szerokim kręgom dziennikarzy, a w szczególności dysponentom polskich mediów.

Podczas konferencji „Oblicza wolności” w styczniu 2014 r. w Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu zachęcano do organizowania specjalnych konferencji naukowych na temat zjawiska zniewalania człowieka przez media. Mogłyby się one stać głośnym wołaniem o pomoc dla ludzi ulegających takim wpływom. Należy oczekiwać, że nad tym palącym problemem społecznym pochylą się również publicyści i dziennikarze mediów katolickich oraz ludzie wrażliwi na sprawy społeczne i gotowi chronić innych przed grożącą krzywdą.

Biorąc pod uwagę coraz skuteczniej działające obszary zniewolenia człowieka przez media, należy stwierdzić, że w Polsce mamy już do czynienia z wyjątkowo groźną patologią społeczną. Są w niej dysponenci, dla których takie pojęcia jak „dobro wspólne” czy „polska racja stanu” nic nie znaczą i są coraz liczniejsze ofiary ich poczynań: ludzie bezkrytyczni, służalczy, wypłukani z wysokich aspiracji, wyzbyci z własnego zdania, odarci z poczucia tożsamości. I właśnie takimi ludźmi najłatwiej się rządzi.


15. Alchemicy ludzkiego ducha. Autor:  Dr Aldona Ciborowska

http://www.naszdziennik.pl/mysl/73652,alchemicy-ludzkiego-ducha.html
Współcześni „alchemicy”, chcąc „zarazić” ludzi „filozofią” przypadkowości i dowolności, systematycznie przeprowadzają program przebudowy mentalności, zagospodarowują przestrzeń publiczną, przestrzeń mediów, architekturę, tzw. edukację własnym „przesłaniem”: oderwać wolność od dobra moralnego, rozum od prawdy o rzeczywistości, a estetykę od piękna harmonii!

„Kamieniem filozoficznym” przemiany ludzkich umysłów jest cała rzeczywistość. W niej subtelną ścieżką instrumentalizacji człowieka jest film, w filmie – sugestia, że człowiekiem włada wielopostaciowa „mroczna” namiętność, a nie rozum i wola. W ten sposób dokonuje się przekazanie idei, że człowiek jest popędem, a nie osobą, tzn. istotą rozumną i wolną, zobowiązaną prawdą, dobrem, pięknem.

Może się wydawać, że pułapki „magów” współczesnej kinematografii sięgnęły wyłącznie po „nad-klatkę” niezauważalną dla ludzkiego oka, zawierającą ukrytą treść. Tymczasem film często odwołuje się do pragnień, do nieuporządkowanych marzeń, również sennych, i takie treści wydobywa.

„Zróbmy zasadzkę”

Wola człowieka, która jest władzą jego ducha, może wyrazić zgodę lub odmówić. Z tego powodu w prawdziwych relacjach międzyludzkich odwoływanie się do argumentów, do prawdy umożliwia prawidłowe działanie woli, która po rozumnym rozpatrzeniu może powiedzieć: nie! Uznanie wolności drugiego jest respektowaniem jego człowieczeństwa, traktowaniem podmiotowo.

Inaczej, kiedy chce się mieć władzę nad człowiekiem, jak nad przedmiotem, wtedy miejsce argumentacji zajmuje przemoc manipulacji, sztuczek i gier, emocjonalnego zwodzenia, a nawet „parahipnotycznej formy propagandy na rzecz towarów, jak i polityków” oraz idei, byleby tylko pominąć wolę drugiego i użyć go do własnych celów. I właśnie uzyskanie władzy nad człowiekiem z pominięciem udziału jego woli jest punktem wyjścia w myśleniu i działaniu „alchemików” słowa, dźwięku i obrazu. I nie ma żadnego przypadku w tym, co jest emitowane oraz w jakiej formie, o jakiej porze dnia i w jakich barwach i tonach.

U podstaw pracy np. scenarzysty czy reżysera „na usługach utopii” leży konkretna myśl i konkretny cel i one mają „przejść” w opowieści stanowiącej dla nich jedynie pretekst.

Tacy twórcy są inspirowani ideą przemiany mentalności człowieka, tj. „zmianą uszeregowania (…) priorytetów i celów” odbiorcy. Chodzi o „warunki przekształcenia człowieka i cechy zasadniczo nowego człowieka” (E. Fromm, Mieć czy być. Duchowe podstawy nowego społeczeństwa, s. 109).

O takiej strategii i celach mówią sami „alchemicy”, np.: „(…) rzeczy, które nie posiadają ’natury’, lecz tylko są tak opisywane, aby odpowiadały naszym celom, potrafią niekiedy stawić opór tym celom, i to opór tak silny, że skutkujący zmianą systemu priorytetów i celów czytelnika” (Umberto Eco, Interpretacja i historia, [w:] Interpretacja i nadinterpretacja, red. S. Collini, s. 15).

„Majstrowanie” przy tożsamości

Na Konfrontacjach Filmowych w roku 1984 polscy widzowie obejrzeli film pt. „Zelig” w reżyserii i z udziałem Woody’ego Allena. Film opowiadał o człowieku „bez tożsamości”, który przyjmował cechy osób, przy których się zatrzymywał, jego ciało zachowywało się jak ciało kameleona: zmieniało barwę, a nawet potrafiło zmienić swój kształt – przy ciemnoskórym Zelig stawał się ciemnoskóry, przy tęgim stawał się tęgi.

Owo zjawisko utraty tożsamości opisał wcześniej Erich Fromm (szkoła frankfurcka) w książce pt. „Mieć czy być. Duchowe podstawy nowego społeczeństwa”. Frankfurtczyk pisał o tzw. osobowości marketingowej, którą zauważył w latach 30. XX wieku, po swoim przybyciu z Niemiec do Ameryki. Fromm spostrzegł, że człowiek w Ameryce żyje według strategicznego dla handlu programu: „Jestem takim, jakiego byś chciał mnie widzieć, żebym był”. Konsekwencją przyjęcia takiej postawy jest to, że człowiek sam, dobrowolnie rezygnuje z własnej tożsamości, dokonuje niejako „samobójstwa” własnej odrębności i wyjątkowości, by pozostać bez właściwości – jak „towar”, czyli uprzedmiotawia samego siebie i staje się towarem na „rynku osobowości”. Zasada oceniania jest taka sama, jak na rynku towarowym, z jedną tylko różnicą, że tu oferuje się „osobowość”, a tam towar. Decydująca jest w obu przypadkach wartość wymienna.

Okazuje się, że taka dobrowolna rezygnacja z własnej tożsamości nie pozostaje bez szkody, wymaga następnie leczenia psychiatrycznego. Po „dekonstrukcji” osobowości potrzebne jest ponowne „złożenie”. Tak właśnie dzieje się z Zeligiem, bohaterem filmu Allena.

Przewrotność ukryta w filmie „Zelig” polega jednak na tym, że chociaż obraz ukazuje rozpaczliwy problem utraty tożsamości, co dla głównego bohatera jest bolesnym doświadczeniem, wzbudzającym współczucie widza, to jednocześnie reżyser Woody Allen sięga po sztuczkę, która polega na opowiedzeniu fabuły filmu w sposób, który jest właśnie dekonstrukcją gatunku. Film „udaje”, że jest filmem dokumentalnym, tymczasem jest fabułą pozbawioną prawdziwej „gatunkowej” tożsamości, jest jedynie uprawdopodobnieniem dokumentu.

W ten sposób smutna opowieść o utracie tożsamości zostaje „włożona” w zafałszowaną formę, dokonuje się „oswajanie” widzów z taką możliwością – udawanie jest towarem, nietożsamość jest towarem. Opłaca się.

Tutaj świadoma refleksja nad problemem utraty tożsamości wygenerowuje antytożsamościowy film. Przekaz jest taki: „udawaj innego”, „pożegnaj się ze sobą, z tym, kim naprawdę jesteś, tożsamość nie istnieje, wszystko jest żonglerką – formą i treścią, igraniem”.

W ślad za tymi pytaniami idzie zasianie wątpliwości: czy istnieje prawda, czy istnieje „na serio”, czy „na serio” się opłaca? Jest jeszcze inny wątek – widz patrzy na Zeliga, na mężczyznę, który zwierza się terapeutce, i spostrzega człowieka zalęknionego, rozdygotanego, sfrustrowanego, samotnego, który chcąc uciec przed cierpieniem, „zlewa się” z otoczeniem. On jako on zanika. W takim stanie bada go jakaś obca kobieta, penetruje jego wspomnienia. I owo obnażanie ducha staje się tematem. Intymność zostaje upubliczniona, staje się tematem. To, co ma być ukryte – to, co jest ludzką tajemnicą – staje się tematem. To, co było sprawą konfesjonału lub innego rodzaju sekretu moralnego, staje się tematem publicznym, a dla producenta towarem.

Po trzydziestu latach, które upłynęły od nagrodzenia filmu „Zelig” Oscarem i Złotym Globem etc., etc., również w Polsce doszło do tego, że intymność stała się towarem mediów („Big Brother”, „Rozmowy w toku”).

Tymczasem również „majsterkowanie” przy „tożsamości” formy filmu otwiera furtkę do myślenia dopuszczającego takie działania poza filmem, w zwykłym życiu, ponieważ bezrefleksyjne „konsumowanie” filmowych fabuł i form, bez realistycznego „filtru”, może zmieniać i zmienia myślenie. Przy czym stan relaksu towarzyszący oglądającemu film jest tym momentem, w którym trudniej o czujność oraz o krytyczne myślenie, natomiast łatwiej o poddanie się sugestii, która „wmontowuje” gotowy, spreparowany obraz w umysł odbiorcy.

W konsekwencji różnych sztuczek filmowych przyjmowanych bezkrytycznie przez publiczność, w roku 2014, po wielu latach oddziaływań X muzy, powiedzenie o czymś, że jest tym, czym jest, przestaje być dla ludzi oczywiste.

Logika „transformers” przekonująca o tym, że tożsamości nie ma, doprowadza do oderwania człowieka od myślenia tożsamościowego, które mówi o tym, że nie ma tożsamości dwóch bytów, że każdy byt jest odrębny i tożsamy ze sobą, że człowiek jest powołany przez Trójjedynego Boga do bycia człowiekiem wielkich ideałów, do pełnienia woli Boga, aby po ścieżkach doczesności dotarł nareszcie do Nieba. Z kolei stosunek producentów filmowych do materii filmu spowodował, że miejsce sztuki reżyserii zajęła „zabawa” w Boga – wejście w pokusę zmiany norm obyczajowych i intelektualnych.

Widzimy to również w różnego typu telenowelach, które pokazują codzienność, a w niej pojawiają się po prostu postulaty ideologiczne: pragmatyzmu i dowolności, przebrane w filmową scenkę. Takie „rozpruwanie” podstaw kultury nie pozostaje obojętne, jest symptomem totalitaryzmu. Dzisiaj, kiedy gender uderza w prawdę o ludzkiej płciowości, przypomina się ostatnia scena z filmu „Pół żartem, pół serio” z 1959 roku i zdanie: „Nikt nie jest doskonały”, wypowiedziane jako komentarz po przyznaniu się do prawdy o własnej płci przebranego za kobietę mężczyzny, dla którego owo przebranie było szansą pracy i zarobku w kobiecej orkiestrze. Udawanie i niebycie sobą się opłaca.

Skoro film wyjątkowo sugestywnie imituje rzeczywistość i tworzy obrazy, to oddziaływanie tą drogą bywa nadużywane przez ideologów. Widać to wyraźnie w osłabieniu myślenia realistycznego, np. osoba patrząca na przedmiot, który jest np. talerzem, może mieć wątpliwość: czy to aby nie kapelusz, jeżeli ktoś z jakiegoś powodu postawi sobie talerz na głowie i zapyta, co to jest. Może kapelusz? A przecież talerz na głowie to nadal talerz.

Dom gry zamiast Domu Chleba

Szuler jest jednym z głównych bohaterów filmu „Dom gry”, który w Polsce ukazał się na Konfrontacjach w 1988 roku, w 1987 r. otrzymał nagrodę Złoty Glob za scenariusz.

Szuler początkowo szuka pomocy u psychiatry, którym jest kobieta, będąca jednocześnie autorem książek. Fabuła filmu ukazuje jednak, że gra toczy się od początku tego spotkania, w każdej chwili, że zwykłe relacje są grą, w której sprawniejszy oszust wygrywa. Tematem filmu jest kłamstwo. To ono okazuje się życiową przygodą słynnej kobiety. Dzięki spotkaniu szulera i „wejściu w grę” kobieta odkrywa i wchodzi w świat ludzi, którym pomagała, staje się jednym z nich. Uzależnia się od gry i gra staje się jej życiem. Widz obserwuje zamianę ról. W rezultacie to nie ona mu pomaga wyjść z uzależnienia od hazardu, lecz to on ją wprowadza w półświatek.

Film prowadzi myśl odbiorcy tak, że zło ukazuje się większe od dobra, przeciąga na swoją stronę osobę „biegłą” w wyprowadzaniu z uzależnień – uzależnia ją od siebie, wprowadza w grę, w fascynację grą, a w świecie gry nie ma miłości, jest spryt bezwzględny jak strategia węża. Nie ma daru z siebie, jest gra o przewagę, o władzę, jest obawa, jest podstęp.

Niemą narracją filmu jest światłocień „przekonujący” o tym, że w rzeczywistości nic nie jest albo światłem, albo cieniem, że człowiek jest jednocześnie i dobry, i zły, że zło jest cieniem, który w ludzkim życiu dominuje i zwycięża. „Upadek” w grę jest nieodwołalny.

Światłocień nie opuszcza twarzy aktorów – mówi: człowiek jest podzielony w sobie. Sprzeczny.

I taki obraz człowieczeństwa dociera do odbiorców: dobro jest słabe, przejściowe, zło jest mocniejsze, pociągające. W filmie „Dom gry” zaprezentowana została istota psychoanalizy Freuda i Junga – w człowieku ostatecznie decyduje to, co ciemne, mroczne…

Taki przekaz obrazu człowieczeństwa dotarł do odbiorcy: możesz być lekarzem od uzależnień, ale znajdzie się ktoś, kto ci udowodni, że nie jesteś wolny od zła, bo ono jest w tobie i jest większe od tego, co w tobie dobre. A przecież Bóg stworzył człowieka dobrym, grzech jest tylko „zranieniem natury”. Życie nie jest grą, ale szansą na miłość, o którą Bóg kiedyś zapyta człowieka: czy kochałeś? Są sakramenty i jest łaska. Jest Zbawiciel. Serce człowieka jest domem, w którym może odpocząć sam Bóg, jeżeli człowiek będzie pełnił Jego wolę.

„Magia obrazu”

Pedro Almodovar mówi o sobie, że jest dzieckiem grzechu, że dla niego nie istnieje prawo i norma, że nawet nie interesuje go transgresja, czyli przekraczanie granic, bo dla niego tych norm po prostu nie ma. Świat Almodovara jest oderwany od moralności, to żywioł, w którym decyduje pożądanie, żądza. „Zakaz w rozumieniu tradycyjnej moralności dla mnie nie istnieje”, mówi Almodovar („Rozmowy”, Świat Literacki, 2003, s. 67). Tę ideę widać w filmie „Porozmawiaj z nią”, nagrodzonym Oscarem w 2002 r. za najlepszy scenariusz filmowy.

Główny bohater budzi mieszane uczucia. Typ urody został tak dobrany przez reżysera, że ten człowiek może jednocześnie wywoływać obawę i współczucie. W jego twarzy spostrzegamy jakiś „brak”.

Jest pielęgniarzem młodej kobiety znajdującej się w śpiączce, którą wcześniej znał, obserwował ją i śledził – był nią w dziwny sposób zafascynowany. Pielęgniarz wie, jak troszczyć się o kobiety, można powiedzieć, że robi to w sposób wymarzony, idealny, z wprawą. Jednak ta jego troska jest dziwna, bo w pewnym momencie okazuje się, że dopuszcza się on gwałtu na swojej podopiecznej. Kobieta zachodzi w ciążę. W konsekwencji wybudza się ze śpiączki.

W narracji Almodovara gwałt okazuje się ozdrowieńczy. Zło okazuje się dobroczynne. Nowe życie „przywraca” życie. Reżyser kieruje myślą tak: gwałciciel jest ofiarą, jego czyn jest odebrany jako gwałt, choć przecież jest sprawcą wybudzenia.

Taki przekaz dociera do odbiorcy i poprzez uprawdopodobnienie nieprawdopodobnej historii zasiewa wątpliwość w to, co jest dobre, a co jest złe. I chociaż w wielu recenzjach mówi się, że jest to film o miłości, to w rzeczywistości jest to film „przemieniający” myślenie o ofierze. Kto jest tutaj ofiarą? Gwałciciel czy zgwałcona?

Działanie pod wpływem żądzy, popędu zostało „dowartościowane”.

Idea „poszła” w świat. I zmienia go.

16. Skutki medialnego zniewolenia: Autor Tomasz M. Korczyński

  Trzema najważniejszymi skutkami destrukcyjnymi dla jednostek i danego społeczeństwa są: uzależnienie od mediów, rozbijanie wspólnoty oraz niszczenie relacji międzyludzkich.  
http://naszdziennik.pl/mysl/74157,skutki-medialnego-zniewolenia.html

Na przełomie lat 50. i 60. amerykański socjolog austriackiego pochodzenia Paul Lazarsfeld prowadził badania w Stanach Zjednoczonych nad wpływem telewizji na świadomość i postawy społeczeństwa amerykańskiego. Wyniki jego badań wskazywały, że wpływ mediów na działania społeczne niekoniecznie postępuje według prostego mechanizmu bodziec-reakcja, czyli pełnego poddania się odbiorcy/odbiorców komunikatom wysyłanych przez nadawcę/nadawców. Dużo ważniejszymi czynnikami, które stanowiły niejako filtr łagodzący przekaz mediów, były takie „instytucje” jak, po pierwsze, rodzina, przede wszystkim rodzice/opiekunowie, po drugie – inni najbliżsi, zaczynając od przyjaciół, znajomych, sąsiadów itp.

Lazarsfeld wykazał, że wpływ mediów, niewątpliwie ważny i mocny, jest de facto drugorzędny w stosunku do znaczących innych, którymi są rodzice, dziadkowie, rodzeństwo, przyjaciele. Od tego okresu minęło jednak ponad pół wieku. Chociaż wciąż dla młodzieży polskiej najważniejszymi autorytetami i grupami odniesienia są rodzice, dziadkowie, rodzina jako taka, to czasy się znacząco zmieniły, w tym same media. Powstały poza tym nowe media, przede wszystkim elektroniczne, zaistniały też nowe społeczności, na przykład wirtualne, a technologia tworzona przez technokratów rozbudowała swój poligon i posiada moc masowego i totalnego wpływania na jednostkę i grupy.

Ponadto w świecie, w którym państwa zachodnie, czyli wciąż tak zwane nowoczesne i postępowe, robią dużo, aby zniszczyć opokę narodu, czyli rodzinę, zastępując ją nowymi formami lub poważnie ją dewastując i demontując, jednostki, głównie młodzi ludzie, nie mają już takiego oparcia i pewności jak w XX wieku. Dzisiaj jak nigdy przedtem media odpowiedzialne są za społeczne tworzenie rzeczywistości.

Destrukcyjny wpływ mediów

Trzema najważniejszymi skutkami destrukcyjnymi dla jednostek i danego społeczeństwa są: uzależnienie od mediów, rozbijanie wspólnoty oraz niszczenie relacji międzyludzkich. Po pierwsze, uzależnienie od czegokolwiek nie służy nigdy człowiekowi, czy jest to alkohol, tytoń, hazard, pornografia, czy analizowany tu problem produktów medialnych przybierających postać seriali, filmów, programów, gdyż każde przejęcie kontroli nad człowiekiem przez jakiekolwiek siły jest dla niego zgubne. Nie inaczej jest z poddaństwem wobec mediów.

Po drugie, jeżeli mediom i ich twórcom uda się rozbić wspólnotę za pomocą wyprodukowanej oferty, wówczas dezintegracja narodu, rodziny, przyjacielskich relacji będzie wprost proporcjonalna do postępującego procesu dezintegracji osobowości i tożsamości jednostki. Innymi słowy, jeżeli siedząc razem przy stole, w parku czy restauracji, wolimy „zagapiać się” w nasze smartfony, a niedzielne dni zamiast spaceru z rodziną wolimy spędzać przy komputerze, preferując obserwowanie i śledzenie „wydarzeń” na Facebooku, to chyba zaczynamy mieć problem. Dziś mąż i żona, ojciec i syn, brat i siostra, nie odchodząc od swoich laptopów, mogą rozmawiać między sobą przez komunikator, gdy oddzielają ich „tylko” drzwi pokojów. Czy są to tylko drzwi, czy też niewidzialny mur coraz trudniejszy do przeskoczenia, żeby być naprawdę blisko ze sobą?

Jak media grają opinią publiczną?

Oprócz małych struktur społecznych, jak rodzina, media kontrolują też wielkie struktury społeczne, do których należy między innymi państwo. Publikowane sondaże poparcia partii politycznych są przykładem, jak za pomocą wyspecjalizowanych technik i metod badawczych zleceniodawcy badań, czyli rządzące partie polityczne, potrafią czuwać nad tym, aby nadal rządzić. Stałe powtarzanie komunikatów, że dana partia jest na pierwszym miejscu albo że tylko dane partie dostaną się do Sejmu, może wywoływać efekt tak zwanego samospełniającego się proroctwa. Mniejsze partie na tym tracą, a obywatele, czyli wyborcy, są niejako szantażowani i przymuszani do głosowania na establishment, czyli układ zamknięty czterech czy pięciu partii pozostających przy władzy, chociaż zarejestrowanych jest kilkadziesiąt innych formacji politycznych.

Przyjrzyjmy się innemu wydarzeniu z ostatnich tygodni. Protest rodziców niepełnosprawnych dzieci, którzy w swojej determinacji weszli na teren Sejmu RP, z punktu widzenia moralnego był zjawiskiem, które powinno usposobić opinię publiczną wobec nich pozytywnie i Polacy, wydawało się, poprą ich protest. Byłoby tak zapewne, gdyby media głównego nurtu nie rozegrały tak tego wydarzenia, aby skłócać Naród. Pokażmy ten schemat.

Najpierw protest rodziców niepełnosprawnych dzieci był wykorzystywany do poprawienia wizerunku rządu. Od rana do wieczora prezentowano premiera jako zatroskanego gospodarza, który pochyla się nad biedą i nędzą ludzką. Mogliśmy oglądać wspólne spotkania w Sejmie RP z protestującymi, prowadzenie przez szefa rządu i jego ministra dialogu pełnego zrozumienia, rozmów pełnych obietnic. Media eksponowały owe obietnice, tę garść rzuconą rodzicom z wielkopańskiego stołu władzy, która ani z punktu widzenia materialnego, ani moralnego nie mogła przekonać pokrzywdzonych. Rodzice zostali w Sejmie. To musiało spowodować atak. Najpierw harcownicy i politycy do specjalnych poruczeń ruszyli do zmasowanej akcji odwetowej. Zaczęto powszechnie dyskredytować idee protestu, a także osoby biorące w nim udział.

Ponadto władza swoimi wypowiedziami i deklaracjami celowała w skłócanie społeczeństwa, a jej wyszkolona ekipa podsycała niechęć Polaków do protestujących. Nie złamało to wyszydzanych. Wytrwali. Do walki z protestującymi wykorzystano zatem nowe media, czyli w skrócie sieć. Na forach internetowych, portalach społecznościowych od samego początku kampanii siania nienawiści do rodziców dzieci widoczny stał się ostry podział na zwolenników i przeciwników ich akcji.

W jądrze całego sporu podgrzewanego przez władzę i jej media zanikła w pewnym momencie najważniejsza idea, najgłębsza kwestia, czyli walka o poprawę bytową chorych dzieci i domaganie się przez ich opiekunów godnych warunków egzystencjalnych. Ponieważ rodzice psuli dobre samopoczucie dostatnio uposażonych polityków, media prorządowe wyeliminowały demonstrantów. Odłączyły ich od świadomości społecznej i ci przestali istnieć w przekazach oraz newsach. To typowe działanie socjallibertyńskich mediów. Nie tylko w Polsce.

Marszom za życiem w Hiszpanii czy Francji nie poświęca się żadnej uwagi, nawet jeśli przyjdzie na nie milion obywateli. Skoro w głównych mediach ich nie widać, to znaczy, że ich nie ma. Proste. Jeśli ktoś sprawuje władzę, musi mieć usłużnych dziennikarzy, których skrupulatnie futruje i opłaca. Mediom głównego nurtu jednak milczenie o tragedii protestujących nie wystarczyło. Dlaczego? Brak informacji może wywołać niepotrzebne pytania widzów, czytelników i słuchaczy, którzy w pewnym momencie przypomną sobie o zaistniałej sytuacji.

W tej wojnie o władzę, czyli jej utrzymanie „za wszelką cenę”, należało znów przekroczyć granicę, czyli zupełnie odwrócić uwagę opinii publicznej od problemu protestu i zająć się czymś wstrząsającym. I tu w sukurs polityce odwracania uwagi od problemów rządu przyszedł pomysł na nagłośnienie do maksimum granic możliwości tragicznego wydarzenia z Jastrzębia-Zdroju. Straszliwa tragedia, o której mówiło się ponad tydzień, spowodowała, że Polacy zapomnieli o protestujących w Sejmie i ich osobistej tragedii. Gdy ci opuścili Sejm RP, natychmiast zniknęła sprawa podpalenia rodziny. Kiedyś wykorzystano w ten sam sposób śmierć małej Madzi.

Powyższy przykład ilustruje, jak media będące pod kontrolą władzy mogą dyrygować emocjami, postawami, nastrojami społeczeństwa i rozgrywać je dla własnych potrzeb. Jeżeli zabraknie alternatywnych mediów, wówczas demokracja masowa zamieni się w jedynowładztwo medialne korpusu urzędników państwowych, których zadaniem będzie utrzymać pod kluczem umysły, opinie, wolność i swobodę wypowiedzi. Jeśli tak się stanie, a wiemy, że w Polsce czyniono wszystko, aby uniemożliwić Telewizji Trwam obecność na cyfrowym multipleksie, wówczas demokracja zamieni się w mroczny świat wieszczony przez Orwella w „Roku 1984” i społeczne skutki medialnego zniewolenia będą jeszcze poważniejsze. I na odwrót, dopóki rodzina pozostanie najważniejszą komórką społeczną (chociaż rządy państw Unii Europejskiej próbują dokonać rewizji tej zasady i zastąpić rodzinę tradycyjną quasi-wspólnotami na wzór platoński), to możemy być pewni, że rodzice i najbliżsi będą nadal bazą dla młodych ludzi i uwolnią ich od zgubnego wpływu mediów. Dlatego w gruncie rzeczy walka zawsze rozgrywa się o rodzinę.

17. „Chłopi”: dotyk ziemi i nieba. Autor: Piotr Jaroszyński (o Władysławie Reymoncie)

http://naszdziennik.pl/polska-kraj/73996,chlopi-dotyk-ziemi-i-nieba.html
"... Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. – Na wieki wieków, moja Agato, a dokąd to wędrujecie, co? We świat, do ludzi, dobrodzieju kochany – w tyli świat!... – zakreśliła kijaszkiem łuk od wschodu do zachodu" ...
 – tak zaczyna się powieść „Chłopi” Władysława Reymonta. Autor w roku 1924 otrzymał za nią Nagrodę Nobla. A konkurencja była wyjątkowo silna: Thomas Hardy, Tomasz Mann, Maksym Gorki. Wygrał nasz pisarz. Wygrał wtedy, bo dziś… dziś wiemy, że by nie wygrał, ani on, ani Sienkiewicz. Dziś literacka Nagroda Nobla dryfuje po mieliznach politycznej poprawności, gdzie nie ma miejsca ani na miłość do ziemi, ani na miłość do Boga. Na szczęście wtedy było inaczej. Powróćmy więc do „Chłopów” i do wielkiego mistrza pióra.

Władysław Reymont (tak naprawdę to Stanisław Rejment) przyszedł na świat w 1867 r. na Kujawach (Kobiele Wielkie). Pochodził ze zubożałej rodziny szlacheckiej, a jego ojciec był kościelnym organistą. Ciekawe, że ojcowie kilku innych wielkich Polaków, jak Prymasa Stefana Wyszyńskiego, Ignacego Jana Paderewskiego czy Juliana Fałata, też pełnili tę skromną, ale znaczącą służbę, która wówczas łączyła w sobie pobożność, piękno i język polski, trzy elementy składające się na wychowanie w duchu kultury ojczystej jako przeciwwaga dla postępującej rusyfikacji i germanizacji.

Narodziny pisarza

O dobrej szkole w tamtych czasach nie było co marzyć, zwłaszcza że wielodzietna rodzina Rejmentów była uboga. Edukacja, jaką Władysław odebrał w szkole, miała charakter czysto praktyczny, bo chodziło o to, żeby z czegoś żyć – został krawcem. I stawałby się pewnie coraz lepszym krawcem, gdyby nie to, że coś kazało mu szukać innej drogi. Próbował aktorstwa, chciał wstąpić do zakonu paulinów, by w końcu osiąść na małej stacyjce jako urzędnik kolejowy. I wtedy też, gdy się jakoś ustatkował, zaczął pisać.

Czy to było tylko natchnienie, samoczynna erupcja geniuszu? Nic podobnego. Znacznie wcześniej zdarzyło się coś, bez czego nie byłoby wielkiego pisarza, choć może byłby pisarz. Bo wielkość wymaga odpowiedniego podłoża kultury, nie bierze się z lotnych piasków.

To prawda, że Reymont miał za sobą tylko szkołę krawiecką, ale miał jeszcze coś. Gdy był małym chłopcem, trafił na plebanię do wujka swojej mamy, ks. proboszcza Szymona Kupczyńskiego, człowieka o wielkiej kulturze literackiej.To on otworzył przed przyszłym pisarzem skarby języka polskiego. Chłopak do 9. roku życia połknął dosłownie wszystko, co znajdowało się w bibliotece. Dlatego właśnie później, mimo różnych zakrętów życiowych, gdy nadeszło natchnienie, mógł panować z powodzeniem nad językiem, gdyż ten język był językiem jego mistrzów, językiem arcydzieł, które w siebie wchłonął. Mógł nawet tworzyć język, stylizować go na potrzeby opisywanego świata.
Świata niezwykłego, który w takim wymiarze nie pojawiał się na stronicach ksiąg ani gazet. A był to świat polskiej wsi. Ten właśnie świat, żywy, barwny, niespokojny, Reymont dojrzał, wchłonął w siebie, przetrawił i opisał. Świat wstrząsający i poruszający, nikomu dotąd nieznany, choć leżał w środku Europy. Reymont ten świat zobaczył. Powstało arcydzieło.

Arcydzieło

Wzruszenie, i to bardzo głębokie, a nie powierzchowne, udzielało się wszystkim, którzy z tą lekturą mogli się zapoznać, jeśli tylko byli czuli na tajemnice ludzkiego losu wpisanego w rytm życia natury, zawieszonego między ziemią i niebem. Nie tylko zawieszonego, ale wręcz wgryzającego się w ziemię, dzień po dniu. A nad wszystkim unosiło się niebo, z którego do tych ludzi przemawiał odwiecznie Bóg.

Między ziemią i niebem żyli ludzie, ale jacy ludzie! Aż kipiało w nich od energii, od namiętności, ale i od pracowitości. Próbowały ich okrzesać tradycja, zwyczaj i Kościół, ale nie zawsze skutecznie, więc raz coś wychodziło na dobre, a raz na złe. A potem znowu na dobre.

„Chłopi” Reymonta to arcydzieło, które przedziera się przez zewnętrzną powłokę lokalnego kolorytu, by dotrzeć aż do najgłębszych pokładów ludzkiej natury. Dzieło to uznaje się za „testament” europejskiego chłopstwa, testament, ponieważ ten świat ginął dosłownie w oczach. Reymont ten świat zatrzymał i ocalił, wpisał do kanonu klasyki światowej obok „Prac i dni” Hezjoda czy „Bukolik” Wergiliusza. Jako dzieło kultury najwyższych lotów może odżywać mocą naszej myśli, wyobraźni i uczuć, by grać jakimś niezwykłym drżeniem.

Albowiem język Reymonta nie ma nic z pustosłowia, nic z wysuszonych abstraktów, nic z inteligenckich konstrukcji. Ten język wbija się do wnętrza każdej rzeczy, którą wyraża, niezależnie od tego, czy jest to człowiek, czy drzewo, pies czy rzeka, trawa czy zboże, noc czy dzień, jesień lub wiosna. Język, który na bazie języka literackiego i lokalnej gwary Reymont w zasadzie sam stworzył. Język w sumie niełatwy. I gdyby nie miał w sobie tego wewnętrznego nerwu, tej wewnętrznej prawdy, to stanowiłby barierę trudną do pokonania, nie tylko dla czytelnika polskiego, ale przede wszystkim dla tłumaczy. A tymczasem tłumacze zabrali się do pracy, zanim Reymont dostał Nagrodę Nobla, a więc jakby na wyrost, ale czuli, że jest to literatura wyjątkowa.

Tłumacz na francuski, Franck-Louis Schoell, wspomina, jak swoją przygodę z literaturą polską zaczął od „Quo vadis” Sienkiewicza. Ale już drugim dziełem byli właśnie „Chłopi”. Ostrzegano go, że trudności będzie co niemiara: słownictwo, składnia, styl, bez porównania więcej problemów niż w przypadku klasycznego języka Sienkiewicza. Jednak spróbował i stało się: „Wzięło mnie!… Jesień – jej imponujące pejzaże, malownicze sceny zasiewów, rojowisko życia wiejskiego nad brzegiem stawu w Lipcach – wszystko to mnie zachwycało. (…) W moim entuzjazmie miałem tylko to jedno pragnienie: dać poznać moim rodakom to olśniewające arcydzieło” („Reymont we Francji”, Warszawa 1967). Właśnie tak jest z „Chłopami”, przekraczają granice języków, a czytelnika po prostu biorą, zabierają do Lipiec, a z Lipiec w jakąś niezwykłą przeszłość, pradawną i tajemniczą.

„Chłopów” czytali wszyscy, zarówno francuscy profesorowie, jak i francuscy… chłopi. A profesorowie nie tylko z racji zawodowych. Jeden z nich odkrył dzięki Reymontowi, że koniecznie trzeba mieć swój kawałek ziemi, by na niej coś uprawiać. Zajmował się więc winnicą, ogrodem warzywnym, drzewami owocowymi i kwiatami, bo, jak wyznawał: „codzienny dotyk ziemi jest mi niezbędny”.

Głos nieba

Ale w „Chłopach” Reymonta jest nie tylko dotyk ziemi, jest także dotyk nieba. Wielkim miłośnikiem twórczości Reymonta był Prymas Tysiąclecia Stefan kardynał Wyszyński. Wielokrotnie w swoich homiliach wracał do „Chłopów”, by wskazywać i odzyskiwać to, co najcenniejsze, a co próbowano na różne sposoby zamazać lub pominąć. Ksiądz Prymas nie szczędził gorzkich uwag zwłaszcza pod adresem filmowej adaptacji tego arcydzieła, adaptacji, która świadomie spłaszczyła treść, spychając na margines to, co najważniejsze, czyli miłość do polskiej ziemi, jaką otrzymaliśmy od Boga. Prymas mówił: „Zawsze jestem pod wrażeniem fragmentu napisanego przez Władysława Reymonta w jego wiekopomnym dziele literackim ’Chłopi’. Przedstawia on postać umierającego gospodarza – Boryny. Chory, w gorączce, nieświadom tego, co czyni, wychodzi na pole. W koszuli idzie przez zagony, które orał długie dziesiątki lat i walczył o nie, bo był to czas bardzo trudny. Prawie wszyscy wtedy walczyli, aby kolonizacja niemiecka nie wyrzuciła Polaków z własnych zagonów. Ziemia stała się symbolem polskości. (…) Wyszedł siać – jak rolnik z przypowieści Chrystusa – ale siły go opuszczają. Pada na zagonie z rozciągniętymi na krzyż ramionami i kona. Tylko wicher jeszcze mu śpiewa – jak muzyka Chopina narodowi polskiemu – i woła: ’Gospodarzu, gospodarzu, nie odchodź, zostań z nami’. W filmie ’Chłopi’, który kręcili ludzie nie znający się na rolnictwie, tego fragmentu przywiązania rolnika do zagonu ojczystego nie odczuto właściwie. Wiele banalnych rzeczy detalicznie przedstawiono, ale nie zrozumiano piękna tego momentu i potęgi jego wymowy, ukazującej, jak trzeba bronić każdego skrawka polskiej ziemi” (Do rolników w Lewiczynie, 10.08.1975).

Ksiądz Prymas doskonale odczytał wielowarstwowość „Chłopów”, którą tylko wielki pisarz mógł ogarnąć w całość i napełnić życiem na tym przecięciu ziemi i nieba, gdzie mimo tylu ludzkich przywar i słabości niebo ma ostateczny głos. Jest ono znakiem nadziei i miłości. Dają temu wyraz ostatnie słowa, jakie żegnają nas z kart tej księgi, a które tradycja podtrzymuje do dziś tam, gdzie serce jest jeszcze czułe: „Ostańcie z Bogiem, ludzie kochane”.
Ostańcie!

18. Rodzice i dzieci (Jadwiga Zamoyska). Autor Piotr Jaroszyński

http://naszdziennik.pl/wp/74018,rodzice-i-dzieci.html

"...Rodzice nie ustrzegą dzieci od tego, od czego sami siebie nie strzegą, nie wzbudzą w nich odrazy i pogardy do tego, od czego sami nie stronią; niechże sobie nie pozwalają na rozmowy niewłaściwe pod pozorem, że dzieci nie słuchają i nie rozumieją; niech nie przyjmują u siebie ludzi, których przykłady i rozmowy są dla dzieci szkodliwe; niech nie trzymają u siebie książek, dzienników, obrazów, które dla dzieci trucizną stać się mogą; niech się nie śmieją i nie żartują z tego, co z bliska czy z daleka obrazę Boską stanowi. Pamiętając, że naukę wiary zdobywa się pracą, a łaskę wiary modlitwą, niechże pracują nad kształceniem siebie i dzieci swoich, a zarazem niech się dla nich i dla siebie modlą o wiarę".
Fragment pochodzi z: „O wychowaniu”, 1903.

Nie hasła i nie traktaty pedagogiczne są główną drogą wychowania człowieka, ale konkretny przykład obejmujący to, co dziecko wokół siebie widzi i słyszy, a co dopiero stopniowo zaczyna rozumieć, by po latach dojść do świadomej samodzielności. Na pierwszy plan wysuwa się dom rodzinny, a przede wszystkim rodzice, zwłaszcza zaś matka: dla dziecka wszystko, co pochodzi od rodziców, staje się normą, staje się oknem na ludzi i świat, oknem na wiarę. Więc nietrudno się domyślić, co dzieje się z młodym człowiekiem, gdy rodzice nie mają dla niego czasu, gdy tolerowane są złe przykłady, wulgarny język, a od rana do nocy gra telewizor. Dzieje się dokładnie to, co nie powinno się dziać. Dzieci tego nie wiedzą, ale rodzice – muszą!

19. Prawdziwe dobro jest trudne

Naszą młodzież trzeba przygotować do ważnych wyborów, do kluczowych decyzji, ale także przygotować na trudne sytuacje. Rozmowa z ks. bp. Henrykiem Tomasikiem, krajowym duszpasterzem młodzieży.
http://naszdziennik.pl/wiara-kosciol-w-polsce/74333,prawdziwe-dobro-jest-trudne.html

20. Jestem Sobą – Rozmowa z Kamilem Stochem

Nie zdobyłem medalu mistrzostw świata w lotach. Jednak nawet gdybym to uczynił, to mógłbym znaleźć cel, i to niekoniecznie związany z konkretnymi wynikami sportowymi. W rozwoju nie chodzi bowiem tylko o medale, miejsca, ale ciągłe doskonalenie swoich umiejętności. Ja wciąż mam nad czym pracować.
http://naszdziennik.pl/wp/74340,jestem-soba.html

21. Księża dla Polski

Ktokolwiek nie pamięta, że Polska na najwyższych szczeblach nauki i sztuki miała księży, a długa ich lista zamieszcza Długosza, Grzegorza z Sanoka, Kopernika i Skargę, że miała wśród największych szermierzy postępu Konarskiego, Kołłątaja, Staszica, zaś w ostatnich czasach Waydla, Jażdżewskiego, Stablewskiego, Wawrzyniaka, że w obecnej chwili posiada Londzinów, Adamskich, Bilczewskich, Bandurskich, Sapiehów, kto nie pamięta, co księża polscy ponosili dla Polski, kto napada na duchowieństwo, ten krwi narodu nie utoczy, ale jad wsączy w jego duszę. Pamiętajcie o słowach Krasińskiego: „Bo narodu duch zatruty, to dopiero bólów ból”.
http://naszdziennik.pl/wp/71518,ksieza-dla-polski.html


22. Test „gender” dla elementarza

  Jedynie 14 dni minister edukacji narodowej dała na wnoszenie uwag do przygotowanej pierwszej części książki. Minister Joanna Kluzik-Rostkowska poinformowała, że przewidziane zostały także konsultacje „równościowe” treści zawartych w elementarzu.  
http://naszdziennik.pl/wp/74958,test-gender-dla-elementarza.html 

23. Eksperyment „podręcznik”

 Istnieje obawa, że w tym pośpiechu, przy braku procedury konkursowej, do podręcznika zostaną wrzucone treści, które będą budziły nasz niepokój. I jest to uzasadniona obawa, biorąc pod uwagę choćby poradnik dla nauczycieli powstały pod patronatem pani minister Agnieszki Kozłowskiej-Rajewicz, w którym przekonywano, że warto zachęcać młodzież, by tańczyła poloneza w parach – chłopcy z chłopcami, dziewczęta z dziewczętami i przemycano teorie, że m.in. Władysław Warneńczyk był homoseksualistą.  
http://naszdziennik.pl/wp/74957,eksperyment-podrecznik.html 

24. Antypedagogika mediów  

 Media są domownikiem i wychowawcą, który „pracuje” nad młodym człowiekiem, nie rozliczając swojego czasu zgodnie z Kartą Nauczyciela. Środki przekazu w Polsce przyczyniają się do liberalizacji postaw moralnych młodego pokolenia oraz postaw wychowawczych rodziców, dziadków, nauczycieli. Dlaczego i w jaki sposób media wtrącają się do życia rodziny i szkoły niemal niepostrzeżenie?  
http://www.naszdziennik.pl/mysl/74866,antypedagogika-mediow.html 

25. Sprawdzian z charakteru – rozmowa z Henrykiem Szostem, mistrzem Polski w maratonie

  Pojawia się zwątpienie, niepokój, człowiek zaczyna się zastanawiać, co tu robi. Wtedy wychodzi prawdziwy charakter, czyli kto i w jaki sposób radzi sobie z przeszkodami, przeciwieństwami. Maraton jak mało co mówi bowiem o nas prawdę. (...) Maratończyk musi być nie tylko przygotowanym na ekstremalny wysiłek, musi też nauczyć się cierpieć.  
http://www.naszdziennik.pl/wp/74822,sprawdzian-z-charakteru.html 

26. Konferencja „Szkoła w rękach reformatorów”

 Zachęcamy Państwa do udziału w konferencji „Szkoła w rękach reformatorów”, która odbędzie się w sobotę, 17 maja br. na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Skierowana jest ona do tych, którzy są zainteresowani stanem polskiej edukacji, a zwłaszcza rodziców. WSTĘP WOLNY!  
http://www.naszdziennik.pl/zaproszenie/73963,konferencja-szkola-w-rekach-reformatorow.html 

27. Domowe planetarium

  Wszystkim Czytelnikom, którzy chcieliby lepiej poznać nocne niebo albo po prostu sprawdzić, jak nazywa się konkretny obiekt, który wypatrzyli na niebie, polecamy darmowy program Stellarium.  
http://naszdziennik.pl/polska-kraj/74553,domowe-planetarium.html


[DLA DZIECI] Opowieści dobrej treści: Czy mogę do ciebie przyjść?

Czy zwróciliście uwagę, że te drzwi nie mają na zewnątrz klamki? – zapytał tato. – Nie – powiedziały niemalże chórem dzieci. – Przyjrzyjcie się dobrze. Nie ma tam klamki, ponieważ każdy sam z własnej woli może otworzyć Jezusowi drzwi. Jezus pragnie, byśmy kochali Go z własnej woli, nieprzymuszeni. Dopiero jak otworzymy serce dla Niego, On zaproszony wchodzi i może w nas czynić cuda!
http://www.naszdziennik.pl/wp/73525,czy-moge-do-ciebie-przyjsc.html

[DLA DZIECI] Znajdź 10 szczegółów, którymi różnią się obrazki
Zadanie z piątkowego dodatku dla dzieci „W OGRODZIE MARYI”:
https://www.facebook.com/naszdziennik/photos/a.718459271540293.1073741866.383033388416218/718458504873703

Trzy nowe szkoły katolickie wzorowane na Akademii Chestertona
W swojej misji Akademia Chestertona deklaruje troskę zarówno o umysły, jak i dusze uczniów: „Wierzymy, że wszystkie prawdy są powiązane z centralną prawdą o Wcieleniu, Ukrzyżowaniu i Zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa. Wiara i rozum nie są ani sprzeczne, ani oddzielone od siebie. Poprzez naukę sztuk pięknych, muzyki, języka, historii, matematyki, nauk ścisłych, filozofii i religii chcemy wypracować u naszych dzieci umiejętność myślenia racjonalnego i twórczego, przygotować je do obrony wiary, do wnoszenia pozytywnego wkładu w życie społeczne, do promocji kultury życia”.
Przeczytaj całość:
https://www.facebook.com/naszdziennik/posts/1484442205108320

****************************************************************************************************************************************************************************************************************************************************************************

Z  WYBRANYCH  PORTALI   INTERNETOWYCH... 



Dobra spowiedź. Autor: Święty Jan Maria Vianney

Św. Jan Maria Vianney, O spowiedzi wielkanocnej, Kazania, t. I, Sandomierz 2001, s. 15-16.
http://www.pch24.pl/dobra-spowiedz,22198,i.html

Gdyby do dobrej spowiedzi wystarczyło wyznanie grzechów przed kapłanem i odprawienie pokuty, łatwo by było odzyskać utraconą łaskę Bożą, droga zbawienia nie byłaby tak trudną. Nie trzeba się jednak łudzić, że Boga można zbyć czymkolwiek. Wyraźnie powiedział Zbawiciel do młodzieńca ewangelicznego, że wąska jest ścieżka, wiodąca do nieba i mało ludzi nią postępuje.

Przez cały rok zajmowaliście się świeckimi sprawami, staraliście się o majątek, goniliście za przyjemnościami życia, nie pracowaliście nic nad swoim udoskonaleniem, wreszcie przychodzicie koło Wielkanocy do spowiedzi i wyznajecie swe grzechy w ten sposób, jakbyście opowiadali jakąś historię. Wreszcie odmówicie bezmyślnie i mechanicznie kilka modlitw i już zdaje się wam, że pogodziliście się z Bogiem. Zaraz po spowiedzi wracacie do dawnych niedobrych nawyków, chodzicie do karczm i szulerni, na zabawy i bale; nie widać ani śladu poprawy. Z roku na rok to samo czynicie! Sakrament pokuty, w którym Bóg zapomina niejako o swej sprawiedliwości i okazuje tylko miłosierdzie, jest dla wielu rodzajem zabawy i rozrywki. Pamiętaj człowiecze, że twoje spowiedzi, gdy je w ten sposób odbywasz, nic nie są warte, a są może nawet świętokradzkimi.


Ażeby odbyć dobrą spowiedź, trzeba nienawidzić grzechu z całego serca i żałować, że obraziliśmy Boga tak dobrego, że gardziliśmy łaskami, że nie zważaliśmy na głos sumienia, że długi czas trwaliśmy w stanie grzechu. Kto ma prawdziwy żal, ten stara się jak najprędzej pojednać z Bogiem i naprawić krzywdy. Źle robi ten, kto zwleka poprawę z dnia na dzień, kto nie chce jak najprędzej pojednać się ze Stwórcą, który jest naszym najlepszym przyjacielem. Gdy kto pozostaje cały rok w grzechu i z przykrością myśli o czasie Wielkiego Postu, bo wtedy trzeba się spowiadać, kto zwleka ze swą spowiedzią poza czas wielkanocny, albo przystępuje do niej z usposobieniem zbrodniarza, którego prowadzą na śmierć, czyż można sądzić, że taki człowiek ma usposobienie duszy potrzebne koniecznie do ważności sakramentu pokuty?

Grzechy przeciw Duchowi Świętemu. Autor: Ksiądz Adam Martyna

http://www.pch24.pl/grzechy-przeciw-duchowi-swietemu,3028,i.html

Według katechizmu wyróżniamy 6 grzechów przeciw Duchowi Świętemu. Pan Jezus powiedział, że ten rodzaj grzechu jest szczególnie niebezpieczny, bo sprowadza na duszę stan zatwardziałości, która czyni ją niezdolną do przyjęcia Bożego przebaczenia. Przyjrzyjmy się zatem bliżej grzechom przeciw Duchowi Świętemu.

1. Grzeszyć zuchwale w nadziei Miłosierdzia Bożego
To pierwszy z grzechów przeciw Duchowi Świętemu, tak jak podają nasze popularne katechizmy. Bywają tacy ludzie, którzy mówią: "Dlaczego mam pokutować w tak młodym wieku? Jak się zestarzeję, to się będę dużo modlił, a Pan Bóg jest miłosierny, to mi na pewno wybaczy". I tak bardzo często dopuszczają się bardzo ciężkich grzechów, w nadziei, że Pan Bóg im wybaczy, bo jest miłosierny.
 Nie wolno jednak zapominać, że Bóg jest także sprawiedliwy, bo za dobre wynagradza, a za złe karze. Żaden dobry uczynek nie pozostaje bez nagrody i żaden zły bez kary.
 Grzeszyć, dlatego, że Bóg jest miłosierny, jest równoznaczne z ubliżaniem Mu i lekceważeniem Jego dobroci.

2. Rozpaczać albo wątpić o łasce Bożej
 Ktoś na przykład nie chce dać się skłonić do pokuty za grzechy, bo uważa, że dla niego nie ma już litości. Stan taki nazywamy rozpaczą. Jako że grzech ten zamyka drogę do zbawienia, jest grzechem przeciw Duchowi Świętemu. Tak samo jest, gdy ktoś dobrowolnie wątpi, że łaska Boża może go ocalić.

3. Sprzeciwiać się uznanej prawdzie chrześcijańskiej
 Są tacy ludzie, którzy oszukują swoje sumienie. Mówią np. "Ja w Boga wierzę, nikomu nic złego nie robię, wierzę w to, czego uczą w Kościele, ale za nic nie uwierzę, by Bóg mógł być tak surowy, żeby mnie karać za to, że żyję bez ślubu". Jeśli ktoś utwierdza się w takim stanie, przeżyje całe życie w grzechu śmiertelnym i w końcu umrze bez pokuty i żalu. Wiadomo, że śmierć w takim stanie oznacza potępienie wieczne.

4. Bliźniemu Łaski Bożej nie życzyć lub zazdrościć
W Starym Testamencie mamy przykład króla Saula, który zazdrościł Dawidowi łaski i upodobania Bożego. Zazdrościł do tego stopnia, że usiłował go zabić. Tymczasem łaska Boża jest dobrowolnym Bożym darem i powinniśmy być wdzięczni Bogu, że Swoich łask użycza nam i naszym bliźnim.

5. Przeciwko zbawiennym natchnieniom mieć zatwardziale serce
 Przypuśćmy, że ktoś popadł w grzechy śmiertelne. Brnie z jednego grzechu ciężkiego w drugi. Ale Boże miłosierdzie chce go ratować, bo może ktoś modli się za niego. Pan Bóg przypomina wtedy takiemu grzesznikowi o nagrodzie i karze wiecznej, czasem stawia na jego drodze kogoś, kto go wzywa do opamiętania. Wszystko na próżno. Grzesznik taki prawie siłą tłumi w sobie myśli o Bogu i życiu wiecznym, bo na przykład chce zaimponować swojemu bezbożnemu towarzystwu albo boi się, że będzie musiał zrezygnować z popełniania takiego czy innego grzechu, do którego już jest mocno przywiązany.
 Zresztą powody mogą być różne. Jednak uporczywe odrzucanie myśli o pokucie, prowadzi do zatwardziałości sumienia i w efekcie do śmierci w grzechu śmiertelnym.

6. Odkładać pokutę aż do śmierci
 Iluż to się zawiodło i przegrało swoje życie na wieki, bo liczyli na to, że dopóki śmierć jest daleko, to można grzeszyć. "Jak śmierć będzie blisko, to się nawrócę" - mówili sobie. A tymczasem śmierć przyszła niespodziewanie, wcale nie czekała na starość ani chorobę. Pomyślmy, iluż to ludzi wychodzi rano w zdrowiu ze swego domu, by do niego już nigdy nie wrócić. Śmierć przychodzi nagle i niespodziewanie: zawał serca, wylew krwi do mózgu, wypadek... Przyczyn może być mnóstwo. Jakże bardzo oszukują się ci, którzy nawet nie pomyślą o pokucie za swoje grzechy, bo liczą na to, że będą żyć długo... A tymczasem ona przyjdzie jak złodziej, kiedy się jej nikt nie spodziewa i nie ma czasu na nawrócenie w ostatniej chwili.
 Grzechy przeciw Duchowi Świętemu są wyjątkowo niebezpieczne, bo bezpośrednio narażają nas na utratę wiecznego zbawienia. Wszystkie prowadzą do zatwardziałości serca, a więc stanu, w którym człowiek nie jest zdolny żałować za swe grzechy albo z rozpaczy, albo z niewiary i cynizmu. Powinniśmy często prosić Boga, aby nas od tych grzechów zachował.

Czwarta rocznica katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem - Homilia abpa Marka Jędraszewskiego

http://archidiecezja.lodz.pl/new/?news_id=fc45e92b1f6ed88b3e63aef2ceb8b994

Kościół Łódzki modlił się za tych, którzy zginęli pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 r. W Bazylice Archikatedralnej Łódzkiej Ksiądz Arcybiskup Marek Jędraszewski odprawił Mszę świętą z prośbą o Boże Miłosierdzie dla ofiar katastrofy i aby ich ofiara nie była daremna. Mszę św. koncelebrowali z Księdzem Arcybiskupem Metropolitą: bp Adam Lepa, bp Ireneusz Pękalski oraz prezbiterzy archidiecezji łódzkiej. We wspólną modlitwę włączyli się m.in. arcybiskup Szymon, ordynariusz prawosławnej diecezji łódzko-poznańskiej oraz ks. Marcin Undas z parafii ewangelicko-augsburskiej w Zgierzu, który odczytał list ks. bpa. Jana Cieślara z Kościoła ewangelicko-augsburskiego.
W łódzkiej Archikatedrze była obecna również najbliższa rodzina Łodzianki śp. adw. Joanny Agackiej-Indeckiej, Prezes Naczelnej Rady Adwokackiej oraz przedstawiciele łódzkiej palestry. Zebranych powitał proboszcz parafii katedralnej, ks. Ireneusz Kulesza.

W wygłoszonej homilii Pasterz Kościoła Łódzkiego odniósł się do odczytywanego dziś w liturgii Słowa fragmentu ósmego rozdziału Ewangelii św. Jana (J 8, 51-59). Jezus, który odkupił człowieka, poniósł śmierć męczeńską. Ksiądz Arcybiskup zauważył, że Jezus był świadkiem prawdy, ale został odrzucony przez faryzeuszy i "uczonych w Piśmie". Wokół osoby Nauczyciela z Nazaretu zawiązał się spisek osób, dla których Jezusowa prawda była niewygodna. Metropolita Łódzki wskazał, że orędzie Zbawiciela było na przestrzeni wieków odrzucane i wyszydzane. Pierwsze wieki chrześcijaństwa to okres próby wymazania z kart historii obecności chrześcijaństwa (np. w 135 roku cesarz Hadrian wznosi na wzgórzu, gdzie znajdował się grób Jezusa, Forum i Kapitol nowego miasta poświęconego kultowi Jowisza, Junony i Wenus.), ale i czas okrutnych prześladowań jak np. za czasów Dioklecjana.

Ksiądz Arcybiskup Metropolita przywołał w wygłoszonej homilii jeden z rozdziałów powieści Fiodora Dostojewskiego „Bracia Karamazow”, zatytułowany „Wielki Inkwizytor”. Pasterz Archidiecezji Łódzkiej przywołał opisany przez rosyjskiego pisarza i myśliciela mechanizm kłamstwa, który w przedziwnie skuteczny sposób potrafi zniewolić całe społeczności. „W poemacie Iwana Karamazowa ludzie nie stanęli w obronie Chrystusa, ponieważ byli już wewnętrznie zniewoleni. W sposób całkowicie dobrowolny złożyli swą wolność u stóp Inkwizytora, gdyż ten przekonał ich, że wolność związana z odpowiedzialnością jest dla nich za trudna. Że najlepszym wyjściem jest rezygnacja z wolności – i to koniecznie przez wszystkich razem, aby mógł zaistnieć argument w postaci stwierdzenia: ‘wszyscy tak robią’” – mówił w homilii Arcybiskup Metropolita. Dziś również istnieją inkwizytorzy, prawdziwi władcy ludzkich dusz i umysłów zniewolonych „na mocy własnej decyzji, gdyż opowiadających się za życiem „łatwym lekkim i przyjemnym”, a nie za wolnością domagającą się odwagi niezależnego i uczciwego myślenia. Wolnością, której fundamentem jest prawe sumienie, związane z gotowością pójścia pod prąd”.

Ksiądz Arcybiskup Marek Jędraszewski przywołał postać ś.p. Pana Prezydenta Lecha Kaczyńskiego i ś.p. gen. Andrzeja Błasika oraz ich postawę patriotyzmu i umiłowania Ojczyzny, ale z drugiej strony ośmieszanie, wyszydzenie, niezrozumienie, które ich dotknęło przed i po katastrofie pod Smoleńskiem. Metropolita Łódzki przypomniał, że ofiary katastrofy z 2010 r., to ci, którzy upomnieli się o pamięć o Katyniu w 70. rocznicę zbrodni dokonanej na polskich oficerach.

„Modlimy się o łaskę Bożego miłosierdzia dla ofiar tragedii smoleńskiej. Z tą modlitwą łączy się dzisiaj modlitwą za nas – o łaskę odwagi w dochodzeniu do prawdy i życia w prawdzie. O to, abyśmy nie dali się zniewolić przez wielorakie, symfoniczne kłamstwo. O pełne wyjaśnienie przyczyn tragedii smoleńskiej – bo przecież tylko pełne jej wyjaśnienie pozwoli nam mieć poczucie, że żyjemy w naprawdę wolnym państwie” – powiedział Pasterz Kościoła Łódzkiego w zakończeniu wygłoszonej homilii.

Homilia  abpa Marka Jędraszewskiego

http://archidiecezja.lodz.pl/new/?news_id=fc45e92b1f6ed88b3e63aef2ceb8b994
 Poniżej zamieszczony zostaje pełny tekst homilii, którą wygłosił Metropolita Łódzki, Ksiądz Arcybiskup Marek Jędraszewski w czwartą rocznicę tragedii smoleńskiej.

"Zniewalanie przez kłamstwo"
„Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam – mówił Chrystus w dzisiejszej Ewangelii – Jeśli kto zachowa moją naukę, nie zazna śmierci na wieki. (...) Jest Ojciec mój, który Mnie chwałą otacza, o którym wy mówicie "Jest naszym Bogiem", ale wy Go nie znacie. Ja Go jednak znam (...) i słowo Jego zachowuję” (J 8, 51. 54b-55). Odpowiedzią na te słowa prawdy była obelga: „Jesteś opętany” (J 8, 52), a następnie próba przemocy, która miała Go na zawsze uciszyć: „Porwali więc kamienie, aby je rzucić na Niego” (J 8, 59).
 To była już inna sytuacja niż ta z początków nauczania, gdy, z jednej strony, szły za Jezusem tłumy, liczące tysiące osób, które On karmił swym słowem i cudownie rozmnożonym chlebem (por. Mk 6, 34-44), i gdy, z drugiej, tylko pojedynczy faryzeusze i uczeni w Piśmie czyhali na to, aby „pochwycić Go w mowie” (Mk 12, 13). Teraz święty Jan używa słowa „Żydzi”. Zaznacza zatem, że przeciwko Jezusowi występuje już bardzo wielu Jego rodaków, trwających w zdecydowanym oporze wobec Niego. Oporze pełnym agresji, gotowym do czynnej napaści – byle tylko nie słyszeć i nie słuchać słów prawdy. Prowadzona nieubłaganie i z ogromną konsekwencją akcja propagandowa przeciwko Chrystusowi-Prawdzie, przeniknięta językiem nienawiści i pomówień, zaczęła więc przynosić wyraźne, złowrogie owoce. Zawiązał się przedziwny sojusz wyrachowanych polityków, ciasnych umysłowo fanatyków, sceptyków, tchórzy, zdrajców i cyników, którzy mieli za wspólny cel jedno: aby uwielbiany przez tak wielu Nauczyciel z Nazaretu ostatecznie zamilkł. Jego śmierć na wzgórzu Kalwarii była tragiczną konsekwencją tego aliansu. Jak wiemy, cyniczne myślenie polityczne najlepiej wyraził Kajfasz, który „w owym roku był najwyższym kapłanem [i który] rzekł (...): «Wy nic nie rozumiecie i nie bierzecie tego pod uwagę, że lepiej jest dla was, gdy jeden człowiek umrze za lud, niż miałby zginąć cały naród»” (J 11, 49-50). Ciasna fanatyczna mentalność, polegająca na ślepym trzymaniu się litery prawa, dominowała z kolei wśród faryzeuszów, którzy nie mogli ścierpieć tego, że Jezus „uczył ich (...) jak ten, który ma władzę, a nie jak uczeni w Piśmie” (Mk 1, 22), i że uzdrawiał w szabat (por. J 9, 16). Sceptykiem był rzymski prokurator Piłat ze swym słynnym pytaniem „Cóż to jest prawda?” (J 18, 38) i symbolicznym umyciem rąk, opatrzonym słowami: „Nie jestem winny krwi tego Sprawiedliwego. To wasza rzecz” (Mt 27, 24). Zdrajcą był Judasz, natomiast tchórzem okazał się żydowski dostojnik Nikodem, który miał odwagę jedynie nocą spotkać się z Chrystusem. Wyrok śmierci na Jezusa zapadł jeszcze przed odbyciem legalnego nad Nim sądu (por. J 11, 53), a ponieważ wskrzeszony Łazarz mógł być niewygodnym świadkiem, „arcykapłani (...) postanowili stracić również Łazarza” (J 12, 10). Wykonaniu wyroku towarzyszyło zaliczenie Chrystusa do kategorii złoczyńców, z którymi wespół został ukrzyżowany, oraz szyderstwo w postaci tytułu winy, który Piłat nakazując „umieścić (...) na krzyżu (...): «Jezus Nazarejczyk, Król Żydowski»” (J 19, 19). Kampania kłamstwa nie zakończyła się nawet po śmierci Jezusa i Jego zmartwychwstaniu. Jak przekazał św. Mateusz, arcykapłani „dali żołnierzom [czuwającym u grobu Jezusa] sporo pieniędzy i rzekli: «Rozpowiadajcie tak: Jego uczniowie przyszli w nocy i wykradli Go, gdyśmy spali. A gdyby to doszło do uszu namiestnika, my z nim pomówimy i wybawimy was z kłopotu»” (Mt 28, 13-14).
 Na koniec doszło do tego, co można by nazwać „odmową pamięci”, polegającą na usuwaniu z powierzchni ziemi miejsc naznaczonych męką, śmiercią i zmartwychwstaniem Jezusa. W 135 roku cesarz Hadrian, skądinąd jeden z najwybitniejszych i światłych władców Imperium rzymskiego, wzniósł na wzgórzu, gdzie znajdował się grób Jezusa, Forum i Kapitol nowego miasta poświęconego kultowi Jowisza, Junony i Wenus. Ale chrześcijańskiej pamięci nic nie było w stanie zagłuszyć. Podczas kolejnych prześladowań, także za czasów słynnego z mądrości stoika Marka Aureliusza, a potem za najbardziej okrutnego z cesarzy Dioklecjana, coraz to nowe zastępy chrześcijan szły na śmierć ze śpiewem o zmartwychwstałym Chrystusie – aż po tryumf Krzyża z 312 roku podczas bitwy przy moście Mulwijskim i aż po edykt mediolański cesarza Konstantyna Wielkiego ogłoszony w 313 roku.
 Mechanizm kłamstwa, który w przedziwnie skuteczny sposób potrafi zniewolić całe społeczności, ukazał Fiodor Dostojewski w powieści "Bracia Karamazow", w rozdziale zatytułowanym „Wielki Inkwizytor”. Jest rzeczą wielce znamienną, że w wielu polskich wydaniach "Braci Karamazow", i tych sprzed 1989 roku, ale także i tych po roku 1989, rozdziału „Wielki Inkwizytor” po prostu nie ma. W rozdziale tym jeden z bohaterów powieści, Iwan, przedstawił zamysł poematu, którego akcja rozgrywa się szesnastym wieku w Hiszpanii, w Sewilli. Wtedy to, gdy inkwizycja osiąga tam swe najbardziej krwawe żniwo, niespodziewanie przychodzi do miasta Jezus. Wszyscy mieszkańcy rozpoznają Go od razu. Tłum z największą czcią zbliża się do Niego, On zaś błogosławi wszystkim, pełen miłosierdzia i dobroci. Wzruszenie ogarnia wszystkich zwłaszcza wtedy, gdy Jezus dokonuje cudu wskrzeszenia kilkuletniej dziewczynki. Ale to nie trwa długo. Wystarcza, że na placu przed katedrą ukazuje się Wielki Inkwizytor. Wystarcza jedno ściągnięcie jego brwi i tylko jeden niemy gest, by ludzie padli przed nim na twarz. W tym samym też momencie Chrystus zostaje uwięziony przez straż Inkwizytora. Nikt Go nie broni, nikt w Jego obronie nie wypowiada nawet jednego słowa.
 Dlaczego? Jak coś takiego było w ogóle możliwe? Dlaczego nikt nie bronił ewidentnego Dobra? Podczas nocnej rozmowy z Jezusem Wielki Inkwizytor cynicznie odsłania mechanizmy swego niezwykłego panowania na ludźmi. „Czyś nie mawiał często – pytał czysto retorycznie Chrystusa – "Chcę was uczynić wolnymi"? Ale teraz ujrzałeś tych "wolnych ludzi" – dodał naraz starzec z zamyślonym uśmiechem. – Tak, to nas drogo kosztowało – ciągnął dalej, surowo patrząc na Niego – lecz wreszcie dokończyliśmy tego dzieła w imię Twoje. Piętnaście wieków męczyliśmy się z tą wolnością, ale teraz to się skończyło, i skończyło się na zawsze. Nie wierzysz, że skończyło się na zawsze? Patrzysz na mnie łagodnie i nie raczysz mi odpowiedzieć nawet oburzeniem? Wiedz, że teraz, właśnie teraz, ludzie są bardziej niż kiedykolwiek przeświadczeni, że są całkowicie wolni, a tymczasem oni sami ofiarowali nam swoją wolność i potulnie złożyli ją nam do stóp. Ale myśmy tego dokonali. Czyś tego pragnął, czy takiej pragnąłeś wolności?”.
W poemacie Iwana Karamazowa ludzie nie stanęli w obronie Chrystusa, ponieważ byli już wewnętrznie zniewoleni. W sposób całkowicie dobrowolny złożyli swą wolność u stóp Inkwizytora, gdyż ten przekonał ich, że wolność związana z odpowiedzialnością jest dla nich za trudna. Że najlepszym wyjściem jest rezygnacja z wolności – i to koniecznie przez wszystkich razem, aby mógł zaistnieć argument w postaci stwierdzenia: „wszyscy tak robią”. „Najbardziej to męczący i nieustanny frasunek człowieka – mówił do Chrystusa Wielki Inkwizytor – mając wolność szukać czym prędzej tego, przed kim można się pokłonić. Lecz pokłonić się chce człowiek przed tym, co już jest niewątpliwe, tak niewątpliwe, aby wszyscy ludzie od razu zgodzili się na wspólny pokłon. Albowiem frasunkiem tych nieszczęsnych istot jest nie tylko szukanie tego, komu by się ten lub ów mógł pokłonić, lecz znalezienie tego, w którego by wszyscy uwierzyli i wszyscy mu się pokłonili, i to koniecznie wszyscy razem. Właśnie ta potrzeba powszechności pokłonienia się jest najistotniejszą męką każdego poszczególnego człowieka i całej ludzkości od zarania wieków”. Inkwizytor nie miał najmniejszych wątpliwości: ostatni tryumf będzie tryumfem zniewolenia ludzi – zwanych przez niego pogardliwie „trzodą” – poprzez wielopostaciowe kłamstwo, występujące na kształt symfonii składającej się z wielorakich wątków. „Trzoda znowu się zbierze i znowu ulegnie, tym razem na zawsze. Wówczas damy im ich pokorne szczęście słabych istot, jakimi są z przyrodzenia. O, przekonamy ich na koniec, że nie powinni być dumni, albowiem Tyś to ich podniósł i nauczył dumy; udowodnimy im, że są słabi, że są tylko politowania godną dzieciarnią, że przecie szczęście dziecięce jest najsłodsze. Onieśmielimy ich, i będą na nas spoglądać i garnąć się do nas, jak pisklęta do kwoki. Będą nas podziwiać i pysznić się nami, że jesteśmy tak potężni i mądrzy, iż mogliśmy ugłaskać tak krnąbrne tysiącmilionowe stado. Będą drżeć przed naszym gniewem, ich umysły spokornieją, oczy będą skore do łez jak oczy dzieci i kobiet, ale równie będą skorzy, gdy damy im znak do śmiechu i wesela, do pogodnej radości i błogiej dziecięcej piosenki. Zmusimy ich do pracy, tak, lecz w godzinach wolnych od pracy urządzimy im życie niby dziecięcą zabawę z dziecięcymi śpiewami, chórem, z niewinnymi pląsami. O, pozwolimy im nawet na grzech, słabi są i bezsilni, i będą nas kochali jak dzieci, za to pozwolimy im grzeszyć. Powiemy im, że każdy grzech, który popełniony będzie z naszego przyzwolenia, będzie odkupiony; pozwolimy im grzeszyć dlatego, że ich kochamy, karę zaś za te grzechy przyjmiemy już na siebie. I przyjmiemy zaiste na siebie, i będą nas ubóstwiać jako dobroczyńców, którzy chcą odpowiadać za ich grzechy przed Bogiem. I nie będą mieli przed nami żadnych tajemnic. Będziemy im pozwalać lub zabraniać żyć z żonami i kochankami, mieć lub nie mieć dzieci – stosownie do ich posłuszeństwa – i będą nas słuchać z radością i uciechą. Najbardziej męczące tajemnice ich sumienia – wszystko, zaiste wszystko nam zwierzą, my zaś wszystko rozstrzygniemy, i uwierzą w nasze wyroki z radością, albowiem uwolnią ich one od wielkiej troski straszliwych mąk osobistego i swobodnego rozstrzygania”.
Trudno o większy cynizm ze strony Wielkiego Inkwizytora. Trudno też o większy cynizm współczesnych inkwizytorów, prawdziwych władców ludzkich dusz i zniewolonych umysłów. Dodajmy: umysłów zniewolonych na mocy własnej decyzji, gdyż opowiadających się za życiem „łatwym lekkim i przyjemnym”, a nie za wolnością domagającą się odwagi niezależnego i uczciwego myślenia. Wolnością, której fundamentem jest prawe sumienie, związane z gotowością pójścia pod prąd. Cynizm nie chce otwarcie pokazywać swego przerażającego oblicza. Lepiej jest tworzyć przekonanie, że wszystko jest dobrze, a na pewno przyjemnie. I że może być jeszcze przyjemniej. Byle tylko nie było miejsca na obiektywną, choć niekiedy trudną – bo wymagającą – prawdę.
Obchodzimy dzisiaj czwartą rocznicę smoleńskiej tragedii. Patrząc na dzieje Chrystusa i na odsłonięty przez Dostojewskiego mechanizm zniewalania, odnosimy wrażenie: to już wszystko było – ów przedziwny alians wyrachowanych polityków, ciasnych umysłowo fanatyków, sceptyków, tchórzy, zdrajców i cyników. To przecież jeszcze przed Smoleńskiem robiono w naszych mediach wiele, aby obrzydzić i ośmieszyć wybranego bezpośrednio w sposób demokratyczny prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Robiono z niego pijaka i człowieka o niezbyt wysokich intelektualnych lotach. Po śmierci, przez krótki tylko moment można było mówić, że był to najbardziej wykształcony spośród prezydentów III RP, wysokiej klasy profesor i wspaniały dydaktyk, a przy tym niezwykle ciepły człowiek, kochający mąż i ojciec. Dzisiaj, w świetle wydarzeń dziejących się na Ukrainie, widzimy szczególnie wyraźnie: również prawdziwy mąż stanu, umiejący nie tylko wnikliwie oceniać aktualną sytuację polityczną, ale także tworzyć adekwatne dla niej rozwiązania. Współczesnym inkwizytorom chodziło o to, by nie było w Polsce zbyt wielu ludzi, którzy by się z nim jako głową państwa mogli utożsamić, a kiedy trzeba: bronić. I to się im w dużej mierze udało. Dzisiaj natomiast dbają o jedno – by nie kultywować pamięci o prezydencie Lechu Kaczyńskim i pozostałych ofiarach tragedii smoleńskiej, bo byłaby to, jak szydersko wyraził się jeden ze znaczących współczesnych polityków, budząca wstręt „nekrofilia”. Równocześnie pojawiały się głosy, że to właśnie prezydent jest odpowiedzialny za katastrofę, domagając się lądowania w Smoleńsku za wszelką cenę. Później trzeba było stwierdzić, że to nieprawda. Ale nikt z tych, którzy szerzyli tę kłamliwą pogłoskę, nie uderzył się w piersi. Boleśnie podważono także szacunek, jakim w naszym narodzie zawsze cieszyła się polska armia. Z generała Andrzeja Błasika uczyniono pijanego dowódcę, który sam zasiadł za sterami rządowego samolotu. Ta teza, sformułowana przez wysokich urzędników obcego państwa, była z lubością powielana w polskich mediach. Dopiero niedawno oficjalnie stwierdzono, że także ona jest wierutnym kłamstwem. Nikt jednak nie powiedział nawet jednego słowa „przepraszam”. Tymczasem i dla najbliższych generała Błasika, i dla wszystkich, którym drogi jest polski żołnierski mundur, była to prawdziwa trauma. Traumę przeżyli również najbliżsi ofiar, gdy doszło do otwarcia niektórych przywiezionych z Moskwy trumien. Pozamieniane ciała, często niedbale złożone, ze strzykawkami i innymi narzędziami wewnątrz nich. To nie niechlujstwo – to szyderstwo. Szyderstwo wobec tych, którzy jako najwyżsi przedstawiciele państwa polskiego udali się do Smoleńska, aby upomnieć się o pamięć o Katyniu w 70. rocznicę zbrodni dokonanej na polskich oficerach. Prawdę jakże zmaltretowaną, zagłuszaną, przeinaczaną, wyrywaną przez kłamstwa z polskich dusz. Tragedia tych ludzi, którzy cztery lata temu zginęli pod Smoleńskiem, stała się bolesnym przedłużeniem tragedii Katynia. Stała się – i trwa nadal. Teraz poprzez to, co można by raz jeszcze nazwać „odmową pamięci”. Odmowa ta przyjmuje kształt głośnego i, niestety w wielu miejscach skutecznego, „nie” dla pomników i nazw ulic czy mostów, które pragnie obdarzyć się imieniem prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Wystarczy wspomnieć tutaj Warszawę, Bydgoszcz i Ostrów Wielkopolski. Teraz, jak wiemy, kolej przyszła na Łódź. Jakżeż bolesne jest przy tym to, że owo „nie” płynie do społeczeństwa najczęściej ze strony środowisk, które prowadziły propagandę ośmieszania i wyszydzania Prezydenta jeszcze przed Smoleńskiem, a potem czynnie włączyły się w walkę z krzyżem w przestrzeni publicznej naszego narodu i państwa.

 Drodzy Siostry i Bracia!
 W czwartą rocznicę smoleńskiej tragedii gromadzimy się tutaj, w łódzkiej Katedrze, na eucharystycznej ofierze. Stoimy wobec Chrystusowych słów i Chrystusowego Krzyża, na którym zawisł wyszydzony, opluty i poniżony przez wielkich ówczesnego świata jego Zbawiciel. Modlimy się o łaskę Bożego miłosierdzia dla ofiar tragedii smoleńskiej. Z tą modlitwą łączy się dzisiaj modlitwą za nas – o łaskę odwagi w dochodzeniu do prawdy i życia w prawdzie. O to, abyśmy nie dali się zniewolić przez wielorakie, symfoniczne kłamstwo. O pełne wyjaśnienie przyczyn tragedii smoleńskiej – bo przecież tylko pełne jej wyjaśnienie pozwoli nam mieć poczucie, że żyjemy w naprawdę wolnym państwie. Modlimy się o to wszystko właśnie dlatego, aby nie spełniła się na nas – na naszym pokoleniu, na naszym państwie – przygnębiająca treść ostatniej zwrotki słynnej pieśni, autorstwa barda „Solidarności”, zmarłego dokładnie dziesięć lat temu Jacka Kaczmarskiego, zatytułowanej Mury, gdzie jest mowa o śpiewaku, który:

„Patrzy na równy tłumów marsz
 Milczy wsłuchany w kroków huk
 A mury rosną, rosną, rosną
 Łańcuch kołysze się u nóg...”.

Bez tryumfu prawdy będą bowiem ciągle rosły między nami trudne do pokonania mury, a naszym nogom coraz bardziej będzie ciążył przeklęty łańcuch zniewolenia przez kłamstwo, sceptycyzm, relatywizm i cynizm.
 Nasze najświętsze nadzieje wiążemy – dzisiaj i zawsze – z odważnym otwarciem się na Chrystusowe słowa: „Jeżeli trwacie w nauce mojej, jesteście prawdziwie moimi uczniami i poznacie prawdę i prawda was wyzwoli” (J 8, 32).

Homilia jest rónież dotępna w wersji audio-video pod adresem  http://www.youtube.com/watch?v=_B6zYylnrGc

... po katastrofie Smoleńskiej

1. Grzegorz Michniewicz, dyrektor Kancelarii Premiera Tuska "powiesił się" na kablu od odkurzacza (!). Zginął 23 grudnia 2009 r. (czyli po ustaleniu wizyty w Smoleńsku przez Tuska i Putina). Było to w dniu, kiedy do Polski po remoncie z szeregiem usterek powrócił samolot rządowy Tu-154M. Ten sam, który kilka miesięcy później rozbił się pod Smoleńskiem. G. Michniewicz to osoba mająca najwyższy status dostępu do informacji tajnych.

2. Eugeniusz Wróbel - 15 października 2010 r. w Zalewie Rybnickim znaleziono jego poćwiartowane zwłoki. Były wicedyrektor transportu, spec od komputerowych systemów sterowania lotami, nawigacji satelitarnych zdążył wypowiedzieć wiele krytycznych opinii na temat tragedii z 10.04.2010r.

3. Stefan Zielonka - wojskowy szyfrant w wywiadzie, miał dostęp do najbardziej tajnych danych będących w posiadaniu polskiego rządu. Fachowiec, który szkolił innych, jeden z najlepszych w kraju. W kwietniu 2010 wyłowiono jego ciało z Wisły. Rok wcześniej Zielonka oficjalnie zaginął. Ciało było w stanie rozkładu, dokumenty zaś przy nim idealnie zachowane.

4. Chorąży Remigiusz Muś, zeznał pod przysięgą, że słyszał jak kontrolerzy nakazali zejść załodze tupolewa na 50m, podczas kiedy na czarnych skrzynkach odczytano 100m. Nagrania Jaka-40 od ponad     3 lat znajdują się w prokuraturze wojskowej, która odmawia do nich dostępu, tłumacząc to... badaniem tych nagrań!!!!!

5. Krzysztof Knyż - operator Faktów, był jednym z pierwszych reporterów, któremu udało się znaleźć na miejscu wypadku, zanim rosyjskie siły specjalne zmusiły ich do opuszczenia terenu. Miał za zadanie sfilmować podchodzenie do lądowania Tupolewa na lotnisku w Smoleńsku. 2 czerwca 2010 r. zmarł w Moskwie na sepsę (według oficjalnej wersji). Jednak zachodnia prasa pisała, że został zamordowany we własnym mieszkaniu.

6. Marek Dulinicz wybitny polski archeolog, szef grupy archeologicznej, która miała jechać do Smoleńska, 6 czerwca 2010 "zginął w wypadku samochodowym".

7. Dariusz Szpineta - ekspert lotniczy, krytykował śledztwo smoleńskie. W grudniu 2011 wyjechał z 13-osobową grupą znajomych na urlop do Indii, powiesił się w hotelowej łazience. Miał 39 lat.

8. Generał Sławomir Petelicki - zginął 19 czerwca 2012 r., twórca GROM, który ujawnił w wywiadzie dla "WPROST24.PL" (który "WPROST" po jakimś czasie usunął), że zaraz po katastrofie do polityków PO rozsyłane były wiadomości SMS z instrukcją, w jaki sposób mają się wypowiadać na temat katastrofy w Smoleńsku. Petelicki oświadczył w mediach, że takiego SMS-a otrzymał od jednego z polityków Platformy, a autorami wiadomości były najważniejsze osoby w PO. Brzmiał on tak: "Katastrofę spowodowali piloci, którzy zeszli we mgle poniżej 100 metrów. Do ustalenia pozostaje, kto ich do tego skłonił".

Przebudźmy sumienia Polaków! Autor: Sławomir Olejniczak, Prezes Instytutu Ks. Piotra Skargi

http://www.pch24.pl/przebudzmy-sumienia-polakow-,22129,i.html
Hasło, które przyświecało przed czterema wiekami działalności księdza Piotra Skargi, definiuje również misję Instytutu Edukacji Społecznej i Religijnej. Można sobie postawić pytanie: na czym to budzenie sumień ma polegać? Czy rzeczywiście te sumienia są uśpione? Jeżeli są uśpione, to dlaczego ich budzenie miałoby być lepsze od pozostawienia ich w stanie uśpienia?

Warto się zatem zastanowić, na czym takie uśpienie sumienia polega. Sumienie, mówiąc najprościej, jest danym nam od Boga wewnętrznym głosem, który ma zachęcać nas do czynienia dobra i przestrzegać przed popełnianiem zła. Mówimy, że człowiek sumienia to właśnie taki, który jest wrażliwy na dobro i zło, który potrafi je rozróżnić i dokonać pomiędzy nimi właściwego wyboru. Z kolei mianem człowieka bez sumienia określamy potocznie kogoś podłego, dla którego zasady moralne i wiara nie mają żadnego znaczenia. Oczywiście nie ma ludzi bez sumienia, gdyż w każdym człowieku odzywa się ten głos wewnętrzny tak długo, jak żyje, jednak może starać się go uśpić lub zagłuszyć.

Na poziomie społecznym uśpione sumienia ludzi przyczyniają się do coraz większej degeneracji narodów, które ostatecznie upadają pod ciosami wrogów, nie mając dość siły na obronę na skutek wewnętrznego rozkładu moralnego i religijnego. I przeciwnie: tam, gdzie ludzie mają sumienia wrażliwie, praktykują religię i przestrzegają zasad moralnych, tam też następuje rozwój zdrowych relacji społecznych, czego następstwem jest stabilność i dobrobyt pomnażany przez pokolenia.

Niestety, ludzi o uśpionym lub ogłuszonym sumieniu mamy w Polsce coraz więcej. Najłatwiej tego doświadczamy w codziennych relacjach międzyludzkich. Brak życzliwości i uprzejmości, obojętność i znieczulica, chamstwo, złośliwość, nieuczciwość to zmory naszego dnia powszedniego, wystarczy wyjść na ulicę czy wsiąść do samochodu. Takie niemiłe i uciążliwe relacje są owocem grzechów osobistych i społecznych, które nieodrzucone i nieodpokutowane skutecznie usypiają wrażliwość ludzkiego sumienia na bliźnich. Stopniowo stajemy się narodem egoistów, dla których dobro bliźniego czy wspólne dobro Ojczyzny tracą coraz bardziej na znaczeniu.

W przestrzeni publicznej do tej anestezji sumień przyczyniają się zorganizowane struktury, które nie tylko nie promują dobra, ale z grzechu próbują uczynić obyczaj i normę prawną, a nawet źródło dochodu. Efekt ich działania najlepiej widać na przykładzie współczesnych rodzin, które szczególnie poddawane są demoralizującej presji, aby żyły tak, jakby Pan Bóg nie istniał, a Jego przykazania nie obowiązywały, a więc w myśl zasady „hulaj dusza, piekła nie ma”. Producenci i promotorzy pornografii, środków antykoncepcyjnych i poronnych oraz narkotyków mają swoich popleczników w świecie mediów i polityki, którzy promując konsumpcyjny i frywolny styl życia bez zobowiązań, zwalczają jednocześnie obecność religii i chrześcijańskich zasad w sferze publicznej.

Będąc świadkami tego procesu odchodzenia od chrześcijańskiego modelu życia w sferze osobistej i społecznej, wywołanego zorganizowanymi działaniami struktur zła, postanowiliśmy, na wzór naszego patrona – księdza Piotra Skargi, podjąć wysiłek na rzecz budzenia sumień Polaków, aby wskutek odchodzenia od Bożych przykazań nie doprowadzili do kolejnego upadku naszej Ojczyzny.

Sposobami budzenia sumień są między innymi duchowe uczynki miłosierdzia, jak napominanie grzeszących, pouczanie nieumiejętnych, udzielanie dobrych rad wątpiącym czy pocieszanie strapionych.

W ponaddziesięcioletniej historii naszej działalności staraliśmy się i staramy się te uczynki wypełniać przez przypominanie prawd wiary, zachętę do praktyk pobożnych i przestrzegania zasad moralnych, które pozwoliły naszym przodkom przetrwać najgorsze zawieruchy dziejowe wtedy, gdy nawet nie istniały struktury państwa polskiego. Ponadto wielokrotnie podejmowaliśmy i podejmujemy w przestrzeni publicznej kampanie w obronie obecności symboli religijnych, prawa do życia od poczęcia do naturalnej śmierci, prawnej ochrony rodziny opartej na małżeństwie między mężczyzną a kobietą czy ochrony dzieci przed demoralizacją.


Współczesna walka o dusze Polaków, o to, czy Polska pozostanie wierna Maryi swej Królowej, czy też stanie się krajem poddanym władcom ciemności, wymaga zaangażowania każdego katolika. Również Twojego zaangażowania, Droga Czytelniczko, Drogi Czytelniku. Dlatego zachęcam Cię po przeczytaniu tej krótkiej broszury, abyś tym bardziej przyłączył(a) się do wspierania naszej wspólnej misji budzenia sumień Polaków, ofiarując swoją modlitwę, wsparcie materialne czy osobistą pracę na zasadzie wolontariatu.

Pobierz broszurę i dowiedz się czym zajmuje się Instytut ks. Piotra Skargi.



Nauka potwierdza tradycję Kościoła (śledztwo w sprawie Świętego Kielicha). Z Grzegorzem Górnym rozmawia Roman Motoła

http://www.pch24.pl/nauka-potwierdza-tradycje-kosciola,22146,i.html

Kiedyś drogi nauki i wiary się rozeszły, a punktem spornym był właśnie stosunek do relikwii i zjawisk nadprzyrodzonych, które naukowcy uważali za ciemnotę i zabobon. Teraz, gdy dostali do ręki niedostępne wcześniej narzędzia badawcze, odkryli wiele faktów potwierdzających tradycję religijną – mówi w rozmowie z PCh24.pl Grzegorz Górny, współautor książki Tajemnica Graala. Śledztwo w sprawie Świętego Kielicha.
 
W trakcie pracy nad ostatnimi książkami rozmawiał Pan z wieloma naukowcami zajmującymi się zjawiskami nadnaturalnymi. To byli przeważnie wierzący czy sceptycy?
- Przede wszystkim spotykaliśmy się z naukowcami, których do badania, czy to relikwii, czy to zjawisk nadprzyrodzonych, popychała nie tyle motywacja religijna, co pasja poznawcza. Byli to ludzie nauki, traktujący docieranie do prawdy jako swoją misję. Zazwyczaj nie wychodzili sami z inicjatywą tych prac, tylko albo byli proszeni o ich przeprowadzenie przez władze kościelne, albo zostali dołączeni do zespołów badawczych przez swoich przełożonych. Miały to być dla nich po prostu jedne z wielu projektów, jakie wykonywali w swoim życiu. W wielu jednak przypadkach te przedsięwzięcia doprowadziły ich do sytuacji, w których musieli uznać, że mają do czynienia ze zjawiskami wymykającymi się prawom natury, że istnieją granice poznania przez rozum i w związku z tym ludzie ci zderzyli się z pewną tajemnicą. Dla części z nich, tej wierzącej, takie sytuacje stały się okazją do pogłębienia wiary. Z kolei niewierzący stanęli przed wyzwaniem, by zacząć zastanawiać się nad kwestiami metafizycznymi. Niektórzy z nich rewidowali swoje dotychczasowe stanowisko, i to w sposób radykalny – z niewierzących stali się wierzącymi.

Czy zetknął Pan się z wieloma takimi przypadkami?
- Spotkałem kilku takich ludzi. Najlepiej spośród nich poznałem Barriego Schwortza, amerykańskiego naukowca żydowskiego pochodzenia, który od 36 lat bada Całun Turyński. Napisałem wraz z nim książkę, wywiad-rzekę pt. Oblicze prawdy. Barrie Schwortz zgromadził największą z istniejących na świecie baz naukowych danych dotyczących tego tematu.

Nowe odkrycia coraz dobitniej kwestionują rzekomą sprzeczność pomiędzy wiarą i rozumem.
- Istotnie, kiedyś drogi nauki i wiary się rozeszły, a punktem spornym był właśnie stosunek do relikwii i zjawisk nadprzyrodzonych, które naukowcy uważali za ciemnotę i zabobon. Uważali, że religia powinna się zupełnie wyrzec swoich „urojeń o cudownościach” i dopiero wtedy będzie możliwe ponowne spotkanie tych obu rzeczywistości. Teraz, gdy naukowcy dostali do ręki niedostępne dotychczas, nowe narzędzia badawcze w postaci coraz doskonalszych wynalazków technologicznych, odkryli nagle wiele faktów potwierdzających tradycję religijną. Właśnie dzięki temu, że stały się możliwe badania, jakich nie można było przeprowadzić kilka stuleci temu, zderzyli się z licznymi zjawiskami, których nie są w stanie wytłumaczyć. Chodzi na przykład o badania na poziomie cząstek elementarnych, czy też analizy pyłków roślin. W tej chwili, jak obserwuję, zwłaszcza wśród przedstawicieli nauk ścisłych, w tym biologii, panuje większa pokora wobec możliwości istnienia zjawisk niemożliwych do wytłumaczenia w sposób naturalny. Można powiedzieć, że ten przełom zaczął się chyba od wielkich odkryć fizyków na początku XX wieku, które to odkrycia doprowadziły wielu ludzi do Boga poprzez to, że zanikła niezłomna dotąd wiara w swego rodzaju prosty, mechanicystyczny schemat budowy wszechświata. Tacy fizycy jak Niels Bohr czy Werner Heisenberg wytyczyli zupełnie nowe podejście ludzi nauki do wiary.

Odkrycia te można podzielić na dwie kategorie. Pierwsza z nich dotyczy przedmiotów od dawna obecnych w tradycji religijnej, ale nie zbadanych do tej pory dokładnie na sposób naukowy. Tutaj pierwsze miejsce zajmuje Całun Turyński, chociaż na mnie osobiście większe wrażenie wywarły analizy przeprowadzone przez powstały w 2004 roku paryski Instytut Genetyki Molekularnej. Zajął się on Tuniką z Argenteuil, uważaną za „szatę bez szwów”, jaką Chrystus miał mieć na sobie w drodze na Golgotę. Wszechstronne badania profesorów, członków Akademii Francuskiej wykazały, że istotnie, jest to właśnie ta tunika, o której mówi Ewangelia.

Inna grupa przykładów dotyczy zjawisk dziejących się dzisiaj, wręcz na naszych oczach. Fundamentalnym przypadkiem jest tu cud eucharystyczny w Sokółce. Był on analizowany przez patomorfologów, którzy wykazali, że zachodzą tam zjawiska zaprzeczające prawom natury. Po pierwsze, fragment konsekrowanej Hostii przemienił się częściowo w kawałek mięśnia sercowego znajdującego się w stanie permanentnej agonii. Agonia, umieranie organizmu, fragmentacja tkanek trwa normalnie zaledwie parę minut. Naukowcy prowadzili zaś swoje badania na przestrzeni wielu miesięcy i zawsze osiągali ten sam efekt - obserwowali agonię ciała. Nie ma drugiego takiego przypadku.

Kolejnym, niewytłumaczalnym w świetle nauki zjawiskiem zanotowanym przez badaczy był fakt strukturalnego połączenia na poziomie komórkowym fragmentu eucharystycznego chleba z tkanką sercową. Stanowiły one jeden organizm! Również jest to jedyne tego typu zjawisko w przyrodzie. Powstała na ten temat niemal pięćsetstronicowa dokumentacja z fotografiami, wykresami. Została ona przez Nuncjaturę Apostolską przesłana do Watykanu i stała się podstawą do wyniesienia kościoła św. Antoniego w Sokółce do rangi sanktuarium.

Większość przypadków opisywanych przez Pana w książkach: Świadkowie Tajemnicy, Dowody Tajemnicy czy Tajemnica Graala, ma miejsce w silnie zsekularyzowanych krajach Europy zachodniej. Czy te cudowne przedmioty i wydarzenia przebijają się, choćby w wymiarze lokalnym, do społecznej świadomości i wpływają w jakimś stopniu na burzenie owego laickiego sceptycyzmu, jaki dotknął nasz kontynent?
- Szczególnie wyrazistym przykładem takiego wpływu jest Całun Turyński, przebadany bodaj najdokładniej, najbardziej wszechstronnie spośród wszystkich przedmiotów materialnych na świecie. Jednak chociaż powstały 24 prace naukowe potwierdzające jego autentyczność, to nie zyskały one takiego rozgłosu jak jedna jedyna praca, która tej autentyczności zaprzeczała. Chodzi oczywiście o przeprowadzone w 1988 roku słynne datowanie tkaniny za pomocą radiowęgla C14. Było ono nagłośnione na cały świat, gdy zaś zostało podważone, bo okazało się, że próbki wzięte do analizy pochodziły nie z oryginalnej, lnianej tkaniny Całunu, lecz z łat naszytych w okresie średniowiecza, zapadła głucha cisza. To pokazuje, jak trudno jest katolikom przebić się ze swoim przekazem w przestrzeni medialnej. Promowane są zaś informacje przeczące naszej wierze. Mówił o tym zresztą wspomniany wcześniej przeze mnie Barrie Schwortz. Gdy jeszcze jako niewierzący słyszał, że katolicy są dyskryminowani, a ich przekaz tłumiony, myślał, że przesadzamy, wykoślawiamy obraz faktyczny. W momencie jednak, gdy sam zaangażował się w promowanie wiedzy o Całunie, osobiście zetknął się z tym zjawiskiem i musiał przyznać, iż w świecie mediów faktycznie funkcjonują antykatolickie uprzedzenia, powodujące marginalizację naszego przekazu.

Najnowsza książka, której jest Pan współautorem, Tajemnica Graala, mówi o historii kielicha użytego podczas Ostatniej Wieczerzy. Czy wiemy na pewno, gdzie on się znajduje, czy istnieje pewność co do jego autentyczności?
- Gdy pada słowo „Graal”, przychodzi na myśl od razu Kod Leonarda da Vinci oraz różne baśnie i legendy, w których pojawia się motyw tego Kielicha. Trzeba oddzielić jednak legendę, mit narosły wokół niego jeszcze w średniowieczu, od tego, co jest prawdą. Kielich użyty przez Jezusa podczas Wieczerzy musiał przecież istnieć, przewidywał to żydowski zwyczaj paschalny, piszą o tym czterej Ewangeliści. Celem, jaki sobie postawiliśmy było właśnie oddzielenie legendy od prawdy i dotarcie do autentycznego przedmiotu. Na podstawie naszego, trwającego rok śledztwa jesteśmy w stanie postawić tezę, że ten kielich znajduje się dzisiaj w katedrze w Walencji. Jak tam trafił? Najpierw wędrował, wraz ze świętym Piotrem z Ziemi Świętej do Rzymu, gdzie był własnością kolejnych papieży. Podczas prześladowań w 258 roku, kiedy cesarz zażądał wydania wszystkich skarbów Kościoła, ówczesny ich depozytariusz, św. Wawrzyniec odmówił. Został za to zamęczony, ale przed śmiercią zdążył jeszcze odesłać Kielich do swojej rodzinnej miejscowości w Aragonii. Tam relikwia była ukrywana przed muzułmanami w Pirenejach, zaś w obecnym miejscu znajduje się od początku XV wieku.

Za autentycznością Kielicha przemawia z jednej strony nieprzerwana, trwająca 2 tysiące lat tradycja historyczna, pozwalająca dokładnie zrekonstruować losy tego przedmiotu. Po drugie, badania naukowe archeologów z XX i XXI wieku potwierdziły, że Graal pochodzi z tego okresu i miejsca, gdzie żył Chrystus.

Dziękuję za rozmowę.

Niebieski kwiat wiary. Autor: Adam Kowalik o Błogosławionej Annie Katarzynie Emmerich

http://www.pch24.pl/niebieski-kwiat-wiary,21023,i.html

Pod koniec 1890 roku, w domu zakonnym przy francuskim szpitalu w Izmirze, w ramach lektury duchowej czytano „Życie Najświętszej Maryi Panny” bł. Anny Katarzyny Emmerich. Siostry zaintrygowane sugestywnym opisem domku NMP w Efezie postanowiły poprosić ojców Lazarystów o skonfrontowanie opowiadania mistyczki, która notabene nigdy nie była w Ziemi Świętej, z realiami. Misjonarze zdecydowali się posłać w teren kilku członków zgromadzenia. Jakże było wielkie ich zdumienie i radość, gdy podążając za opisem bł. Anny Katarzyny odnaleźli zapomniany wówczas domek Maryi. Później jego autentyczność potwierdziły badania archeologiczne. Kim była kobieta, która nie ruszając się z Bawarii opisała wydarzenia biblijne, podając przy tym szczegółowe dane topograficzne?

Urodziła się w 8 września 1774 roku w wiosce Flamschen w Westfalii, w ubogiej, wielodzietnej rodzinie wiejskiej. Od dzieciństwa ciężko pracowała najpierw w gospodarstwie domowym, potem jako służąca i krawcowa. Wychowana w religijnej atmosferze domu rodzinnego odznaczała się głęboką pobożnością. Dużo modliła się, rozważała Mękę Pańską, z cierpliwością znosiła dolegliwości związane z licznymi chorobami jakie ją trapiły. Mimo fizycznej słabości znajdowała siły by troszczyć się o potrzebujących.

Już w dziecięcych latach miewała mistyczne doświadczenia duchowe. W 1802 roku wstąpiła do klasztoru sióstr augustianek w Dülmen. Rok później, w listopadzie 1803 roku, złożyła śluby zakonne. Za klasztornymi murami doznania mistyczne Anny Katarzyny jeszcze się nasiliły. Zwielokrotniły się także doświadczenia, które Bóg zsyłał na nią. W ten sposób zadość czynił prośbom zakonnicy, która rozważając Mękę Pana Jezusa, modliła się by mogła współuczestniczyć w Jego cierpieniach.

W wieku 24 lat siostra Emmerich otrzymała pierwszy stygmat. Po nadprzyrodzonym doświadczeniu koronacji wieńcem z cierni, na jej głowie pojawiły się charakterystyczne rany, jakby uczynione ostrymi kolcami. By nie wzbudzać niepotrzebnych emocji zasłaniała je opaską.  29 grudnia 1812 roku na rękach, nogach i boku siostry pojawiły się krwawiące rany. Ta ostatnia przybrała kształt krzyża. Tak sama wspominała tę chwilę: Rozważałam właśnie Mękę Pańską, prosząc Pana Jezusa, by mi pozwolił uczestniczyć w tych strasznych cierpieniach, a potem zmówiłam pięć Ojcze nasz na cześć pięciu świętych ran... Nagle ogarnęła mnie światłość. Widziałam Ciało Ukrzyżowanego, żywe, świetliste, z rozkrzyżowanymi ramionami, lecz bez krzyża. Rany jaśniały jeszcze silniejszym blaskiem niż reszta Ciała. W sercu czułam coraz większe pragnienie ran Jezusowych. Wtedy najpierw z Jego rąk, a potem z boku i nóg wyszły czerwone promienie, które niczym strzały przeszyły moje ręce, bok i nogi.

Niestety, dorosłe życie przyszłej Błogosławionej przypadło na lata rewolucji, czyli czas walki z Kościołem, rabowania dóbr duchownych, znoszenia wielu instytucji kościelnych, w tym klasztorów. Likwidacji uległ także dom zakonny w Dülmen. Schorowana mistyczka musiała przenieść się do wynajętego pokoiku w domu prywatnym. Zatrudniła się jako gospodyni u emigranta z Francji ks. J.M. Lamberta. Właśnie tam otrzymała wspomniane stygmaty. Nadzwyczajne znaki męki Pańskiej udawało się przez pewien czas trzymać w tajemnicy przed światem. W końcu jednak wszystko wyszło na jaw. Sprawą zainteresowały się także władze państwowe. Mimo całkowitego paraliżu, który Annę Katarzynę unieruchomił w łóżku, pozostawała pod nadzorem policji pruskiej. Lecz mylili się wszyscy wyznawcy „rozumu”, sądząc, że wystarczy porządnie zakonnicę zbadać, a na jaw wyjdzie jakaś mistyfikacja. Wniosek z uciążliwych, a dla zakonnicy często upokarzających obdukcji i eksperymentów na jej ranach, które trwały kilka lat, był dla sceptyków zaskakujący, wszystko wskazywało, że stygmaty są autentyczne. Co więcej, wiele osób wobec jawnego cudu, nawracało się. Tak było m.in. w przypadku doktora Franciszka Wesenera, który jako pierwszy badał mistyczkę. Gdy wezwano go do osłabionej chorobami i cierpieniami kobiety był niewierzący. Po spotkaniu z pacjentką stał się gorliwym katolikiem.

Anna Katarzyna wiedziała, że wizje życia i męki Pana Jezusa, nie są przeznaczone wyłącznie dla niej, ale także dla innych ludzi. Próbowała więc je opisywać.  Efekt nie mógł zadowalać. Była prostą, niewykształconą kobietą. Posługiwała się dialektem westfalskim. Bóg znalazł jednak dla niej nietuzinkowego sekretarza, którym został sławny niemiecki poeta i pisarz - Klemens Brentano. Wiedziony ciekawością przyjechał do Dülmen w 1818 roku. Pod wpływem świadectwa mistyczki przeszedł głęboką przemianę duchową, stając się gorliwym katolikiem. Z wielkim zaangażowaniem przystąpił do spisywania wyznań zakonnicy i czynił to do jej śmierci.

Dniem narodzin dla Nieba błogosławionej Anny Katarzyny Emmerich był 9 lutego 1824 roku. Pokorna służka Pana Jezusa, żyjąca przez ostatnie 11 lat jedynie Komunią Świętą i wodą, odeszła w końcu do swego Mistrza.

Pozostawiła po sobie owoce w postaci wielu osób nawróconych za jej przyczyną oraz zebrane przez Klemensa Brentano zapiski z widzeń mistycznych. Pisarz uporządkował je, zredagował 9 lat po śmierci świątobliwej zakonnicy opublikował pod tytułem: „Bolesna Męka Jezusa Chrystusa”. W 1852 wydał także drugą książkę opartą na wizjach Anny Katarzyny: „Życie Najświętszej Maryi Panny”. Polskie tłumaczenia obu dzieł ukazały się jeszcze w XIX wieku. Ta część dziedzictwa Anny Katarzyny Emmerich przynosi obfity owoc do dzisiaj. W tym miejscu należy przypomnieć  oparty częściowo na wizjach zakonnicy z Dülmen film Mela Gibbsona pt.: „Pasja” z 2004 roku i pozytywny ferment jaki wywołał, przyczyniając się do wielu nawróceń.

Prawie dwa wieki czekała Anna Katarzyna Emmerich na beatyfikację. Rozpoczęty jeszcze pod koniec XIX wieku proces, w okresie międzywojennym stanął w martwym punkcie. Ponowny impuls do jego uruchomienia dał cud, który za przyczyną mistyczki wydarzył się na początku lat 70 XX wieku. Ostatecznie na ołtarze wyniósł Annę Katarzynę Emmerich Ojciec Święty Jan Paweł II. Stało się to w Rzymie 3 października 2004 roku.

Zbliżający się okres Wielkiego Postu sprawi, że wiele osób sięgnie po lekturę „Bolesnej Męka Jezusa Chrystusa” bł. Anny Katarzyny Emmerich. Zachęcając do tego, należy jednak podkreślić, że książka jest przede wszystkim opowieścią o wielkiej miłości Boga do człowieka. W żadnym wypadku nie może zastąpić wykładów z archeologii, geografii czy historii. Obok szczegółów, które zaskakują zgodnością z realiami, zdarzają się również drobne błędy. Cóż, to tylko dzieło ludzkie i to poniekąd pochodzące z drugiej ręki. Należy jednak podkreślić, że ani jednym zdaniem, ani jednym słówkiem, błogosławiona nie sprzeniewierzyła się Doktrynie Kościoła.

Poruszająca treść książki może natomiast stanowić pomoc w wielkopostnych rozważaniach Męki Pana Jezusa Chrystusa. A ten rodzaj modlitwy szczególnie miły jest Zbawicielowi. Przywołajmy w tym miejscu świadectwo innej wielkiej niemieckiej mistyczki, św. Mechtyldy, która wspominała, że podczas jednego z objawień, Pan Jezus powiedział do niej: Ilekroć przy nabożnym rozpamiętywaniu męki Mojej serdecznie kto westchnie, tylekroć wdzięcznie łagodzi rany Moje. W tejże też chwili wypuszczam strzałę miłości w serce jego. Zaprawdę powiadam, że kto by z nabożeństwa ku męce Mojej choćby jedną łezkę uronił, tak mi jest miłym, jak gdyby za mnie by podjął męczeństwo.