Spis treści (interaktywny)
*** Zachęcam do wspierania
„Naszego Dziennika” poprzez kupowanie wersji papierowej,
zachęcam do zwiedzania strony, zawierającej przegląd ważnych dla przyszłości wydarzeń http://naszdziennik.pl/news ***
Jesteśmy na Twitterze oraz Facebooku
Gorąco zachęcamy do obserwowania nas na Twitterze, polubienia
naszej strony na Facebooku oraz rozsyłania wici znajomym.
Przypominamy, że niektóre serwery pocztowe blokują zasoby graficzne
w wiadomościach e-mail. Żeby mieć pewność, że wszystkie obrazki
wyświetlą się poprawnie, zachęcamy do:
- dodania adresu informator@naszdziennik.info do książki adresowej albo listy kontaktów,
- dodania adresu informator@naszdziennik.info do grona zaufanych nadawców,
- wybrania opcji „Zawsze pokazuj obrazki od tego nadawcy”.
Trzy pasma tematyczne do wyboru:
wiara, wychowanie i zdrowie
Szanowni Czytelnicy,
Bardzo
dziękujemy za czytanie i przekazywanie dalej naszych wiadomości
oraz za wszystkie informacje, zaproszenia, sugestie i uwagi, które
nam Państwo przysyłają.
Teraz
zachęcamy Państwa do skorzystania z możliwości otrzymywania
informacji dotyczących naszej wiary: bieżących wiadomości ze Stolicy
Apostolskiej, z życia Kościoła na świecie i w Polsce,
a także zapowiedzi najważniejszych wydarzeń oraz informacji
o godnych polecenia lekturach duchowych.
Dostrzegamy
też, że bardzo wiele uwagi poświęcają Państwo tematyce zdrowia.
W „Naszym Dzienniku” tej problematyce poświęcone są dwa dodatki
cykliczne: „Szlachetne zdrowie” oraz „Zdrowy styl życia”. Informujemy
w nich nie tylko o sprawach bieżących, ale podpowiadamy też,
jak zadbać o nasze zdrowie, np. jaki wpływ na nasze samopoczucie
ma to, co na co dzień spożywamy, jakich produktów należy unikać,
a o które warto wzbogacić naszą dietę. Od teraz mogą Państwo
otrzymywać najważniejsze informacje dotyczące zdrowia na swoją skrzynkę
e-mailową.
Oferujemy zatem Państwu e-mailowe powiadomienia
w trzech pasmach tematycznych: wiara, wychowanie i zdrowie.
Każdy odbiorca e-Informatora może określić, które z tych pasm go
interesują. Swoje preferencje mogą Państwo zaktualizować dzięki opcji
„Modyfikacja ustawień” w stopce wiadomości.
Redakcja e-Informatora „Naszego Dziennika”
1. Polecam stronę http://www.gilsonsociety.pl/ z wykładami i artykułami wybitnych wykładowców broniących człowieka przed nieracjonalnymi ideologiami
2. Pojawił się nowy wykład Księdza Profesora Tadeusza Guza w czasie sympozjum „Jan Paweł II wobec totalitaryzmów”: http://www.naszdziennik.pl/ks-prof-tadeusz-guz-wideo/77232.html
3. Pojawił się drugi wykład Księdza Profesora Tadeusza Guza w ramach cyklu "Zasady myślenia katolickiego”
p.t: "Boski Stwórca i stworzenie Boże": http://www.naszdziennik.pl/ks-prof-tadeusz-guz-wideo/82066.html
4. Modlitwa za Ojczyznę do św. Andrzeja Boboli (16-maja to dzień Patrona Polski)
Święty Andrzeju, Patronie trudnych czasów!
Ty krzepiłeś Polaków w czasach wszelkiego zagrożenia. Oddajemy się Tobie pod opiekę.
Pomagaj nam wytrwać pośród wszystkich doświadczeń osobistych i społecznych.
Wyjednaj
nam łaskę Bożego pokoju i jedności, byśmy z rozwagą i ewangeliczną
roztropnością umieli dostrzegać i oceniać sprawy własne i sprawy Narodu
w świetle Ewangelii Chrystusa.
Uproś
nam odwagę działania, byśmy nie trwali w bezradności wobec zła, które
nie ustaje. Niech nas dopełnia Boża radość, gdy zwyciężamy albo
ponosimy porażki.
Święty Andrzeju Bobolo, oręduj za nami u Pana.
Amen.
*********************************************************************************************************************************************************************************************************************************
WARTO WIEDZIEĆ i REAGOWAĆ! (czerwiec
2014)
Z WYBRANYCH
PORTALI INTERNETOWYCH...
Doktor Życie (O doktorze n. med. Jerzym Lewandowiczu 1939-2014) . Autor: Ze strony Pani Ewy Polak-Pałkiewicz
http://ewapolak-palkiewicz.pl/doktor-zycie/
Polecam tę stronę http://ewapolak-palkiewicz.pl/ bowiem są tam prawdziwe informacje o życiu oraz wzrusząjące informacje o ludziach wspierających kulturę życia.
Z dzienniczka Św. Faustyny Kowalskiej ("Dzienniczek" 663)
17 lipca 1936.
O Jezu mój, wiem, że o wielkości człowieka świadczy czyn, a nie słowo
ani uczucie. Dzieła, które z nas wypłynęly, te o nas mówić będą. Jezu
mój, nie dozwól mi na marzenia, ale daj mi odwagę i siłę do spełnienia
woli Twojej świętej.
O Doktorze Lewandowiczu
To był przedziwny człowiek. Lekarz, który wiedział, że żeby leczyć
trzeba czegoś więcej niż znajomości sztuki medycznej. Sama jej
znajomość nie wystarcza. Trzeba mieć jeszcze dobre słowo. Trzeba
pamiętać, że człowiek to dusza i ciało. Trzeba umieć kochać. Tak
leczył.
Dla niego pacjenci, to byli ludzie, których dał mu Bóg. Dał, by ich kochał.
Robił więc to, co potrafił, by im pomóc. Jak najlepiej, jak najstaranniej.
Modlił się za swoich pacjentów. Wiedzieli o tym, choć im tego nie mówił.
Ten dyskretny, wyciszony, wielkiej kultury i delikatności człowiek,
znakomity specjalista i znawca sztuki lekarskiej miał zasadniczą wadę –
z punku widzenia standardów nowoczesnej medycyny – nie potrafił przejść
obojętnie wobec niczyjego cierpienia.
Jego pacjentami stawali się także ludzie spotkani przypadkowo. Matka
siostry zakonnej poznanej w pociągu, którym wracał do domu, ktoś o kim
usłyszał od znajomych, ludzie zauważeni na ulicy. Bo ludziom się
przypatrywał. Czasem zaczepiał wzrokiem. Nie sposób zapomnieć jego
spojrzenia. Zaglądał do serca drugiego człowieka. Bracie, co ci jest?
Zauważył smutek tej zakonnicy, z którą dzielił przedział w pociągu.
Zagadnął. Tak, matka umiera. Lekarze nie dają żadnych szans. Rozkładają
ręce. Zapadł wyrok.
Doktor Jerzy Lewandowicz nie przyjął tej diagnozy. Nie, żeby czuł się
mądrzejszy. Zaczął od wnikliwych pytań. Interesowały go rzeczy
zazwyczaj pomijane w wywiadzie lekarskim, pozornie drobniejszej wagi.
Mama siostry zakonnej żyła jeszcze pod Jego opieką przez piętnaście
lat.
Pacjenci stawali się Jego przyjaciółmi. Leczył ich za darmo. Przychodziły od nich setki listów z całej Polski.
U schyłku pracowitego życia miały miejsce wydarzenia przedziwne: także
i oni, Jego pacjenci, ludzie wielkiego nieraz cierpienia, ale i
wielkich darów duchowych podtrzymywali Jego nadwątlone siły. Ochraniali
przygasające życie swojego Lekarza, bo dawali mu do zrozumienia jak
bardzo Go potrzebują. Jak bardzo Go kochają. I tak szli razem złączeni,
nawzajem się podtrzymując, krokiem coraz mniej pewnym, po drodze coraz
bardziej wyczerpującej, kamienistej i stromej. Zależni od siebie jak
bracia syjamscy. Nie upadali, bo mieli siebie. Czuli swoje ciepło,
mieli dla siebie czas i ramiona otwarte.
Doktor Jerzy Lewandowicz był prawdziwym Polakiem. Był dobrym lekarzem,
bo miał tę szlachetność serca, tak dla Polaków charakterystyczną.
Przypominał bohaterów Sienkiewicza.
Składały się na tę Jego miłość do ludzi związki tak niezwykłe, jak ten
z panią Zofią Schuch – Nikiel. Ta bohaterska sanitariuszka z Powstania
Warszawskiego ostatnie lata życia zawdzięczała – według zgodnej opinii
wszystkich, którzy na przyjaźń Lekarza i Pacjentki patrzyli – temu
właśnie, że Jej Doktor telefonował do niej codziennie. Zawsze o ósmej
wieczorem. Czekała na ten telefon z rumieńcem ożywienia na drobnej
wychudzonej twarzy. Dopytywał się rzeczowo, z troskliwością matki
pochylającej się nad chorym dzieckiem, jak się dziś czuje, czy zjadła
ciepły obiad, i doradzał, zgodnie ze swoją wiedzą, z zasadami, którym
był wierny przez całe życie – a które były tak niepojęte dla niektórych
kolegów medyków – jaką część jednej z kilku tabletek ma dziś przyjąć,
jaką zastosować dietę i co poprawić w trybie życia.
Przykuta do fotela, starsza od niego o dwadzieścia lat, odeszła w 97-ym
roku życia. Żyła przez wiele lat z chorobami, które nie były w stanie
jej pokonać, bo miała Opiekuna i Przyjaciela, swego dobrego Doktora.
Jej więź z życiem.
Inna Jego pacjentka przeżyła Go doczekawszy 103 lat. Żyje otoczona
najczulszą opieką swojej córki, która poświęciła się całkowicie
sparaliżowanej matce. Została jej całodobową pielęgniarką. Obie mają z
pewnością w doktorze Jerzym Lewandowiczu – jeszcze tak niedawno ich
Lekarzu, Doradcy i Przyjacielu – orędownika u Boga.
Ten doktor nauk medycznych, wybitny kardiolog nigdy nie stał się
rutyniarzem. Medycynę traktował jak sztukę. Sztukę służenia swoim
bliźnim powiązał z szeroką wiedzą, którą stale pogłębiał. Był wnikliwym
znawcą wielu dziedzin medycyny. Prenumerował czasopisma naukowe w
różnych językach. Zgłębiał neurologię, psychiatrię; był na bieżąco z
odkryciami naukowymi w wielu dziedzinach medycyny. Nie godził się, by
człowieka kawałkować, oddzielając od siebie różne dyscypliny wiedzy
medycznej. Powtarzał: człowiek jest jednością niepodzielną. Nie można
leczyć serca nie wiedząc, co się dzieje w duszy.
Niektórych swoich pacjentów uczył odmawiania Różańca. Zachęcał do
Koronki. Zawsze z największą cierpliwością i delikatnością,
wyczekując odpowiedniego momentu. Wtedy, gdy okoliczności sprzyjały.
Cóż ja mogę pomóc?, mawiał. Lekarzem jest Bóg.
Znał się na dietetyce, na rehabilitacji. Na pediatrii i medycynie
prenatalnej. Ratował od błędów lekarskich kobiety mające urodzić
dziecko.
Doświadczeniu i rzetelnej wiedzy, stale uaktualnianej, towarzyszyła niezwykła intuicja.
Ufano mu, bo ceniono jego fachowość, ale i oryginalność w odkrywaniu
nieprzetartych szlaków. A może spróbujemy od innej strony?, pytał.
Podejmował, z całą rozwagą, nietypowe terapie. Nigdy jednak nie
eksperymentował z pacjentem. To wydaje mi się najlepsze, choć może
zaskoczyć, mówił. Zaskakiwało. Było dobre, najlepsze.
Tak naprawdę był wcieleniem rozsądku. Co prawda pani Zofia ma
rozrusznik serca, mówił, ma nowotwór, nie może poruszać się o własnych
siłach. Ale ma mózg, wątrobę, nerki – wszystko zdrowe. A więc – jest
dobrze. Może żyć.
Panie Doktorze, czy Pan tam jest? Czy Pan zadzwoni? Czy Pan myśli o mnie?
On zawsze uspokajał. On czuwał.
Tak, zadzwonił. Tak, myślał. Przerywał każdą rozmowę, spotkanie
towarzyskie, żeby odbyć serię codziennych rozmów z pacjentami.
Wiedział, jak oni czekają na tę chwilę.
To był ktoś, kto kochał naprawdę. Nie deklarował, nie zapewniał. Mówił zresztą zawsze bardzo niewiele. Był człowiekiem czynu.
Przedłużał życie. Pastylki dopasowywał do człowieka jak najlepszy
krawiec kreację; dawki „do milimetra”. Kazał brać ułamek jakiejś
tabletki, do tego pół innej i jedną czwartą trzeciej. Traktował leki
nie jak „cudowne lekarstwa”; wiedział o nich wszystko. Cały czas się
dokształcał w wiedzy na temat działania leków, znał wszystkie skutki
uboczne, nie lekceważył ich. Nie ufał nowościom zbyt reklamowanym. Nie
dał się nigdy kupić firmom farmaceutycznym. Łączył medykamenty w
kombinacje zupełnie fantastyczne. Był artystą sztuki medycznej.
Wiedział, że od leków ważniejszy jest sen i zdrowe jedzenie. Od snu –
dobry humor. A tego nie zdobywa się bez modlitwy. Najważniejsza jest
modlitwa. Musi być czas na nią. Wewnętrzny pokój. Bez tego nie może być
mowy o zdrowiu człowieka.
Studiował w Łodzi, tam podjął pracę w Akademii Medycznej. Specjalista
chorób wewnętrznych oraz kardiolog, był adiunktem w Klinice
Kardiologii, potem starszym wykładowcą w Katedrze Medycyny Społecznej i
Zapobiegawczej. Przez czterdzieści lat prowadził zajęcia ze studentami
i pracował naukowo. Pracę doktorską obronił zaraz po ukończeniu
studiów. Mógł zostać profesorem, był wybitnym człowiekiem nauki. Pan
Bóg zadecydował inaczej. Może przeszkodziła wyjątkowa wrażliwość
Doktora Jerzego i fakt, że rozumiał, czym jest honor? Jego
bezkompromisowość wielu raziła. Przecież układy po to istnieją, by w
nie wchodzić…
Po przejściu na emeryturę zamieszkał na stałe w rodzinnym Józefowie. W
zdrowiu i chorobie oddanie i miłość Żony i trojga Dzieci było
pokrzepieniem - także dla Jego przyjaciół.
Ta triada: Miłość Boga, miłość Polski i człowieka cierpiącego.
Wykształcenie, poczucie obowiązku i postawa służby, a przy tym swobodna
myśl Polaka o szerokich horyzontach wsparta o Jego zdrowy rozsądek.
Umiłowanie piękna. Interesował się malarstwem, znał się na nim. Kochał
muzykę. Był znawcą i wielbicielem dziejów Polski, bibliofilem i
patriotą.
Widzę go w Jego ogrodzie, całym w słońcu. To prawdziwy Tajemniczy Ogród
pełen starych drzew – nie pozwalał, by je wycinać – skąpany w majowych
konwaliach. Jest cały wielkim pachnącym polem konwalii. Słychać
brzęczenie pszczół i trzmieli, odgłosy setek ptaków, bo ptaki miały tu
swój mały raj. Ogród swobodny, dotykany tylko z lekka ręką Ogrodnika –
artysty, jakim był Doktor Jerzy. Pełen krętych ścieżek, cienistych
zakątków, altanek ze zwisających pnączy… I róż.
Czciciel Matki Boskiej Fatimskiej starał się o dobrą śmierć. Gdy
przyszła, miał to wielkie szczęście by mieć przy sobie – a umierał w
domu – niezwykłą Żonę. Dobre i wierne Bogu Dzieci, w tym Syna –
lekarza.
Pragnął dobrej śmierci. Przypominał innym o tym, co w dawnych
katechizmach określało się mianem pamięci na śmierć i traktowane było
jako jeden z podstawowych obowiązków człowieka ochrzczonego. Nie
lekceważył starych katechizmów. Przygotowywał się wytrwale, dzień po
dniu, do tej najważniejszej chwili. Prosił Boga, by była dobra. Stąd
m.in. praktyka Pierwszych Sobót miesiąca – do ostatnich tygodni życia,
choć był już unieruchomiony, pod kroplówką. Tak bardzo pragnął dożyć
majowej Pierwszej Soboty. Bóg dał Mu tę łaskę. Sakrament Ostatniego
Namaszczenia w rycie trydenckim przyjął z wielką wdzięcznością dla
Kościoła.
Odszedł w chwilę po wypowiedzeniu przez Najbliższych przy Jego łóżku ostatniego słowa Koronki do Miłosierdzia.
„Śmierć niczego co dobre nie niszczy; najwięcej się modlę zę dusze,
które doznają cierpień wewnętrznych” (Św. Faustyna Kowalska,
„Dzienniczek”)
Msza św. w rycie trydenckim i pogrzeb w rycie trydenckim – tak bardzo
przez niego ukochanym – w ubiegły piątek, 9 maja 2014 r. w rodzinnej
parafii, były dla Jego bliskich i przyjaciół znakiem, że ufność i
wierność jest przez Pana Boga stukrotnie wynagradzona.
Wielu Jego przyjaciół i znajomych było na Mszy trydenckiej po raz pierwszy w życiu.
Dzięki Panu Doktorowi Jerzemu doznali poruszenia duszy – przez
wzniosłość i dostojność Mszy św. Wszechczasów. Ze wzruszeniem mówili o
tym Jego najbliższym.
Pan Bóg dał ostatni znak. Jego hojność zachwyca.
Modliwa za duszę Świętej pamięci Jerzego Lewandowicza
Boże, Tobie właściwe jest zawsze litować się i przebaczać.
Błagamy Cię pokornie za duszę sługi Twego Jerzego, której dzisiaj
kazałeś odejść z tego świata. Nie oddawaj jej w ręce nieprzyjaciela i
nie zapominaj na wieki, lecz rozkaż świętym Aniołom przyjąć ją i
wprowadzić do rajskiej ojczyzny, a skoro Tobie zaufała i wierzyła,
niech nie cierpli kar piekielnych, lecz posiądzie radość wieczną.
Przez naszego Pana Jezusa Chrystusa, Twojego Syna, który z Tobą żyje i
króluje w jedności Ducha Świętego, Bóg przez wszystkie wieki wieków.
Amen.
Dobrzy Niemcy patrzą na klinikę aborcyjną. Autor Andrzej Kumor o Mary Wagner - obrończyni nienarodzonych
http://www.ksd.media.pl/publikacje/2135-andrzej-kumor-dobrzy-niemcy-patrza-na-klinike-aborcyjna Poniedziałek, 19 Maj 2014 22:17
Źródło: http://www.goniec.net/
Pod bokiem, na naszych oczach, z dala od zainteresowania mediów
głównego nurtu rozgrywa się właśnie jeden z najważniejszych procesów
prawnych ostatnich lat.
Jego wynik decydować będzie nie tylko o kształcie kanadyjskiego systemu
prawnego, ale o tym, jakie będzie nasze społeczeństwo. Jest to proces,
w którym sprawą zasadniczą jest określenie, kim jako ludzie jesteśmy
wobec państwa i jego instytucji.
Mówię o zdawałoby się błahym i mało znaczącym procesie Mary Wagner,
38-letniej obrończyni praw dzieci nienarodzonych. W minionym tygodniu
miały miejsce kolejne rozprawy. Mary została aresztowana prawie dwa
lata temu i od tego czasu przebywa w areszcie śledczym w Milton.
Pozostaje uwięziona, ponieważ nie zgadza się na warunek zwolnienia za
kaucją, który nakazuje jej zobowiązać się do niepopełniania podobnych
czynów w przeszłości. Te przestępcze czyny to podchodzenie do kobiet
udających się do klinik aborcyjnych z dobrym słowem, białą różą i
zapewnieniem o modlitwie. Oskarżona jest o wchodzenie na teren prywatny
i wywoływanie niepokoju u pacjentów.
W zasadzie sprawa mogła zakończyć się bardzo dawno, jednak Mary Wagner
pozostaje w areszcie, ponieważ usiłuje poprzez swój proces uczynić coś
więcej; usiłuje zapewnić opiekę prawną nienarodzonym ludziom. Jej linia
obrony jest taka, że – nie tylko z powodu jej przekonań – ale na
podstawie ustaleń naukowych można z dużą pewnością stwierdzić, iż
nienarodzony człowiek jest właśnie człowiekiem i w związku z tym należy
mu się ochrona prawna. Podobnie jak dziecko już urodzone jest
człowiekiem najpełniej przystosowany do warunków na danym etapie
rozwoju, choć – podobnie jak dziecko urodzone – nie jest zdolne do
samodzielnego życia.
Od lat 80 w Kanadzie nie ma żadnej ustawy regulującej aborcję i
teoretycznie bez żadnych konsekwencji prawnych można ją przeprowadzać
do samego momentu urodzenia; można zabić dziecko w 8. albo 9. miesiącu
ciąży bez konsekwencji prawnych, ponieważ prawo definiuje człowieka
jako osobę, która żywa opuściła łono matki. Aborcja w klinikach odbywa
się „na żądanie”. To właśnie przed tymi przybytkami starają się ratować
nienarodzone dzieci ludzie tacy jak Mary Wagner czy Linda Gibbons, inna
działaczka ruchu pro-life, która w więzieniach spędziła łącznie za to
„przestępstwo” ponad 10 lat.
Stanowisko prokuratury w procesie Mary Wagner chce ograniczyć całe
zagadnienie do kwestii legalizmu. Obecne prawo uznaje, że człowiek
nienarodzony nie jest człowiekiem, a zatem Mary jest winna – koniec
sprawy. Obrona usiłuje przekonać sąd, by dał jej możliwość powołania
świadków, ekspertów, którzy wypowiedzą się na temat człowieczeństwa
osoby nienarodzonej – w świetle najnowszych ustaleń nauki.
Obrona twierdzi, że jest czymś niedopuszczalnym i bardzo
niebezpiecznym, aby to władze państwowe, arbitralnie określały, kto
jest człowiekiem, a kto nie, bo wówczas życie każdego z nas będzie
zagrożone; wówczas może się okazać, że według państwa już, albo
jeszcze, nie jesteśmy człowiekiem.
Obrona przypomina, że państwo nie może takich rzeczy określać, a system
prawny musi brać pod uwagę stan faktyczny – prawo naturalne,
przekonania ludzi, ustalenia nauki. Temu przeciwstawia się na procesie
prokurator – przedstawiciel państwa.
Obrona uznaje, że nie da się oddzielić systemu prawnego od moralności i
prawa naturalnego – przywołuje proces norymberski, w trakcie którego
skazano wysokich rangą przedstawicieli administracji III Rzeszy, w tym
sędziów – nawet na kary śmierci – mimo że tłumaczyli się, iż działali w
myśl obowiązującego prawa i wszystko, co robili, było legalne.
Prawo w praworządnym państwie musi być oparte na fundamencie wartości i
ustaleń faktycznych. Wszak preambuła kanadyjskiej konstytucji odwołuje
się do nadrzędności Boskiego prawa.
Linia obrony Mary Wagner jest taka, że kobieta ta miała prawo wchodzić
na teren klinik aborcyjnych, ponieważ ratowała tam przed śmiercią
dzieci, a to wypełnia znamiona obrony koniecznej „self-defence of
others”; każdy z nas ma prawo bronić drugiego człowieka, któremu grozi
śmierć, nawet jeśli ten człowiek nie ma osobowości prawnej.
Obrońca, mecenas Charles Lugosi, przytaczał wiele argumentów
precedensowych, tłumaczył, że dawniej osobowości prawnej pozbawione
były kobiety, mimo to uznawano je za ludzi.
Wskazał na przykład procesu z XIX wieku, kiedy to grupa sąsiadów
wtargnęła do prywatnej posesji pewnego mężczyzny, który mordował żonę,
i udaremniła zbrodnię. Uznano, że mieli do tego prawo, mimo że kobieta
w myśl ówczesnego prawa pozbawiona była statusu prawnego.
Obrona chce przedstawić dowody na człowieczeństwo dziecka
nienarodzonego, twierdząc, że są one bardzo silne. Co więcej, nawet
gdyby faktycznie założyć, że dziecko nienarodzone nie jest człowiekiem,
to przekonanie Mary Wagner, że nim jest – w dodatku przekonanie
podzielane przez bardzo liczną rzeszę ludzi – powinno wystarczać do
uniewinnienia i uznania, że działała w dobrej wierze. A zatem, tak czy
inaczej Mary Wagner powinna już wiele miesięcy temu wyjść z więzienia.
Charles Lugosi podkreśla, że rule of law, czyli rządy prawa,
praworządność, musi uwzględniać również prawo naturalne, przekonania i
wartości ludzi, a przede wszystkim faktyczne ustalenia naukowe i
parlament nie może arbitralnie ustanawiać przepisów z nimi sprzecznych.
Izba Gmin nie może arbitralnie uchwalać ustaw wbrew faktom i dlatego w
imię zachowania praworządności apelował do sędziego o dopuszczenie
zeznań świadków – lekarzy, biologów, etyków. Jeśli pozwolimy, by
państwo arbitralnie decydowało o tym, kto jest człowiekiem, to nikt z
nas nie będzie bezpieczny, a system prawny stoczy się do totalu. Lugosi
powołał się na przykład niemieckich sędziów, którzy właśnie pozostając
wierni zasadzie rule of law – praworządności – zostali straceni przez
hitlerowców, ponieważ nie chcieli podporządkować się nieludzkim ustawom
stanowionym przez państwo hitlerowskie.
Tutaj mamy do czynienia z sytuacją, kiedy to parlament zupełnie
dowolnie, niczym nieskrępowany chce definiować, kto jest człowiekiem i
kiedy należą mu się prawa ludzkie. A przecież człowiek ma prawa, w tym
przede wszystkim prawo do życia ma nie dlatego, że tak akurat stwierdzi
władza państwowa.
Jeśli zaś uznamy – jak wszystko na to wskazuje – że nienarodzone
dziecko to człowiek, to wówczas sprawa Mary Wagner wygląda bardzo
prosto – Mary jest bohaterską kobietą ratującą ludzi przed mordercami z
klinik aborcyjnych.
Działanie prokuratury usiłuje ograniczyć całą kwestię do legalizmu,
odłączając ją od kwestii porządku wartości. Prokurator uznaje, że skoro
prawo stanowi, iż płód to nie człowiek, to tak jest i tego należy się
trzymać. Podobną linię argumentacji stosowały wielokrotnie systemy
totalitarne, które odmawiały „pełnego” człowieczeństwa ludziom
niepełnosprawnym, Żydom czy członkom danej warstwy społecznej. Mecenas
Lugosi przywołał przykład ludobójstwa w Rwandzie, gdzie mordercy
określali swe ofiary mianem karaluchów, robactwa…
Obrona podkreśla, że nie ma konstytucyjnego prawa do aborcji. Ciekawe,
że prokurator w swym pisemnym stanowisku stwierdziła również – odnosząc
się do działań Mary Wagner, że w tym przypadku „prawa obcej osoby (Mary
Wagner) nie mogą gwałcić praw MATKI”. Prokurator użyła słowa „matka” w
odniesieniu do kobiety, której człowieczeństwa płodu nie chce uznać. A
więc: MATKA PŁODU??!!! Bo jeśli MATKA DZIECKA, to czy to oznacza, iż
prokuratura twierdzi, że matka ma prawo ZABIĆ nienarodzone DZIECKO?
Jak mówię, na naszych oczach, przy zupełnej ignorancji mediów głównego
nurtu, dzieją się rzeczy nieprawdopodobnie ważne dla nas, dla państwa,
dla naszych instytucji. Są to również rzeczy ważne dla całego świata.
Kanada często stawiana jest za wzór praw konstytucyjnych i
obywatelskich. Coraz częściej też włącza się aborcję do pakietu „praw
kobiet”, jaki w ramach praw człowieka winny realizować kraje Trzeciego
Świata będące odbiorcami pomocy agend ONZ czy bogatych państw Zachodu.
Wiele osób zastanawia się, jak to było możliwe, że niemiecki nazizm
zapanował w tak światłym i wyedukowanym społeczeństwie? Gdzie byli ci
wszyscy dobrzy Niemcy, gdy Hitler jeden po drugim demontował podwaliny
zachodniego systemu wartości? Dzisiaj, my wszyscy jesteśmy w tej samej
sytuacji, gdy za sprawą bierności, świętego spokoju odwracamy oczy od
ludobójstwa, podobnie jak „dobrzy Niemcy”, którzy woleli nie wiedzieć,
co działo się w obozach koncentracyjnych.
Mary Wagner jest drobną, pogodną, spokojną kobietą, którą kanadyjski
system prawny uznaje za więźnia podwyższonego ryzyka. Fakt, że
doprowadza się ją na rozprawy w kajdankach skutą do tyłu można tylko
uznać, za wyjątkowe upokorzenie.
Na koniec zaś jedna refleksja – w zapełnionej we wtorek po brzegi sali
sądowej jedną czwartą stanowili Polacy i ludzie polskiego pochodzenia.
W ciągu minionego tygodnia w Kanadzie pracowała od świtu do nocy ekipa
filmowa Grzegorza Brauna, kręcąc dokument o Mary Wagner. Takiego filmu
do tej pory nie zrealizowała żadna kanadyjska telewizja, tego
arcyważnego tematu nie tknęła CBC, słynąca z „trudnych” spraw. Wygląda
więc na to, że dzisiaj to my, Polacy, stoimy na szańcach Zachodu, to my
opieramy się rozlewającemu się nowemu totalowi i agresji „dzikiego
luda”. Dlatego zachęcam Państwa z całego serca, by śledzić proces Mary
Wagner, w miarę możliwości uczestniczyć w rozprawach, wspierać
pieniędzmi fundusz obrony, bo tu nie chodzi tylko o tę pokorną,
pogodną, świętą kobietę, lecz o przyszłość naszych dzieci, o życiu
nienarodzonych nie wspominając.
W minioną niedzielę w charakterze kierowcy byłem z polską ekipą w
Welland, gdzie w kościele chorwackim przemawiała Linda Gibbons;
powiedziała, że przestała już liczyć, ilu dzieci jest matką chrzestną.
Dzisiaj ci uratowani ludzie mają dwadzieścia, trzydzieści lat, są
pięknymi osobami, mają własne rodziny. I to jest prawdziwa zasługa tych
niepozornych drobnych kobiet, rycerzy Chrystusa – konkretni żyjący
wśród nas ludzie, których o mały włos by nie było, o mały włos,
„przypadek”, jedno spojrzenie, słowo czy białą różę podaną komuś w
trudnej sytuacji ze słowami „Pan Bóg cię kocha”.
Na koniec zaś mała anegdota. Opowiadał mi znajomy o pewnej kobiecie w
rodzinie, która w młodości poddała się aborcji. Ojcem był żonaty
kochanek, który – paradoksalnie – miał w tym samym czasie też dziecko z
żoną. Kobieta nie mogła mieć już później dzieci, ale przez całe życie
opowiadała się bardzo agresywnie za „prawem do aborcji”, szydząc z
przeciwników. Gdy już była stara, podczas rodzinnego spotkania, kiedy
rozmawiano, kto się ożenił, a kto urządza chrzciny, powiedziała cicho –
mój Kaziu też miałby dzisiaj 30 lat… Ona znała nawet imię dziecka,
któremu nie dane było się urodzić…
Wywiad z Mary Wagner
http://www.ksd.media.pl/publikacje/2137-mary-wagner-dla-gonca-mozna-pokonac-goliata
**************************************************************************************************************************************************************************************************************************************************************************
Z CZASOPISMA
"NASZ DZIENNIK" ...
1. Fatalna ankieta. Autor: Zenon Baranowski
Zapowiadane przez resort edukacji badania na temat, skąd dzieci
czerpią wiedzę na temat seksualności, będą bez wartości, a wręcz
szkodliwe – przestrzegają psycholodzy.
http://www.naszdziennik.pl/polska-kraj/76943,fatalna-ankieta.html
– Chciałabym,
byśmy wiedzieli, w jakim wieku dzieci sięgają po treści seksualne, z
jakich źródeł czerpią i o jaki rodzaj wiedzy i informacji to, co oni
sami znajdą, uzupełnić. Chcemy się dowiedzieć, od kogo chcieliby się o
tym dowiadywać – mówiła minister edukacji Joanna
Kluzik-Rostkowska na Kongresie Kobiet. Badania przeprowadzone przez
Instytut Badań Edukacyjnych mają w założeniu resortu posłużyć do
przygotowania propozycji dotyczącej edukacji seksualnej w szkołach.
– Nie ma możliwości przeprowadzenia tych badań w sposób poprawny metodologicznie – uważa psycholog dr Anna Pytkowicz (KUL). Dodaje, iż nie będą miały one żadnej wartości.
– Wyniki tych
badań nie mogą być rzetelne i nie mogą być podstawą decyzji
ministerialnych, ponieważ mają błędy metodologiczne w samym założeniu – podkreśla.
– Zamiast
zastanowić się nad ofertą dla młodego człowieka wychowania go ku
drugiemu człowiekowi, to minister chce robić badania o seksualności
dzieci, to jest wbrew dobru dziecka – twierdzi psycholog.
Pytkowicz wskazuje, że nie chodzi tu o źródła wiedzy, „tylko co te
źródła mówią dzieciom o miłości, o seksualności człowieka, o relacjach
międzyludzkich”. – Nie w źródle jest przyczyna zdobywania wiedzy
szkodzącej człowiekowi – wskazuje.
– Poza tym, kogo
ministerstwo chce badać? Dzieci!? Uświadamiając im, że jest to pewien
obszar, którym można by się niepotrzebnie zaciekawić, człowiek dorasta
do pewnych doświadczeń, a pani minister chce je rozbudzać w tym momencie – podkreśla Pytkowicz. – Rodziców
będzie pytała? Jeśli mieliby świadomość na temat źródeł, to zapewne
potrafiliby je skorygować. Nauczycieli? Problematyka wychowania w
rodzinie w podstawie programowej w szkole podstawowej jest obecna,
nauczyciele różnych przedmiotów, gdyby chcieli być źródłem dla dzieci,
to mogliby być – uważa.
Jednak minister Kluzik-Rostkowska nie ma „pewności”, czy dzieci chciałyby pozyskiwać tę wiedzę od nauczycieli.
Szefowa resortu edukacji zamierza także dowiedzieć się z badań, jakiej
pomocy w kwestii edukacji seksualnej dzieci oczekują od szkoły rodzice.
– Mam nadzieję, że
pod koniec roku, na podstawie tego, co zbadamy sami, i na podstawie
tego, co zbierzemy od osób, które się tą tematyką zajmują, dostaniemy
taki w miarę całościowy obraz. Na tej podstawie będę budowała propozycje – zapowiedziała Kluzik-Rostkowska.
2. Jaruzelski podrasował życiorys
Z analizy znajdujących się w archiwum IPN akt archiwalnych
oficera Wojska Polskiego Wojciecha Jaruzelskiego wynika, że najpóźniej
w latach 1989-1990 dokonano w nich licznych manipulacji. Zmieniano nie
tylko zawartość teczki, ale nawet treść części dokumentów. Niektórych
poprawek dokonał osobiście Jaruzelski.
http://www.naszdziennik.pl/polska-kraj/76941,jaruzelski-podrasowal-zyciorys.html
3. Uczmy się odwagi.
Rozmowa z JE ks. kard. Zenonem Grocholewskim
JE ks. kard. Zenon Grocholewski jest prefektem
Kongregacji Wychowania Katolickiego Stolicy Apostolskiej.
Z JE ks. kard. Zenonem Grocholewskim, prefektem Kongregacji Wychowania
Katolickiego Stolicy Apostolskiej, rozmawia Katarzyna Cegielska
http://www.naszdziennik.pl/wp/76813,uczmy-sie-odwagi.html
Księże Kardynale, w obliczu kanonizacji Jana Pawła II i Jana XXIII co szczególnie powinniśmy zapamiętać z ich nauczania?
– Musimy zapamiętać, że liczy się przede wszystkim człowiek. Jego
dobro, jego prawa. Nie chodzi o to, by więcej mieć, lecz by bardziej
być. Dlatego np. praca jest dla dobra człowieka, tzn. powinna go
ubogacać, pomóc mu się realizować, a nie tylko produkować. Człowiek
bowiem nie jest robotem, lecz osobą. W obliczu nauczania św. Jana
PawłaII nie można też zapomnieć, że to właśnie Chrystus nas uczy, kim
jest człowiek, jaki jest sens jego życia, jakie jest Jego
przeznaczenie. Nie można zapomnieć z nauczania św. Jana Pawła II, że
bez prawdy nie ma wolności, lecz zniewolenie. Chciałbym, by ten
entuzjazm, który był widoczny w czasie kanonizacji Papieża Polaka,
przełożył się na realizację Jego wskazań, i to przede wszystkim w
dziedzinie nauczania i wychowania. Święci Papieże są przedstawicielami
siania dobra w społeczeństwie. Myślę, że każdy z nich, jak to
podkreślił Franciszek w swoim kazaniu w dniu kanonizacji Papieży,
odznaczał się ogromną odwagą, męstwem w budowaniu dobra, w szerzeniu
prawdy. To jest bardzo ważne. Katolicy powinni uczyć się tej odwagi w
realizowaniu dobra, w mówieniu prawdy i w przeciwstawianiu się różnego
rodzaju zniewoleniom. Bo dziś, kiedy tak wiele mówi się o wolności,
niestety ta wolność jest z różnych stron bardziej zagrożona. Myślę, że
św. Jan Paweł II teraz z Nieba pomoże nam w wypełnianiu tego zadania i
tego życzę całym sercem. Ale potrzebna jest też nasza modlitwa. Święty
Jan PawełII był bardzo przywiązany do modlitwy, przekonany o jej
fundamentalnym znaczeniu. Mówił, że głównym zadaniem Papieża jest
modlitwa. Zdawał sobie sprawę z tego, że bez Chrystusa nic nie możemy
uczynić. Ja myślę, że także w dziedzinie nauczania jest potrzebna
modlitwa, bo bez Chrystusa trudno jest o realizację prawdziwego dobra w
Kościele.
Ojciec Święty Franciszek w homilii
podczas Mszy św. kanonizacyjnej powiedział, że święci prowadzą Kościół
naprzód i sprawiają, że się rozwija. Święty Jan Paweł II miał ogromny
wkład w rozwój szkół katolickich.
– Niewątpliwie Jan Paweł II miał bardzo mocny wpływ na szkoły
katolickie, czy w ogóle na wychowanie i nauczanie chrześcijańskie.
Trudno to wszystko ująć w kilku zdaniach. Dlatego warto przypomnieć, że
w języku polskim zostały zebrane wypowiedzi św. Jana PawłaII w tym
przedmiocie w książce „Wychowanie w nauczaniu Jana Pawła II
(1979-1999)”. To książka wydana przez Wyższą Szkołę Zarządzania i
Przedsiębiorczości im. Bogdana Jańskiego w Warszawie w 2000 roku.
Wprawdzie nie ma tam wypowiedzi z ostatnich lat pontyfikatu tego
wielkiego Papieża, niemniej jednak można w niej znaleźć główne zarysy
Jego nauczania na ten temat. Pomocą jest także indeks rzeczowy
zamieszczony na końcu tej publikacji.
Na czym polegała ta szczególna troska Papieża z Polski o młodego człowieka?
– Troska św. Jana Pawła II przejawiała się przede wszystkim w Jego
nauczaniu, w częstych spotkaniach z młodzieżą. To właśnie On, Jan Paweł
II, zapoczątkował Światowe Dni Młodzieży, w których zawsze
uczestniczyło dużo więcej młodych ludzi, niż się spodziewano. Często aż
trzykrotnie więcej. Mimo że Papież był już schorowany, na Światowe Dni
Młodzieży w Rzymie w 2000 roku niespodziewanie przybyło aż dwa i pół
miliona młodych ludzi z 157 krajów, którzy spontanicznie postrzegali
troskę św. Jana PawłaII o nich, troskę o ich autentyczne dobro.
Odczuwali, że Papieżowi zależy na nich, że ich kocha, że to, co mówi,
jest tym, czym żyje, że to nie są puste słowa. Myślę, że to pragnienie
św. Jana Pawła II kontaktu z młodymi ludźmi, pragnienie ubogacania ich
było tym najważniejszym i najbardziej skutecznym elementem Jego troski
o młode pokolenie.
Jak Jan Paweł II wpłynął na tożsamość szkół katolickich?
– Głównie poprzez swoje nauczanie. Trudno je w pełni przedstawić w
wywiadzie. Niemniej jednak warto przypomnieć naleganie Jana Pawła II na
to, by szkoła katolicka nie zapominała nigdy o rzeczy najważniejszej, a
mianowicie o przekazywaniu wartości duchowych, religijnych, o
prawdziwej ewangelizacji. To bowiem w sposób szczególny określa jej
tożsamość. Święty Jan Paweł II w adhortacji apostolskiej „Catechesi
tradendae”, o katechizacji w naszych czasach, z 1979 roku postawił
retoryczne pytanie odnośnie do szkoły katolickiej: „Czyż bowiem miałaby
ona jeszcze prawo do tego swojego miana, gdyby odznaczała się nawet
najwyższym poziomem wykształcenia w przedmiotach świeckich, a
zasługiwała jednak z jakiegoś powodu na słuszną naganę za zaniedbanie
lub wypaczenie formacji ściśle religijnej?”. Nie oznacza to jednak, by
mniejszą wagę przywiązywać do innych elementów wychowania, tzn.
formacji ludzkiej, intelektualnej, zawodowej. Formacja ludzka zmierza
do tego, aby wychować człowieka uczciwego, na którym można polegać,
kierującego się solidnymi zasadami w codziennym postępowaniu,
panującego nad sobą itd. W formacji intelektualnej, o której mówię,
chodzi o wychowanie człowieka do myślenia, do pewnego krytycyzmu,
umiejącego oceniać, być twórczym, niepozwalającego się bezkrytycznie
omamiać narzucanym poglądom. Oczywiście formacja zawodowa przygotowuje
do wykonywania zawodu. Wielokrotnie podkreślałem, co zresztą wynika z
nauczania Jana Pawła II, że im bardziej solidne będą te trzy elementy,
to znaczy formacja ludzka, duchowa, intelektualna, tym lepszym będzie
przygotowanie do wykonywania zawodu – wykonywania go w sposób uczciwy,
mając przed oczyma przede wszystkim realizację dobra, a nie
wykorzystywanie swoich umiejętności do czynienia zła.
Zachowanie tożsamości katolickiej
jest szczególnie ważne współcześnie, kiedy narasta zagrożenie ideologią
gender? Jak się przed nią bronić?
– Ideologia gender jest często przedstawiana w sposób nieprawdziwy,
jakoby chodziło tylko o równouprawnienie między mężczyzną a kobietą.
Oczywiście, przede wszystkim Kościół jest za takim równouprawnieniem.
Wystarczy prześledzić w tym względzie nauczanie świętego Jana Pawła II,
ale też całą historię życia i nauczania Kościoła. Natomiast ideologia
gender rozpatrywana we wszystkich jej wymiarach, biorąc pod uwagę jej
autorów, jest poważnym zagrożeniem dla dobra rodziny i społeczeństwa,
dlatego należy na pierwszym miejscu uświadamiać jej pełny wymiar i
niebezpieczeństwa z tym związane. Wielu polskich solidnych naukowców to
czyni. Narzucanie zaś tej ideologii uczniom w szkołach jest poważnym
pogwałceniem prawa rodziców do wychowywania swoich dzieci zgodnie z
własnym sumieniem, prawa, które zostało podkreślone w wielu
deklaracjach międzynarodowych. Dlatego też pasterze, rodzice katoliccy,
społeczeństwo powinni się temu przeciwstawiać. Zresztą nie trudno
zauważyć, że określanie przez państwo, co należy nauczać jako dobre i
złe, jest cechą, która charakteryzuje wszystkie systemy totalitarne
uzurpujące sobie władzę do panowania nad umysłami i sercami obywateli,
by skutecznie realizować swoje niecne plany. Brońmy wolności.
Mimo problemów demograficznych szkoły
katolickie dzięki wspomaganiu pełnego i integralnego rozwoju osoby w
oparciu o chrześcijańskie wartości odnotowują wzrost wychowanków,
powstają nowe placówki…
– Owszem, duże wrażenie robi wzrost szkół katolickich na całym świecie.
Obecnie mamy sporo ponad 50 milionów uczniów, którzy uczęszczają do
tych placówek. W kilku ostatnich latach ich liczba wzrosła o 6
milionów. Do tych szkół uczęszczają nie tylko katolicy. Są kraje, w
których jest więcej uczniów w szkołach katolickich niż wszystkich
katolików. Szkoły te cieszą się wszędzie, nie tylko u katolików, dużym
zaufaniem. Znamienną jest rzeczą, że w najbardziej liberalnych krajach
Europy jak Belgia czy Holandia ponad 60 proc. wszystkich uczniów
uczęszcza do szkół katolickich. Słyszałem pochwały na temat tych szkół
ze strony buddystów, muzułmanów, hinduistów. Także w Polsce do wielu
szkół katolickich rodzice zapisują dzieci już kilka lat wcześniej, by
się do tej szkoły dostać. Czynią to w poczuciu swojego prawa, prawa do
wychowania zgodnie z własnym sumieniem, mając na uwadze dobro dziecka.
Tego prawa nie należy gwałcić, obłudnie dodając, że to się czyni w imię
wolności. Niekatolicy posyłają swe dzieci do szkół katolickich, bo
uważają je za lepsze, lepsze – jak wynika z moich rozmów – przede
wszystkim w sensie kształcenia bardziej integralnego na bazie solidnych
wartości.
Jan Paweł II mówił, że wychowanie
katolickie jest źródłem zaangażowania społecznego i politycznego.
Ksiądz Kardynał podkreślił przed chwilą, że chodzi o wychowanie
człowieka do pewnego krytycyzmu, oceniania. To jest chyba najlepszy
dowód na to, dlaczego szkoły katolickie i ich wychowankowie są tak „niebezpieczni”, bo potrafią myśleć krytycznie?
– Każdy uczciwy człowiek stara się o realizację dobra w świecie. To nie
może mu być obojętne. Nigdy nie może mi być obojętny los drugiego
człowieka. Z drugiej strony trzeba by być ślepym, by nie widzieć, jak
wiele jest w świecie zła, demagogii, kłamstwa, wyzysku,
niesprawiedliwości. Nic więc dziwnego, że wychowanie chrześcijańskie
jest źródłem zaangażowania w życie społeczne i polityczne. Często
niestety to zaangażowanie jest zbyt słabe i to chyba z bardzo różnych
względów. Myślę, że trzeba uświadamiać katolikom ich obowiązek
angażowania się w życie społeczne, by umacniać dobro w społeczeństwie.
Jakie są główne zadania szkoły katolickiej we współczesnym świecie?
– Szkoła katolicka ma być dobrą szkołą i charakteryzować się jasną
tożsamością katolicką. Musi integralnie wychowywać w wymiarze ludzkim,
duchowym, intelektualnym i zawodowym. Musi uczyć umiłowania prawdy i
dobra. Zresztą jedno z drugim jest ściśle związane. Jej zadaniem jest
także wyrabianie poczucia odpowiedzialności za dobro społeczne, a także
wyrabianie odwagi w realizowaniu tej odpowiedzialności, nawet w
trudnych i niesprzyjających ku temu warunkach.
Dziękuję za rozmowę.
4. Naukowo i językowo w WSKSiM
O ciekawych wydarzeniach naukowych w WSKSiM oraz na KUL pisze dr Dorota Żuchowska.
http://naszdziennik.pl/wp/76809,naukowo-i-jezykowo-w-wsksim.html
5. Droga do edukacji domowej. Autor: Justyna Pilacińska
Autorka prowadzi warsztaty „Edukacja domowa bez kompleksów” w ramach Fundacji Dobrej Edukacji Maximilianum.
Bez większej mitręgi każdy rodzic może rozpocząć edukację domową
swoich dzieci. Od strony prawnej nie ma przeszkód. Jak uzyskać zgodę na
naukę w domu, krok po kroku tłumaczy Justyna Pilacińska.
http://naszdziennik.pl/wp/76839,droga-do-edukacji-domowej.html
Wiele osób pyta, co trzeba zrobić, których lekarzy i psychologów
odwiedzić i kogo przekonać w urzędzie i szkole, by uzyskać zgodę na
naukę dzieci w domu. Niestety, mało kto wie, że od strony prawnej droga
do edukacji domowej wcale nie jest skomplikowana i nie ma na niej
większych przeszkód.
Podstawowym dokumentem regulującym sprawy szkolnictwa i edukacji jest
Ustawa o systemie oświaty z dnia 7 października 1991. Zgodnie z art. 15
wszystkie dzieci w Polsce podlegają obowiązkowi nauki i obowiązkowi
szkolnemu. Pierwszy nakłada na obywateli przymus nauki do ukończenia
18. roku życia. Z kolei drugi – wedle jednej z ostatnich nowelizacji
ustawy, chyba najbardziej kontrowersyjnej – zobowiązuje dzieci do
uczęszczania do szkoły od 6. roku życia aż do ukończenia gimnazjum.
Edukacja domowa jest, mimo wątpliwej logiki tego stwierdzenia,
spełnianiem obowiązku szkolnego poza szkołą. Jej ramy prawne określone
są w wyżej wymienionej ustawie w artykule 16, w punktach 8-14.
Wniosek rodziców
Co z nich wynika? Przede wszystkim to, że każdy rodzic, który tego
chce, może uczyć swoje dziecko w domu. Jak uzyskać taką możliwość?
Krok pierwszy to wybranie szkoły, ponieważ dziecko spełniające
obowiązek szkolny poza szkołą musi do takowej być zapisane. Warto
poszukać szkoły przyjaznej edukacji domowej, czyli takiej, która
wspiera rodziców oraz posiada praktykę w przeprowadzaniu obowiązkowych
w edukacji domowej corocznych egzaminów. Obecnie rodzice mają możliwość
wybrania dowolnej szkoły w Polsce. Nie musi być to szkoła rejonowa.
Następnym krokiem jest złożenie wniosku o edukację domową u dyrektora
wybranej placówki. Sam wniosek to po prostu podanie. Jego wzór można
łatwo znaleźć w internecie na stronach poświęconych edukacji domowej.
Do podania należy dołączyć dwa oświadczenia rodziców i opinię poradni
psychologiczno-pedagogicznej o dziecku. Pierwsze oświadczenie to
zapewnienie o możliwości stworzenia dziecku warunków umożliwiających
realizację podstawy programowej obowiązującej na danym etapie
kształcenia. Drugie jest zobowiązaniem rodziców, że dziecko przystąpi
do egzaminów klasyfikacyjnych w każdym roku szkolnym.
Ostatnim dokumentem, który musi być dołączony do wniosku rodziców,
nastręczającym rodzicom najwięcej trudności, jest opinia poradni
psychologiczno-pedagogicznej o dziecku. Zapis ustawy nie precyzuje, czy
ma to być placówka publiczna czy niepubliczna. Pozwala to na wybór
jednej bądź drugiej, przy uwzględnieniu faktu, iż w niepublicznej
poradni taka opinia jest na ogół płatna. Ustawodawca nie określa, co
powinno być zawarte w takim dokumencie.
W 2009 roku został wycofany zapis, że opinia poradni musi być
pozytywna. Teraz opinia to po prostu informacja o dziecku, o tym, jak
się rozwija, jakie są jego mocne i słabe strony. Ważne, by pamiętać, że
rolą psychologa nie jest zdecydowanie o tym, czy dziecko nadaje się do
edukacji domowej.
Z kompletem czterech wyżej wymienionych dokumentów należy udać się do dyrektora szkoły. Obecnie trzeba to zrobić przed 31 maja.
Zgoda dyrektora
Gdy dyrektor szkoły otrzyma komplet dokumentów od rodziców, wydaje
zezwolenie na edukację domową. Warto zwrócić uwagę na to, że w prawie
oświatowym nie ma określonych żadnych powodów, z jakich wniosek
rodziców mógłby zostać odrzucony. Dyrektor może jedynie podjąć próbę
odwiedzenia rodziców od ich decyzji.
Ustawodawca nie precyzuje nigdzie, na jak długo takie zezwolenie jest
wydawane. Nie jest zatem prawdziwa obiegowa opinia, jakoby było ono
ważne tylko rok. Szkoły przyjazne edukacji domowej mają w tej kwestii
własną praktykę regulowaną np. przez statut szkoły. Często w samym
zezwoleniu wydanym przez dyrektora widnieje zapis stwierdzający, na
jaki czas zostaje ono wydane.
Ustawa pomija powody odrzucenia wniosku, ale jasno określa przyczyny
cofnięcia zezwolenia na edukację domową. Sytuacja taka następuje w
trzech przypadkach: na wniosek rodziców; gdy zezwolenie zostało wydane
z naruszeniem prawa (np. nie zawierało kompletu dokumentów bądź były
one złożone po terminie) bądź gdy dziecko nie przystąpiło do rocznego
egzaminu klasyfikacyjnego lub go nie zdało.
Nie jest prawdą, iż niezaliczenie rocznego egzaminu zamyka dalszą
możliwość edukacji domowej. Skutkuje natomiast tym, że w następnym roku
dziecko musi powtarzać klasę w trybie szkolnym. Zaś rok później rodzice
znów mogą ubiegać się o edukację domową.
Prace nad regulacjami dotyczącymi nauczania domowego trwają. W
uchwalonej 24 kwietnia 2014 r. przez Sejm nowelizacji Ustawy o systemie
oświaty pojawił się kolejny zapis korzystny dla rodziców: wniosek o
edukację domową nie będzie musiał być złożony do 31 maja, lecz w
dowolnym momencie roku. Dzięki temu w wybranym przez nas czasie
będziemy mogli przenieść dziecko z edukacji szkolnej do edukacji
domowej. Nowela ustawy czeka na podpis prezydenta RP, powinno to
nastąpić do 16 maja, a następnie po dwóch tygodniach wejdzie w życie.
Jeśli terminy te zostaną dotrzymane, nowe prawo zacznie obowiązywać 30
maja, czyli dzień przed upływem terminu składania wniosków o edukację
domową.
Warto zauważyć, że w roku szkolnym 2014/2015 będziemy świadkami dość
zaskakującego eksperymentu edukacyjnego, który nie ominie dzieci
nauczania domowego. Od 1 września 2014 roku obowiązek szkolny obejmie
wszystkie dzieci siedmioletnie (rocznik 2007) i dzieci sześcioletnie
urodzone między 1 stycznia a 30 czerwca 2008 roku. Dzieci urodzone w
drugiej połowie 2008 roku mogą pójść do pierwszej klasy na wniosek
swoich rodziców. Te dzieci, których rodzice takiego wniosku nie złożą,
na kolejny rok zostaną w zerówce. Pamiętajmy, że program zerówki może
również być realizowany przez dziecko w formie edukacji domowej. Od
września zerówka będzie obowiązkowa dla całego rocznika 2009.
Jak widać, uzyskanie formalnej zgody na edukację domową nie jest
trudne. Istnieją coraz większe możliwości prawne ułatwiające podjęcie
tej formy nauczania. Coraz więcej szkół otwiera się na przyjęcie
uczniów spełniających obowiązek szkolny poza szkołą. Czasem tylko my,
rodzice, boimy się, że nie damy rady. Tylko czy rzeczywiście w szkołach
znajdą się lepsi specjaliści od naszych dzieci niż my sami?
6. 70. rocznica zwycięstwa pod Monte Cassino
Polecamy czytankę na temat 70. rocznicy zwycięstwa pod Monte
Cassino, którą opublikowaliśmy w dodatku dla dzieci „W OGRODZIE
MARYI”.
http://naszdziennik.pl/wp/76737,70-rocznica-zwyciestwa-pod-monte-cassino.html
8. Quiz ze Świętymi
Dopasuj biografie do zdjęć świętych. Czy wiesz, o kim mowa?
Polecamy quiz, który opublikowaliśmy w dodatku dla dzieci „W OGRODZIE
MARYI”.
http://on.fb.me/1oAnjvd
9. Bezprawna indoktrynacja dzieci. Autor: Prof. Krystyna Pawłowicz
Obecny rząd przechodzi do
porządku dziennego w kwestii gender, unieważniając w istocie
konstytucyjnie zadeklarowane prawa rodziców. Urzędnik publiczny nie
może lobbować na rzecz groźnej ideologii – ocenia prof. Krystyna
Pawłowicz.
http://www.naszdziennik.pl/polska-kraj/77194,bezprawna-indoktrynacja-dzieci.html
Wpływ rodziców na naukę dzieci zostanie ustawowo ograniczony? Takiego
zdania jest rzecznik praw obywatelskich prof. Irena Lipowicz, która
broni programów gender w szkołach i przedszkolach. Zdaniem Lipowicz,
Konstytucja pozwala ograniczać wpływ rodziców na naukę dzieci. Powołuje
się przy tym na wyrok TK.
Przy okazji tej wypowiedzi nasuwa się niestety bardzo smutna refleksja,
że po raz kolejny urzędnik państwowy, który powinien reprezentować
interesy publiczne i być związany Konstytucją, staje po stronie
wybranej ideologii prezentowanej przez lewicową mniejszość.
Nasza Konstytucja w preambule bardzo wyraźnie mówi o tym, że Polska
jest zakorzeniona w chrześcijaństwie, a władze mają obowiązek dbać o to
chrześcijańskie dziedzictwo narodowe. Jednocześnie w Konstytucji
zawarte są przepisy chroniące naturalne relacje między ludźmi i
naturalne prawa rodziców do wychowania swoich dzieci zgodnie z własnymi
przekonaniami. Co więcej, rodzice mają prawo do zapewnienia dzieciom
wychowania oraz nauczania moralnego i religijnego zgodnie z własnymi
przekonaniami. Przez wychowanie moralne rozumiem przekazywanie pewnego
systemu wartości, zgodnie z którym dzieci będą mogły rozróżniać dobro
od zła.
Z kolei artykuł 7 Konstytucji mówi, że organy władzy publicznej mogą
działać tylko na podstawie i w granicach prawa. Organy obecnej władzy
nie mają żadnej legitymacji wyborczej do działania na rzecz rewolucji
obyczajowej, tzw. polityki równościowej, w istocie wdrażającej
ideologię gender. Władza nie ma żadnej legitymacji ani wyborczej, ani
prawnej, by wbrew woli rodziców zajmować się lobbowaniem i
realizowaniem polityki jednego drobnego mniejszościowego środowiska
światopoglądowego chorej Europy.
Próba zniszczenia korzeni Europy
Rządzący obecnie Europą realizują politykę, która podważając prawa
naturalne, podważa podstawy cywilizacji chrześcijańskiej, podkopuje
korzenie Europy. Natomiast obecny rząd przechodzi do porządku dziennego
w kwestii gender nawet wobec tych postanowień Konstytucji, o których
wspomniałam, unieważniając w istocie konstytucyjnie zadeklarowane prawa
rodziców. Przecież rząd ma być co najmniej neutralny, jeśli w ogóle nie
powinien stać na straży chrześcijańskiego dziedzictwa, do czego
zobowiązuje go polska Konstytucja.
Zgodnie z ostatnimi badaniami przeprowadzonymi na całym świecie, do
obalania oczywistych barier obyczajowych czy seksualnych nawołują w
rzeczywistości mniejszościowe grupy dotknięte zaburzeniami tożsamości
płciowej. Rząd wdraża unijną tzw. politykę równościową z naruszeniem
Konstytucji, co więcej – czyni to wbrew woli i przy wyraźnych
protestach Polaków, w tym swoich wyborców. Funkcjonariusz publiczny
sprawujący władzę w interesie publicznym, czyli ogólnym, nie ma prawa
realizować ideologii żadnej mniejszościowej skrajnej grupy społecznej.
Demoralizacja (bez)prawnie nakazana
Wypowiedź pani rzecznik Lipowicz, dopuszczająca jednak takie praktyki,
jest oczywistym naruszeniem Konstytucji i naturalnych praw rodziców.
Państwo nie ma prawa demoralizować dzieci z naruszeniem ich czystości i
poczucia wstydu. Postawa pani rzecznik jest wprost oburzająca, gdyż
wszystkie badania pokazują destrukcyjne działanie tzw. polityki
równościowej (gender) na psychikę dzieci i rozkład rodziny.
Artykuł 48 Konstytucji i artykuł 53 ustęp 3 Konstytucji dają tylko
rodzicom pełne prawa do wychowywania swoich dzieci zgodnie z własnymi
przekonaniami i nauczania według własnego systemu moralnego.
Konstytucja nie przewiduje tu żadnych wyjątków. Jedynie w skrajnych
sytuacjach, kiedy rodzice nie są w stanie sprawować właściwej opieki
nad dziećmi, np. z powodu alkoholizmu, wówczas państwo może wkroczyć w
relacje rodzinne, ale nawet wtedy nie ma prawa do indoktrynowania
dzieci zgodnie z jakąś przyjętą przez władzę niekonstytucyjną ideologią.
Co więcej, to, co wyrabia obecna władza w kwestiach obyczajowych i
rodzinnych, jest poważnym naruszeniem reguł demokracji. Podkreślę
jeszcze raz, że władze nie mają do tego żadnej legitymacji pochodzącej
z demokratycznych wyborów. To znaczy, że rodzice nie wyrazili zgody na
takie działania państwa wobec ich rodzin oraz ich dzieci. Żadna z
partii politycznych nie zapowiadała w swych programach tzw. rewolucji
genderowej (równościowej), czyli wywracania chrześcijańskiej i
naturalnej koncepcji człowieka, rodziny, kobiety, mężczyzny oraz innych
ról czy naturalnego nauczania o człowieku.
Pani Rzecznik Praw Obywatelskich zlekceważyła otrzymany list z żądaniem
ochrony od ponad miliona rodziców troszczących się o własne dzieci,
protestujących przeciwko swoistej kradzieży tych dzieci i przejmowania
ich wychowania przez lewicowe struktury państwa. Pani rzecznik
pozostała nieczuła na troskę rodziców, przez co okazała się zwykłą
funkcjonariuszką partyjną (PO), wykonującą polecenia polityczne swej
centrali. Jej brutalna nieczułość wobec praw rodziców pokazuje kolejne
oblicze władzy i lekceważy polską Konstytucję. Jeszcze raz podkreślę,
że urzędnik publiczny nie może lobbować na rzecz żadnej skrajnej i
groźnej (potwierdzonej w tym zakresie naukowo) ideologii.
10. Rząd nacjonalizuje podręczniki. Autor: Paweł Toboła-Pertkiewicz
Państwo najpierw stworzyło sztywno regulowany rynek podręczników,
potem go opodatkowało, wreszcie przyszedł czas na ostateczny krok,
czyli nacjonalizację – podkreśla Paweł Toboła-Pertkiewicz.
http://www.naszdziennik.pl/mysl/77077,rzad-nacjonalizuje-podreczniki.html
Medialna dyskusja na temat rządowego podręcznika dla klas I-III skupia
się w głównej mierze na aspektach merytorycznych, które oczywiście są
niezwykle ważne. Ale cała ta hucpa z rzekomo bezpłatnym podręcznikiem
ma też swój wymiar ekonomiczny, który w dłuższej perspektywie może
przynieść opłakane skutki dla kilku gałęzi gospodarki, więc już choćby
z tego powodu warto na ten projekt spojrzeć również z tej perspektywy.
W rzeczywistości za rządowy program podręczników zapłacimy my wszyscy,
czyli podatnicy. Zapłacimy, jak niemal za każdą państwową usługę,
bardzo drogo.
Rynek książki w Polsce
Rynek wydawniczy jest w Polsce rynkiem niezwykle trudnym, gdyż
odwykliśmy od czytania książek. Statystycznie czytamy kilka razy mniej
niż nasi południowi sąsiedzi, a porównania z krajami zachodnimi po
prostu nie ma, bo dzieli nas przepaść. Dość napisać, że cały rynek
książki w Polsce to ok. 3 miliardy złotych (z każdym kolejnym rokiem z
tendencją malejącą), co jest mniej więcej taką sumą, jaką generują
największe pojedyncze mleczarnie w Polsce.
Z tych 3 miliardów około połowy rynku to książki edukacyjne, które są o
tyle specyficznym rynkiem, że ich zakup nie jest do końca wolną decyzją
konsumencką, lecz działaniem pod przymusem (obowiązkowe podręczniki).
Na tym rynku mieliśmy do czynienia z oligopolem pod państwową kuratelą,
gdyż to MEN dopuszczało lub nie podręczniki na listę tych podręczników,
z których można się uczyć. Spowodowało to zmonopolizowanie tego
segmentu przez kilku największych wydawców. Nie mieliśmy tu do
czynienia z wolnym rynkiem, lecz ze ściśle reglamentowanym, zamkniętym
na nowe podmioty obszarem, gdzie wejście na rynek było praktycznie
niemożliwe. Dziś ci wydawcy, którzy bardzo dobrze radzili sobie w tej
rzeczywistości, najgłośniej protestują przeciw znacjonalizowaniu (bo
tak trzeba to nazwać) tego segmentu przez rząd. Jakoś specjalnie mi nie
jest ich żal, choć obiektywnie należy zaznaczyć, że między
poszczególnymi podmiotami tego nieformalnego oligopolu toczyła się
normalna rywalizacja o klienta. Po wtargnięciu do tej części rynku
książki państwa ze swoimi „darmowymi” podręcznikami oligopol jest bez
szans i w niedługim czasie po prostu upadnie.
Pozostała część rynku książki jest właściwie wolna, w tym sensie, że
można swobodnie wejść na rynek. Choć o ile wydawców jest dużo i wciąż
jeszcze pojawiają się kolejni, to chętnych do czytania jest coraz
mniej. Jeszcze gorzej jest z dystrybucją książki, bo można śmiało
stwierdzić, że najwięcej na książkach zarabiają pośrednicy, którzy
przecież niczym, absolutnie niczym, nie ryzykują.
Rynek podręczników i jego znacjonalizowanie powoduje, że szansę
ratowania własnej skóry wydawcy podręczników widzą w szybkim wejściu na
rynek książki pozaedukacyjnej. To powoduje bardzo duże perturbacje,
które odbijają się na właściwie wszystkich graczach. Wydawcy mniej
wydają, drukarze zatem mniej drukują. A książka robi się coraz mniej
dostępna.
Nacjonalizacja po regulacji
Podręczniki były zatem rynkiem regulowanym, podobnie jak wiele innych
rynków. Oligopol wydawców był bardzo zabetonowany przed zmianami, ale
to, co obecnie proponuje rząd, to już jawna nacjonalizacja tego rynku.
Pomijając fakt, w jakim tempie i za jakie pieniądze jest przygotowywany
„darmowy” podręcznik (tu podawane sumy są odległe od siebie o miliony
złotych, bo rządowi fachowcy nie są w stanie precyzyjnie tego wyliczyć,
ale są w stanie podać liczbę 360 osób, które stracą pracę – sic!),
pozostaje wiele kwestii, o których w ogóle się nie mówi.
Co z podręcznikami, które zalegają w magazynach? Książki nie są na
szczęście towarem o krótkim terminie przydatności, ale obecnie w
magazynach zalega kilkaset tysięcy egzemplarzy. Wydawcy zapłacili za
ich druk, zainwestowali w nie, a nie będą w stanie ich sprzedać w
konkurencji z podręcznikiem rządowym. Kapitał został zamrożony nie
wiadomo, na jak długo. Co z księgarniami, które w wielu przypadkach
istnieją jeszcze dlatego, że „żyją” ze sprzedaży podręczników? Jaki
sens byłoby prowadzić piekarnię, gdyby rząd postanowił w przypływie
miłosierdzia zapewnić wszystkim Polakom ciepłe bułeczki na śniadanie?
Za darmo oczywiście. Podając liczbę 360 osób zwolnionych w
wydawnictwach, rząd zupełnie zapomniał o małych księgarniach, często
jedynych w małych ośrodkach, które bez sprzedaży podręczników nie
przetrwają nawet roku. Jak to się ma do rzekomej troski o kulturę i
promocję książki w ogóle, skoro niebawem w wielu małych miejscowościach
ich już nie będzie? Wzrost bezrobocia będzie z pewnością większy
aniżeli rządowe wyliczenia.
Co z możliwością wyboru podręcznika? Mamy nierówne szanse, gdy z jednej
strony mamy darmowy, a z drugiej za niego trzeba bezpośrednio zapłacić.
Mało kto się zdecyduje. Wszyscy będą uczyć się z tego samego
podręcznika, co nieuchronnie musi prowadzić do wychowywania pokolenia
ludzi, którzy będą wiedzieć to samo (i zapewne o wiele mniej niż
pokolenie wcześniej), nauczone w ten sam sposób, na tych samych
przykładach. Cóż za wspaniałe poszerzanie horyzontów intelektualnych
przez hodowanie podobnych królików doświadczalnych. Nie ma miejsca na
różnorodność, na możliwość autorskiego programu nauczyciela, bo rząd
daje, więc trzeba brać i cieszyć się, że w ogóle daje.
Ale daje produkt niepewny, napisany w iście ekspresowym tempie, żeby
zdążyć przed wyborami, zatrzeć kompromitację w związku z przymusowym
wepchnięciem do szkół rocznika sześciolatków, wreszcie przygotowuje
produkt dużo droższy niż prywatni wydawcy skupieni w oligopolu. Bo
skoro pomysł rządowego programu darmowego podręcznika w ciągu dekady ma
kosztować 3,8 miliarda złotych, wychodzi na to, że rocznie wydajemy na
niego 380 milionów złotych. W tym roku do I klas powinno pójść ok. 350
tys. pierwszaków, ale ile pójdzie za 6 czy 7 lat, nie sposób oszacować,
bo te dzieci jeszcze nawet nie przyszły na świat. Wynika z tego, że
podręcznik będzie kosztował dużo ponad 400 zł od sztuki, dzieląc nawet
na trzy lata jego użytkowanie, a dziś komplet prywatnych podręczników
mimo że jest drogi, to jest jednak i tak tańszy niż „darmowy”
państwowy. Ale przecież to są tylko szacunki, bo rząd do końca nie wie,
ile nas, podatników, 10-letnia zabawa państwa w darmowe podręczniki
będzie kosztować.
Skutki
A co z kolejnymi klasami? Co z podręcznikami do gimnazjów i liceów?
Przecież żaden wydawca nie zaryzykuje prac nad nowymi podręcznikami w
sytuacji, gdy w ciągu czterech miesięcy rząd może pójść za ciosem i
zaproponować „darmowy” do klas wyższych oraz innych rodzajów szkół.
Państwo na wydawaniu podręczników z jednej strony chce zaoszczędzić na
wyprawkach szkolnych, z drugiej zwiększyć swoje dochody z tytułu
podatku VAT. Rząd bardzo optymistycznie zakłada, że zaoszczędzone przez
rodziców pieniądze zostaną wydane na produkty z wyższym niż VAT na
książki, czyli 5 procent. Nie sposób tego przewidzieć, bo może rodzice
zdecydują się na korepetycje dla dzieci, żeby czegokolwiek się
nauczyły, a jak wiadomo, korepetycje to jedna wielka szara strefa…
Wreszcie zamiast wyrównania szans edukacyjnych zwiększy się przepaść
między bogatymi a biednymi. Bo bogaci rodzice na pewno nie pożałują
środków na zakup lepszego niż rządowy podręcznika, a biednym zostanie
nauka z tego przygotowanego w pośpiechu – jak wykazuje wielu ekspertów
– bubla w niczym nieprzypominającego czegoś, co można nazwać
podręcznikiem.
11. Piątki nie są najważniejsze. Autor: Maciej Walaszczyk
Korzyścią edukacji domowej jest umiejętność pracy samodzielnej –
mówią Agata i Wojciech Rybczykowie, rodzice trzech synów kształconych
poza szkołą.
http://www.naszdziennik.pl/polska-kraj/77076,piatki-nie-sa-najwazniejsze.html
Z Agatą i Wojciechem Rybczykami, rodzicami Jana, Piotra i Maksymiliana, rozmawia Maciej Walaszczyk
Jest piątek, a więc dzień powszedni,
szkoła. Czy u Państwa w domu rano dzwoni budzik, każe wstawać, bo o
8.00 zaczynają się lekcje? Jest w ogóle jakiś plan lekcji?
– Nie. Choć mamy swój plan, według którego działamy. Każdy nasz dzień
wygląda jednak trochę inaczej od poprzedniego. Inaczej jest, gdy nie ma
nas w domu.
A nie ma wtedy nieobecności w szkole?
– Nieobecności nie ma. Po prostu rano wstajemy, jemy śniadanie, później
mamy taki zwyczaj, że dzieci wykonują jakąś pracę, odkurzanie,
układanie ubrań itp. Po chwili przerwy przychodzi czas na naukę.
Jak ona wygląda?
– Piotr, który jest w klasie pierwszej, jest już właśnie po zaliczeniu
egzaminu, po którym otrzymał promocję do klasy drugiej. Dlatego teraz
jego zajęcia są bardziej luźne. Rozpoczął naukę jako sześciolatek i był
to dla nas dylemat, ale dzięki temu jest między chłopcami rok różnicy,
co mi ułatwia realizację programu. Najstarszy Janek będzie dopiero
zdawał tegoroczny egzamin, więc teraz skupiony jest na rozwiązywaniu
zadań bardziej podręcznikowych.
Jak wygląda taki egzamin? Dziecko zna osobę, która je będzie odpytywała?
– Bywaliśmy w tej szkole, a także z klasą, do której formalnie należał.
Egzamin trwa niestety kilka godzin, ponieważ tego dnia w naszej szkole
zdają go wszystkie dzieci z edukacji domowej. Jest część pisemna i
ustna. Byliśmy jednak mocno zdziwieni, że oczekiwano od dzieci
koncentracji przez tak długi czas.
Realizują Państwo oczywiście podstawę programową, a w każdym razie to, co będzie potrzebne podczas egzaminu?
– Robimy to jednak według własnego pomysłu. Oczywiście ważne jest
zdanie egzaminu, ale tak naprawdę treści, jakie będą do niego
potrzebne, ostatecznie przerabiamy dwa miesiące wcześniej. Wówczas
dzieci ćwiczą zazwyczaj rozwiązywanie zadań i testów. Wcześniej po
prostu idziemy własnym rytmem.
Widzę, że Janek jednak korzysta z książki, która jest używana w szkole. Bez niej nie można się obejść?
– Podręczniki nie są dla nas punktem wyjścia, raczej są one mi
potrzebne jako inspiracja do prowadzenia lekcji i realizacji programu.
Chłopcy mało z nich korzystają. Większość zadań i prac robimy w
zeszytach, gdzie dzieci piszą, liczą, rysują, kolorują.
Chłopcy są na pierwszym etapie
edukacji, podzielonej na polonistyczną, matematyczną i przyrodniczą.
Jak przebiega, np. w przypadku języka polskiego, nauka pisania,
czytania, ortografii?
– Z każdym z nich jest inaczej. Myślałam, że przy kolejnym dziecku
będzie łatwiej, ale tak nie jest. W przypadku najstarszego Janka bardzo
się zaangażowałam, podzieliłam program nauczania na części, chcąc
skupić się na jego realizacji. Przez pierwszy miesiąc kładłam nacisk na
naukę czytania, co jednak nie szło mu dobrze w porównaniu do np.
liczenia i zajęć matematycznych. Czytając, męczył się i płakał, więc to
odpuściłam. Po miesiącu wchodzę do jego pokoju, a on sobie czyta. Piotr
też czytać nie lubi i znów muszę dla niego znaleźć ścieżkę, która
ułatwi mi naukę.
Jednak efekt końcowy jest taki, że Janek zdał bez problemów egzamin końcowy.
– Korzyścią edukacji domowej jest umiejętność pracy samodzielnej. Jakiś
czas oczywiście w ciągu dnia pracujemy razem, ale potem każdy ma do
wykonania swoje zadania przy biurkach w swoim pokoju. Potem to
sprawdzam.
Każdy z chłopców jest na innym etapie nauki. Jak Pani dzieli czas na naukę każdego z nich?
– Główne tematy prowadzę dla wszystkich. Dopiero ćwiczenia każdy z nich
rozwiązuje na własnym poziomie i samodzielnie. Wówczas jest też czas,
że z każdym z osobna mogę przez kilkadziesiąt minut popracować osobno.
Przez dwadzieścia minut biorę jednego, a potem następnego, i to się
sprawdza.
Po południu też macie zajęcia? Uczniowie szkół najczęściej odrabiają wtedy lekcje zadane przez nauczyciela.
– Z tym jest różnie. Moim zdaniem, dzieci w szkole spędzają bardzo dużo
czasu. Ale tylko część z niego przeznaczana jest na naukę. Kiedyś to, w
jaki sposób mamy zorganizowany czas, porównałam z planem dla
nauczycieli. Po prostu to, co uczniowie przerabiają w ciągu 5 godzin,
my przerabiamy w 1,5 godziny. I to jest ta różnica. Jednocześnie jestem
w stanie ugotować im w międzyczasie obiad.
Nie ma uspokajania klasy, przerw, spraw klasowych…
– Tego nie ma, ale też mamy swoje napięcia, konflikty. To normalne. Czasem widzę, że oni nie chcą już pracować.
I co wtedy?
– Mają świadomość, że muszą swoje obowiązki wypełnić, bo potem mogą
wyjść się pobawić, pojeździć na rowerze. Dla nich to jest jakaś
mobilizacja. Mogą swoje zadania szkolne przerobić w dwie godziny i
pozostanie im godzina roweru albo odwrotnie. To ich wybór. Uczą się
dzięki temu gospodarować czasem.
O której kończycie naukę?
– Około godz. 16.00. Wtedy mamy czas na spacer, odwiedziny, załatwianie jakichś spraw, zabawę.
Prowadzi Pani też katechezę z przygotowaniem chłopców do I Komunii Świętej.
– Tak. Janek przystąpił do wcześniejszej I Komunii Świętej, a Piotrek
przystąpi we wrześniu. Ten czas przygotowań jest oczywiście inny niż u
dzieci chodzących do szkoły, bo teraz, po zaliczeniu egzaminu
końcowego, Piotrek ma czas na katechezę. Nie mamy więc również takiego
idealnego rozkładu polegającego na 10 miesiącach nauki i dwóch
miesiącach wakacji. Ten podział u nas nie wypala, mamy w jakiś sposób
trochę wakacje i rok szkolny. Ciągle coś się dzieje. Podczas wakacji
przecież można zwiedzać, a to też jest dobry sposób na naukę historii
czy geografii. Jeździmy na basen, lodowisko, spotykamy się na boisku z
innymi ojcami i ich dziećmi. W Fundacji Maximilianum mamy zajęcia z
gimnastyki, bo w edukacji domowej można zgubić ten wymiar sportowy,
związany z wychowaniem fizycznym.
Kluczowe pytanie: czy są Państwo w
stanie kontynuować edukację domową na poziomie gimnazjum? Tam jest już
chemia, matematyka, fizyka. Chyba większość rodziców nie jest na to
gotowa?
– To wszystko jest przed nami. Lęk oczywiście jest, ale chcemy
spróbować. Trudno jednak będzie przeprowadzić to wszystko samemu,
dlatego mamy wokół siebie również inne rodziny, w których są osoby
znające dobrze matematykę czy fizykę na znacznie wyższym poziomie.
A języki obce? Dzieci uczą się ich od pierwszej klasy.
– Oczywiście chłopcy uczą się ich, bo potem zdają z nich egzaminy.
Osobiście jesteśmy przeciwni nauce języków w tak wczesnym wieku. Sama
mam zresztą takie doświadczenia, które przekonały mnie, że najpierw
należy nauczyć się dobrze języka polskiego, a potem dopiero języków
obcych.
Jeśli zrodzi się u nich większe zainteresowanie językiem, to oczywiście
położymy na to większy nacisk, ale na razie wystarczy to, co jest w
programie. Dzięki współpracy w ramach fundacji mamy wokół siebie
również ludzi znających dobrze języki obce.
To jednak pokazuje, że choć uczą Państwo dzieci w domu, to bez wsparcia fundacji byłoby trudno.
– Tak jest w naszym przypadku. Ale znamy rodziny, które robiły wszystko
same i doprowadzały dzieci do matury. Ewentualnie w pewnym momencie
pojawiali się korepetytorzy.
Nauczanie domowe to również ciągła obecność jednego z rodziców w domu. To pomysł dla rodzin o mocnych podstawach materialnych?
– To nie jest tak. Należy trochę przewartościować własne życie. Nie
mamy kredytu, ale też nie mamy własnego domu, ten, w którym mieszkamy,
wynajmujemy. Postawiliśmy na dzieci i ich dobro, nie na zabijanie się o
spłacanie kredytów. Dla nas jest radością, że chłopcy dobrze się
rozwijają, choć mieliśmy obawy, jak to będzie wyglądało.
Dlaczego wybrali Państwo taki sposób
nauki? Przyczyną jest rewolucja, jaka przetacza się przez szkoły, czy
generalnie niechęć do szkoły jako instytucji?
– Patrząc na to, co się dzieje w szkołach, podjęliśmy taką decyzję.
Było to trzy lata temu. Odnaleźliśmy ludzi, którzy już są w domowym
nauczaniu. Pojechaliśmy na zjazd rodzin uczących w domu, by takich
ludzi spotkać i z nimi porozmawiać.
A jak na prośbę o wpisanie dzieci do szkoły reagowali dyrektorzy, mając świadomość, że będą uczone poza jej murami?
– Od razu skierowaliśmy się do takiej placówki, która ma duże
doświadczenie na tym polu, więc nie było żadnego problemu. Jednak nawet
w szkołach katolickich reagowano dużym zdziwieniem.
Państwo nie przeszkadza?
– Czekamy na podpisanie przez prezydenta ustawy, dzięki której dzieci
będą mogły być przenoszone do edukacji domowej w dowolnym momencie roku
szkolnego. Dzisiaj decyzję należy podjąć do końca maja każdego roku.
Szkoły otrzymują na każde dziecko, w tym też te zgłoszone do edukacji
domowej, pieniądze w ramach subwencji oświatowej, których oczywiście my
nie otrzymujemy. Najważniejsze jednak, by państwo nam nie przeszkadzało.
Będzie świadectwo na koniec roku?
– Będzie, ale już po egzaminie nie jest to istotne. Dziecko ma go zdać, ale nie musi zdać go na piątkę.
A ma Pani takie ambicje?
– Nie mamy takich ambicji. Wiemy, co wiedzą i na co stać synów, to jest
dla nas najistotniejsze. Egzamin u dzieci, zwłaszcza małych, nie jest
do końca uczciwą sytuacją. Patrząc na Piotrka, mam wrażenie, że gdyby
miał go zdawać codziennie, to każdego dnia miałby inny wynik.
Dziękuję za rozmowę.
Krok po kroku do edukacji domowej
1. Wybieramy dowolną szkołę i zapisujemy do niej dziecko.
2. Składamy u dyrektora podanie o edukację domową.
Obecnie należy to zrobić przed 31 maja.
3. Do podania dołączamy:
– oświadczenie rodziców o zapewnieniu dziecku warunków umożliwiających realizację podstawy programowej na danym etapie kształcenia,
– zobowiązanie rodziców, że dziecko przystąpi do egzaminów w każdym roku szkolnym,
– opinię poradni psychologiczno-pedagogicznej – publicznej lub niepublicznej.
4. Po otrzymaniu kompletu dokumentów dyrektor szkoły wydaje zezwolenie na edukację domową.
12. Stworzyliśmy popyt na aborcję. Autor: GAW
Naszym celem biznesowym było sprzedanie 3-5 aborcji każdej dziewczynie
w wieku 13-18 lat – była właścicielka kliniki demaskuje perfidne
mechanizmy generowania popytu na aborcję wśród nastolatek.
http://www.naszdziennik.pl/swiat/77109,stworzylismy-popyt-na-aborcje.html
W jaki sposób można sprzedać aborcję? W USA to bardzo proste: poprzez
edukację seksualną – powiedziała Carol Everett podczas kolacji
zorganizowanej po Marszu dla Życia w Ottawie.
Przed swoim dramatycznym nawróceniem Everett była właścicielką sieci
czterech klinik aborcyjnych w Teksasie w latach 1977-1983, w których
zamordowano około 35 tys. dzieci – podaje portal LifeSiteNews.com. Jej
celem było – jak stwierdziła wobec 430 osób obecnych na kolacji –
dorobienie się milionów na sprzedaży aborcji nastolatkom. – Naszym
celem biznesowym było sprzedanie 3-5 aborcji każdej dziewczynie w wieku
13-18 lat, ponieważ w przemyśle aborcyjnym wszyscy opierają się na
prostym systemie prowizyjnym – przyznała Everett, dodając: – Każda
klientka zwiększała moją zamożność.
Jednak osiągnięcie zakładanych celów finansowych wymagało stworzenia
„rynku aborcyjnego”. Wiązało się to z koniecznością urabiania
przyszłych klientów w jak najmłodszym wieku. – Rozpoczynaliśmy już w
przedszkolach. Sadzaliśmy dzieci w kręgu i pytaliśmy je po kolei, co
ich rodzice nazywają intymnymi częściami ciała – wyjaśniała Everett,
zaznaczając, że „już po trzeciej czy czwartej odpowiedzi dla dzieci
było oczywiste, że ich rodzice nie wiedzą, co tam mają”.
Everett zauważyła, że edukacja seksualna, której poddawane są małe
dzieci, powoduje erozję „naturalnej skromności”. Wszystko jest
obliczone na oderwanie dzieci od świata wartości ich rodziców.
Była właścicielka kliniki przedstawiła perfidny mechanizm generowania
popytu na aborcję: w trzeciej klasie dzieci oglądają realistyczne
ilustracje stosunków płciowych, zaś w czwartej klasie zachęca się je do
masturbacji – w pojedynkę albo w grupach. Wreszcie w piątej i szóstej
klasie udostępnia się im pigułki. Naturalny dla nastolatków brak
regularności w zażywaniu pigułki sprawia, że dziewczynki zachodzą w
ciążę i stają się klientkami klinik aborcyjnych.
– Zachęcam wszystkich, aby poszli do szkół i bibliotek, żeby zapytać,
jakie materiały są wykorzystywane na zajęciach z edukacji seksualnej –
mówiła Everett. Przyznała też, że szkoliła swój personel w taki sposób,
żeby już podczas pierwszej rozmowy telefonicznej przekonał nastolatkę,
że aborcja jest jedynym wyjściem w jej sytuacji. Każda rozmowa
przebiegała według skryptu, który miał na celu rozwianie wszelkich
możliwych wątpliwości. – Przecież na tym właśnie polega sprzedaż.
Rozwiewamy wątpliwości klienta i skłaniamy go do złożenia zamówienia –
podsumowała była aborcjonistka.
GAW
13. Mali egoiści. Autorzy:
Jadwiga Zamoyska i Prof. Piotr Jaroszyński
Ofiarność nie może być tylko jednorazowym gestem, lecz musi być
efektem długiego procesu wychowania, w którym właśnie stopniowo
przełamujemy naturalny u dzieci odruch posiadania wszystkiego tylko dla
siebie. W wychowaniu nie chodzi o to, by naturę łamać, ale by ją nagiąć
do dobrych celów.
http://www.naszdziennik.pl/wp/77071,mali-egoisci.html
Niektórzy rodzice, ulegając dziwnemu zamętowi pojęć, zamiast, jak tego
prawo Boże wymaga, wdrażać dzieci do uszanowania, jedynie o tym myślą,
jak ich zachciankom dogadzać, ciężką tym wyrządzają dzieciom krzywdę, a
dla siebie zdobywają tylko lekceważenie. I tak, srogo się mści ten
przewrót porządku Bożego. Niewątpliwie, że póki dzieci są małe, rzeczą
jest rodziców oddawać im usługi, których dzieci same sobie oddać nie
mogą, ale w miarę jak one podrastają, stosunek ten powinien się zmienić.
Rodzice, jeśli nie chcą dzieci swoich na nieszczęśliwych samolubów
wychować, powinni, nie nadużywając sił dziecięcych, nie zaprzątając im
czasu ze szkodą dla nauki, wprawiać je po trosze, wedle możności, do
oddawania maleńkich usług, do pomagania w rozmaitych zajęciach. Niech
się dzieci wcześnie przekonają, że „szczęśliwszy jest ten, co daje, niż
ten, co bierze”. Ucząc dzieci oddawania przysług, rozwija się najlepsze
zasoby ich serca; przeciwnie, pozwalając im przyjmować usługi
niezasłużone, rozwija się lenistwo, samolubstwo i pychę.
Fragment pochodzi z: „O wychowaniu”, 1903
P.J.: Ofiarność
nie może być tylko jednorazowym gestem, lecz musi być efektem długiego
procesu wychowania, w którym właśnie stopniowo przełamujemy naturalny u
dzieci odruch posiadania wszystkiego tylko dla siebie. W wychowaniu nie
chodzi o to, by naturę łamać, ale by ją nagiąć do dobrych celów. W
zakresie ofiarności, która jest przecież tak charakterystyczna dla
etyki chrześcijańskiej, osiągamy ten cudowny efekt dzięki odpowiedniemu
wychowaniu, o czym rodzice poważnie podchodzący do swoich obowiązków
powinni zawsze pamiętać. Pamiętać też powinni, że liberalizm opiera się
na bezwzględnym egoizmie, dlatego tak obcy jest katolicyzmowi i dlatego
wzorować się na liberalizmie nie wolno.
14. Sześciolatki pod presją. Autor: Maciej Walaszczyk
Sześciolatki w szkołach mają problemy adaptacyjne i emocjonalne.
Fatalne skutki przynosi też łączenie w jednej klasie sześcio- i
siedmiolatków. Przedstawiamy wyniki badań przeprowadzonych przez Wyższą
Szkołę Nauk Społecznych Pedagogium.
http://www.naszdziennik.pl/wp/77067,szesciolatki-pod-presja.html
Badanie przeprowadziła Wyższa Szkoła Nauk Społecznych Pedagogium.
– Pokazało ono zupełnie inny obraz, niż się spodziewaliśmy – mówił
Marek Konopczyński, rektor Pedagogium. Według uczelni, wyniki są
reprezentatywne dla całej grupy dzieci i ich rodziców, które rozpoczęły
naukę w roku szkolnym 2012/2013. Ale jedna trzecia rodziców i
nauczycieli nie oddała ankiet. Ominięto też część placówek wiejskich i
szkoły z miast takich jak Warszawa i Poznań, jako tzw. miast sukcesu,
gdzie wynik mógłby zakłócić rzeczywisty obraz nastrojów. Zgodnie z
wynikami badania, które przeprowadziła prof. Beata Maria Nowak, 79
proc. rodziców ponownie podjęłoby decyzję o wcześniejszym rozpoczęciu
nauki. 96,6 proc. z nich przygotowanie nauczycieli do pracy z
sześciolatkami ocenia „dobrze” lub „dobrze z zastrzeżeniami”.
Autorka badania zwraca jednak uwagę, że wysoki odsetek rodziców, którzy
twierdzą, że nie żałują decyzji o wcześniejszym wysłaniu dziecka do
szkoły, tłumaczyć można strachem przed przyznaniem się do błędu.
– Być może mamy do czynienia z chęcią uniknięcia tzw. kosztów
alternatywnych, najczęściej emocjonalnych, które mogą mieć wpływ na
obniżenie poczucia słuszności dokonanych wyborów. Ludzie dużo silnej
reagują na straty niż zyski, a więc wysoki odsetek rodziców
podtrzymujących słuszność własnych wyborów co do posłania dziecka do
szkoły może mieć związek z potrzebą uniknięcia dyskomfortu – ocenia.
Jest jeszcze jedna kwestia – choć padło pytanie o ponowne podjęcie tej
samej decyzji, nie pytano jednak o generalną ocenę samego pomysłu
obniżenia wieku przymusu szkolnego.
Co więcej, prawie połowa nauczycieli i mniej więcej jedna trzecia
rodziców zaobserwowała u dzieci wystąpienie problemów adaptacyjnych.
„Najbardziej jednak zaskakuje, że prawie 1/3 nauczycieli nie wie, czy
ich 6-letni uczniowie doświadczyli jakichkolwiek trudności
adaptacyjnych, co skłania do refleksji nad poziomem kształcenia
nauczycieli edukacji wczesnoszkolnej” – czytamy we wnioskach z badania.
A to właśnie był jeden z zasadniczych powodów, dla których rodzice
odmówili wysłania dziecka do szkoły rok wcześniej.
Zgodnie z przedstawionymi wczoraj wynikami, 74,2 proc. ankietowanych
rodziców uważa, że ich dzieci nie miały żadnych problemów z
odnalezieniem się w szkole. 20,9 proc. wskazało na problemy
emocjonalne, trudności z adaptacją w grupie, słabe tempo pracy,
problemy z koncentracją i dyscypliną.
Zdaniem rektora Pedagogium, nauczyciele powinni być lepiej przygotowani
do prowadzenia klas, w których naukę rozpoczynają 6-latki. – Szkoła ma
wspierać rozwój potencjału dziecka, nie kierować je od razu na tory
dostarczania i egzekwowania wiedzy – podkreślał Marek Konopczyński.
W ankietach nauczyciele wskazywali też, że „łączenie siedmio- i
sześciolatków nie jest dobrym pomysłem, gdyż dojrzałość emocjonalna i
motoryczna tych dzieci jest silnie zróżnicowana, gdyż w tym wieku rok
różnicy to bardzo dużo”.
Nauczyciele sygnalizowali także potrzebę drugiego nauczyciela do
pomocy, problem zbyt małych sal, zbyt dużą liczbę dzieci w klasach i
konieczność zmiany całego systemu oświaty.
Z ankiety wynika, że około 87 proc. badanych rodziców zauważyło
pozytywne zmiany w zachowaniu i działaniu swoich dzieci pod wpływem
nauki w szkole. Dotyczyły one tzw. kompetencji twardych związanych z
edukacją, takich jak czytanie, pisanie, zwiększenie zasobu słownictwa,
umiejętność pozyskiwania informacji, jak i w zakresie kompetencji
społecznych (samodzielność, samodyscyplina, umiejętność pracy w grupie,
dostosowanie się do nowego środowiska i pracy w systemie
klasowo-lekcyjnym, pewność siebie, poczucie własnej wartości).
Uczelnia podkreśla, że zachowała pełną niezależność badawczą, nie
biorąc na ich przeprowadzenie żadnych grantów rządowych ani środków z
innych instytucji pozarządowych. Badanie rozpoczęto we wrześniu 2013 r.
i zakończono w lutym 2014 roku. Przeprowadzono je na reprezentatywnej
grupie 457 rodziców z 82 szkół i 155 nauczycieli pracujących w 89
szkołach.
15. Warszawa w ogniu i krwi
Ten film skupia w sobie wartości, które definiują naszą polską
tożsamość w wielu wymiarach. Powinien obowiązkowo znaleźć się w
programie szkolnym. (...) Obrazuje też autentyczny styl bycia,
zachowania ówczesnych młodych ludzi. Wszystko to wskazuje na środowisko
rodzinne, na wartości i ideały, wśród których ci młodzi ludzie
wzrastali. Dziś, w dobie medialnego kreowania sztucznych
jednotygodniowych autorytetów, „Powstanie Warszawskie” w nienachalny
sposób wskazuje na autentyczne wzorce.
http://www.naszdziennik.pl/wp/76838,warszawa-w-ogniu-i-krwi.html
16. Lipowicz upaństwawia dzieci. Autor: Maciej Walaszczyk
Fundacja Taty i Mamy wystosowała
list protestacyjny przeciwko kwestionowaniu przez Rzecznika Praw
Obywatelskich konstytucyjnego prawa rodziców do wychowywania i
kształcenia dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. Podpisać pod nim
może się każdy.
http://www.naszdziennik.pl/wp/77272,lipowicz-upanstwawia-dzieci.html
Irena Lipowicz uważa, że rodzice nie mogą kwestionować zasadności forsowania genderowych programów w szkołach i przedszkolach.
Zdaniem Lipowicz, Konstytucja nie gwarantuje, że wiedza przekazywana w
szkole będzie zgodna z przekonaniami rodziców. Tym samym rzecznik
jednoznacznie usytuowała się po stronie środowisk, które chcą w
szkołach forsować projekty skażone ideologią gender. W ocenie Lipowicz,
„program zawierający treści dotyczące równości płci, stereotypów
związanych z płciami oraz dążący do zapewnienia faktycznego równego
traktowania kobiet i mężczyzn w kontekście powyższego nie narusza prawa
rodziców wyrażonego w art. 48 Konstytucji”. Jak podkreśliła, „rodzice
mogą najwyżej edukować swoje dzieci po szkole”.
Na skandaliczną opinię sformułowaną przez przedstawiciela urzędu
państwowego zareagowała wczoraj Fundacja Taty i Mamy, która wystosowała
list protestacyjny w tej sprawie. Mogą się pod nim podpisywać wszyscy
zaniepokojeni próbą ograniczania praw rodziców.
Zdaniem fundacji, Irena Lipowicz wysłała „sygnał, który sprowadza się
do przekazu, że dzieci w szkole są własnością pedagogów i można bez
skrupułów ignorować uwagi rodziców co do treści edukacyjnych i
wychowawczych.
– RPO forsuje pomieszanie pojęć i porządków. Postulat równościowy w
warstwie materialnej to postulat ideologiczny. Pełni on funkcję
polityczną i czymś niedopuszczalnym jest, by rzecznik jako urzędnik
angażował się w działania polityczne – mówi Paweł Woliński, rzecznik
fundacji. W jego ocenie, Lipowicz jako urzędnik państwa stanęła po
stronie prymatu „dogmatu” równości nad wszelkimi innymi prawami
obywatelskimi.
Tymczasem chodzi nie o wiedzę, a o wychowanie i wartości, jakie rodzina
chce przekazać dziecku. Innego zdania jest jednak rzecznik, według
której przebieranie chłopców za dziewczynki i opowiadanie bzdur o
kulturowej tożsamości płci jest wiedzą taką jak matematyka, biologia
czy fizyka.
Prawnicy: Rzecznik jest w błędzie
Doktor Marek Dobrowolski z Katedry Prawa Konstytucyjnego KUL tłumaczy,
że czym innym jest wychowywanie, jeśli chodzi o kwestie
światopoglądowe, a czym innym przekazywanie wiedzy.
– Rzecznik błędnie rozumie ten zapis, upraszcza sprawę i myli się –
mówi Dobrowolski. Przypomina, że rodzice oczywiście nie mogą
kwestionować wiedzy, np. programów matematycznych, ale w kwestie
światopoglądowe należą już do gwarantowanego im Konstytucją obszaru
wychowania. – On oczywiście łączy się z przekazywaniem wiedzy, ale
szkoła w tym wypadku, a chodzi o problemy światopoglądowe i wartości,
jakie rodzina chce przekazać dzieciom, ma charakter jedynie służebny.
Należy tę rolę rozróżniać – tłumaczy prawnik.
Opinia Lipowicz to wyraz przekonania, że pseudonaukowe teorie środowisk
homoseksualnych i lewicowych są nauką, z którą należy konfrontować
nawet przedszkolaków. „Analiza programu ’Równościowe przedszkole’
pozwala na uznanie, że jego celem jest takie edukowanie dzieci w wieku
przedszkolnym, by już na tym etapie zapewnić postrzeganie przez nie
płci w sposób wolny od stereotypów” – pisze Lipowicz, dodając
bałamutnie, że „nie oznacza to kwestionowania lub relatywizacji
tożsamości płciowej dzieci”.
– To świadoma próba przesunięcia granicy między prawami rodziców a
kompetencjami państwa. To czytelny sygnał dla nauczycieli, urzędników,
by czuli się wobec rodziców bardziej asertywni i wsparci autorytetem
Rzecznika Praw Obywatelskich – przyznaje Paweł Woliński.
RPO powołuje się na wyrok Trybunału Konstytucyjnego, że „Konstytucja
nie może gwarantować i nie gwarantuje, że wiedza przekazana w szkole
będzie zgodna z przekonaniami rodziców”. Przypomnijmy, że Fundacja
Rzecznik Praw Rodziców alarmowała, iż treść programu „Równościowe
przedszkole” narusza ich prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi
przekonaniami, tj. prawo wynikające z art. 48 Konstytucji.
Istotą tego sporu było przekonanie rodziców, że to, co forsowano w
programie „Równościowe przedszkole”, nie jest wiedzą, a więc czymś
empirycznie sprawdzalnym, a tylko światopoglądem na wychowanie, z
którym można się zgadzać lub nie.
W ocenie Lipowicz, granice prawa do wychowania dzieci zgodnie z
własnymi przekonaniami wyznaczają inne normy konstytucyjne, np. art. 70
ust. 1 Konstytucji, który formułuje obowiązek nauki do 18. roku życia.
Dodatkowo swoją opinię RPO wspiera stanowiskiem Europejskiego Trybunału
Praw Człowieka wobec rodzin dzieci z Danii i Niemiec poddanych
przymusowej seksedukacji. W ocenie Trybunału, ustalanie i planowanie
programu nauczania należy do kompetencji państwa, a art. 2 Protokołu nr
1 do Konwencji o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności „nie
uniemożliwia rozpowszechniania w szkołach państwowych obiektywnych
informacji lub treści w ramach programu nauczania szkolnego”.
Co więcej, konwencja „nie gwarantuje prawa do unikania konfrontacji z
opiniami, które są w sprzeczności z opiniami danej osoby”. Dlatego,
zdaniem Lipowicz, takie rozumienie prawa do nauczania dzieci w zgodzie
z przekonaniami rodziców nie ogranicza ich, ponieważ „mogą edukować
swoje dzieci po szkole i w weekendy”. – W całości nie zgadzam się tutaj
z panią rzecznik. Przepisy dotyczące edukacji odnoszą się do edukacji
szkolnej, a więc procesu edukacyjno-wychowawczego. Jego istota
przebiega w domu i szkole, a narzędziem tego jest szkoła, która ma
charakter służebny, szczególnie w kwestiach wychowawczych i
światopoglądowych – podkreśla raz jeszcze konstytucjonalista dr Marek
Dobrowolski.
Podwójne standardy „Rzeczpospolitej”
Informację na temat skandalicznego stanowiska RPO opublikowała
„Rzeczpospolita”. Z jednej strony mamy pełen oburzenia tekst, z drugiej
w tym samym wydaniu gazeta publikuje reklamę pt. „Równość – to się
opłaca” sponsorowany przez rząd i Komisję Europejską. To czystej wody
propaganda mająca przekonać, że tradycyjne formy aktywności zawodowej
zarezerwowane wyłącznie dla kobiet lub mężczyzn „zmieniają się,
poszerzają, nakładają na siebie i przebudowują”. Oczywiście pojawia się
w nim fachowe wyjaśnienie dotyczące tego, czy dana funkcja społeczna
lub zawodowa jest „typowo męska”, czy nie. Z reklamy dowiemy się, że
definiuje tę zagadkę „gender”, a więc „płeć społeczno-kulturowa”.
Jednak, jak czytamy dalej, ostatnio niestety pojęcie to pojawia się w
kontekście negatywnym, a tymczasem jest „pojęciem neutralnym i stanowi
nurt badań naukowych dotyczących postrzegania płci przez społeczeństwo.
I teraz najważniejsze: efektem tego „postrzegania” mogą być różnice w
traktowaniu dziewcząt i chłopców w przedszkolu, szkole, a potem na
rynku pracy. Co więcej, podobno mężczyźni i kobiety ponoszą też jako
ojcowie i matki konsekwencje stereotypów płci. Jednak jak zapewnia
Agnieszka Kozłowska-Rajewicz, pełnomocnik rządu ds. równego
traktowania, jak już równość zostanie wprowadzona, to mężczyźni
przestaną wcześniej umierać i będą szczęśliwsi. Trudno o większe
głupoty. Jedno, co można powiedzieć, to to, że najszczęśliwszy w tym
momencie jest wydawca „Rzeczpospolitej”, godząc święte oburzenie na
gender z przyjmowaniem rządowych reklam.
17. Wybór modlitw z przedwojennych czytanek dla dzieci
Polecamy wybór modlitw dla dzieci oraz wierszy o modlitwie
pochodzących z przedwojennych wydawnictw opublikowanych na portalu
Polona.pl.
http://on.fb.me/QDxP93
18. Opowieści dobrej treści – Prawdziwa Matka Boża
Polecamy czytankę, którą opublikowaliśmy w dodatku dla dzieci „W OGRODZIE MARYI”.
http://on.fb.me/1licEDa
19. Prawo do wychowania. Autor: dr Przemysław Czarnek
Konstytucja gwarantuje rodzicom
prawo do wychowania swoich dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami i
sumieniem – przypomina dr Przemysław Czarnek.
http://www.naszdziennik.pl/polska-kraj/77210,prawo-do-wychowania.html
Według prof. Ireny Lipowicz, rzecznika praw obywatelskich, Konstytucja
nie może gwarantować i nie gwarantuje, że wiedza przekazana w szkole
będzie zgodna z przekonaniami rodziców.
Natomiast zgodnie z artykułem 48 Konstytucji rodzice mają prawo
wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. „Wychowanie to
powinno uwzględniać stopień dojrzałości dziecka, a także wolność jego
sumienia i wyznania oraz jego przekonania” – czytamy w polskiej Ustawie
Zasadniczej. Z kolei artykuł 53 Konstytucji gwarantuje rodzicom prawo
do zapewnienia dzieciom wychowania i nauczania moralnego i religijnego
zgodnie ze swoimi przekonaniami.
W pewnym sensie pani prof. Lipowicz może mieć rację. Mam tu na myśli
przypadek 20-osobowej grupy przedszkolnej, w której nie jest możliwe
nauczanie dzieci tak, aby pod każdym względem było zgodne z poglądami
wszystkich rodziców jednocześnie. Nie jest to realne chociażby dlatego,
że mogą oni prezentować zupełnie różne poglądy.
Mimo wszystko nie ma wątpliwości, że Konstytucja gwarantuje rodzicom
prawo do wychowania swoich dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami i
sumieniem. Bez wątpienia rodzice powinni mieć wpływ na to, jaki program
nauczania w publicznej placówce edukacyjnej jest stosowany.
Rodzice powinni mieć także prawo sprzeciwu wobec programów, które są
niezgodne z ich światopoglądem, zwłaszcza jeśli większość rodziców nie
zgadza się na realizację danego systemu nauczania.
20. Nauka w domu w każdej chwili
Rodzice będą mogli składać w
dowolnym terminie wnioski o objęcie swoich dzieci edukacją domową.
Przedstawiamy krok po kroku procedurę przejścia na edukację
domową.
http://www.naszdziennik.pl/wp/77279,nauka-w-domu-w-kazdej-chwili.html
Do tej pory musieli to zrobić do 31 maja, żeby podanie zostało w ogóle
rozpatrzone. Taką zmianę przynosi nowelizacja ustawy o systemie
oświaty, którą podpisał prezydent. Wejdzie ona w życie za dwa tygodnie.
Zniesienie już w tym roku sztywnego terminu składania wniosku do
dyrektora szkoły o wydanie zezwolenia na edukację domową jest w
zasadzie jedyną zmianą dotyczącą edukacji domowej. Zmiana przepisów
oznacza, że rodzice mogą też w dowolnym momencie roku szkolnego
rozpocząć naukę dzieci w domu.
Poprzednie przepisy stanowiły, że podanie o edukację domową dyrektor
szkoły przyjmował tylko do 31 maja, aby mógł wydać stosowne zezwolenie
przed początkiem nowego roku szkolnego. Takie rozwiązanie tłumaczono
tym, że dyrektor musi mieć możliwość zaplanowania zajęć w całym roku
szkolnym w oparciu o rzeczywistą liczbę uczniów w klasach. Praktyka
życia codziennego pokazała jednak, że te zastrzeżenia są bezpodstawne,
bo przecież w trakcie roku szkolnego rodzice mogą przenosić dzieci z
jednej placówki do drugiej, bez różnicy, czy jest to szkoła publiczna,
społeczna czy prywatna. I nie powoduje to żadnego trzęsienia ziemi w
szkołach, z których dzieci są wypisywane. Dlatego posłowie uznali, że
nie ma żadnych powodów, aby tego samego prawa pozbawić rodziców, którzy
zdecydowali się na prowadzenie edukacji domowej swoich dzieci. Tym
bardziej że na razie uczniów pobierających naukę poza szkołą jest
jeszcze stosunkowo niewielu.
Inne przepisy dotyczące tych kwestii pozostają bez zmian. Zgodę na
edukację domową będzie nadal wydawał dyrektor szkoły lub przedszkola,
do którego dziecko uczęszcza (lub powinno uczęszczać, jeśli dopiero
będzie podlegać obowiązkowi szkolnemu). Do wniosku rodzice zobowiązani
są dołączyć opinię poradni psychologiczno-pedagogicznej, a także
oświadczenie, że zapewnią dziecku warunki umożliwiające realizację
podstawy programowej obowiązującej na danym etapie kształcenia. Rodzice
muszą też zapewnić dyrektora szkoły, że dziecko będzie przystępować do
rocznych egzaminów klasyfikacyjnych, które sprawdzą jego wiedzę i
nabyte umiejętności. Egzaminy dziecko może zdawać w szkole publicznej,
prywatnej czy społecznej, do której zostanie „przypisane”. W tych
samych terminach i na tych samych zasadach co inni uczniowie będzie też
zdawać egzaminy na koniec szkoły podstawowej, gimnazjum czy maturę.
Edukacją domową nie będzie można w dalszym ciągu objąć dzieci, które
wymagają kształcenia specjalnego. Parlamentarzyści zachowali też
przepisy mówiące o tym, że dyrektor placówki „może”, a więc nie musi
wydać zgody na edukację domową, nawet jeśli rodzice spełniają warunki
zapisane w ustawie. Eksperci wskazują, że te regulacje też powinny
zostać zmienione: jeśli rodzice są w stanie uczyć dzieci w domu, to
powinni uzyskiwać automatycznie zgodę dyrektora szkoły. Administracja
szkolna ma wszak możliwości sprawdzenia w każdym momencie, czy dzieci
realizują obowiązek nauki i w jakich warunkach się to odbywa. A
egzaminy weryfikują stan ich wiedzy i to na ich podstawie dyrektor
szkoły wystawia dziecku świadectwo ukończenia danej klasy.
Krok po kroku do edukacji domowej:
1. Wybieramy dowolną szkołę i zapisujemy do niej dziecko.
2. Składamy u dyrektora podanie o edukację domową.
3. Do podania dołączamy:
– oświadczenie rodziców o zapewnieniu dziecku warunków umożliwiających
realizację podstawy programowej na danym etapie kształcenia,
– zobowiązanie rodziców, że dziecko przystąpi do egzaminów
w każdym roku szkolnym,
– opinię poradni psychologiczno-pedagogicznej – publicznej lub niepublicznej.
4. Po otrzymaniu kompletu dokumentów dyrektor szkoły wydaje zezwolenie na edukację domową.
21. W krzywym zwierciadle mediów. Autor: Ksiądz dr Rafał Leśniczak
Autor tekstu jest kapłanem archidiecezji łódzkiej, kierownikiem Biura
Prasowego Kurii Metropolitalnej Łódzkiej, doktorem nauk humanistycznych
w zakresie nauk o poznaniu i komunikacji społecznej. Prowadzi zajęcia
zlecone w Instytucie Edukacji Medialnej i Dziennikarstwa UKSW w
Warszawie.
Media analogowe i cyfrowe
czynią z niektórych wydarzeń fakty medialne, inne zaś pomijają
milczeniem. Dlaczego tak się dzieje?
http://www.naszdziennik.pl/wp/77257,w-krzywym-zwierciadle.html
Media analogowe i cyfrowe czynią z niektórych wydarzeń fakty medialne,
inne zaś pomijają milczeniem. Dlaczego tak się dzieje? Istnieje pewien
proces transformacji czy też „tłumaczenia” tego, co dzieje się na
świecie, na język mediów.
W debacie publicznej i w badaniach naukowych dotyczących sposobu
funkcjonowania mediów i ich wpływu na odbiorcę znajduje swoje właściwe
miejsce teoria agenda-setting, której odkrywcą był Walter Lippman
(1922), a potwierdziły ją badania naukowe Maxwella McCombsa i Donalda
Shawa w latach 60. XX wieku. W największym skrócie teoria ta wskazuje,
że mass media odgrywają decydującą rolę w ustalaniu hierarchii ważności
wydarzeń. Do najważniejszych etapów teorii agenda-setting zaliczyć
można: wydarzenie (coś istotnego zdarzyło się na świecie, np. konflikt
zbrojny, katastrofa lotnicza, wybory prezydenckie etc.), selekcję
informacji, wybór medium, określenie stopnia ważności newsa i emisję w
mediach.
Kreowanie newsów
W moim przekonaniu, drugi z wyżej wymienionych czynników odgrywa
kluczową rolę w procesie obrazowania świata przez media. To selekcja
informacji tworzy pewien obraz rzeczywistości u odbiorcy, staje się
pewnego rodzaju „okularami”, poprzez które odbiorca patrzy na świat.
Wiele wydarzeń natury społecznej, religijnej czy politycznej,
jakkolwiek ważnych, nie staje się integralną częścią serwisów
informacyjnych. Przyczyny mogą być np. natury politycznej. W epoce
PRL-u odpowiedzialni za radio i telewizję proponowali słuchaczom i
widzom audycje przesiąknięte ideologią socjalistyczną i kreowali obraz
Polski Ludowej będącej na najlepszej drodze do dobrobytu, z drugiej
strony przemilczano tematy „niewygodne”, jak np. temat Żołnierzy
Wyklętych, mord w Katyniu. Przyczyny zainteresowania dziennikarza
jakimś tematem wynikają także z profilu medium, np. w telewizji
rozrywkowej odpowiedzialni za selekcjonowanie faktów pod kątem „co się
nadaje na newsa” z pewnością pominą wydarzenia historyczne i
patriotyczne.
Właściwa formacja uniwersytecka i zawodowa zasadniczo powinny
gwarantować wypełnienie podstawowych obowiązków moralnych i
profesjonalnych przez dziennikarza, do których można zaliczyć m.in.
odpowiedzialność za przekazywane treści, obiektywizm, wierność
prawdzie, poszanowanie wartości ogólnoludzkich i moralnych, obowiązek
sprostowania w przypadku nieścisłości.
Od początku 2014 r. mass media skierowały naszą uwagę na dramatyczne
wydarzenia na Krymie, na zimowe igrzyska olimpijskie w Soczi, na zmianę
ekipy rządzącej we Włoszech. Częstotliwość pojawiania się tych tematów
w mediach była wysoka. To wpływa na opinię publiczną, która dany temat
uważa za ważny. Bywa jednak, że tematom trzeciorzędnym, wydarzeniom
nieistotnym nadaje się rangę newsa, informacji doniosłej.
Może zajść również sytuacja przeciwna, że o pewnych wydarzeniach,
problemach w mass mediach w ogóle się nie mówi, np. o nieustannie
napiętej sytuacji w Syrii, o licznych inicjatywach Caritas. To
pokazuje, że funkcja tzw. gatekeeperów jest kluczowa dla odbiorcy
przekazu. Niewłaściwa selekcja proponuje wizję świata w krzywym
zwierciadle. Odpowiedzialni za selekcję wydarzeń zwykle dokonują
pewnego osądu, na ile dana wiadomość może być interesująca dla
odbiorcy. Zdarza się, że stosują tzw. gatekeeping ukryty, tzn. celowo
pomijają niektóre wydarzenia, a eksponują inne.
Ramy interpretacji
Zjawiskiem pokrewnym gatekeepingu jest tzw. news-framing, który
nazywany jest także obramowywaniem wiadomości, czyli przedstawianiem
wiadomości w jakiejś określonej perspektywie. Jest on gotową propozycją
określonego sposobu interpretowania wydarzenia. Profesor Diego
Contreras zwraca uwagę, że poprzez stosowaną technikę framingu nadajemy
niejako sens informacji, kładąc nacisk na pewne elementy i wykluczając
inne. To obramowanie informacji dostrzegalne jest już zazwyczaj w
tytułach tekstów prasowych i w pierwszych akapitach informacji.
Niedawna kanonizacja dwóch wielkich Papieży ukazała, że media w różną
perspektywę wpisały pamiętny dzień 27 kwietnia br. Przywołam w tym
miejscu kilka przykładów. W numerze 17/2014 „Polityki” wyniesienie do
chwały ołtarzy Jana XXIII i Jana Pawła II Adam Szostkiewicz określa
terminem „Polityka świętości”, a na początku tekstu wyjaśnia, że bez
kultu świętych nie ma masowej pobożności. Z kolei tygodnik „W Sieci” na
okładce w numerze 17/18/2014 obok fotografii Jana Pawła II umieścił
enigmatyczny napis „Papież Polak byłby wściekły na III RP”. Te dwa
przykłady wskazują, że uroczystości kanonizacyjne mogą być
umiejscowione w pewnym kontekście politycznym, a nie religijnym.
Okazuje się, że można kanonizację Papieża Polaka niejako „wpisać” w
kontekst polityki i w żaden sposób nie powiązać jej z wiarą, ze Świętem
Miłosierdzia Bożego, z Ewangelią. Znakomita jednak większość
dziennikarzy starała się powiązać postać Jana Pawła II ze świętością i
z miłosierdziem, które głosił całym swoim życiem.
Siła stereotypu
Powtarzanie techniki framingu w interpretowaniu określonego wydarzenia
czy przedstawianiu jakiejś osoby prowadzi do powstawania stereotypów.
Jest to konsekwencja tego, w jaki sposób dziennikarz rozumie świat,
odczytuje wydarzenia i „tłumaczy” je na język informacji. Różny też
jest sposób wypowiadania się o danej sprawie czy instytucji, na
przykład w spojrzeniu dziennikarza na Kościół można dostrzec pozytywny,
negatywny, a także neutralny (a może lepiej powiedzieć – obojętny) ton
wypowiedzi.
Profesor Contreras w dziennikarskim ujmowaniu Kościoła wylicza trzy
postawy: postawę obojętności, pozytywną oraz negatywną. Postawa
obojętności czy też pewnego dystansu wobec Kościoła mogłaby wyrazić się
w dziennikarskim przedstawieniu Kościoła jako organizacji bez
dokonywania jego charakterystyki lub też przedstawianiu nauki
społecznej Kościoła, jego nauczania w konkretnych kwestiach, bez
podejmowania jednak dyskusji czy komentarza. Uramowienie w przypadku
tonu pozytywnego o Kościele ujawnia się w następujących stwierdzeniach:
„Kościół jako organizacja czyni dobro ludzkości” (bez odnoszenia się do
nadprzyrodzonej misji Kościoła) czy też: „Kościół jako rzeczywistość
duchowo-ludzka wypełnia swój apostolat w odniesieniu do Słowa Bożego i
dokumentów Magisterium Kościoła” (tu widoczne jest odniesienie do
natury duchowej Kościoła).
Z kolei dziennikarski ton negatywny wyraża się np. w następujących
tezach: „Kościół jako instytucja nie jest tym, czym wyraża się w swoich
deklaracjach” (podważa się tu autorytet Kościoła, pokazuje się go jako
instytucję mało wiarygodną, zakłamaną, próbującą zakryć „ciemne karty”
swojej historii), „Kościół jako struktura niekompatybilna ze
współczesnym i demokratycznym społeczeństwem, niekompatybilna z
postępem i tolerancją” (niektórzy dziennikarze ukazują Kościół jako
dyskryminujący kobiety, Kościół jako strukturę niedemokratyczną etc.),
„Kościół jako instytucja, której członkowie postępują niezgodnie z
duchem Ewangelii” (pojedyncze przypadki przedstawiane są tak, jakby
dotyczyły wszystkich duchownych, zaś postawy wielkoduszne pomijane są
milczeniem), „Kościół odseparowany i daleki od problemów zwykłych
ludzi” (w tym ujęciu Kościół zamyka się w pewnego rodzaju „getcie” i
ukazuje się, że jest tak „bardzo duchowy”, iż sprawy społeczne ludzi są
dla niego nieistotne), „Kościół to zwykła instytucja ludzka” (w tym
ujęciu wskazuje się tylko konflikty wewnętrzne, walkę o władzę, albo
utożsamia się Kościół ze zwykłą firmą, w której dokonuje się bilansu
wydatków i przychodów, sukcesów i błędów etc.).
Powyższe przykłady dowodzą, że rację ma Erving Goffman, który twierdzi,
że uramowienie stanowi pewien schemat interpretacji. Ramy wpływają na
to, w jaki sposób postrzegamy rzeczywistość. Zdaniem Roberta Entmana,
proces framingu sugeruje określone spojrzenie na problem, interpretację
przyczynową, ocenę moralną.
Medioznawcy wskazują, że różnego rodzaju media effects mogą doprowadzić
do narzuconego sposobu percepcji rzeczywistości, ale również do
uzależnienia od mediów, a nawet do zniewolenia medialnego. Warto zatem
poznawać procesy powstawania informacji i być świadomym ogromnej roli
mediów w kształtowaniu opinii publicznej dziś, aby dobrze odczytywać
rzeczywistość i konfrontować ją z rzeczywistością medialną. Nie bez
przypadku medioznawcy podejmują gruntowne badania nad relacjami między
agendą medialną, publiczną i polityczną.
22. Jak zobaczyć to, czego nie widać
Obrazy są
naturalnie przyswajane przez układ percepcyjny człowieka, powinniśmy
się więc nauczyć, jak je najlepiej wykorzystywać, a także jak chronić
się przed stosowanymi obecnie na szeroką skalę technikami wizualnej
manipulacji. Tej właśnie tematyce będzie poświęcona najbliższa
konferencja naukowa „Wizualizacja w naukach komputerowych” organizowana
w WSKSiM w Toruniu, która odbędzie się 21 maja.
http://naszdziennik.pl/wp/77473,jak-zobaczyc-to-czego-nie-widac.html
23. Wyścig przed 1 września
MEN ma problemy z przygotowaniem wszystkich części elementarza na czas.
http://naszdziennik.pl/polska-kraj/77459,wyscig-przed-1-wrzesnia.html
24. Kto rozwija moralność dzieci? Autor: prof. dr hab. Urszula Dudziak
Autorka jest kierownikiem Katedry Psychofizjologii Małżeństwa i Rodziny
w Instytucje Nauk o Rodzinie i Pracy Socjalnej Katolickiego
Uniwersytetu Lubelskiego.
Zgodnie z
ludowym przysłowiem mówiącym o tym, że zgoda buduje, a niezgoda
rujnuje, jeżeli rzeczywiście nie staniemy na fundamencie uniwersalnych
wartości religijnych, czeka nas degradacja – ocenia prof. Urszula
Dudziak.
http://naszdziennik.pl/polska-kraj/77305,kto-rozwija-moralnosc-dzieci.html
Nie wiem, na jakiej podstawie prof. Irena Lipowicz, rzecznik praw
obywatelskich, twierdzi, że Konstytucja nie może gwarantować i nie
gwarantuje, że wiedza przekazana w szkole będzie zgodna z przekonaniami
rodziców.
Konstytucja jako Ustawa Zasadnicza powinna gwarantować prawa wszystkim
Polakom. Jest to dokument, który ma chronić społeczeństwo, a nie
dopuszczać jakąkolwiek szkodliwość dla obywateli narodu, zwłaszcza tych
najmłodszych.
Co więcej, każdy dorosły człowiek powinien czuć się zobowiązany do
troski o młode pokolenia. Dzieci należy chronić przed deprawacją oraz
ukazywać im właściwe normy moralne.
Religia wspomaga rozwój młodego człowieka ku dojrzałości i
odpowiedzialności. W religii katolickiej naczelnym przesłaniem jest
przykazanie miłości, z którego jasno wynika, że miłość nie wyrządza zła
ani nie szkodzi. Oczywiście miłość jest wymagająca, ale właśnie przez
to kształtuje charakter człowieka i jego osobowość.
Każdy z nas oprócz sfery ciała i psychiki ma również sferę ducha, o
którego formację również powinniśmy dbać. Głównymi odpowiedzialnymi za
jego rozwój są rodzice, z kolei nauczyciele mają ich w tym wspierać.
Zadaniem placówek edukacyjnych bynajmniej nie jest oddziaływanie
przeciwko wartościom przekazywanym dzieciom w domu.
Jeśli znajdą się nauczyciele, dla których uniwersalne normy przestają
być normami, wówczas rzeczywiście młode pokolenie będzie zagrożone.
Będzie to niebezpieczeństwo nie tylko dla jednostek, ale dla całego
społeczeństwa. Z tego względu, że postępowanie człowieka bez miłości
jest postępowaniem nieludzkim, które wpływa degradująco nie tylko na
samego postępującego i coraz bardziej odziera go z jego osobowości, ale
również szkodliwie oddziałuje na całe społeczeństwo.
Zgodnie z ludowym przysłowiem mówiącym o tym, że zgoda buduje, a
niezgoda rujnuje, jeżeli rzeczywiście nie staniemy na fundamencie
uniwersalnych wartości religijnych, czeka nas degradacja.
25. Chronimy dziecko, nie ciążę
Nie do
przyjęcia wydaje się, aby stan zdrowia był podstawą do zróżnicowanej
ochrony, dyskryminującej człowieka w okresie prenatalnym – mówi prof.
dr hab. Krzysztof Wiak z KUL.
http://www.naszdziennik.pl/polska-kraj/77351,chronimy-dziecko-nie-ciaze.html
26. Druga córka zabrana
Sąd Okręgowy w
Legnicy odrzucił apelację w sprawie ograniczenia władzy rodzicielskiej
Kornelii Zdańskiej. Matce odebrano już drugą córkę, pięcioletnią
Anetkę. Argumentacja sądu była taka, że matka nie zapewniła dzieciom
właściwych warunków rodzinnych i mieszkaniowych: pani Kornelia mieszka
we wspólnym domu ze schorowaną matką i dziadkami.
http://www.naszdziennik.pl/wp/77395,druga-corka-zabrana.html
27. Niesztampowe nauczanie. Autor: Beata Falkowska
Przygotowanie dzieci w domu do egzaminu pozwalającego zaliczyć kolejną klasę zajmuje trzy miesiące.
http://www.naszdziennik.pl/mysl/77355,niesztampowe-nauczanie.html
Gdy najstarsze dzieci dowiadują się, jak to ze św. Józefem było,
młodsze uczestniczą w zajęciach muzycznych i ruchowych. One także będą
dziś poznawać bliżej osobę ziemskiego opiekuna Pana Jezusa, tyle że
trochę później. Co czwartek siedziba Fundacji Edukacji Domowej
Maximilianum w centrum Warszawy wypełnia się tupotem małych stóp,
dziecięcym śmiechem, gwarem, ciepłem i dynamizmem mam (jak one
fantastycznie łączą te cechy!). Na ścianach zdjęcia dzieci, sentencje
ks. kard. Stefana Wyszyńskiego i św. Maksymiliana Kolbego – duchowych
patronów dzieła. To mamy prowadzą zajęcia w fundacji, a na co dzień
uczą swoje dzieci w domu.
– Fundacja powstała na bazie przyjacielskich relacji osób związanych ze
wspólnotą rodzin prowadzoną przez ks. Łukasza Kadzińskiego, który był w
dużej mierze inspiratorem tego dzieła – mówi prezes fundacji Agata
Rybczyk, mama 8-letniego Janka, 6-letniego Piotrka, 3-letniego Maksa i
mającej narodzić się w czerwcu Marii.
Janek i Piotrek uczą się w domu. Każde dziecko w Polsce, które podlega
obowiązkowi szkolnemu, musi być zapisane do jakiejś placówki, ale
obowiązek szkolny może wypełniać poza szkołą. – Najstarszy syn chodził
przez miesiąc do przedszkola, co przypieczętowało decyzję, że nie tędy
droga – wspomina pani Agata. Pragnieniem jej i męża było wychowanie
dzieci w wierze katolickiej i świecie wartości, które z niej wypływają.
Marzyli o spokojnym i integralnym rozwoju synów, zdobywaniu przez nich
dojrzałości duchowej i ludzkiej. Doświadczenie znajomej rodziny uczącej
dzieci w domu utwierdzało ich, że miejscem, w którym dzieci najpiękniej
mogą rozwijać skrzydła, jest rodzinny dom.
– Może powiem coś zaskakującego, ale w naszej fundacji nie zależy nam w
pierwszej kolejności na zdobywaniu wiedzy i umiejętności. Wierzymy, że
na dojrzałości duchowej dużo łatwiej można budować zdobywanie
kompetencji – mówi pani Agata.
Maximilianum płynie zatem obok nurtu edukacji domowej, który
koncentruje się na umiejętnościach i przerabianiu trzech klas w rok.
Choć jednocześnie wszystkie mamy, z którymi rozmawiałam, podkreślają,
że pogłębiające się z roku na rok spłycenie wymagań czy żenujący poziom
podręczników utwierdzają je w wyborze edukacji w domu.
– W szkole w praktyce uczy się prześlizgnięcia. To widać po pokoleniu
dzisiejszych studentów, którzy przychodzą na studia, często nic nie
umiejąc – mówi jedna z mam.
Fundacja stara się monitorować treści podręczników. – Oprócz fatalnego
języka, który można określić jako podwórkowy, mamy np. w trzeciej
klasie szkoły podstawowej czytanki o tacie alkoholiku, narkotykach,
rozwodzących się rodzicach i fajnym Jacku, z którym mama bierze ślub po
rozwodzie – wylicza pani Agata.
Szokuje to, co w podręcznikach jest, a także to, czego w nich nie ma. –
Dzieciom nie mówi się o relacjach. W czytankach z naszego dzieciństwa
była mama, tata, z którymi szło się do parku, gdzie był pies As. W tej
chwili mama i tata praktycznie w podręcznikach się nie pojawiają.
Pojawia się za to ekotorba czy elektrownia wiatrowa. Dzieci są wrzucone
w świat rzeczy, techniki – tłumaczy pani Justyna, mama 6,5-letniej
Marysi, 4,5-letniego Franciszka i 1,5-rocznej Stefanii. Starsza córka
podlega prawnie edukacji domowej.
Książki, z których w szkołach uczą się nasze dzieci, nie odnoszą się
najczęściej do polskiej tożsamości, kodu kulturowego rozwadnianych w
narracji o ekosystemie i Unii Europejskiej. Rodzice skupieni w fundacji
Maximilianum nie korzystają z jednego podręcznika, ale wydobywają z
różnych pozycji to, co jest wartościowe, najczęściej praktyczne
ćwiczenia. W procesie nauczania wspierają się nawzajem, służąc swoimi
darami i talentami. – W gronie najbliższych znajomych do matury
jesteśmy w stanie znaleźć kogoś do nauki wszystkich przedmiotów –
wskazują. Ale rysem zasadniczym obranej przez nich drogi pozostaje
katolicki charakter wychowania, ku świętości. Wielkie słowo, ale w
gruncie rzeczy o to chodzi.
Bez sztampy
Gdy dom jest pełen dzieci, a tych w rodzinach tworzących fundację jest
sporo, każdy dzień przynosi bogactwo przeżyć, chwil pięknych i
trudnych, czasu pracy i świętowania. Mamy z Maximilianum podkreślają,
że życie wewnętrzne rodziny to skarb. Każda rodzina je ma. Potrzeba
tylko uwagi, by to odkryć, a może i uczynić jednym z fundamentów
nauczania dzieci w domu.
– Życie wewnętrzne rodziny nieustannie nas inspiruje. Banalna kłótnia o
zabawki to dobry powód, by porozmawiać o hojności. Ciężko mi opisać mój
„sztampowy” dzień z dziećmi, bo te dni są różne. Rzeczywistość je
kształtuje – mówi pani Agata. To, co stałe i niezmienne, to rytm czasu
wyznaczony przez rok liturgiczny, do którego mocno nawiązują w
nauczaniu. Kaligrafię można także ćwiczyć, pisząc w Wielkim Poście
zdania typu: „Pan Jezus umarł na krzyżu za każdego człowieka”.
W lutym dzieci poznawały w fundacji Matkę Bożą z Lourdes, dowiedziały
się, czym są objawienia, jak rozumieć, że Maryja jest Uzdrowieniem
Chorych, tych na ciele i na duszy. A przy temacie uzdrowienia ciała
tajniki medycyny przybliżała zaprzyjaźniona mama lekarka. Wspólnota,
jaką tworzą, to dar i wsparcie zarówno dla rodziców, jak i dla dzieci.
Bliskie sercu rodziców z Maximilianum jest wychowanie patriotyczne,
celebracja narodowych rocznic, przybliżanie naszej historii, jej
bohaterów.
Nie podają cudownych metod na naukę czytania czy liczenia. Z serca
polecają prace Ewy Hanter z zakresu nauki czytania, matematyki.
Korzystają z różnych sposobów, bo każde dziecko jest inne. Będąc z
dziećmi w domu, monitorują ich mocne i słabe strony, wiedzą, kiedy
trzeba przycisnąć, a kiedy odpuścić. – Bywają trudne momenty, ze
starszym synem próbowałam różnych metod nauki czytania, oczekiwałam
wyników, które nie przychodziły. W końcu postanowiłam zrobić przerwę i
wtedy syn zaczął czytać – opowiada pani Agata.
Są przekonani, że każdy rodzic może uczyć dzieci w domu. Nie wymaga to
ponadstandartowej wiedzy czy też dokształcania się po nocach.
– Gdy czegoś nie wiem, sprawdzam to razem dziećmi. Ostatnio wspólnie
ustalaliśmy, jak rosiczka zjada owady – wskazuje pani Justyna. Jej
zdaniem, dla zdecydowanej większości rodziców nie ma żadnych
kompetencyjnych czy charakterologicznych przeszkód, aby podjąć się
edukacji w domu. – Sama nie mam wykształcenia pedagogicznego, jestem
ekonomistką, umysłem ścisłym. Myślałam w pewnym momencie, że to nie dla
mnie. Jestem dowodem na to, że różne słabości nie są przeszkodą do
tego, by edukować w domu – stwierdza.
Na początku stresującym momentem dla rodziców mogą być egzaminy, które
dzieci uczące się w domu muszą zdawać pod koniec roku szkolnego.
Wymagania jednak nie są bardzo wysokie i w gruncie rzeczy przygotowanie
do egzaminu zajmuje ok. 3 miesięcy. Dzieci mniej przeżywają ten moment,
o ile rodzice zachowują spokój i rozumieją, że słabsza ocena może się
przydarzyć i nie jest ona oceną ich rodzicielstwa.
Poza schematem
Podjęcie edukacji domowej to wybór pewnego stylu życia, co – zdaniem
mam uczących w domu – wymaga odpowiedzi na pytanie: czy mam w sobie
zgodę na trud? Na odsunięcie na dalszy plan pewnych aspektów naszego
życia? Przede wszystkim lenistwa i szukania swego: swojego czasu,
swojej przyjemności.
– Jest to ogromny wysiłek. W momencie, gdy szkoła przejmuje dziecko,
pewien wysiłek z nas schodzi. Edukacja domowa to droga wymagająca, nie
zawsze przyjemna, ale i z drugiej strony droga do bliskości z dzieckiem
i droga do świętości – wskazuje pani Agata.
To ciężka praca, życie z krwi i kości. Dzielenie czasu tak, by
starczało go na domowe obowiązki, rozmowy, naukę, indywidualny czas z
dziećmi, zabawę i spacery. Oczywiście uczące mamy pracują jedynie we
własnym domu, etat zewnętrzny nie wchodzi w grę. Decyzja o edukacji
domowej to także odwaga wyjścia poza schemat życia, w który jesteśmy
wtłaczani przez państwo. – Cały system życia społecznego wciąga kobietę
do pracy. Zarówno poprzez aspekty ekonomiczne, konstrukcję pensji, jak
i aspekty prestiżowe, wmawiające, że realizacja kobiecości jest możliwa
jedynie poza domem i byciem z dziećmi. Jest to po prostu kłamstwo –
konstatuje pani Justyna.
Trudne jest, gdy kobieta nie pójdzie do pracy, trudne jest, gdy zostaje
z dziećmi w domu 24 godziny na dobę, ale jest to droga, która daje
szczęście. A takie chwile jak pielgrzymka do Lichenia, gdzie podczas
kilkugodzinnego pobytu żadne z dzieci nie nudziło się, nie narzekało i
z fascynacją słuchało rodziców w roli przewodników, pokazują, że ta
droga ma sens, jest szansą na ocalenie wrażliwości naszych dzieci,
naturalnego zainteresowania światem.
Moją uwagę, że tak naprawdę w dużej mierze ich zamysł wychowawczy
opiera się na powrocie do sprawdzonych wzorców, puentują stwierdzeniem,
że są to Boże wzorce. – One naprawdę porządkują życie rodzinne, gdyż
każdy trzyma się swoich kompetencji, powołania, tego, co ma dane od
Boga. To czyni życie łatwiejszym i daje możliwość rozwijania tego, co
jest w nas Bożym darem – stwierdzają.
Socjalizacja czy demoralizacja
Styl życia tych rodzin jest bardzo podobny, ale nie jest tak, że żyją
one w hermetycznym kręgu, w izolacji. To po prostu niemożliwe. –
Pytanie o tzw. socjalizację dzieci pojawia się zawsze w rozmowach o
edukacji domowej. Dziecko przede wszystkim kształtuje swoje społeczne
umiejętności w rodzinie, sąsiedztwie, w gronie znajomych rodzin i nasze
dzieci mają taką możliwość – tłumaczą mamy. Pojęcia „socjalizacji” czy
„grupy rówieśniczej” uważają za sztucznie stworzone twory, nieopisujące
realnych zjawisk.
– Socjalizacja to nie ilość kontaktów, ale jakość. Socjalizacja
rozumiana jako bycie w grupie rówieśniczej, wyjście spod kurateli
rodziców to często demoralizacja. W tych kontaktach dzieci uczą się od
siebie rzeczy jak najgorszych, co trudno później opanować i zatrzymać –
wskazuje pani Agata. Inne mamy podkreślają, że nie dostrzegają wśród
swoich dzieci ideałów bez skazy, jedne dzieci są spokojniejsze, inne to
żywe srebra. O żadnym „kloszu” nie ma mowy: maluchy wchodzą ze sobą w
normalne interakcje, mają szansę uczyć się reagowania, dochodzenia do
zgody. Najstarszy syn pani Agaty w fundacji odkrył w sobie piękną cechę
opieki nad młodszymi dziećmi. U starszych dzieci z zaprzyjaźnionych
rodzin, które uczyły się w domu, nie widzą problemów z odnajdywaniem
się w różnych życiowych sytuacjach. Przeciwnie, to dzieci imponujące
kulturą bycia, szacunkiem wobec innych, operatywnością i
umiejętnościami.
– Jestem przekonana, że na tym pierwszym etapie życia i nauki dzieci
wymagają szczególnej troski wychowawczej, potem można się zastanawiać,
czy można posłać je do szkoły, gdzie będą musiały wybierać, opierać się
wpływom. Kilkulatek do takiej sytuacji nie jest przygotowany i będzie
ulegał presji miejsca, gdzie spędza największą część dnia – zauważa
pani Elżbieta, mama Tomasza, który od września rozpocznie naukę w
domowej zerówce, a teraz jest na etapie rocznego przygotowania
przedszkolnego. Oczywiście w domu. Od momentu, gdy syn pojawił się na
świecie, przygląda się funkcjonowaniu polskiej szkoły i jest pewna, że
w ten system nie chce włożyć swojego dziecka.
– Nie uchronimy naszych dzieci przed kryzysami. One przyjdą. Ale ten
czas spędzony z nimi w domu daje dużo większą podstawę do radzenia
sobie z trudnościami. Wierzę, że na czas buntów Pan Bóg także da łaskę
i wsparcie – mówi pani Justyna.
Idą nowi ludzie
Pani Agnieszka, mama czworga dzieci, najmłodszego syna, 6-letniego
Stasia, zamierza uczyć w domu. – Troje moich dzieci jest już dorosłych,
patrzę zatem na polską szkołę z perspektywy kilkunastu lat edukacji
dzieci. Niestety, z roku na rok jest coraz gorzej. W tym momencie nasz
głos jako rodziców jest za słaby, byśmy mogli tę sytuację zmieniać, bo
świadomych rodziców jest po prostu za mało – wskazuje. Życie
przeciętnego polskiego rodzica toczy się wokół pracy zawodowej, pędu
codziennego życia, a nie wokół dzieci.
Może to dopiero pokolenie naszych dzieci będzie w stanie jako rodzice
ukształtować na nowo polską szkołę? – Jeśli zaniedbamy ich wychowanie,
to będzie tylko coraz gorzej. To, czym dzieci są nasycane w szkole, nie
prowadzi do brania odpowiedzialności za cokolwiek, za szkołę, własne
środowisko – konstatuje pani Elżbieta. Dziś wiele osób wzrusza
ramionami na tak kluczowe kwestie jak gender w szkole, trzeba zatem
wychować pokolenie ludzi, którym nie będzie wszystko jedno, którzy będą
mieli poczucie sprawczej siły swoich działań. – To jest coś, co rodzice
mogą przekazywać dzieciom w edukacji domowej – mówi pani Elżbieta.
Na pewno jednym z wymiarów działania fundacji Maximilianum jest
poszerzanie świadomości wszystkich rodziców, nie tylko tych edukujących
w domu. Każda aktywizacja matek i ojców do jakichkolwiek działań na
polu wychowawczym, choćby po lekturze tekstu o rodzicach, którym się
chce, to mały krok w dobrym kierunku. – Może ktoś podejmie próbę zmiany
niekorzystnego podręcznika, zainteresuje się, co dzieje się na
świetlicy, włączy się w przygotowania do Pierwszej Komunii Świętej –
wyliczają moje rozmówczynie z fundacji. Przez różne wcześniejsze
zaangażowania Pan Bóg przygotował ich rodziny do dzieła, jakim jest
Maximilianum, nauka dzieci w domu i przecieranie ścieżek innym
rodzicom. Czwartkowe spotkania w siedzibie fundacji mają otwarty
charakter. Więcej o edukacji domowej i warsztatach prowadzonych przez
Fundację Dobrej Edukacji Maximilianum na stronie:
fundacjamaximilianum.pl
28. Wychowawca polskiej duszy
Ojciec Jacek
Woroniecki OP był przede wszystkim wychowawcą: stawiał na kształtowanie
charakteru. Twierdził, że nie wystarczy umeblować umysł wiadomościami –
trzeba zdobyć sprawności w postępowaniu, wyćwiczyć je. Uczył, że trzeba
„umieć chcieć”, że potrzebni są ludzie o silnej woli, którzy wiedzą,
czego chcą, dlaczego chcą i umieją wytrwale chcieć.
http://www.naszdziennik.pl/wp/77368,wychowawca-polskiej-duszy.html
29. Epoka magii? To właśnie współczesność
Nowe ruchy
magiczne zdobywają coraz więcej adeptów w postchrześcijańskiej Europie.
Już niemal połowa Włochów ucieka się do okultystycznych praktyk,
korzysta z „usług” czarowników czy uzdrowicieli – podkreśla Massimo
Introvigne, włoski socjolog.
http://www.naszdziennik.pl/mysl/77739,epoka-magii-to-wlasnie-wspolczesnosc.html
30. Zdemitologizować edukację domową
Polecamy
rozmowę z dr. hab. Markiem Budajczakiem, profesorem Uniwersytetu Adama
Mickiewicza w Poznaniu, znawcą systemów edukacyjnych i edukacji
domowej. http://www.naszdziennik.pl/polska-kraj/77556,zdemitologizowac-edukacje-domowa.html
„Szkoła w rękach reformatorów” to
tytuł konferencji zorganizowanej na UKSW w Warszawie, w której był Pan
jednym z prelegentów. W trakcie spotkania poruszona została kwestia
stanu polskiej edukacji. W jakim kierunku Pana zdaniem ona zmierza?
- Trzeba zdolności proroczych, by odpowiedzieć na radykalną intencję
tak postawionego pytania. Wobec jego umiarkowanej wersji zauważyć można
jedynie, iż sytuacja edukacji w Polsce jest dynamiczna, a więc zarazem
niestabilna i dysponująca potencjałem zmian na lepsze, kierunek zaś jej
zmian jest zależny od pragnień i poczynań elit państwowej władzy. Jaka
będzie władza, takie też będzie „młodzieży chowanie”. A wydawałoby się,
że w demokracji liczą się edukacyjne potrzeby obywateli?! Tymczasem
kondycja polskiej edukacji, w różnych jej wymiarach, wydaje się kiepska.
Alternatywą dla kształcenia dzieci w
szkole jest edukacja domowa, która w Polsce nie jest popularną formą
kształcenia. Główne „zarzuty” rodziców wobec edukacji w domu skierowane
są właśnie w stronę aspektu socjalizacyjnego. Szkoła jest jedyną
odpowiednią przestrzenią socjalizacyjną?
- Szkoła nie dość, że nie jest „jedyną odpowiednią” przestrzenią
socjalizacyjną, to dla wielu osób nie jest w ogóle „odpowiednim”
środowiskiem dla uspołeczniania się dzieci i młodzieży. Jedno
spostrzeżenie wydaje się w tym odniesieniu znamienne: w całości życia
społecznego jest szkoła bodaj jedyną zbiorowością (jeśli wyłączyć
dorosłych jej funkcjonariuszy) składającą się z osób w dokładnie tym
samym wieku. To najbardziej sztuczny, biurokratycznie wygenerowany
układ społeczny, na jaki trafiamy w życiu.
Edukacja domowa nie izoluje dzieci od ich rówieśników?
- Dzieci uczące się we własnych domach spotykają się ze swoimi
rówieśnikami (zarówno „szkolnymi”, jak i „pozaszkolnymi”) w czasie po-
i pozaszkolnym, np. wakacyjnym. Co istotne, z naukowych badań wynika,
iż dzieci edukacji domowej mają więcej kontaktów społecznych i więcej
czasu spędzają z osobami spoza rodziny aniżeli dzieci „szkolne”.
Skąd rodzi się tak wiele mitów dotyczących szkolnej socjalizacji?
- Mity najczęściej rodzą się ze stereotypów w postrzeganiu świata, z
braku otwartości na różnorodność w nim zawartą, niezależnie od tego
nawet, czy dane rozwiązanie jest racjonalnie uzasadnione lub/i legalne.
Motywowane bywają mity zaprawioną lenistwem niechęcią, a nawet
irracjonalnym lękiem przed zmianą. Stanowią też niekiedy półświadomą
formę obrony własnych i korporacyjnych interesów, wedle formuły
postępowania „psa ogrodnika”. Wszystkie te postawy nadają się do
korekcji. Właściwa wydaje się zatem praca nad demitologizacją edukacji
domowej.
Dziękuję za rozmowę.
Izabela Kozłowska
31. Jak uczyć? Autor: Anna Ambroziak
Dzieci, które
uczą się w domu, łatwiej wchodzą w relacje społeczne, są bardziej
samodzielne i częściej realizują swoje pasje. Z mitem szkolnej
socjalizacji rozprawili się prelegenci konferencji „Szkoła w rękach
reformatorów” na UKSW.
http://naszdziennik.pl/wp/77661,jak-uczyc.html
Naukowcy, nauczyciele, pedagodzy, rodzice spotkali się w sobotę na
Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Pytaniem
zasadniczym, jakie postawili przed sobą prelegenci sympozjum, które
rozpoczęła uroczysta Msza św. sprawowana w kościele św. Józefa
Oblubieńca mieszczącym się w kampusie UKSW, była kwestia, jak uwolnić
przestrzeń edukacji od ciężaru idei postmodernizmu. Analiza wpływu na
szkolnictwo filozofii nowożytnej, której centrum stanowił relatywizm,
materializm i redukcjonizm, była punktem wyjścia sobotniej debaty.
Prelegenci podkreślali, iż dzisiejsze szkolnictwo wciąż czerpie
inspiracje z dialektycznej teologii Marcina Lutra, wolnomyśliciela
francuskiego i prekursora Nowej Lewicy Jana Jakuba Rousseau oraz
idealizmu niemieckiego Georga W.F. Hegla. Konsekwencjami tego stanu
rzeczy jest prymat biologii i fizyki nad religią czy tzw. edukacja
równościowa.
Nietakt korekty
Ksiądz profesor Tadeusz Guz z KUL, członek Papieskiej Akademii św.
Tomasza z Akwinu, który wygłosił referat pt. „Reforma Lutra i zanik
wychowania”, wskazał na wewnętrzne sprzeczności dialektyki Lutra, u
którego Bóg nie jest absolutem, ale jedynie wyewoluowanym w procesie
dialektycznym bytem, który zanim stał się Bogiem, był diabłem.
Analogicznie Luter pojmował Prawdę, która najpierw była kłamstwem. – W
teorii Lutra załamuje się klasyczna teoria bytu poznania, zatraca się
pojęcie osoby ludzkiej obdarzonej rozumem, kłamstwo konstytuuje prawdę
– mówił ks. prof. Guz. – A to przecież dzięki rozumowi człowiek może
poznawać Prawdę – wyjaśniał.
W wymiarze kształcenia intelektualnego, obok wychowania, jest to
najważniejszy filar edukacji: ukierunkować rozum człowieka na Prawdę.
Jeżeli kłamstwo musi konstytuować prawdę, to o kształceniu
intelektualnym musimy zapomnieć. W zachodnich systemach edukacyjnych
ucznia się nie koryguje, to się traktuje jako nietakt. Załamuje się
cała edukacja w sensie kształcenia ludzkiego intelektu. Z tym
zjawiskiem mamy do czynienia w polskich szkołach – przestrzegał
profesor.
Jak zaznaczył, jest jeszcze inny obszar edukacji: obszar wolnej woli
jako podstawy do wychowania do miłości, do dobra. – Wolność ma swój cel
w dobru. To jest właśnie ta cała sfera wychowania. Luter i cała
reformacja twierdzą z kolei, że wolna wola nie jest zdolna do czynienia
dobra, do czynienia miłości, ponieważ jest istotowo zniewolona.
Dokonuje się u Lutra redefinicja pojęcia „człowiek”. – Luter określa go
jako zwierzę pociągowe – zaznaczył ks. prof. Tadeusz Guz. – A więc
dramat reformacji Lutra – prekursora postmodernizmu, to zanegowanie
wolności człowieka na poznanie i miłość bytu: Boga i innego człowieka –
konkludował.
Gnoza w szkole
Idee reformacji są obecne we współczesnej szkole, która stała się
zakładnikiem tej ideologii. Edukacja szkolna zasadza się na
wykształceniu nowego człowieka epoki postmodernistycznej, a więc
nieposiadającego żelaznych zasad ani w sferze moralnej, ani w sferze
poznawczej. Wyzuty z kultury, bezkrytyczny wobec nowych projektów
politycznych młody człowiek jest w stanie gładko, bezrefleksyjnie
przyjmować wszelkie przekute w szkolne zadania projekty, choćby w
rodzaju „edukacji do równości”. Dla neomarksistów spod znaku Nowej
Lewicy tradycyjne więzi społeczne – rodzinne, religijne, narodowe – są
z natury złe, gdyż powodują zniewolenie człowieka. Dlatego trzeba je
zniszczyć. Do tego dochodzi apoteoza państwa, które wkracza w
najdrobniejsze, najbardziej prywatne dziedziny życia ludzkiego i w
sposób idealny, a więc tak naprawdę utopijny usiłuje je regulować. To
ewidentny wpływ idei J.J. Rousseau, u którego człowiek jako byt z
natury dobry nie potrzebuje żadnej formacji moralnej, a więc nie
potrzebuje Boga.
– Tym samym człowiek przestaje podlegać ochronie Boga. Może wieść życie
wolne od wyrzutów sumienia. Życie pozbawione cnoty kształtowania woli
powoli staje się rozkładem. Państwo, w którym nie ma Boga, może robić,
co chce, staje się tyranem. Totalitaryzm państwa przetacza się teraz
jak walec przez polskie społeczeństwo i szkołę – zauważył dr Andrzej
Mazan, dyrektor do spraw edukacji domowej w Fundacji Dobrej Edukacji
Maximilianum. Konsekwencje tego zjawiska są drastyczne: wychowywaniem
młodego człowieka coraz częściej nie zajmują się matka i ojciec, ale
upaństwowiona szkoła realizująca – nie zawsze dobre – wytyczne
ministerstwa edukacji. – Dzisiejsza szkoła jest głosicielem gnozy.
Nauczyciel ma właściwie zerową wiedzę o uczniu, nie jest dla niego
mistrzem. Ze szkół wychodzą roboty, które potrafią jedynie operować
pojęciami, często zmanipulowanymi, pedagogika akademicka właściwie nie
dotyczy człowieka, który jest dla niej tylko jakimś bytem do urobienia.
Szkoła ani nie edukuje, ani nie wychowuje – zaznaczył dr Jakub Wójcik,
matematyk, wykładowca na Wydziale Studiów nad Rodziną UKSW.
Prelegenci zwracali również uwagę na zagrożenia płynące z traktowania
nauk przyrodniczych jako absolutnego kryterium w rozumieniu
rzeczywistości i prymatu materii nad duchem, co w konsekwencji prowadzi
do demoralizacji człowieka, który staje się więźniem materializmu i
subiektywizmu.
– Następuje obezwładnienie rozumu przez nauki przyrodnicze, które
wykluczają inne poznanie niż naukowe. Wiara nie podlega metodzie
naukowej. Ale dotarcie do tzw. pierwszych zasad wymaga realnego
rozumowania, realnego odczytania rzeczywistości, rozumowania
skutkowo-przyczynowego. To, co serwuje się dzieciom w szkołach, to
nauczanie relacyjne, nauczanie ilościowego spojrzenia na świat.
Skutkiem jest skrajny sceptycyzm: jeśli coś nie jest poddane metodzie
naukowej, to nie istnieje – mówił dr Mazan.
Dlaczego w domu?
Prelegenci zaproponowali alternatywę, jaką dla edukacji publicznej
stanowi edukacja domowa, oparta na wychowaniu katolickim, którego zręby
przedstawił św. Tomasz z Akwinu, wprowadzając zasady
arystotelesowskiego realizmu do filozofii chrześcijańskiej.
Na pozytywne aspekty edukacji domowej wskazywał dr hab. Marek Budajczak
z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, znawca systemów
edukacyjnych i edukacji domowej. – Dzieci, które uczą się w domu,
częściej przebywają z rówieśnikami, rodziną, łatwiej wchodzą w relacje
społeczne, w wolontariat, są bardziej samodzielne, łatwiej znajdują
pracę i opanowują etos pracy, częściej realizują swoje pasje – wyliczał
dr Budajczak, rozprawiając się z mitem szkolnej socjalizacji. –
Współczesna szkoła masowa selekcjonuje dzieci według grup
rówieśniczych, jest chaotyczna, pozbawiona wartości, panuje w niej
nadkontrola, sztuczna rywalizacja. Dzieci uczą się w przepełnionych
klasach, od początku są wdrażane do posłuszeństwa – mówił prelegent,
zaznaczając, że instytucja szkoły powszechnej i obowiązkowej istnieje
zaledwie od niespełna 200 lat. Edukacja domowa zasadza się na
wychowaniu katolickim, które jest bardzo realistyczne, ale i bardzo
wymagające. Stawia bowiem na trud użycia rozumu i woli w drodze do
własnej świętości. Świętości, która w praktyce oznacza pełną wolność
wyboru dobra i odrzucenia zła. Bez względu na to, jak to zło jawi się
jako atrakcyjne i kuszące i jak kosztowne jest opowiedzenie się za
dobrem. – Człowiek realizuje się i wyraża w czynie na miarę łaski Boga.
Będąc dziełem Boga, jest osobą, dzięki łasce Bożej może się wznieść na
szczyt doskonałości ludzkiej i nadprzyrodzonej. Człowiek wolny może
wchodzić w piękne i trwałe relacje z innymi. Najdojrzalszą relacją jest
miłość. Miłość rozumiana jako bezinteresowny dar z siebie samego.
Realizm wychowania katolickiego polega właśnie na podejściu do osoby
jako bytu, który transcenduje rzeczywistość i realizuje się w czynie,
współpracując z łaską Bożą. Naturalnymi wychowawcami dziecka na tej
drodze są rodzice. I szkoła rozumiana jako służba innemu człowiekowi –
konkludowali prelegenci. Konferencję zorganizowali: Sekcja Historii
Filozofii UKSW, Wydział Studiów nad Rodziną UKSW oraz Fundacja Dobrej
Edukacji Maximilianum.
Korzystne zmiany w prawie oświatowym dla rodziców chcących uczyć swoje
dzieci w domu już pewne! 12 maja prezydent RP podpisał nowelizację
ustawy o systemie oświaty. Po raz pierwszy od kilku lat nastąpi zmiana
w przepisach dotyczących edukacji domowej.
Rodzice, którzy zamierzają edukować swoje dzieci samodzielnie w domu,
muszą najpierw zapisać je do szkoły, by następnie złożyć wniosek u
dyrektora wybranej placówki o edukację domową. Obecnie wniosek taki
wraz z wymaganymi dokumentami (opinią poradni
psychologiczno-pedagogicznej, oświadczeniem o zapewnieniu odpowiednich
warunków do zrealizowania podstawy programowej oraz oświadczeniem, że
dziecko przystąpi do obowiązkowych rocznych egzaminów) musi być złożony
do 31 maja, czyli trzy miesiące przed rozpoczęciem roku szkolnego.
Nowy kształt ustawy o systemie oświaty pozwoli rodzicom na znacznie
więcej swobo- dy. Wniosek o edukację domową będzie mógł być złożony
„przed rozpoczęciem roku szkolnego albo w trakcie roku szkolnego”
(nowelizacja ustawy o systemie oświaty art. 16 ust. 10). W praktyce
oznacza to możli- wość przeniesienia dziecka ze szkoły do nauczania
domowego w dowolnym momencie roku szkolnego.
Nowelizacja podpisana przez prezydenta oczekuje teraz na opublikowanie
w Dzienniku Ustaw. Prawdopodobnie stanie się to w ciągu najbliższych
kilku dni. Projekt nowelizacji od samego początku miał status „pilne”,
a prace nad nim na kolejnych szczeblach legislacji postępowały szybko.
Zmiany prawne wejdą w życie 14 dni po opublikowaniu ustawy w Dzienniku
Ustaw. W związku z tym, że termin wejścia w życie nowej ustawy zbiega
się z terminem składania wniosków, powstały dwa możliwe scenariusze.
Jeśli nowelizacja zostanie opublikowana do końca bieżącego tygodnia,
zmiany zaczną obowiązywać jeszcze w maju, a więc przed końcem
dotychczasowego terminu składania dokumentów. Jeśli nowelizacja
zostanie opublikowana później, nowe przepisy zaczną obowiązywać w
czerwcu. Oznaczać to będzie sytuację taką, że wniosek można będzie
złożyć do 31 maja (zgodnie ze stanem prawnym, który jeszcze obowiązuje)
lub po wejściu w życie nowych przepisów. To, który z tych wariantów
nastąpi, zależy od momentu opublikowania ustawy.
Ponieważ z roku na rok w Polsce coraz więcej rodziców decyduje się na
edukację domową, miejmy nadzieję, że to dopiero początek korzystnych
dla rodziców i dzieci zmian na tym polu w polskim prawie oświatowym.
32. Łatwiej edukować w domu
Korzystne
zmiany w prawie oświatowym dla rodziców chcących uczyć swoje dzieci w
domu już pewne! Wzory dokumentów potrzebnych do rozpoczęcia edukacji
domowej można pobrać tutaj:
http://fundacjamaximilianum.pl/2014/02/dokumenty-do-edukacji-domowej/
33. Odbudujmy solidarność
Polecamy zapis wykładu prof. Witolda Kieżuna wygłoszonego na Uniwersytecie Jagiellońskim, 10 maja 2014 r.
http://naszdziennik.pl/mysl/77509,odbudujmy-solidarnosc.html
34. Rodzina najlepszym środowiskiem wychowawczym. Autor: Justyna Pilacińska (Maximilianum) oraz Izabela Kozłowska
Ograniczenie
wpływu rodziców przez szkołę czy nauczycieli sprawi, że zamiast
pokolenia ludzi świętych, odpowiedzialnych, roztropnych wychowamy
sprawne trybiki na służbie państwa – polecamy rozmowę z Justyną
Pilacińską z Fundacji Dobrej Edukacji Maximilianum.
http://naszdziennik.pl/polska-kraj/77605,rodzina-najlepszym-srodowiskiem-wychowawczym.html
Justyna Pilacińska prowadzi warsztaty „Edukacja domowa bez kompleksów” w ramach Fundacji Dobrej Edukacji Maximilianum.
Z Justyną Pilacińską z Fundacji Dobrej Edukacji Maximilianum rozmawia Izabela Kozłowska
Prezydent Bronisław Komorowski
podpisał nowelizację ustawy o oświacie, która pozwala rodzicom w
dowolnym momencie ubiegać się o wydanie zezwolenia na prowadzenie
edukacji domowej dzieci. Co w praktyce oznacza ta zmiana dla rodziców?
- Ustawa podpisana przez prezydenta w dniu 12 maja br. znosi
dotychczasowy zapis mówiący, że wniosek o edukację domową musi być
złożony do dnia 31 maja tego roku, w którym od września ubiegamy się o
edukację domową. Po wejściu nowelizacji w życie wniosek będzie można
złożyć w dowolnym momencie roku szkolnego lub przed jego rozpoczęciem.
W praktyce oznacza to możliwość „przejścia” ze szkoły do edukacji
domowej w dowolnej chwili. Skorzystają na tym z pewnością ci rodzice,
którzy dopiero będą rozpoczynać swoją przygodę z edukacją domową. Nie
będą musieli czekać do końca maja na złożenie wniosku lub do września z
rozpoczęciem nauki pod okiem rodziców.
W nowelizacji tej nie zmieniły się jednak inne zapisy. Dyrektorzy szkół
wciąż nie mają obowiązku wydania zgody na nauczanie domowe...
- Trzeba powiedzieć, że jest to pierwsza nowelizacja od kilku lat,
która dotyka spraw związanych ze spełnianiem obowiązku szkolnego poza
szkołą. Miejmy nadzieję, że to początek zmian. Polskie prawo nie
nakłada na dyrektorów szkół obowiązku wydania zgody na nauczanie
domowe. Jednak nie precyzuje również tego, że dyrektor może rodzicom
odmówić. Na pewno warto szukać takich szkół, które mają pewną praktykę
w edukacji domowej, wspierają rodziców, przeprowadzają od lat egzaminy.
Współpraca z taką szkołą jest po prostu łatwiejsza.
W myśl polskiego prawa każdy rodzic
ma prawo uczyć swoje dzieci w domu. Największą barierą w wyborze tej
formy kształcenia są obawy rodziców, że nie podołają takiemu
obowiązkowi?
- Myślę, że przede wszystkim edukacja domowa nie jest jeszcze w Polsce
popularna. Wielu rodziców się z nią nie spotkało i zwyczajnie nie wie,
że mają taką możliwość. Drugą kwestią jest to, że decyzja o zabraniu
dziecka ze szkoły wpływa na całość życia rodziny. Wymaga od rodziców
więcej zaangażowania i codziennego poświęcenia niż posłanie dziecka do
szkoły. Tym samym nauczanie w domu staje się stylem życia. Za decyzją
stoją – nie ukrywajmy – również konsekwencje finansowe. W wielu
rodzinach prowadzących edukację domową pracuje zawodowo na pełny etat
tylko jedno z rodziców. To koszt, który decydują się ponieść rodzice ze
względu na większe dobro rozpoznawane w pozostaniu dzieci w domu. Obawy
o to czy się podoła, również mają spore znaczenie. Rodzice często myślą
o sobie: „przecież nie znam się na tym. Nie wiem jak mam nauczyć moje
dziecko czytać czy pisać”.
Jest Pani jedną z osób, które zdecydowały się na edukację domową. Była to trudna decyzja?
- Od dwóch lat uczymy wraz z mężem naszą córkę w domu, od września
dołączy do niej młodszy brat. Przy pierwszym dziecku była to trudna
decyzja. Zastanawialiśmy się czy damy radę, czy Marysi nie zabraknie
kontaktu z rówieśnikami. Z drugiej strony nie widzieliśmy innego
rozwiązania. Widzieliśmy niekorzystne zmiany w polskiej szkole, a
przede wszystkim to, że odchodzi ona od katolickich wartości, które
chcieliśmy naszemu dziecku przekazać.
Jakie największe obawy pojawiły się przed jej podjęciem i jak to teraz wygląda?
- Gdy podejmowaliśmy z mężem decyzję o edukacji domowej ja nie
pracowałam zawodowo – zajmowałam się domem i dwojgiem (wtedy jeszcze)
naszych dzieci. Nasz największy lęk dotyczył tego, czy starczy nam sił
i umiejętności, żeby nauczyć naszą córkę wszystkiego, co zakłada
podstawa programowa. Pojawiły się pytania o to, czy uda nam się
zapewnić systematyczność pracy, czy będziemy potrafili trafnie
rozpoznać zdolności i kwestie wymagające bardziej natężonych ćwiczeń u
naszego dziecka.
W tym roku roczne przygotowanie
przedszkolne, również w formie edukacji domowej rozpocznie nasz syn.
Teraz nie wyobrażamy sobie tego, by jego nauka mogła odbywać się
inaczej. Choć pojawiają się nowe pytania. Jak np. czy nauczanie dwojga
dzieci w różnych klasach i opieka nad trzecim niemal dwuletnim to nie
za duże wyzwanie?
Na pewno jesteśmy teraz bogatsi o dwa lata doświadczeń. Nie
przywiązujemy tak wielkiej, jak na początku, wagi do ocen z egzaminu,
czy realizowania podstawy programowej w rytmie, który proponuje
podręcznik. Robimy to po swojemu.
Niewątpliwym atutem edukacji domowej
jest to, że rodzice w pełni kontrolują, czego i jak dzieci się uczą.
Tymczasem rzecznik praw obywatelskich uważa, iż można ograniczać wpływ
rodziców na naukę dzieci w szkole i przedszkolu. Jakie zagrożenie
niesie ze sobą ograniczenie roli rodziców w wychowywaniu dzieci?
- Rodzina składająca się z taty, mamy i często rodzeństwa jest
najlepszym środowiskiem wychowawczym dla dzieci. Zawsze w historii
ludzkości tak to wyglądało. Ograniczanie wpływu rodziców na wychowanie
powoduje, że dzieci nie wiedzą kim są. Poza rodziną nie da się wychować
dojrzałego człowieka – do miłości i odpowiedzialności. Rodzice są dla
dziecka bezpiecznym punktem odniesienia i autorytetami. Ograniczenie
wpływu rodziców przez szkołę czy nauczycieli sprawi, że zamiast
pokolenia ludzi świętych, odpowiedzialnych, roztropnych wychowamy
sprawne trybiki na służbie państwa.
Dziękuję za rozmowę.
Więcej o celach i działalności Fundacji Dobrej Edukacji Maximilianum można przeczytać pod adresem http://fundacjamaximilianum.pl/.
35. Ograniczone rodzicielstwo. Reakcja IKP Ordo Iuris na wystąpienie RPO - Ireny Lipowicz
Instytut
na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris przedstawił swoje stanowisko w
sprawie wystąpienia prof. Ireny Lipowicz, rzecznika praw obywatelskich,
dotyczącego konstytucyjnych gwarancji praw rodziców.
http://www.naszdziennik.pl/polska-kraj/77705,ograniczone-rodzicielstwo.html
29 kwietnia 2014 r. prof. Irena Lipowicz wystosowała pismo do
Ministerstwa Edukacji Narodowej, w którym ustosunkowuje się do
zastrzeżeń wobec programu „Równościowe przedszkole” wyrażonych w liście
Stowarzyszenia Rzecznik Praw Rodziców. „Wyrażone w tym piśmie
stanowisko aprobujące ograniczanie prawa rodziców do zapewnienia
dzieciom wychowania i nauczania moralnego zgodnego z ich przekonaniami
budzi, na tle obowiązujących przepisów, szereg istotnych wątpliwości
prawnych oraz ogólne zakłopotanie” – czytamy w opublikowanym
komunikacie.
Ordo Iuris podaje, że w stanowisku rzecznika praw obywatelskich błędnie
podnosi się, jakoby powoływany przez rodziców art. 48 ust. 1
Konstytucji stanowiący, iż rodzice mają prawo do wychowania dzieci
zgodnie z własnymi przekonaniami, był ograniczany przez art. 70 ust. 1
Konstytucji („Każdy ma prawo do nauki. Nauka do 18. roku życia jest
obowiązkowa. Sposób wykonania obowiązku szkolnego określa ustawa”).
Instytut podkreśla, że przepis ten nie zawiera żadnej treści, która
mogłaby być rozumiana jako ograniczenie praw rodziców gwarantowanych im
przez art. 48 ust. 1 Konstytucji.
Natomiast jeśli chodzi o sposób realizowania obowiązku szkolnego, który
ustanawia art. 70, przepis ten odsyła do ustawy o systemie oświaty.
Ustawa ta już w swoim art. 1 stwierdza, że „system oświaty zapewnia w
szczególności wspomaganie przez szkołę wychowawczej roli rodziny”.
Obowiązek szkolny nie może być pojmowany jako ograniczenie
konstytucyjnych praw rodziców z art. 48 ust. 1 Konstytucji, ale jako
ich potwierdzenie i instytucjonalne wsparcie.
Jak czytam w dalszej części komunikatu Ordo Iuris, „bodaj
najistotniejszym argumentem w stanowisku RPO jest fragment wyroku
Trybunału Konstytucyjnego z dnia 27 maja 2003 r., K 11/03. W piśmie RPO
z 29 kwietnia 2014 r. został on przytoczony z pominięciem kontekstu, w
jakim został sformułowany. Trybunał Konstytucyjny odnosił się tam do
konkretnego zagadnienia – przekazywania w szkole wiedzy o Unii
Europejskiej. Orzeczenie to dotykało więc problematyki z zakresu wiedzy
o społeczeństwie i podstawowych instytucji życia politycznego Polski i
Europy i do takiej właśnie problematyki odnosiły się słowa o
Konstytucji, „która nie może gwarantować, i nie gwarantuje, że wiedza
przekazywana w szkole będzie zgodna z przekonaniami rodziców″.
Traktowanie tej wypowiedzi jako ograniczenia prawa rodziców do
wychowania dzieci zgodnie ze swymi przekonaniami jest nadużyciem.
Wypowiedź Trybunału nie dotyczyła bowiem ideologicznych stanowisk lub
teorii socjologicznych, ale faktów dotyczących instytucji życia
politycznego.
Przekonania rodziców nie mogą stać na przeszkodzie przekazywaniu
obiektywnych faktów, jednak program „Równościowe przedszkole”
prezentuje bardzo konkretne stanowisko światopoglądowe i to ono budzi
zastrzeżenia rodziców. Program ten porusza w najwyższym stopniu
kontrowersyjne zagadnienia tożsamości płciowej, chce obalać
„stereotypy” i wzywa m.in. do otwierania dzieci na „inne niż
stereotypowe modele życia w rodzinie i poza nią”. Są to zagadnienia,
których przekazywanie bez wiedzy i zgodny rodziców, a nawet wbrew ich
woli (jak postuluje to program „Równościowe przedszkole”) stanowi
jaskrawe naruszenie art. 48 ust. 1 Konstytucji.
Stanowisko prof. Lipowicz oparte jest na wybiórczo przedstawionym
stanie prawnym, błędnej wykładni obowiązujących przepisów oraz
bezpodstawnym powołaniu przepisów nieobowiązujących.
Konsternację wzbudza fakt, że rzecznik praw obywatelskich poparł swym
autorytetem działania administracji, które łamią konstytucyjne prawa
rodziców. Czy naprawdę w demokratycznej Polsce mamy budować system, w
którym rodzice będą mogli przekazywać dzieciom prawdę dopiero „po
szkole i w weekendy”?
Cały komunikat można przeczytać pod adresem http://www.ordoiuris.pl/stanowisko-ordo-iuris-n-t--wystapienia-rpo-dot--konstytucyjnych-gwarancji-praw-rodzicow,3403,i.html.
36. Rzecznik (pozbawiania?) praw obywatelskich. Autorzy: Alina i Radosław Brzózka
Autorzy są małżeństwem, rodzicami trojga dzieci. Alina Brzózka jest
polonistką, redaktorem książek, pracownikiem samorządu wojewódzkiego, a
Radosław Brzózka kieruje wydziałem edukacji w Starostwie Powiatowym w
Świdniku.
Wielopostaciowy cyborg
ponadpaństwowo-biurokratyczny wyciąga swoje macki w stronę
przedszkolaków. Składają się na niego UE i międzynarodowe trybunały,
pakty, rady i komitety. Ten potwór szczuje jednocześnie dorosłych armią
droidów (bo czyż nie można tak nazwać sztucznych formuł prawnych),
które mocą przypisanych sobie zaklęć (konwencji, dyrektyw, rezolucji…)
mają sparaliżować rodziców w ich rolach wychowawczych.
http://naszdziennik.pl/wp/78069,rzecznik-pozbawiania-praw-obywatelskich.html
Z lektury pisma rzecznika praw obywatelskich Ireny Lipowicz z 24
kwietnia br. w sprawie programu „Równościowe przedszkole”, skierowanego
do ministra edukacji narodowej wyłania się przygnębiający obraz.
Dominuje w nim wielopostaciowy cyborg ponadpaństwowo-biurokratyczny
wyciągający swoje macki w stronę przedszkolaków. Składają się na niego
UE i międzynarodowe trybunały, pakty, rady i komitety. Ten potwór
szczuje jednocześnie dorosłych armią droidów (bo czyż nie można tak
nazwać sztucznych formuł prawnych), które mocą przypisanych sobie
zaklęć (konwencji, dyrektyw, rezolucji…) mają sparaliżować rodziców w
ich rolach wychowawczych. Czy te porównania są uprawnione? Spróbujmy
spojrzeć, jaka utopia popycha Irenę Lipowicz ku postulatowi
upaństwawiania dzieci (wypożyczanych co prawda rodzicom „po szkole i w
weekendy”)? Jaka ideologia daje jej odwagę „równania” przedszkolaków w
Polsce rzekomo pełnej dyskryminacji? Jaką socjotechniką się posługuje?
Atak na misję rodziców
W utopii, która inspiruje panią rzecznik, człowiek nie jest osobą
obdarzoną godnością (którą da się uzasadnić ostatecznie tylko relacją
do Boga!) równą w fascynującej, dopełniającej się dwoistości płci. Nie
jest podmiotem prawa jako realnych relacji między ludźmi, relacji
niosących ze sobą zobowiązanie do czynienia dobra, ale przedmiotem
abstrakcyjnych konwencji. Konkretny człowiek nie jest też zupełnością i
całością pierwszą od wszelkich społeczności, ale ma właśnie ustąpić
wobec dogmatu, że programowanie edukacji jest domeną państwa.
Toteż nic dziwnego, że „równościowa” agitacja Ireny Lipowicz burzy
fundamentalną relację dziecka do rodzica. Wprowadza w nią
podejrzliwość. Wmawiając normalnym ludziom stereotypy, sama posługuje
się pełnym fałszu stereotypem „przemocy w rodzinie”. Nikt i nic, co
związane z rodziną, nie jest poza podejrzeniami o niesprawiedliwość i
agresję – przekonują misjonarze-funkcjonariusze. „Zbawienną prawdę” o
„przemocy w rodzinie” w każdym zakątku kraju obwieszczają bowiem
właśnie policjanci na specjalnych konferencjach przypominających do
złudzenia dawne masówki.
Tymczasem konkretna osoba-dziecko – niebędąca abstraktem z jakiejś
konwencji – ku swojej pełni stopniowo się rozwija. Interwencja RPO
zmierza do ograniczenia tej wielkiej misji rodzica, którą jest właśnie
„rodzenie” dzieci do dojrzałości osobowej, którą jest kształcenie i
wychowanie. Ideologia przezierająca z wystąpienia rzecznika daje
konstytucyjnemu przepisowi o przymusie szkolnym pierwszeństwo przed
prawami rodziców zapisanymi w Ustawie Zasadniczej. Prawdę o człowieku,
odczytywaną w świetle życiowego doświadczenia przez kolejne pokolenia
rodziców, ma zastąpić w tym socjalizmie „obiektywizm, krytycyzm i
pluralizm”. Takie walory ma rzekomo genderowa ideologia, traktowana
przez rzecznika jako „wiedza” mogąca zastąpić rodzicielskie wychowanie.
Na to podwójne pomieszanie pojęć: ideologii z wiedzą i tej rzekomej
„wiedzy” ze sferą kształtowania sprawności moralnych (wychowania) –
zwracało już uwagę wielu komentatorów.
Przeciw podstawowym relacjom i obyczajowi
Równościowa agitacja, stereotyp „przemocy w rodzinie” i napiętnowanie
dyskryminujących rzekomo „kulturalnych wzorców” to elementy technologii
społecznej, obróbki, której poddaje się nas, aby przesunąć granicę
ingerencji państwa – w tym systemu edukacji – w sprawy rodziny. Patrząc
na sprawę w konkrecie szkolnej codzienności, mamy szczególne poczucie
absurdu. Szkoła według pomysłu rzecznika ma przykładać się (wybiórczo)
do zadań „wychowawczych”, odpędzając od nich rodziców (nosicieli
stereotypów).
Przecieramy oczy ze zdumienia i pytamy: czy to ta sama szkoła, która
nie radzi sobie z pierwszym swoim zadaniem – kształceniem, odsyłając
dzieci młodsze na długie godziny prac domowych pod kierunkiem… rodzica
i licząc, że te starsze przez… rodzica zostaną wysłane na korepetycje?
Patrząc z perspektywy makro (w skali dziejów cywilizacji): kolejne
zdumienie. Mami się nas równościową szczęśliwością na skutek destrukcji
klasycznej rodziny, a przecież są to podstawowe relacje, których
rozwój, zdaniem historyków, ma charakter… państwotwórczy! Tylko
społeczeństwa z wyemancypowaną rodziną tworzyły rozwinięte państwa.
Zatem III RP poprzez stanowisko Ireny Lipowicz przyczynia się do
demontażu własnych fundamentów. Polska ma ochoczo dołączyć do losu
społeczeństw przemienionych w ponowoczesne hordy, nie zważając na losy
Sparty, bolszewii i współczesnego Zachodu – ich antyrodzinne
samobójstwo.
Niezwykle ważne sprawy ról społecznych w naszej
chrześcijańsko-klasycznej tradycji rozstrzyga tymczasem obyczaj
narodowy, podlegający stałej korekcie w imię ciągłego rozeznawania
dobra i zła. Mamy w nim wzorzec szarmanckich, rycerskich mężczyzn i
dzielnych kobiet, nierzadko niezwykle samodzielnych. W obliczu
wojennych lub powstańczych zaangażowań mężczyzn, ich zsyłek lub
emigracji macierzyńskie i opiekuńcze Polki stawały się zarządczyniami
dóbr i poddanych, mając za wzór choćby polskiego króla – św. Jadwigę.
Wychowanie w miłości ojczystej mowy i starożytnej klasyki – sławiących
zgodnie rozumną wolność, w miłości sprawy publicznej i w miłości Boga –
łączyło zgodnie Polki i Polaków kolejnych pokoleń. Tak się dzieje i
dziś poprzez pielęgnowanie szkolnictwa katolickiego, rozwój nauczania
domowego czy wpływanie na szkoły samorządowe.
Pokrętne stanowisko rzecznika praw obywatelskich w sprawie programu
„Równościowe przedszkole” w swojej istocie jest skierowane przeciwko
człowiekowi (dzieciom i rodzicom), przeciwko podstawowym relacjom
społecznym, przeciwko narodowemu obyczajowi. Wniosek Fundacji Rzecznik
Praw Rodziców o odwołanie z urzędu Ireny Lipowicz jest jedynym
racjonalnym wyjściem z zaistniałej sytuacji. Szlak przetarły już
Katarzyna Hall i Krystyna Szumilas.
37. Socjalizm w przebraniu nauki. Autor: Prof. Peter Redpath, tłumaczenie: ks. dr Paweł Tarasiewicz
Autor jest rektorem Adler-Aquinas Institute w USA, byłym członkiem New
York Press Club. Wykład wygłoszony podczas XIII sympozjum „Przyszłość
cywilizacji Zachodu”, które podjęło temat „Jan Paweł II wobec
totalitaryzmów”, KUL, 12 maja 2014 r.
Wśród niczego
niepodejrzewających studentów na Zachodzie rozpowszechniane są
metafizyczne zasady oświecenia, podszywające się pod różne teorie
wiedzy i wspaniałe historyczne systemy świadomości (jak np. russoizm,
kantyzm, heglizm czy marksizm).
http://naszdziennik.pl/wp/78072,socjalizm-w-przebraniu-nauki.html
Zanim przejdę do wykładu, chcę wyrazić moją radość z powrotu do
Polski i możliwości wystąpienia na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim
podczas tego szczególnie ważnego sympozjum poświęconego Janowi Pawłowi
II i totalitaryzmom. Sympozjum to jest znaczące z dwóch powodów: po
pierwsze dlatego, że Jan Paweł II rozumiał, być może lepiej niż
ktokolwiek z jemu współczesnych, jak istotny związek zachodzi między
rozumieniem nauki przez organa polityczne a kulturą przez te organa
propagowaną; po drugie dlatego, że swoje rozumienie tego związku w
dużej mierze zawdzięczał Papież wpływom lubelskiej szkoły tomistycznej
i osoby o. Mieczysława Alberta Krąpca.
Moim zdaniem, przez
znaczną część XX i XXI wieku większość zachodnich szkół wyższych i
uniwersytetów pełniła i nadal spełnia funkcje obozów reedukacji
socjalistycznej, posiadających przeważnie nieuświadomione skłonności do
rozpowszechniania wśród niczego niepodejrzewających studentów
metafizycznych zasad oświecenia, podszywających się pod różne teorie
wiedzy i wspaniałe historyczne systemy świadomości (jak np. russoizm,
kantyzm, heglizm czy marksizm).
Bajki rewolucjonistów
W
rozumieniu klasycznym metafizyka jest królową nauk, ponieważ odkrywa
przed nami to, co większość ludzi zwykle nazywa prawdą
zdroworozsądkową, czyli powszechnie znaną przez wszystkich ludzi (z
wyjątkiem oczywiście wielu pracowników naukowych, przedstawicieli
administracji akademickiej i utopijnych polityków socjalistycznych)
normą prawdziwości, przy pomocy której oceniamy wszystkie inne sposoby
poznania, łącznie z akademickimi dyscyplinami i naukami. Przykładem
takiej zdroworozsądkowej prawdy jest to, że coś, co istnieje, nie może
jednocześnie nie istnieć, że rzeczy, które nas otaczają, mają swoją
naturę (czyli zbiór wewnętrznych przyczyn, które organizując rzeczy,
nadają im ich własną tożsamość), że nasze poznawcze władze są
wiarygodne na tyle, aby umożliwić nam poznanie tych rzeczy i przyczyn,
które organizują je od wewnątrz, oraz że to, co jest prawdziwe, nie
może być jednocześnie fałszywe.
W XX wieku na niemal całym
Zachodzie klasyczne nauki metafizyczne, takie jak te, które przed
chwilą opisałem, zostały odrzucone i zastąpione metafizycznymi
baśniami, stworzonymi głównie przez architektów rewolucji francuskiej.
Według tych luminarzy, metafizyka nie jest nauką ani o
zdroworozsądkowej prawdzie o naturach rzeczy, ani o ludzkich władzach
poznawczych, które pozwalają nam te natury zrozumieć. Ich zdaniem,
metafizyka jest „historią” (jak nazwałby ją Kant, Hegel czy Marks) o
wyłanianiu się ludzkiej świadomości na drodze przejścia od
wcześniejszych etapów zniewolonej świadomości religijnej, która błędnie
utożsamia prawdę z intelektualnym aktem rozumienia wewnętrznej
organizacji tworzącej naturę rzeczy, do wieku czystego rozumu, w którym
prawda odnajduje swoje ostateczne rozumienie jako istotna właściwość
NAUKOWO OŚWIECONEJ OGÓLNEJ (tzn. socjalistycznej) WOLI.
W tej
metafizycznej fantazji utopijnego socjalizmu całość nauki jest
podzielona na dwie części: na nauki o człowieku (czyli nauki społeczne,
składające się z różnych wersji tej historycznej bajki o ludzkiej
świadomości, którą przed chwilą opisałem) oraz na nauki o fizycznym
wszechświecie, o możliwości zastosowania matematyczno-fizycznych teorii
o fizycznym wszechświecie w celu zmuszenia natury do uległości wobec
pragnień ludzkiej woli.
Pochód socjalizmu
Z uwagi na
swoją wyjątkową pozycję w sowieckim bloku, głównie pod wpływem o.
Krąpca i lubelskiej szkoły tomistycznej, studenci KUL byli w większości
wolni od tej propagandy występującej w przebraniu nauki i od
konieczności tolerowania wydziałów nauk społecznych i tzw. socjologów,
którzy na tych wydziałach rzekomo nauczali. Biorąc pod uwagę niedawną
śmierć o. Krąpca, KUL w krótkim czasie prawdopodobnie podzieli ten sam
los, co większość zachodnich wyższych szkół i uniwersytetów. Prawdziwa
filozofia, nauka, zostanie usunięta i zastąpiona przez oświecone nauki
społeczne, w których intelekt, wola i emocje studentów nie będą już
wychowywane do aktywności i dociekliwości w rozumieniu sposobów
osiągania szczęścia. Zamiast tego intelekt będzie urabiany do
pasywności i bezkrytyczności, a wola i emocje studentów stymulowane,
zwłaszcza poprzez pomnażanie codziennych komunikatów informacyjnych, do
zrezygnowania ze swoich starych, nietolerancyjnych sposobów myślenia i
przyjęcia oświeconych, tolerancyjnych poglądów należących do
oświeconych, pełnych troski i wrażliwości socjologów.
Mówiąc
krótko, uważam, że cała nowożytna i współczesna nauka, tak jak jest ona
potocznie rozumiana i powszechnie propagowana wśród studentów
zachodnich wyż- szych szkół i uniwersytetów, jest nierozerwalnie
połączona i zasadniczo zależna od utopijnego socjalizmu, będącego
historyczno-politycznym substytutem metafizyki, którego zadanie polega
na usprawiedliwianiu fałszywego twierdzenia, iż wszelka prawda jest
zawarta w szeroko rozumianej nauce nowożytnej. Twierdzę również, że
jeżeli ten metafizyczny bałagan nie zostanie rozszyfrowany i zwalczony,
to niczym epidemia rozprzestrzeni się w polskich instytucjach
edukacyjnych i kulturalnych, dokładnie tak, jak uczynił to na
pozostałym obszarze Zachodu.
Zaćmienie rozumu
Aby
przeciwdziałać rozwojowi tego metafizycznego i moralnego nieładu,
wszyscy przedstawiciele Zachodu muszą zrozumieć, że w dobie
współczesnej, głównie pod wpływem architektów rewolucji francuskiej i
ich najbardziej zagorzałych uczniów, statystyczny mieszkaniec Zachodu
nie uważa już prawdy za właściwość intelektu. Dzisiaj statystyczny
mieszkaniec Zachodu ma tendencję do identyfikowania prawdy z
właściwościami matematycznie, socjalistycznie i mechanicznie
kontrolowanej woli. Poza tym nauka nie jest już uważana za sprawność
ludzkiej duszy, za intelektualno-moralną cnotę. Zamiast tego gwałtowne,
mechaniczne nakazy i zakazy wydawane przez scentralizowanych
biurokratów, specjalistów od liczb, zmierzają do zajęcia miejsca nauki
jako cnoty intelektualno-moralnej.
Prawdziwość powyższego
twierdzenia potwierdzają słowa wielkiego fizyka Alberta Einsteina z
jego artykułu pt. „Obowiązki naukowca”, w którym zauważył on, że
współcześni uczeni padli ofiarą niewolniczej zależności od świata
polityki.
Przyczyna, dla której współczesny fizyk ma z
konieczności predyspozycję do bycia zniewolonym, jest łatwa do
zrozumienia. Kiedy bowiem zastąpimy intelektualno-moralną cnotę, jako
główną, bezpośrednią, wewnętrzną zasadę nauki o człowieku, przez
socjalistycznie oświeconą i matematycznie regulowaną aktywność woli,
wówczas to, co było prawdziwą nauką, zostaje zupełnie oddzielone od
naturalnego dążenia do dobrego człowieczeństwa, do ludzkiego szczęścia
i jest w pierwszej kolejności podporządkowane arbitralnym układom
utopijnych socjalistów, a w konsekwencji: szczerym, oświeconym
uczuciom, które pewna samozwańcza elita intelektualna (złożona np. z
socjologów, prezydentów i polityków) zgadza się podzielać.
Tego
rodzaju nauką ludzie nie mogą być zainteresowani w sposób naturalny.
Nauka i „naukowo oświecona wolność” muszą być nam narzucone, wbrew
naszym naturalnym predyspozycjom, przez zbiorowe polityczne „fiat”,
przez zbiorowo określone i matematycznie regulowane mechanizmy przymusu
i bezpardonowej propagandy medialnej.
Nowy porządek świata
W
trakcie usuwania prawdy z intelektu i przenoszenia jej w sferę
socjalistycznej woli-mocy (czyli woli socjalistycznie oświeconej i
matematycznie kontrolowanej), musi zajść dramatyczna zmiana w sferze
instytucji edukacyjnych. Tradycyjne sztuki wyzwolone powstały przede
wszystkim na potrzeby filozofii spekulatywnej, zwłaszcza metafizyki,
czyli tych sprawności poznawczych, które najskuteczniej uwalniają
człowieka od niewiedzy i propagandy. Natomiast szkolenie woli do
posłuszeństwa oświeconym despotom, do poddania się propagandzie, nie
jest zgodne z tym, do czego przeznaczone są tradycyjne sztuki
wyzwolone, filozofia klasyczna, a zwłaszcza metafizyka. Szkolenie to
jest jednak tym, czego domagają się oświecone uczelnie nowego porządku
światowego.
Celem tego szkolenia jest „tolerancja”, która ma
niewiele wspólnego z klasycznie pojętą moralnością. Tolerancja ta nie
jest kategorią moralną w klasycznym tego słowa znaczeniu. Nie ma ona
nic wspólnego z klasyczną moralną cnotą sprawiedliwości, którą ktoś
narusza, kiedy traktuje inną osobę w sposób występny. W swoim
socjalistycznie oświeconym rozumieniu „tolerancja” jest metafizyczną,
hermeneutyczną jakością szkolenia woli i ludzkich emocji, z którymi
wola jest dziś głównie utożsamiana (i gdzie została przeniesiona
prawda, a wraz z nią także nauka), szkolenia do biernego akceptowania
wszystkiego, co utopijni socjaliści (którzy jako jedyni determinują
naukę, prawdę i wolność) mówią nam o rzeczywistości, a zwłaszcza o tym,
jak czytać historię i rozumieć politykę.
Jest tak, ponieważ w
nowym porządku świata metafizyka jest zredukowana do jakości woli,
która chętnie akceptuje narracje (baśnie) utopijnych socjalistów, że
całość nauki jest historycznie ustopniowanym projektem wyłaniania się
ludzkiej świadomości i wolności z zacofanych stanów religijnych i ich
przejścia na poziom oświeconych stanów wszechobecnego uczucia, miłości
dla utopijno-socjalistycznej wizji ludzkości. I nie ma
usprawiedliwienia dla bigotów, dla tych, którzy nie akceptują tej
narracji.
W tym nowym porządku świata nie ma miejsca na
klasycznie zorientowane akademie sztuk wyzwolonych, na uniwersytety
takie jak KUL czy szkoły takie jak lubelska szkoła tomistyczna. Z
perspektywy nowego porządku świata takie instytucje są zacofane,
nienaukowe, średniowieczne. Ten nowy, globalny system „oświeconych”
szkół i uczelni potrzebuje instytutów zawodowo uczących tego, jak
osiągnąć sukces, oczywiście sukces w sensie utopijno-socjalistycznym.
Najważniejsza zasada
Niestety
żadna wiedza, która rezygnuje z poszukiwania mądrości i duchowego
rozwoju osoby poznającej, nie może być nauką. Taka wiedza jest głupotą.
Jeżeli nauka ma być systemem społecznym, powstałym na fundamencie
podzielanych uczuć utopijno-socjalistycznej elity, i jeżeli nauka ta ma
poprzedzać posiadanie prawdy i wolności oraz zdolność do błędu i
kłamstwa, to łatwo możemy zrozumieć, dlaczego ten fałszywy sposób
myślenia prowadzi do surrealistycznych aktów masowej zbrodni: do
wychodzenia na ulice z pistoletem w ręce i strzelania na chybił trafił
do tłumu; do rozbijania samolotów o World Trade Center w Nowym Jorku
czy do bombowych ataków samobójczych…
Jeżeli żaden indywidualny
człowiek nie posiada prawdy i wolności, jeżeli prawda i wolność
polegają na społeczno-systemowych uczuciach oświeconej woli ogólnej, to
miał rację Pelagiusz, mówiąc, że nikt z nas nie nosi w sobie skutków
grzechu pierworodnego. Wszelkie zło, które dana osoba może popełnić,
jest czymś całkowicie zdeterminowanym i spowodowanym przez zachodni
system społeczny i w ogóle Zachód. Jeżeli tylko uczeni i ich oświecona
wola posiadają prawdę i wolność, to tylko uczeni są przyczyną
wszelkiego kłamstwa, wszelkiego zła, wszystkich form zniewolenia.
Aby
bowiem skłamać, czyli odmówić powiedzenia prawdy, lub popełnić inne zło
moralne, czyli odrzucić wybór dobra, dana osoba musiałaby najpierw znać
prawdę i dobro. A jeżeli tak, to jedyną przyczyną wszelkiego
nowożytnego zła, Wielkim Szatanem, musi być zachodni „system”
społeczny, jako pierwsza zasada całej nowożytnej nauki i naukowej
kultury. Dlatego też strzelanie na ślepo do tłumu i atakowanie Zachodu
przez muzułmańskich ekstremistów stają się całkowicie zrozumiałe, mają
logiczny sens.
Mówiąc właściwie, ludzka siła, siła ludzkiej
nauki, nie jest brutalną siłą zwierzęcą, ani też przemocą wobec matki
natury. Nie jest siłą słonia w składzie porcelany. Nie polega na
rozstawianiu ludzi po kątach, ani na zdolności przymuszenia natury do
wyjawienia swych sekretów – jak uważał Franciszek Bacon. Siła ludzkiej
nauki polega nie na despotyzmie, lecz na współdziałaniu z naturą rzeczy
tak, aby ta ujawniła swoje tajemnice. Nie jest ona makiawelizmem
stosowanym wobec fizycznego wszechświata, nawet jeśli miałby on być
pokierowany szczerym oświeceniowym uczuciem.
Wielkie oszustwo
Nowoczesny
socjalizm nie jest ani polityczną, ani ekonomiczną teorią, która
generuje naukowy pozytywizm. Nowoczesny socjalizm, czyli socjalizm
utopijny, jest przede wszystkim metafizyczno-historyczną baśnią o
stopniowej ewolucji ludzkiej świadomości z zacofanych stanów
religijnych, a także świadomości filozoficznej, która usiłuje
racjonalnie uzasadnić współczesny redukcjonizm naukowy przez wyparcie
prawdziwego opisu postępu naukowego, który jest konsekwencją naturalnej
skłonności człowieka do wyzwalania się z ignorancji na drodze
doskonalenia sprawności poznawania przyczyn wyższych. Nierozpoznanie
tego, czym jest nowoczesny socjalizm (tego, że jest on metafizycznym, a
nie gospodarczym czy politycznym, oszustwem, które od wieków jest
główną przyczyną nowoczesnych totalitaryzmów), jest jednym z
najbardziej niebezpiecznych błędów popełnionych przez współczesną
kulturę zachodnią.
Mam nadzieję, że moi koledzy z lubelskiej
szkoły tomistycznej będą nadal walczyć z tym błędem, również – jak
wielokrotnie czynił to Papież Jan Paweł II – przy pomocy nowych
medialnych możliwości obejmujących swym zasięgiem cały świat. Jedną z
takich możliwości jest przygotowanie sfilmowanych wykładów i włączenie
ich w program akademicki oferowany przez telewizję i internet w takich
uczelniach, jak np. Holy Apostles College and Seminary w USA, z którą
to sam od niedawna współpracuję. Mam nadzieję, że moja propozycja
znajdzie pozytywny oddźwięk. Bądźmy wytrwali w tej walce o dobrą sprawę.
38. Duże kroki Małych Stópek
Fenomen największych w Polsce marszów dla życia, a także
powstania w Szczecinie prężnego środowiska pro-life ks. Tadeusz
Kancelarczyk wiąże z poważnym potraktowaniem młodzieży i wykorzystaniem
jej energii i entuzjazmu w myśl zasady, że młodzi ludzie bardziej chcą
działać niż słuchać.
http://naszdziennik.pl/wp/78070,duze-kroki-malych-stopek.html
39. Klejnot polskości (Pani red. Elżbieta Tomczak zachęca do ponownej lektury Pana Tadeusza)
Książka ta z pewnością uczy i
fascynuje. Uczy miłości do Ojczyzny, nie pozwala zapomnieć o jej
przeszłości, traktuje o rzeczach niezmiennych, nieprzemijających i
ciągle aktualnych. Są nimi: miłość do Ojczyzny, niezachwiane dążenie do
niepodległości, wiara w Boga i nadzieja na wyzwolenie kraju – Elżbieta
Tomczak zachęca nas do ponownej lektury „Pana Tadeusza” A.
Mickiewicza.
http://naszdziennik.pl/wp/77882,klejnot-polskosci.html
40. 8 zagrożeń przed którymi chroni edukacja klasyczna. Autor: Dariusz Zalewski
Dariusz
Zalewski przypomina, że edukacja klasyczna bardzo przydaje się w życiu.
Dzięki edukacji klasycznej chronimy nasze dziecko przed:
1. uleganiem propagandzie politycznej
2. podatnością na reklamy
3. pseudowiedzą
4. analfabetyzmem językowym
5. bezrobociem
6. trudnościami z wysławianiem się i argumentacją
7. prymitywizmem kulturowym i moralnym
8. poczuciem bezsensu życia
http://www.edukacja-klasyczna.pl/8-zagrozen-ktorymi-chroni-edukacja-klasyczna
Edukacja klasyczna, wbrew temu co się uważa, jest bardzo przydatna
życiowo. Dzięki niej otrzymujemy odpowiedź na najważniejsze pytania,
np: jaki jest sens życia i w jaki sposób dążyć do jego
urzeczywistnienia? Czy można sobie wyobrazić coś bardziej praktycznego?
Znalezienie odpowiedzi na powyższe pytania odpowiednio orientuje życie i daje motywację do działania. Ale nie tylko to.
Wspomniany typ edukacji wyposaża także w wiele innych praktycznych umiejętności.
Dzięki tym umiejętnościom chronimy nasze dziecko przed:
1. … uleganiem propagandzie politycznej
Zrozumienie procesów rządzących historią, znajomość „przepływu idei”
plus sprawne i logiczne myślenie, pozwala skutecznie rozpoznać
agitatorów politycznych, którzy tylko mącą ludziom w głowach, od
polityków, którzy kierują się „dobrem wspólnym” (jeśli oczywiście tacy
w ogóle się znajdą) .
2. … podatnością na reklamy
Silny charakter, sprawne dowodzenie sobą, panowanie nad zachciankami,
sprawia, że dana osoba tak łatwo nie ulega także propagandzie
konsumpcyjnej.
3. …pseudowiedzą
Wykształcenie klasyczne wyposaża w wiedzę sprawdzoną, opartą nie na
tym, co przemijalne, co odchodzi wraz z epoką i władcami panującymi nad
ośrodkami propagandy i szkolnictwem, ale na tym, co przetrwało próbę
czasu. Otwiera tym samym na kulturę, na lepsze rozumienie procesów
rządzących historią, duchem ludzkim, ideami. Słowem – otwiera na
prawdę, a nie na pseudowiedzę.
4. …analfabetyzmem językowym
Łacina zawiera wiele słów, które weszły do współczesnych języków,
głównie romańskich. Jej znajomość sprawia, że nie tylko rozumiemy obco
brzmiące słowa w języku polskim, ale także łatwiej jest nam się uczyć
nowożytnych języków obcych.
5. … bezrobociem
Tutaj wielu się zdziwi. Uważa się bowiem, że klasyczne wykształcenie
jest tylko fanaberią, za którą trzeba będzie płacić bezrobociem. Jednak
sprawny i realnie myślący umysł bardzo łatwo dostosuje się do
rzeczywistości w kontekście zmieniającego się rynku pracy. Będzie
wiedział gdzie szukać nowej wiedzy, jak się dokształcać i
przekwalifikowywać zawodowo, bo będzie posiadał ogólne narzędzia, które
wykorzysta w tych zadaniach.
6. … brakiem wysławiania i argumentacji
Podstawą klasycznego wykształcenia jest retoryka. Dzięki niej młody
człowiek zdobywa umiejętność przemawiania oraz argumentacji w dyskusji.
Dzisiaj wielu ludzi nie potrafi się wysłowić, duka jakieś niezrozumiałe
słowa, mówi podwórkowym slangiem,
7. … prymitywizmem kulturowym i moralnym
Akcent na wychowanie cnót niemal automatycznie uwalnia od prymitywizmu
i wulgarności. Gdy młody człowiek nie będzie kłamał, używał
wulgaryzmów, kradł, oszukiwał, zdradzał, będzie automatycznie kimś o
kim można powiedzieć, że reprezentuje pewien poziom moralny
8. … bezsensem życia
Zgodnie z tym, o czym wspomniałem na wstępie dziecko odnajdzie
odpowiedź na najważniejsze pytania: o Boga, sens życia itd. Są to
pytania, które decydują o jakości życia, o motywacji do działania,
punktach oparcia i orientujących na drogach życia.
© Wszelkie prawa zastrzeżone
41. KUL w czasach zarazy. Autor: ks. Prof. Andrzej Maryniarczyk
Widział, że oficjalnemu upadkowi systemu komunistycznego w Polsce nie
towarzyszy transformacja intelektualna Polaków – o wielkości i
zasługach o. prof. Mieczysława Krąpca mówi ks. prof. Andrzej
Maryniarczyk, kierownik Katedry Metafizyki KUL.
http://naszdziennik.pl/mysl/78167,kul-w-czasach-zarazy.html
Z ks. prof. Andrzejem Maryniarczykiem, kierownikiem Katedry Metafizyki
Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II, rozmawia Adam
Kruczek
Jak Ksiądz Profesor sytuuje osobę i dzieło śp. ojca prof. Mieczysława Alberta Krąpca w perspektywie powojennych dziejów Polski?
– Moim zdaniem, należy on – obok Prymasa Tysiąclecia kard. Stefana
Wyszyńskiego i św. Jana Pawła II – Karola Wojtyły – do trzech głównych
postaci, które najbardziej zaważyły na naszym życiu
społeczno-kulturowo-religijnym po II wojnie światowej. Łączy ich m.in.
to, że wszyscy trzej działali w skrajnie trudnych warunkach i sprostali
powierzonym zadaniom. Proszę zauważyć, Ksiądz Prymas został postawiony
przez komunistów wobec groźby likwidacji Kościoła w Polsce. Jego
umiejętność prowadzenia pertraktacji i mądrej polityki wobec nich
sprawiła, że potrafił ocalić Kościół i dzięki temu dać społeczeństwu
jakieś duchowe, ale i instytucjonalne oparcie w czasach totalitaryzmu.
Ojciec Krąpiec został w 1970 r. postawiony na czele KUL, gdzie budowana
była baza Kościoła i katolickiej inteligencji, w sytuacji gdy
uniwersytet był przez władze reżimu komunistycznego skazany na
unicestwienie – materialne, naukowe i kadrowe. W sytuacji wydawało się
beznadziejnej jego umiejętność prowadzenia polityki uniwersytetu wobec
władz sprawiła, że uczelnia ocalała i dzięki temu społeczeństwo
otrzymało bazę formowania katolickiej inteligencji. Zdecydowana
większość dzisiejszych biskupów to absolwenci KUL. Również św. Jan
Paweł II został wybrany na Papieża, gdy wydawało się, że Kościół
skazany jest na obumarcie. I znów jego umiejętność prowadzenia dialogu
ze współczesnym światem i z jego niechętną chrześcijaństwu kulturą
sprawiła, że Kościół jakby otrzymał nowy impuls, poderwał się i jakby
zaczął żyć nowym życiem.
Te trzy wybitne postacie żyły obok siebie, spotykały się, prowadziły
wspólny namysł nad tą sytuacją kulturowo-społeczną i kościelną, w
jakiej przyszło im działać i, ba, wspólnie działały.
Karol Wojtyła wraz z ojcem Krąpcem
współtworzyli niezwykłe filozoficzne dzieło w postaci Lubelskiej Szkoły
Filozoficznej. Jaką rolę odegrała ta szkoła w okresie zmagań Kościoła i
Narodu z komunizmem?
– Ta szkoła zrodziła się w kontekście tej sytuacji
społeczno-kulturowej, jaką przyniósł panujący powszechnie i sprowadzony
do oficjalnej państwowej ideologii marksizm. Ponieważ marksizm
nabudowany był na pozytywizmie, a więc na takim systemie myślowym, w
którym za naukowe i realnie istniejące uznawano tylko to, co jest
empirycznie potwierdzalne, wszystkie inne koncepcje nazywane były
idealizmem. Lubelska Szkoła Filozoficzna powstaje jako takie antidotum
na ten typ myślenia. Mocno podkreślano w niej, że jest to szkoła
filozofii właśnie realistycznej. Akcentowano mocno, że filozofia ta
wychodzi od doświadczenia świata, a nie jego objawienia, co mogło
umożliwić dyskusje z marksizmem. Aby obalić zarzut nienaukowości,
obudowano tę filozofię potężną aparaturą metodologiczno-logiczną. Tak
uzbrojona filozofia była przygotowana do dyskusji z marksizmem, ale cóż
to mógł być za dialog, skoro marksizm był administracyjnie wprowadzony
na wszystkie państwowe uczelnie.
Rozpowszechniane są pogłoski o rzekomym konflikcie między ojcem Krąpcem a Karolem Wojtyłą na gruncie akademickim.
– Nie polegają one na prawdzie. U podstaw tej szkoły byli Stefan
Swieżawski, Jerzy Kalinowski, o. Mieczysław Krąpiec, ks. Stanisław
Kamiński i do nich doszedł ks. Wojtyła, który zajmował się etyką,
stanowiąc bardzo ważny element szkoły. Widział on potrzebę zbudowania
bazy do uprawiania etyki w postaci antropologii i to właśnie na KUL
dobudowywał ją do swojej etyki. Zachowała się korespondencja, w której
Wojtyła dziękuje Krąpcowi za pracę „Ja człowiek”, którą – jak pisze – z
zainteresowaniem studiuje. Zresztą w opublikowanej dyskusji nad pracą
Wojtyły „Osoba i czyn” wypowiedź Krąpca jest bardzo pozytywna.
Oczywiście byli na KUL filozofowie podchodzący krytycznie do ujęć
filozoficznych ks. Wojtyły, ale nie należał do nich o. Krąpiec.
Podobnie całkowicie nieprawdziwa jest pogłoska, jakoby o. Krąpiec jako
rektor blokował profesurę ks. Wojtyły. Było wręcz odwrotnie, o czym
zaświadczał ks. prof. Andrzej Szostek, który wraz z ks. prof. Tadeuszem
Styczniem był osobiście wysłany do Krakowa przez o. Krąpca w tej
sprawie.
Ostatnim wielkim dokonaniem ojca
Krąpca, dziełem, nad którym dosłownie dokonał życia, była encyklopedia
filozofii. Jak tłumaczył konieczność podjęcia tego dzieła?
– On widział, że oficjalnemu upadkowi systemu komunistycznego w Polsce
nie towarzyszy transformacja intelektualna Polaków. Komunizm nie tylko
doprowadził Polskę do ruiny materialnej, nie tylko zadał jej wielkie
rany moralne, ale przede wszystkim zniszczył ją kulturowo. Polegało to
na zniewoleniu myślenia (homo sovieticus). Aby odwrócić ten trend
kulturowej dewastacji, należało, zdaniem o. Krąpca, wyzwolić w Polakach
myślenie. Jedynym narzędziem zdolnym do tego wyzwolenia jest filozofia
jako sposób poznania świata i człowieka, a nie tworzenia go na obraz
wydumanej ideologii, jak to czynili i czynią marksiści. Stąd pojawiła
się idea Powszechnej Encyklopedii Filozofii jako bazy do odbudowy
polskiej humanistyki na miarę wolnej Polski. Pomysł zrodził się w
latach 1995-1996, a pierwszy tom został wydany w milenijnym 2000 r. i
był dedykowany Janowi Pawłowi II jako największemu z synów Narodu. I tu
dały o sobie znać ogromna erudycja o. Krąpca, a także jego talenty
organizacyjne, dzięki którym potrafił skupić wokół encyklopedii grono
współpracowników, a także zdobyć fundusze przy minimalnym wsparciu
instytucji państwowych. Tak powstało ważne dzieło dla naszego Narodu,
ale jednocześnie dla Kościoła, gdyż jak naucza w encyklice „Fides et
ratio” św. Jan Paweł II, chrześcijaństwo potrzebuje rozumu, a rozum
potrzebuje wiary. Dopiero w tym kontekście możliwy jest rozwój
człowieka.
Wracając do mrocznych czasów PRL. Jak ojcu Krąpcowi udało się uratować KUL?
– Przede wszystkim musiał poradzić sobie z kwestią finansową. Gdy
został rektorem, nad KUL „wisiało” ogromne zadłużenie wynikające z
drakońskich i niemożliwych do udźwignięcia podatków nakładanych na
uczelnię przez państwo. Według szacunków władz wartość KUL wynosiła 8
mln zł, a kwota zaległych podatków była o milion wyższa, sięgała 9 mln
złotych. Władze weszły już na hipotekę uczelni, zablokowały jej konta,
uniemożliwiły remonty, czekając na moment, aby zamknąć uczelnię ze
względów bezpieczeństwa. Poczyniono już nawet plany architektoniczne
zagospodarowania terenu po KUL. Ojciec Krąpiec poruszył niebo i ziemię,
odwoływał się do najwyższych partyjnych instancji, by temu zapobiec.
Okazało się, że tym, którego w końcu przekonał, był członek Biura
Politycznego KC PZPR Franciszek Szlachcic, do którego udało mu się
dotrzeć. Gdy po powrocie z Warszawy widział wściekłość miejscowych
partyjnych notabli, którym pokrzyżował plany, zaczął im „naiwnie”
dziękować za rzekome poparcie jego misji w Warszawie. To były takie
czasy i takie relacje. Dzięki temu rozpoczęła się jakby nowa epoka dla
KUL, odbudowa materialna i rozbudowa. To jest jego olbrzymi wysiłek i
niewyobrażalny sukces.
Bez kontaktów z władzą byłoby to niemożliwe?
– Oczywiście, a on szukał wszelkich możliwości. Sięgał do osobistych
kontaktów z Kresowiakami, np. Andrzejem Werblanem, ówczesnym partyjnym
notablem. Dwa tygodnie starał się o dotarcie do ministra spraw
wewnętrznych Stachury, aby uzyskać od niego pozwolenie na
rozprowadzanie „cegiełek” na rozbudowę uczelni. To nie była wówczas
sprawa na telefon. Z ministerstwem szkolnictwa prowadził bardzo
intensywne pertraktacje, by powstrzymać „zwijanie” naukowe KUL. Trwał
bowiem postępujący proces zamykania przez władze pod różnymi pozorami
poszczególnych wydziałów. Tak było z wydziałami humanistycznymi,
prawem, psychologią, pedagogiką. Polityka komunistów zmierzała do tego,
by zostawić na uczelni filozofię i teologię i sprowadzić KUL do stanu
takiego większego seminarium. Ojcu Krąpcowi udało się temu zapobiec i
za jego 13-letniej kadencji rektorskiej powstały nowe wydziały,
reaktywowały się stare.
Kolejnym ogromnym problemem, z którym musiał się zmagać, były kadry
naukowe. Po to przecież powstał UMCS, żeby wchłonąć kadry KUL-owskie.
Czasem podstępem oferując większe zarobki, czasami w inny sposób.
Władze komunistyczne uniemożliwiały awans naukowy pracownikom KUL przez
blokadę stopni naukowych. Ojciec Krąpiec walczył o każdego profesora.
To za rektorowania ojca Krąpca KUL zaistniał w międzynarodowym kontekście, stało się o nim głośno na świecie.
– Tak, przyczyniło się do tego znakomite posunięcie wymyślone przez o.
Krąpca, aby wykorzystując kościelne i osobiste kontakty, ściągnąć na
inaugurację roku akademickiego na KUL jak największą liczbę ambasadorów
państw zachodnich. O KUL stało się głośno na świecie, wzrósł jego
prestiż naukowy i polityczny jako jedynego na wschód od Łaby ośrodka
wolnej myśli. Powstało wtedy nawet powiedzenie: „Od Berlina do Seulu
filozofia tylko w KUL-u”.
Próbuje się z tych osiągnięć czynić ojcu Krąpcowi zarzut działania w imię zasady „cel uświęca środki”.
– Nie, to nie było dążenie do celu za wszelką cenę. To była umiejętność
konsekwentnego prowadzenia dalekosiężnej polityki przez podejmowanie
rozważnych decyzji i trafianie do przekonania ludzi z aparatu
partyjnego. Uważał, że i po tamtej stronie można spotkać patriotów i
jak opowiadał, Szlachcica przekonywał argumentem, że na KUL kształci
się 80 proc. studentów pochodzenia chłopskiego.
Jak Ksiądz Profesor tłumaczy próby deprecjacji tej legendarnej wręcz dla KUL postaci, jaką jest ojciec Krąpiec?
– Ja bym nie sprowadzał tego do ataku na samą osobę ojca Krąpca. To
jest sposób ataku czy zanegowania pewnego typu myśli, filozofii,
kultury, który okazał się dla Kościoła, Polski i Narodu niezwykle
ożywczy zarówno w czasach PRL, jak i obecnie. Nieprzypadkowo to
uderzenie pojawiło się w przeddzień kanonizacji św. Jana Pawła II,
równolegle z próbami wystawienia szkalujących Karola Wojtyłę
billboardów, też jakoby opartych na jakichś materiałach bezpieki.
Czy nie jest to również próba
podważenia roli KUL jako ośrodka wolnej myśli przez sugerowanie, że
powstał z inspiracji sowieckiej i był niemal elementem totalitarnego
systemu?
– Oczywiście, to są naczynia połączone. Ale trzeba mieć na uwadze, że
uniwersytet, który zawsze był i będzie centrum formacji samodzielnej
myśli filozoficznej i społecznej, jest niezwykle istotnym elementem
Kościoła w Polsce. Prymas Wyszyński powtarzał ojcu Krąpcowi: uderzenie
w KUL jest sygnałem uderzenia za chwilę w Kościół. Zresztą to jest
szersze zjawisko, kiedy pewnym wielkim wydarzeniom w Kościele dziwnie
towarzyszą reakcje osłabiające ich wymowę. Proszę zauważyć, że gdy po
śmierci św. Jana Pawła II nastała w Kościele niezwykła atmosfera
poruszająca pozytywnie, zwłaszcza młodzież, natychmiast niczym riposta
wypłynęła sprawa rzekomej agenturalności ojca Konrada Hejmy, od czego
uruchomiony został cały łańcuch oskarżeń lustracyjnych polskiego
duchowieństwa, co jakby „przykryło” dobro, jakie się wówczas zrodziło w
Kościele. Takie przykłady można by mnożyć, a te ostatnie niejako
„towarzyszące” kanonizacji św. Karola Wojtyły z pewnością nie będą
ostatnimi. Nie zdziwiłbym się, gdyby za chwilę pojawił się atak na
osobę Prymasa Tysiąclecia. Tyle lat posługi, prowadzenia polityki,
rozmów z komunistami na różnych szczeblach – myśli pan, że nie da się
czegoś spreparować?
Ojcu Krąpcowi zarzucono, że prowadził z komunistami grę, którą przegrał?
– To jest całkowite nieporozumienie. Każdy rektor KUL, ba, nawet
proboszcz, ktoś, kto w PRL musiał coś załatwić, skazany był na rozmowy
z różnej maści funkcjonariuszami tamtego systemu. W sprawach
organizacyjnych było to MSW i jego filie, w sprawach politycznych –
partia. Nie było wówczas innych partnerów do rozmów, jeśli cokolwiek
chciało się załatwić. A rozmówcami księży byli, wiadomo, przeważnie
oficerowie służb. Oni czynili notatki, a czasem i użytek z tych rozmów,
oni klasyfikowali według swoich kryteriów rozmówców. Czynienie z tego
teraz po latach podstawy do oskarżenia kogoś o świadomą współpracę z
bezpieką jest olbrzymim nadużyciem. Ponadto budowana jest taka
absurdalna teza, że skoro ojciec Krąpiec obronił w tak trudnych czasach
KUL, rozmawiając z władzami, to nie był to efekt prowadzonej przez
niego roztropnej polityki, tylko dowód na uwikłanie i rolę tajnego
współpracownika. Tylko patrząc na efekty osiągnięte przez ojca Krąpca,
a więc uratowanie i rozwój KUL, można zapytać, kto tu tak naprawdę był
czyim współpracownikiem. Może to on miał po tamtej stronie swoich
tajnych współpracowników.
W czasie niedawnej sesji poświęconej
oskarżeniom pod adresem wielkiego rektora KUL wskazywał Ksiądz
Profesor, że była to już druga próba ataku na ojca Krąpca w wykonaniu
tego samego autora.
– Tak, wcześniej wydał on książkę poświęconą co prawda innej osobie,
ale w której odmalowany został konterfekt o. Krąpca jako filozofa
średniej klasy, zajętego głównie sobą, a ponadto nacjonalisty
związanego z Radiem Maryja i antysemity. To jednak nie wywołało
pożądanego efektu, więc dokonano drugiego podejścia, zmieniając
akcenty. Teraz o. Krąpiec okazuje się geniuszem filozoficznym i
organizacyjnym, ale dla kontrastu – donosicielem, a więc podejrzanym
moralnie. To dziś bardzo charakterystyczne, że gdy chce się jakiegoś
duchownego spostponować, to oskarża się go o antysemityzm albo o
współpracę z SB. Ważne jest, aby nie dać się uwieść przez tzw.
lustratorów, których celem jest niszczenie autorytetów przez zasianie
podejrzenia. Dobro bowiem, które za sprawą o. Krąpca zostało dokonane
dla KUL, polskiego Kościoła, Narodu i polskiej kultury, winno dodawać
sił w trudnych chwilach i zobowiązywać nas do jego pomnażania.
Dziękuję za rozmowę.
42. Przestańcie się lękać! Nowa książka Księdza Arcybiskupa Stanisława Wielgusa
Każda ideologia, każda doktryna i każda władza, która odrzuci Boga,
wcześniej czy później odrzuci też godność człowieka i podepcze
wszystkie jego prawa. Na rynku wydawniczym pojawiła się właśnie książka
„Przestańcie się lękać!”, która jest zapisem wywiadu rzeki z ks. abp.
Stanisławem Wielgusem.
http://naszdziennik.pl/wp/78176,przestancie-sie-lekac.html
Czy my jako chrześcijanie przegrywamy bitwę o Europę? Czy rewolucja
genderowa nie wydaje się bardziej niebezpieczna niż rewolucja francuska
i rewolucja bolszewicka razem wzięte? Czy niszczenia Kościoła nie
rozpoczyna się od niszczenia kapłanów? I wreszcie, dlaczego
właścicielom mediów nie chodzi o prawdę? To kilka z bardzo wielu pytań,
na które odpowiada ks. abp Stanisław Wielgus w najnowszej książce
„Przestańcie się lękać”.
To jest bardzo ważny głos w dyskusji na temat Polski, Europy, świata i
Kościoła w naszej Ojczyźnie. Na półkach księgarskich pojawiła się
właśnie książka „Przestańcie się lękać!”, która jest zapisem wywiadu
rzeki, jaki z ks. abp. Stanisławem Wielgusem przeprowadził Sebastian
Karczewski, publicysta „Naszego Dziennika”. W liczącej ponad 250 stron
publikacji arcybiskup-senior archidiecezji warszawskiej między innymi
po raz pierwszy od siedmiu lat publicznie odnosi się też do bolesnych
wydarzeń z przełomu 2006 i 2007 roku.
Chrześcijanin a wybory
– Chrześcijanom nigdy nie może być obojętne, kto i jakie prawo
ustanawia w ich kraju. Są zobowiązani domagać się od wybranych przez
siebie parlamentów, aby ustanawiały prawa zakorzenione w Dekalogu i
Ewangelii – podkreśla ks. abp Stanisław Wielgus w swojej najnowszej
książce. Jej wydanie zbiegło się w czasie z wyborami do Parlamentu
Europejskiego. I bardzo dobrze, gdyż ogólnie mówiąc, jest ona z jednej
strony przestrogą, a z drugiej zachętą, aby w swych decyzjach, także
wyborczych, nigdy nie akceptować kogoś, kto odrzuca Boga i Jego Prawo.
– Każda ideologia, każda doktryna i każda władza, która odrzuci Boga,
wcześniej czy później odrzuci też godność człowieka i podepcze
wszystkie jego prawa – podkreśla ks. abp Wielgus. Wskazuje, że nie
można wszystkiego, co w życiu najważniejsze, w tym swojego życia i
własności, oddać w ręce ludzi przypadkowych, pozbawionych jakichkolwiek
skrupułów moralnych, nawet gdyby wskutek złej ordynacji wyborczej byli
wybrani demokratycznie. – Przecież Hitler też był wybrany
demokratycznie – przypomina i ostrzega: Wyborcy muszą mieć świadomość,
że i oni będą odpowiedzialni za zło, które przyniosą niemoralne prawa
uchwalone przez wybranych przez nich parlamentarzystów.
Odważna diagnoza
Ci, którzy uniemożliwiając ks. abp. Wielgusowi objęcie urzędu
metropolity warszawskiego, myśleli, że raz na zawsze go uciszyli,
bardzo się mylili. – To jest człowiek wyjątkowej kultury duchowej i
intelektualnej. Z pozycji rozległej wiedzy filozoficznej, teologicznej
i historycznej potrafi bardzo celnie obnażać współczesne zagrożenia i
ideologie, które czasem w nowym opakowaniu pojawiają się i dziś –
zwraca uwagę w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” Sebastian Karczewski.
Jak wyznaje, prace nad książką trwały rok. Ksiądz arcybiskup każde
pytanie traktował z właściwą sobie powagą, porządkując poszczególne
kwestie i odnosząc je bardzo często do współczesnych realiów.
Książka stanowi ostatecznie swoiste świadectwo, którym pragnie
podzielić się kapłan, biskup i wybitny polski intelektualista, jakim
jest ks. abp Stanisław Wielgus. W publikacji mówi o Bogu, wierze i
„umiłowanym” Kościele Chrystusowym, ale w swoich rozważaniach pochyla
się nad osobą ludzką, rodziną, Narodem i Ojczyzną, kapłaństwem i
biskupstwem. Przypominając o fundamentach ludzkiego życia, porusza
między innymi tematy prawdy, wolności, prawa, moralności, polityki,
kultury, duszpasterstwa, ewangelizacji, wychowania, a także
uniwersytetów czy środków społecznego przekazu. W swoich odpowiedziach
ks. abp Wielgus nie ucieka się do modnych eufemizmów, lecz analizując
zagrożenia współczesnej cywilizacji, nie waha się nazywać ich po
imieniu, w sposób niezwykle jasny wskazując drogi wyjścia i właściwy
kierunek. Choć niejednokrotnie porusza tematy trudne i bolesne, przez
książkę przebija niezwykły optymizm, wynikający z bezgranicznego
zaufania Bogu Pasterza, któremu dane było doświadczyć tak wielkiego
cierpienia. Zapraszając do porzucenia lęku, ksiądz arcybiskp podkreśla,
że życie chrześcijan powinno stać się „nieustającym znakiem sprzeciwu
wobec panoszącego się zła”. – Brońmy się przed ateizmem i
dechrystianizacją naszego życia. Nikomu nie pozwólmy deptać Bożych
przykazań i Ewangelii. Przestańmy się lękać! Brońmy naszej katolickiej
wiary w naszym życiu i życiu naszych rodzin. I nie żyjmy jak poganie,
których bogiem stał się pieniądz, pogoń za przyjemnościami, rozpusta i
rozgłos medialny – podkreśla ks. abp Stanisław Wielgus.
Tajemnice zamachu
Szeroka tematyka podjęta w książce łączy się z odniesieniami do
wydarzeń z przełomu 2006-2007 r., gdy oskarżono ks. abp. Wielgusa o
współpracę ze służbami PRL i uniemożliwiono pełnienie urzędu
metropolity warszawskiego. W tym wymiarze książka „Nie lękajcie się”
jest swoistym dopełnieniem innej publikacji, odsłaniającej prawdę o
wydarzeniach sprzed ponad siedmiu lat: „Zamach na Arcybiskupa. Kulisy
wielkiej mistyfikacji”, wydanej w ubiegłym roku. – Kiedy zastanawiałem
się nad powodami tego ataku na moją osobę, doszedłem do wniosku, że być
może stanowiły je właśnie moje poglądy, być może moja patriotyczna
postawa, którą zajmowałem przez całe życie… Ktoś najwyraźniej uznał, że
w żadnym wypadku nie powinienem być arcybiskupem warszawskim – wyznaje
ks. abp Wielgus.
W dniach nagonki na arcybiskupa bardzo często oskarżano go o
karierowiczostwo. Padały słowa, że dla awansu zrobi wiele i tak
tłumaczono jego rzekomą współpracę z komunistycznymi służbami
bezpieczeństwa. To zupełne zakłamanie wizerunku ks. abp. Wielgusa.
Przykład? To Watykan zabiegał, aby został biskupem, a potem
arcybiskupem, czego na początku odmawiał. Już w 1992 r. np. ks. prof.
Stanisław Wielgus, wówczas rektor KUL, otrzymał od Jana Pawła II
nominację na biskupa sandomierskiego, której nie przyjął. – Po tym, jak
nie przyjąłem nominacji na biskupa sandomierskiego, byłem przekonany,
że sprawa biskupstwa, którego nigdy nie pragnąłem, już mnie zupełnie
nie dotyczy. Tymczasem w maju 1999 r. nuncjusz apostolski ponownie
wezwał mnie do Warszawy i przedstawił mi przekazaną z Watykanu
nominację na biskupa płockiego. Tym razem to już drugie wezwanie Ojca
Świętego uznałem za głos Opatrzności – wyznaje ksiądz arcybiskup. Ale
to nie wszystko. W 2004 r. w czasie wyborów na przewodniczącego KEP
ordynariusz płocki otrzymał dużo głosów. Jednak poprosił, aby w drugim
głosowaniu nie brano pod uwagę jego kandydatury. Podobnie było z
nominacją na metropolitę warszawskiego, na którą nie od razu się
zgodził…
W wywiadzie ks. abp Wielgus odnosi się też bezpośrednio do wydarzeń
związanych z rezygnacją z urzędu metropolity warszawskiego. – Pamiętam,
że w niedzielny poranek 7 stycznia 2007 r. wszystko było przygotowane
do ingresu. Sam również byłem do tej uroczystości przygotowany.
Tymczasem od rana, przed rozpoczęciem ingresu, następowały wydarzenia,
którymi byłem zaskoczony – wspomina ksiądz arcybiskup. Jakie to
wydarzenia, dlaczego ostatecznie nie doszło do ingresu? Odsyłam do
książki: „Nie lękajcie się”. Naprawdę warto.
tel. (22) 300 22 72, 884 799 760 www.veritatissplendor.pl
„Przestańcie się lękać!” – nowa książka ks. abp.
Stanisława Wielgusa do nabycia w wydawnictwie
Veritatis Splendor
ORAZ w księgarniach „Naszego Dziennika”:
w Warszawie, al. Solidarności 83/89, tel. (22) 850 60 20, e-mail: ksiegarnia.wawa@naszdziennik.pl
w Krakowie, ul. Starowiślna 49, tel. (12) 431 02 45, e-mail: ksiegarnia@naszdziennik.pl e-mail: zamowienia@naszdziennik.pl
43. Zawsze bądźcie gotowi. Autor ks. Paweł Siedlanowski
Zapominamy o
obecności Bożego Ducha i Jego mocy, siedmiorakich darach, które od
Niego otrzymaliśmy i zakopaliśmy głęboko w zakamarkach niepamięci.
Trzeba po nie sięgnąć, na nowo odkryć żywego Boga w Kościele, w drugim
człowieku, w sobie!
http://naszdziennik.pl/wp/78180,zawsze-badzcie-gotowi.html
Dla wielu współczesnych chrześcijan dzień Pięćdziesiątnicy,
zapowiedziany przez Jezusa i opisany przez apostołów, to niewiele
znaczący epizod. Podobnie jak przyjęty w młodości sakrament
bierzmowania. Ktoś tam coś tłumaczył, snuł teologiczne refleksje, mówił
o siedmiu darach Ducha Świętego, ale wydawało się to taką abstrak- cją!
Dziś kurz niepamięci przykrył wspomnienia. Słuchamy z zachwytem, a może
i z niedowierzaniem, jak młody Kościół się odmienił, gdy został
obdarowany mocą Ducha Bożego. Zazdrościmy siły i mądrości, które
pozwalały wyznawcom Chrystusa „uzasadnić ich nadzieję” w każdej
sytuacji życia – zapominając, że dokładnie to samo dwadzieścia wieków
później i my otrzymaliśmy. Rzecz w tym, że ów dar, zamiast być naszą
dumą, uzdalniać do działania, spoczywa głęboko zagrzebany w popiele
beznadziei i lęku.
– Proszę księdza, a wie ksiądz, że kiedyś byłem ministrantem! Jak byłam
mała, byłam bielanką i sypałam kwiatki podczas procesji Bożego Ciała!
Jeździłem kiedyś na oazy! – słyszałem od różnych osób. – A teraz jak
sobie radzicie? Jaka jest wasza wiara? – zapytałem. – Teraz, no wie
ksiądz, tak trudno to wszystko ogarnąć. Czasu nie ma. I lepiej nie
przyznawać się do tego, że jest się katolikiem. Taki ten świat
skomplikowany…
To nasza codzienność. Czujemy się jak sieroty po Jezusie, który,
owszem, żył kiedyś – wspominają Go Ewangelie, opowiadają o Nim w
kościele księża, w szkole – katecheci, ale nagle Go zbrakło i nie
wiadomo, co z tym zrobić. Zatrzymujemy się na etapie „kiedyś”, sądząc,
że to wystarczy. Żyjemy wspomnieniami z dzieciństwa. Bezradni i
nieumiejący poradzić sobie z codziennością, „dorosłą” wiarą dziś, tu i
teraz. Często mający dobre chęci, ale zarazem skazujący siebie na błogą
przeciętność i bezsiłę. Zapominający o obecności Bożego Ducha i Jego
mocy, siedmiorakich darach, które od Niego otrzymaliśmy i zakopaliśmy
głęboko w zakamarkach niepamięci.
Trzeba po nie sięgnąć, na nowo odkryć żywego Boga w Kościele, w drugim
człowieku, w sobie! Opowiedzieć o tym bez lęku innym. Stać się
świadkiem Zmartwychwstałego. Ażeby ci – jak pisze św. Piotr – którzy
oczerniają nasze dobre postępowanie w Chrystusie, doznali zawstydzenia
właśnie przez to, co nam oszczerczo zarzucają (por. 1 P 3, 15)
44. Rozsiewał dobro na wszystkich frontach
Ojciec uczył nas szacunku dla każdego człowieka i stworzenia, do
przyrody. Opowiadam wszystkim o tej biedronce, którą kazał mi podnieść
i położyć na listku, by nie zdeptać. Nawet takie drobne rzeczy były dla
niego ważne. Polecamy rozmowę z Zofią Pilecką-Optułowicz.
Przeczytaj cały artykuł z dzisiejszego Magazynu „Naszego Dziennika” pt. „OFICER BEZ SKAZY”:
http://naszdziennik.pl/mysl/78206,rozsiewal-dobro-na-wszystkich-frontach.html
45. Rotmistrz zdobywa młodzież
Pierwszy gdański Marsz Rotmistrza poprzedziła Msza Święta w kościele
św. Brygidy oraz koncert Andrzeja Kołakowskiego. Sprzed kościoła
uczestnicy – w większości młodzi ludzie – przeszli pod Dwór Artusa.
Hasło marszu brzmiało: „Trzeba dać świadectwo”.
Aby rozpropagować ideę marszu i zachęcić do udziału w nim,
organizatorzy urządzili dwa dni wcześniej pokaz filmu „Śmierć
Rotmistrza Pileckiego” w ramach naukowego „Koła przyjaciół wolności” na
Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Gdańskiego.
Przeczytaj cały artykuł z dzisiejszego Magazynu „Naszego Dziennika” pt. „OFICER BEZ SKAZY”:
http://naszdziennik.pl/mysl/78208,rotmistrz-zdobywa-mlodziez.html
46. Ossendowski – pisarz wyklęty
Tak jak w książce „Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów”
przemierzamy z narratorem wody Jeniseju, mongolskie stepy i otaczające
Urgię (czyli dzisiejszy Ułan Bator) góry, tak w „Leninie” prowadzi nas
Ossendowski przez obszary skrajnej nędzy, zbrodni, przemocy i krzywdy
fundowanej Rosjanom przez bolszewicką władzę. O Ferdynandzie
Ossendowskim pisze Magdalena Merta w cyklu CO WARTO CZYTAĆ.
http://naszdziennik.pl/mysl/78575,ossendowski-pisarz-wyklety.html
47. Są wychowawcami, ponieważ są rodzicami. Autor Ksiądz Biskup Stanisław Stefanek
Jak
daleko organizatorzy życia publicznego mogą ingerować w przestrzeń
życia rodzinnego? – pyta w cotygodniowym felietonie ks. bp Stanisław
Stefanek.
http://naszdziennik.pl/wiara-kosciol-w-polsce/78481,sa-wychowawcami-poniewaz-sa-rodzicami.html
Przeżywany czas egzaminów maturalnych stwarza szczególne okazje do
kontaktu rodzin z różnymi instytucjami, a zwłaszcza ze szkołą. Najpierw
ocena osiągnięć młodzieży, a potem planowane dalsze zadania dla
dorastającego człowieka, różne poziomy studiów czy miejsca pracy. Na
styku rodzina i instytucje wychowawcze istnieje wiele udanych,
wspierających się kontaktów, ale pojawiają się problemy czy wręcz
zgrzyty, a nawet kontrowersje.
Ta przestrzeń między życiem publicznym a domem rodzinnym została także
w rozmaity sposób zagospodarowana w czasie eurokampanii. Kandydaci
prześcigali się w różnych pomysłach, ogłaszali swoje programy, niekiedy
dosyć abstrakcyjne, byle tylko wyciągnąć z domu rodzinę i zdobyć jej
głosy przy urnie.
Te dwa fakty każą nam postawić sobie pytanie, jak daleko organizatorzy
życia publicznego mogą ingerować w przestrzeń życia rodzinnego. W
odpowiedzi na to pytanie wyniki badań naukowych socjologicznych,
psychologicznych, kulturowych czy obyczajowych kończą się zawsze
jednakowym wnioskiem: rodzina jest fundamentem, na którym budują
następne piętra: szkoła, Kościół i inne instytucje życia publicznego. A
dzieje się to dlatego, że właśnie rodzice otrzymali ten szczególny dar
obdarzania swojego potomstwa człowieczeństwem. Jest to dar dwustronny,
bo dojrzali rodzice ofiarowują dojrzałe społeczeństwo, a dziecko przez
swoją nowość i świeżość dynamizuje działalność rodziców skierowaną ku
wychowaniu młodego człowieka.
Dlatego rodzice są wychowawcami z natury. Małżeństwo jest instytucją
naturalną. „Istnieje jako wspólnota podstawowa również w wymiarze
społecznym, obdarzona kompetencją tak w dziedzinie wychowania, jak i
przygotowania do życia dorosłego, a szczególnie do kierowania się
zasadami etycznymi, społecznymi, przesłankami duchowymi, religijnymi”.
To stanowi fundament, na którym budujemy następne piętra ludzkiego
wychowania. Szkoła jest ukierunkowana szczególnie na rozwój umysłowy
człowieka i służy swoją wyspecjalizowaną metodą jako wsparcie rodziców,
ale działa według zasady pomocniczości tylko w „imieniu rodziców, w
oparciu o ich zgodę, a w pewnej mierze na ich zlecenie” (List do
Rodzin, 16).
„Rodzice, ponieważ dali życie dzieciom, mają pierwotne i niezbywalne
prawo i pierwszeństwo do wychowania potomstwa, dlatego muszą być uznani
za pierwszych i głównych wychowawców” (Karta Praw Rodziny, art. 5). W
tym prawie mieści się swoboda wyboru szkoły, wymaganie, aby szkoła
prezentowała przekonania moralne i religijne oraz tradycje kulturowe
rodziców, a także sprawiedliwe korzystanie ze środków publicznych,
które kieruje każdy obywatel na konto edukacji młodego człowieka.
„Naruszone są prawa rodziców, gdy państwo narzuca obowiązkowy system
wychowania, z którego zostają usunięte całkowicie elementy formacji
religijnej” (Karta Praw Rodziny, art. 5).
Te fundamentalne prawa trzeba przypomnieć dlatego, że właśnie na styku
między życiem społecznym organizowanym przez władze publiczne a rodziną
może dojść do rozmaitego rodzaju przemocy. Władze, nawet wybierane
demokratycznie, nie mogą rozumieć tej przestrzeni jako własności
prywatnej. Nie mogą podporządkowywać wspólnie zgromadzonego dobra,
również ekonomicznego, do realizacji partykularnych, partyjnych celów.
Wówczas jest to kradzież mienia publicznego na rzecz jednej grupy.
Ta patologia myślenia może pójść tak daleko, że nawet instytucja, która
z natury ma bronić obywatela, może stać się agencją do przeprowadzania
partykularnych interesów grupy, która potrafi arytmetyką głosów
parlamentu przegłosowywać własne pomysły, lekceważąc nawet zdrowy
rozsądek, a przede wszystkim dobro obywateli. W tym wypadku nie broni
funkcjonariusza takiej instytucji nawet tytuł profesorski, bo profesor
przede wszystkim jest rzecznikiem prawdy, a przez to rzecznikiem
człowieka, rzecznikiem obywatela. Jeżeli zostaje włączony do
realizowania partykularnych interesów, to nie tylko zaprzecza
wzniosłemu powołaniu nauczyciela i wychowawcy, ale może stać się
członkiem grup trzymających władzę, wręcz mafii. Bywało i tak we
współczesnych państwach, że rządzących taką metodą nazywano bandą, np.
bandą czworga.
Dokumenty Stolicy Apostolskiej: cytowany List do Rodzin i Karta Praw
Rodziny, powinny być studiowane tak, jak wszystkie inne dokumenty i
konwencje, których od czasu II wojny światowej dopracowała się
społeczność międzynarodowa: Powszechna Deklaracja Praw Człowieka czy
międzynarodowa konwencja o prawach ekonomicznych, społecznych i
kulturalnych i inne. Akty te oficjalnie obowiązują, ale niestety dosyć
często w sposób pokrętny są wykorzystywane z krzywdą dla rodziny i dla
konkretnego człowieka.
Upominamy się: pierwszymi wychowawcami są rodzice, ponieważ oni dali
życie i im się należy wsparcie ze strony wszystkich autorytetów w
wypełnianiu ich obowiązków.
48. RODZIC – KUMPEL
Jeśli kochasz swe dziecko –
Ucz pracowitości.
Skromności. Dobra. Piękna.
Odpowiedzialności…
By mogło – gdy dorośnie –
Normalne, szczęśliwe
Żyć wśród ludzi jak człowiek.
Nie jak „gender-dziwo”!
http://naszdziennik.pl/wp/78436,rodzic-kumpel.html
49. Duchowe zbrodnie. Autor Marek Czachorowski
Zapomina się o elementarnej zasadzie
pedagogiki (klasycznej), że dla zrozumienia zła, trzeba nieraz odwrócić
od niego uwagę, a koncentracja uwagi na atrakcyjnym, ale złym
przedmiocie czyni wobec niego bezbronnym, jeśli nie teraz, to w
przyszłości, kiedy powinie się noga.
http://naszdziennik.pl/wp/78438,duchowe-zbrodnie.html
Jeśli słyszymy, że nasza młodzież ma tzw. problemy, potraktujmy to jako
wiadomość najpierw na nasz własny temat. Poziom moralny naszej
młodzieży to przecież znak poziomu naszych własnych umiejętności i
chęci wychowawczych. Słyszymy, że polska młodzież ma problemy między
innymi z narkotykami. To oczywiście efekt działania złego ducha, złych
kolegów i rządzących formacji partyjnych. Ale najpierw zajrzyjmy pod
własne strzechy.
Może się zatem zdziwimy, ale na pewnym popularnym katolickim portalu
mimowiednie – a zatem jeszcze bardziej zwodniczo – reklamuje się
narkotyki, zachwalając popularną ostatnio wśród rozrywkowej młodzieży
piosenkę pewnej młodej wokalistki, jakoby zniechęcającą do ich
używania. Zdaniem zaś młodocianych konsumentów narkotyków, piosenka
raczej znakomicie usprawiedliwia ich własne słabości i w ekspresowym
tempie zebrano w internecie 8000 zł jako nagrodę dla artystki. Na
katolickim portalu wyjaśnia się ten – jakoby błędny – odbiór piosenki
koniec końców niskim poziomem umysłowym młodzieży nierozumiejącej w
dodatku przestrzeni teatralnej. Takim argumentem zamykamy jednak każdą
dyskusję, także ze sobą, również odnośnie do świętokradczych
teatralnych występów.
Mam inną opinię na temat tego „muzycznego” występu sprowadzającego się
do recytacji nazw kilku znanych narkotyków dziewczęcym głosem,
próbującym naśladować przymulonego dilera z Dworca Centralnego.
Cmentarze i psychiatryki są pełne tych, którzy najpierw przysłuchiwali
się egzotycznym nazwom nieznanego i zakazanego świata albo z niego
żartowali. Przypomnieli sobie o nim, kiedy realny świat zapełniał się
nudą, mdłościami i lękiem. To słownik powojennej filozofii
egzystencjalistycznej, a prekursor tej filozofii pod pustym niebem i
bez dobra i zła – Fryderyk Nietzsche – kiedy wpadał w obłęd, tajemniczo
opowiadał matce, że „zażył 20 kropel”. Jego biograf wyjaśnia, że
„Antychryst” raczył się stale kropelkami pewnego narkotyku. Koniec
końców skonał w obłędzie, a teraz dziewczę „śpiewa”, a duszpasterz
„wyjaśnia”, że to zło, ale tylko głupi nie potrafi tego zrozumieć, bo
teatr to nie życie.
Zapomina się zatem o elementarnej zasadzie pedagogiki (klasycznej), że
dla zrozumienia zła, trzeba nieraz odwrócić od niego uwagę, a
koncentracja uwagi na atrakcyjnym, ale złym przedmiocie czyni wobec
niego bezbronnym, jeśli nie teraz, to w przyszłości, kiedy powinie się
noga. Co wtedy może być lepszego niż oferta zapomnienia o realnym
świecie, kiedy jawić się on będzie koszmarem? Nie trzeba zatem naszej
młodzieży recytacji oferty narkotykowego dilera, a nawet jej to
zdecydowanie zaszkodzi.
W narkotykowej agitacji biorą udział także polscy naukowcy. Z braku
pieniędzy niektórzy z nich (z Poznania) zabrali się do handlu
narkotykami. Dostali na to pozwolenia odpowiednich władz i pozytywne
recenzje niektórych ośrodków naukowych (chociaż są także sprzeciwy, bo
sprawiedliwych Polaków jeszcze nie brakuje). W poprzednim roku obsiali
pole, a do jego pilnowania zatrudnili chłopaków z „wyzwolenia konopi”
jako pracowników „naukowo-technicznych”. Miłując nade wszystko taką
pracę, sprawnie zebrali plony wystarczające do codziennego palenia
przez rok dla 10 000 ochotników. Opowiadają teraz, że gotowy towar
przejęła tak naprawdę mafia związana z gdańską policją i jeszcze go nie
oddała, powodując naukowe opóźnienia. Ale to nie scenariusz
amerykańskiego filmu, tylko III Rzeczpospolita 2014 roku.
Wyprzedzamy zatem resztę świata, bo nigdzie do tej pory nie zezwolono
na potraktowanie własnych obywateli jako królików doświadczalnych, na
których testuje się efekty dziesięcioletniego używania marihuany.
Ludzkość od dawna już wie, że prowadzić to musi do nieodwracalnego
odlotu w krainę własnej wyobraźni, a nic gorszego nie może się
przytrafić istocie rozumnej. Znawca tego tematu Charles Baudelaire,
autor „Litanii do szatana”, nazwał zioło polskich Frankensteinów
„doskonałym narzędziem szatańskim”, a nim zniewolonych jako
dźwigających na sobie „kajdany, wobec których wszystkie inne jak więzy
obowiązku czy nieprawej miłości są zaledwie przepaskami z gazy – nićmi
pajęczymi!”. Owo zniewolenie to „przerażający związek małżeński
człowieka z samym sobą”, czyli z własnymi majakami. Tu już mi się
kończą rozmiary felietonu, a nie chcę psuć lektury tego z życia
wziętego kryminału – o duchowej zbrodni wobec Polaków. Najciekawszych
szczegółów jeszcze nie opowiedziałem. Zapraszam zatem na ciąg dalszy za
tydzień.
50. Marsze dla Życia i Rodziny
Już w najbliższą niedzielę ulicami ponad 120 polskich miast przejdą Marsze dla Życia i Rodziny.
Więcej informacji:
http://marsz.org
http://naszdziennik.pl/zaproszenia
51. V edycja konkursu „Sprzączki i guziki z orzełkiem ze rdzy…”
IPN zaprasza do udziału w V edycji konkursu „Sprzączki i guziki z
orzełkiem ze rdzy…”. Nagrodą jest wyjazd edukacyjny śladami walk II
Korpusu Polskiego we Włoszech, w tym na Polski Cmentarz Wojenny na
Monte Cassino.
https://www.facebook.com/naszdziennik/posts/744944655558421
52. Demoralizacja w podręcznikach
Czym jest i jak się objawia demoralizacja dzieci w podręcznikach?
Przyjrzyjmy się kilku cechom współczesnych książek do klas 1-3 szkoły
podstawowej, czyli tych, których odbiorcami są 6-, 7-, 8- i
9-latki.
Przeczytaj całość:
http://on.fb.me/1iKL8we
53. Rynek medialnych toksyn
Dr Hanna Karp demaskuje mechanizmy medialnej manipulacji i
dyskredytowania niewygodnych przeciwników oraz radzi, jak się bronić
przed toksycznymi informacjami.
http://naszdziennik.pl/mysl/78668,rynek-medialnych-toksyn.html
54. Zdrowe młode pokolenie
Dietetycy zalecają uczącej się młodzieży spożywanie węglowodanów
zawartych w kaszy, pełnoziarnistym pieczywie, otrębach oraz warzywach
strączkowych. W trakcie nauki odpowiednią przekąską będzie zrobiona w
domu kanapka, a także warzywa i owoce, również te suszone, czy też
pestki słonecznika i dyni. Receptą na stres są produkty bogate w
magnez, m.in. migdały, gorzka czekolada. Przynajmniej raz w tygodniu w
jadłospisie osób uczących się powinny pojawić się ryby, bogate w kwasy
omega 3.
http://naszdziennik.pl/wp/78788,zdrowe-mlode-pokolenie.html
55. Warto zapamiętać!
Uczniowie, którzy nie spożywają drugiego śniadania, osiągają gorsze
wyniki w nauce, częściej skarżą się na bóle głowy, złe samopoczucie,
rozdrażnienie i konflikty z rówieśnikami. Podobnie studenci – ci,
którzy zapominają o porannym posiłku, są mniej skoncentrowani, trudniej
zapamiętują i tym samym gorzej przyswajają potrzebną im wiedzę.
http://naszdziennik.pl/wp/78786,warto-zapamietac.html
56. Polska kocha życie
Wielkie święto rodziny i dzieci – tak najkrócej można określić
to, co działo się wczoraj w ponad 120 polskich miastach. Tysiące ludzi
wyszło w tym dniu na ulice miast i miasteczek, by okazać swoje
przywiązanie do życia, swoją postawę pro‑life.
http://naszdziennik.pl/wp/79054,polska-kocha-zycie.html
57. Odnowić pamięć o Bożej Miłości
Rozpoczynamy dziś nowennę pierwszych piątków miesiąca. Zapraszamy
wszystkich do włączenia się i wynagradzania Bogu za grzechy własne i
świata.
http://naszdziennik.pl/wp/81353,odnowic-pamiec-o-bozej-milosci.html
Plakat w formacie PDF:
http://naszdziennik.pl/uploads/plakat-odnowic-pamiec-bozej-milosci.pdf
58. Zatruwanie pamięci
Polecamy najnowszą książkę Leszka Żebrowskiego „Zatruwanie
pamięci”, która stanowi wybór tekstów publikowanych w „Naszym
Dzienniku”. Autor demaskuje najbardziej rażące przypadki fałszowania
historii i oczerniania Polaków. Przeczytaj całość: http://bit.ly/1laKv3y
http://naszdziennik.pl/mysl/81261,pomocnicy-putina-i-merkel.html
59. Filozofia pośpiechu a nowe technologie. Autor Prof. Massimo Introvigne tłum. Anna Bałaban
Czas jest fundamentalnym bogactwem, które pozwala ludziom żyć,
działać, a także wytwarzać dobra i świadczyć usługi. O ile możliwe jest
radzenie sobie z kryzysem w obszarze różnorakich surowców – ropy, gazu
czy nawet pieniądza – o tyle kryzys czasu jest z natury rzeczy
niemożliwy do opanowania i pociąga za sobą prawdziwą rewolucję
antropologiczną. O wpływie nowych technologii na nasze życie pisze
prof. Massimo Introvigne.
http://naszdziennik.pl/mysl/81250,filozofia-pospiechu-a-nowe-technologie.html
Autor jest włoskim socjologiem,
założycielem i szefem CESNUR oraz koordynatorem Obserwatorium Wolności
Religijnej mianowanym na to stanowisko w 2012 r. przez włoskie
Ministerstwo Spraw Zagranicznych
Kilka lat temu we Włoszech ukazała się książka na
temat pośpiechu w dzisiejszych czasach „Il tempo breve. Nell’era della
frenesia: la fine della memoria e la morte dell’attenzione” (Garzanti,
Milano 2010). Jej autorem jest Marco Niada, mediolański dziennikarz
specjalizujący się w dziedzinie ekonomii, od lat mieszkający w
Londynie. Problem, wokół którego się koncentruje, jest kluczowy dla
socjologii, dla kultury w ogólności, a także dla Kościoła.
Podczas gdy historycy i socjologowie dyskutują nad znaczeniem
wielkiej rewolucji kulturowej lat 60. XX wieku i wydarzeń z roku 1968
(towarzyszyły im gwałtowna zmiana obyczajowości w zakresie seksualności
wynikająca z wprowadzenia pigułki antykoncepcyjnej i legalizacji
aborcji, ruch kontestacyjny, kryzys w Kościołach i wspólnotach
chrześcijańskich), dwa pierwsze dziesięciolecia XXI wieku przejdą
najprawdopodobniej do historii jako te, w których dokonała się nowa
rewolucja.
Współczesne dobro
Niada przywołuje przede
wszystkim swoją osobistą historię. Po 26 latach pracy we włoskim
dzienniku ekonomicznym „Sole 24 Ore” (w tym 16 lat jako korespondent w
Londynie) i po podjęciu refleksji nad kryzysem ekonomicznym z 2008 r.
(jednym z największych w historii ekonomii) w lutym 2009 r. postanowił
zatrzymać się i wziąć głęboki oddech w benedyktyńskim klasztorze w
Wielkiej Brytanii. Choć stwierdził, że brakuje mu silnego zmysłu
religijnego mnichów, synowie św. Benedykta (480-547) wzbudzili w nim
zachwyt i skłonili go do refleksji nad zniszczeniem fundamentalnego
bogactwa, które pozwala ludziom żyć, działać, a także wytwarzać dobra i
świadczyć usługi. A dobrem tym jest czas. O ile możliwe jest radzenie
sobie z kryzysem w obszarze różnorakich surowców – ropy, gazu czy nawet
pieniądza – o tyle kryzys czasu jest z natury rzeczy niemożliwy do
opanowania i pociąga za sobą prawdziwą rewolucję antropologiczną.
Niada
wychodzi od kryzysu ekonomicznego zapoczątkowanego w 2008 r. i ustala
jego źródła w zniekształconej relacji do przyszłości. Poprzez produkty
finansowe – które mają umożliwiać oszczędzającym z całego świata
wykupienie długów osób, którym z niesłychaną łatwością i bez żadnych
poręczeń udzielono pożyczki na zakup mieszkania, obiecując złote góry –
rzekomi geniusze finansowi utrzymują, że znaleźli magiczną formułę na
zawładnięcie czasem, sprzedając przyszłość, by wzbogacić się dzisiaj.
Ale czas się mści i cała ta konstrukcja wali się na barki terminujących
u czarownika od finansów. O ile taka analiza kryzysu nie jest niczym
nowym, o tyle Niada idzie dalej i zastanawia się, jaki rodzaj ludzi
mógł obmyślić strategię z góry skazaną na niepowodzenie.
Mediolański
dziennikarz przedstawia przy okazji analizę czasu pod kątem
historycznym. Czasu odmierzanego według podziału na sześćdziesiąt –
godzina obejmująca sześćdziesiąt minut, minuta – sześćdziesiąt sekund –
wymyślonego przez Sumerów. Nawet ten podział zdołała podważyć rewolucja
francuska, której jeden z komitetów, mający przekonać świat do zmiany
podziału godziny i minuty z sześćdziesięciu jednostek na sto, działał
aż do 1905 r., kiedy to ostatecznie się poddał. Czas pozostawał jednak
czymś dość nieokreślonym i niejasnym aż do chwili, kiedy Kościół
wprowadził jednocześnie głęboką filozoficzną refleksję nad swoją naturą
(związaną również z czasowym przebiegiem godzin Męki Chrystusa) oraz
techniczne postępy mnichów początkowo nakierowane na precyzyjne
ustalenie godzin modlitwy zgodnie z benedyktyńską regułą. W tej
atmosferze dojrzewało również wynalezienie zegara – sławione już przez
Dantego Alighieri (1265-1321) – w Italii z końca XIII wieku. Czas
kupców, mający odmierzać godziny pracy i handlu zgodnie z zegarami na
miejskich wieżach, w pewien sposób zaczął konkurować z czasem Kościoła.
Ale między tymi dwoma rodzajami czasu nigdy nie było mowy o jakiejś
całkowitej niezgodności. Albo przynajmniej do początków XXI w. jej nie
było.
Era Web
Nowa rewolucja nie jest tak bardzo tą –
stwierdza Niada – związaną z internetem, ale z telefonami komórkowymi
nowej generacji. Są to tzw. smartfony, które coraz bardziej przybierają
formę przenośnych komputerów stale podłączonych do sieci Web i do
poczty elektronicznej. Nie bez poczucia humoru Niada opisuje
menedżerów, którzy bez przerwy przeglądając swoje BlackBerry, kilka
razy – co jest faktem – zostali potrąceni przez samochody, kiedy
przechodzili przez ulicę, nie przestając pisać e-mailowej odpowiedzi; i
polityków, którzy podczas rozmów spoglądają na swojego rozmówcę jednym
okiem tylko dlatego, że to drugie skierowane jest na „inteligentny
telefon”.
Życie uległo radykalnym zmianom nie w momencie
nadejścia ery Web, ale wraz z pojawieniem się pierwszego BlackBerry –
narzędzia menedżerów i pracujących zawodowo – a zaraz potem iPhona,
skierowanego w szczególności do młodych. Dzielenie czasu między pracę,
rodzinę, naukę, wypoczynek już się skończyło. Wszyscy się spodziewają,
że dziennikarz czy przedsiębiorca będzie miał dostęp do poczty
e-mailowej i do wiadomości osiemnaście godzin na dobę – ale niektórzy
są w tej sytuacji gotowi przerwać nawet godziny snu – i byłoby nie do
pomyślenia, żeby ktoś, kto chce być uznawany za godnego zaufania, nie
odpowiedział na wiadomość w ciągu kilku minut, maksymalnie kilku
godzin, albo żeby młodzi nie byli dostępni niemal przez cały czas na
Facebooku czy smartfonie. Dzisiejszy człowiek – także ten młody – który
nosi przy sobie BlackBerry lub iPhone’a niczym jakąś protezę, w sposób
zasadniczy różni się od człowieka sprzed 10 czy 20 lat. A pojawienie
się iPada jeszcze bardziej skomplikowało jego obraz.
Włoski
dziennikarz nie jest wrogiem technologii. Przyznaje, że smartfony,
portale społecznościowe, coraz to szybsze połączenia sieciowe
rozwiązały wiele problemów, a nawet ratowały życie. Będąc zaangażowany
w projekt budowy szkół w najodleglejszych i najbardziej
problematycznych obszarach Afganistanu, Niada wyjaśnia, że efekty
zaczęły być widoczne dopiero wtedy, kiedy Stany Zjednoczone zapewniły
pokrycie sporej części kraju siecią komórkową i internetową, pozwalając
w ten sposób, by testy i lekcje od razu były umieszczane on-line i
drogą internetową bądź telefoniczną docierały do wiosek. Dzięki temu
wyeliminowano konieczność wychodzenia z domu i pokonywania pieszo
długich tras, przy których grasują talibowie.
Izolacja od świata rzeczywistego
Nie
jest to zatem żaden ślepy atak wymierzony w nowe technologie, ale
przywołanie realnych problemów. Pierwszy z nich już od wielu lat jest
badany przez psychologów i psychiatrów: ryzyko uzależnienia się od
internetu i telefonu komórkowego przypominające uzależnienie od
narkotyków i izolujące swoją ofiarę, w tym także dzieci, od świata
rzeczywistego. Drugi problem stanowi od lat kluczowe zagadnienie dla
prowadzących badania internetu z punktu widzenia socjologicznego.
Chodzi o tzw. przeciążenie informacją. Dzięki internetowi albo raczej z
winy internetu absorbujemy więcej informacji, aniżeli jesteśmy w stanie
przyjąć, przemyśleć, poukładać w głowie, i w konsekwencji popadamy w
kryzys. Niada dodaje, przywołując wyniki różnych badań, dwa ostatnie
elementy: kryzys pamięci – kto żyje Google’em, mniej pamięta, ponieważ
jest przyzwyczajony do szukania informacji w sieci, a nie we własnej
pamięci – oraz „śmierć uwagi”. Nasz czas uważania coraz bardziej się
uszczupla, a bez przykładania uwagi – jak nauczali właśnie
średniowieczni mnisi – nie może zrodzić się żadna refleksja ani tym
bardziej modlitwa.
Świeckie refleksje – choć nie do końca
świeckie, jeśli wziąć pod uwagę fragmenty poświęcone Kościołowi i
mnichom – Niady przypominają to, co w 2002 r. profetycznie pisał św.
Jan Paweł II (1920-2005) w Orędziu na XXXVI Światowy Dzień Środków
Społecznego Przekazu: „Istota funkcjonowania internetu polega bowiem na
dostarczaniu niemal nieograniczonej ilości informacji. Większość z nich
pojawia się jednak tylko na chwilę. (…) Internet w sposób bardzo
radykalny zmienia psychologiczny stosunek człowieka do czasu i
przestrzeni. Gdy całą swą uwagę skupia on na tym, co konkretne,
użyteczne i łatwo dostępne, może mu zabraknąć motywacji do podjęcia
głębszej refleksji. A przecież człowiek ma naturalną potrzebę
wewnętrznego spokoju i czasu, aby zastanawiać się nad życiem i jego
tajemnicami, aby stopniowo dojść do dojrzałego panowania nad sobą i
otaczającym go światem”.
Także św. Jan Paweł II, podobnie jak
Niada, nie nakłaniał, by unikać internetu. Zaleca raczej, ażeby czynić
go „prawdziwie ludzką przestrzenią” i ją ewangelizować. By uczynić
dzisiejsze społeczeństwo ludzkim, koniecznie trzeba nieco filozofii
rozumianej nie jako historia tego, co filozofowie myśleli, ale jako
refleksja nad fundamentalnymi pytaniami człowieka.
W swojej
książce „Eros in agonia” (Nottetempo, Rzym 2013) jeden z najbardziej
wpływowych filozofów współczesności, Koreańczyk wykładający w Niemczech
– Byung-Chul Han, polemizuje z artykułem pt. „Koniec teorii” napisanym
w 2008 r. przez Chrisa Andersona, redaktora naczelnego uznanego
przeglądu informatycznego „Wired”.
Według Andersona, dotarliśmy
wreszcie do punktu, w którym nie potrzeba nam już teorii, tzn.
interpretowania i wyjaśniania faktów. Psychologia, socjologia i
filozofia mogłyby już przejść na emeryturę. Google faktycznie
nieuchronnie nas przyzwyczaja do zwykłego „szeregowania” danych, bez
szukania ich przyczyn czy wyjaśnień: „korelacja zastępuje
przyczynowość”, a skoro przyczynowość jest już niepotrzebna,
niepotrzebne są także nauki społeczne. Nie trzeba też nawet wyjaśniać
korelacji, ponieważ wywodzi się od machiny, która zarządza
wyszukiwaniem w Google’u, i nie ma już nic do tłumaczenia.
Ale
Anderson – pisze Han – ma „słabą i zawężoną koncepcję teorii”. Teoria
nie jest nigdy jedynie wzorem mającym reprezentować i ujednolicać dane.
Teoria mówi nam, „co powinno być, a co nie” i „ukazuje świat w zupełnie
innym świetle” w stosunku do tego, jakie może dawać jedna lampa czy
nawet wszystkie lampy na całym świecie. Filozofia zatem jest potrzebna
także w epoce internetu. Taka była wielka lekcja św. Jana Pawła II i w
dalszym ciągu jest ona aktualna.
60. O najdzielniejszym rotmistrzu
Rotmistrz Witold Pilecki został nazwany jednym z sześciu
najodważniejszych żołnierzy drugiej wojny światowej. Polecamy artykuł z
dzisiejszego dodatku dla dzieci „W OGRODZIE MARYI”.
http://naszdziennik.pl/wp/81348,o-najdzielniejszym-rotmistrzu.html
61. Opowieści dobrej treści: Niezwykłe serce
Pan Jezus pragnie mieć wśród ludzi przyjaciół takich, którzy
odpowiedzą na Jego miłość i w ten sposób pocieszą Jego Najświętsze
Serce, czyli powyciągają w ten sposób te „ciernie”. To się nazywa
zadośćuczynienie. Polecamy czytankę z dzisiejszego dodatku dla dzieci
„W OGRODZIE MARYI”.
http://naszdziennik.pl/wp/81349,niezwykle-serce.html
62. Mysikrólik – Najmniejszy ptak Polski
Jego łacińska nazwa regulus jest zdrobnieniem od rex i oznacza
małego króla. Nazwę taką nadano mu z powodu maleńkich rozmiarów oraz
żółtego paska na głowie przypominającego koronę. Polecamy artykuł z
dzisiejszego dodatku dla dzieci „W OGRODZIE MARYI”.
http://naszdziennik.pl/wp/81342,mysikrolik.html
63. Oferta dla małżonków
Siostry Loretanki zapraszają na rekolekcje „Sztuka słuchania Boga
i człowieka (dialog małżeński)”, które odbędą się w dniach 13-15
czerwca br. w Loretto.
http://naszdziennik.pl/wiara-kosciol-w-polsce/81589,oferta-dla-malzonkow.html
64. Cofanie sześciolatków
W przedszkolach nie będzie miejsc dla sześciolatków wycofanych ze szkół.
http://naszdziennik.pl/polska-kraj/81414,cofanie-szesciolatkow.html
65. Sympozjum „Duszpasterstwo młodzieżowe w Polsce. Sukces czy porażka?”
Zapraszamy na sympozjum „Duszpasterstwo młodzieżowe w Polsce. Sukces
czy porażka?”, które odbędzie się 9 czerwca br. na Uniwersytecie ks.
kard. Stefana Wyszyńskiego w Warszawie (ul. Wóycickiego 1/3).
http://naszdziennik.pl/zaproszenie/77808,sympozjum-duszpasterstwo-mlodziezowe-w-polsce-sukces-czy-porazka.html
66. Potrzeba edukacji, nie indoktrynacji
Czy dzieci, już od najmłodszych lat indoktrynowane w duchu
umiłowania socjalistycznej UE, będą w stanie odnaleźć się, już jako
dorośli, w świecie, w którym obowiązują jednak dość surowe rygory
życia?
http://naszdziennik.pl/mysl/81469,potrzeba-edukacji-nie-indoktrynacji.html
67. Wychowali do samodzielności
Niejeden współczesny rodzic (o nowoczesnych psychologach nie
wspominając) chwyci się za głowę, zapoznając się z zasadami, które
obowiązywały małych Thompsonów. Dzieci były wdrażane do prac domowych
od 3. roku życia. Dlaczego warto motywować dzieci do przedsiębiorczości
pisze Beata Falkowska.
http://naszdziennik.pl/mysl/81470,wychowali-do-samodzielnosci.html
68. Czystość w mowie, w myśli i w zachowaniu
Profesor Witold Kieżun mówi o sobie, że należy do pokolenia 1944.
Ukształtowały go przedwojenne zasady wychowania oraz walka z niemieckim
i sowieckim okupantem. Zasłynął wprost niewiarygodną odwagą w Powstaniu
Warszawskim.
http://www.naszdziennik.pl/wp/31445
69. Młodzi polscy naukowcy
Mimo niskiego poziomu publicznej edukacji, zwłaszcza na poziomie
elementarnym, Polacy wygrywają konkursy i zdobywają rynki
specjalistycznej pracy na całym świecie. Obecnie nasi naukowcy angażują
się w badania nad pozyskiwaniem taniej i czystej energii, prowadzone w
niemieckim Instytucie Maxa Plancka.
http://www.naszdziennik.pl/wp/81460,mlodzi-polscy-naukowcy.html
70. Edukacja domowa. Adres wideo-wykładów
Polecamy nową sekcję naszego portalu z nagraniami wykładów i homilii na
temat edukacji domowej oraz wychowania.
Sekcja „Edukacja domowa”: http://naszdziennik.pl/edukacja-domowa-wideo
Szkoła w rękach reformatorów (cz. 10)
„Przykłady demoralizacji najmłodszych w podręcznikach” – na ten temat
mówiła Agata Rybczyk, prezes warszawskiej Fundacji Dobrej Edukacji
Maximilianum, podczas konferencji „Szkoła w rękach reformatorów”, która
odbyła się w sobotę, 17 maja 2014 r.
Szkoła w rękach reformatorów (cz. 9)
„Duchowe zagrożenia w szkole” to temat podjęty przez Elżbietę
Chojnacką podczas konferencji „Szkoła w rękach reformatorów”, która
odbyła się w sobotę, 17 maja 2014 r.
Szkoła w rękach reformatorów (cz. 8)
„Obezwładnienie rozumu przez nauki przyrodnicze” – drugi wykład dr.
Andrzeja Mazana, dyrektora merytorycznego warszawskiej Fundacji Dobrej
Edukacji Maximilianum, wygłoszony w czasie konferencji „Szkoła w rękach
reformatorów”, która odbyła się w sobotę, 17 maja 2014 r.
Szkoła w rękach reformatorów (cz. 7)
„Zasady wychowania katolickiego” – wykład ks. dr. Marka Kiliszka
wygłoszony w czasie konferencji „Szkoła w rękach reformatorów”, która
odbyła się w sobotę, 17 maja 2014 r.
Szkoła w rękach reformatorów (cz. 6)
„Mit szkolnej socjalizacji” – wykład dr. hab. Marka Budajczaka z
Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu wygłoszony w czasie
konferencji „Szkoła w rękach reformatorów”, która odbyła się na UKSW w
sobotę, 17 maja 2014 r.
Szkoła w rękach reformatorów (cz. 5)
„Rousseau – teoria deformacji dziecka” – pierwszy wykład dr. Andrzeja
Mazana, dyrektora merytorycznego warszawskiej Fundacji Dobrej Edukacji
Maximilianum, wygłoszony w czasie konferencji „Szkoła w rękach
reformatorów”, która odbyła się na UKSW w sobotę, 17 maja 2014 r.
Szkoła w rękach reformatorów (cz. 4)
„Wpływ Hegla i jego uczniów na szkołę” – wykład dr. Jakuba Wójcika
wygłoszony w czasie konferencji „Szkoła w rękach reformatorów”, która
odbyła się na UKSW w sobotę, 17 maja 2014 r.
Szkoła w rękach reformatorów (cz. 3)
„Reforma Lutra i zanik wychowania” – wykład ks. prof. Tadeusza Guza z
KUL, członka Papieskiej Akademii św. Tomasza z Akwinu, wygłoszony w
czasie konferencji „Szkoła w rękach reformatorów”, która odbyła się na
UKSW w sobotę, 17 maja 2014 r.
Szkoła w rękach reformatorów (cz. 2)
„Realizm tomistyczny a postmodernizm współczesnej kultury” – wykład
wygłoszony przez prof. dr. hab. Artura Andrzejuka, ucznia profesora
Mieczysława Gogacza, w czasie konferencji „Szkoła w rękach
reformatorów”, która odbyła się na UKSW 17 maja 2014 r. Konferencja
została zorganizowana przez Sekcję Historii Filozofii UKSW, Wydział
Studiów nad Rodziną UKSW oraz warszawską Fundację Dobrej Edukacji
Maximilianum. Patronat medialny nad wydarzeniem objął „Nasz
Dziennik”.
Rozpoczęcie konferencji „Szkoła w rękach reformatorów” (cz. 1)
Słowo powitania i wprowadzenie do konferencji „Szkoła w rękach
reformatorów” wygłosił ks. Łukasz Kadziński, opiekun duchowy Fundacji
Dobrej Edukacji Maximilianum. Konferencja poświęcona wpływom ideologii
na polską edukację oraz dotycząca edukacji domowej odbyła się 17 maja
br. na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.
Patronat medialny nad wydarzeniem objął „Nasz Dziennik”.
Homilia ks. dr. Marka Kiliszka
Homilia ks. dr. Marka Kiliszka wygłoszona podczas Mszy św.
poprzedzającej konferencję „Szkoła w rękach reformatorów”. Eucharystia
sprawowana była 17 maja br. w kościele św. Józefa Oblubieńca (Kampus
UKSW).
71. Dziecko, a nie wieszak na gadżety. Z siostrą Opielą rozmawia Jolanta Tomczak
Z siostrą dr hab. M. Loyolą Opielą BDNP z Katedry Pedagogiki Chrześcijańskiej KUL rozmawia Jolanta Tomczak
Nie ma rzeczy nieważnych w
wychowaniu małego dziecka. W okresie od urodzenia do lat sześciu
kształtują się fundamenty życia człowieka. Polecamy rozmowę z s. dr
hab. M. Loyolą Opielą BDNP z Katedry Pedagogiki Chrześcijańskiej
KUL.
http://naszdziennik.pl/mysl/82043,dziecko-a-nie-wieszak-na-gadzety.html
Rok bł. Edmunda Bojanowskiego wkracza w fazę kulminacyjną. Kogo i dlaczego możemy się spodziewać 15 czerwca na Jasnej Górze?
– Tego dnia spotykamy się na modlitwie w intencji dziękczynnej za dar
osoby bł. Edmunda Bojanowskiego (1814-1871) i za dany nam przez niego
wzór drogi duchowej, która prowadzi do Pana Boga poprzez prostotę i
miłość służebną. Będziemy dziękować za wszystko, co przekazał Siostrom
Służebniczkom i czego przykładem jest również dla wiernych świeckich.
Okazji jest ku temu kilka. Po pierwsze, przeżywamy 200. rocznicę
urodzin bł. Edmunda, w Kościele trwa rok jemu poświęcony. Po drugie, 13
czerwca, a więc dwa dni przed naszym spotkaniem, mija 15. rocznica jego
beatyfikacji. Chcemy też prosić o dar kanonizacji bł. Edmunda. Centrum
uroczystości w niedzielę będzie Eucharystia, która zostanie odprawiona
o godz. 11.00 na wałach jasnogórskich. Będzie jej przewodniczył JEm.
ks. kard. Stanisław Ryłko, przewodniczący Papieskiej Rady ds.
Świeckich. Jego obecność jest wyrazem tego, jak ważnym przykładem życia
i świętości pozostaje bł. Edmund jako człowiek świecki. Przed
Eucharystią, o godz. 10.00, chór naszej Federacji Zgromadzeń Sióstr
Służebniczek Najświętszej Maryi Panny wykona fragmenty „Oratorium” o
bł. Edmundzie. Wielu kapłanów już wyraża chęć przybycia razem z nami na
Jasną Górę, przyjedzie też bardzo dużo osób świeckich. Bo przy
wszystkich naszych czterech zgromadzeniach: służebniczek dębickich,
starowiejskich, śląskich i wielkopolskich, działają grupy, których
członkowie naśladują w swoim życiu naszego Założyciela. Angażują się w
pomoc bliźnim w sąsiedztwie, parafii, w różnych środowiskach. To
Rodzina Błogosławionego Edmunda.
Kult Matki Bożej Jasnogórskiej uważał ten „wielki apostoł świecki” za
fundamentalny czynnik jednoczący Polaków w okresie zaborów.
– Powinniśmy dzisiaj powrócić do refleksji nad rolą Maryi jako Królowej
Polski. Czytając notatki bł. Edmunda, możemy zauważyć, jak pokazuje on
powołanie kobiety, matki, dziewicy właśnie w odniesieniu do Matki
Najświętszej. W XIX w. Maryja była niezastąpionym wzorem dla kobiety
Polki. Dzięki kobietom, matkom, żonom polskie rodziny pozostały silne.
To były też świadome obywatelki odpowiedzialne za losy Narodu, i to od
nich miało się zacząć odrodzenie moralne. Błogosławiony Edmund wyróżnia
trzy aspekty w rozumieniu osoby i całej rzeczywistości. To wymiar
natury, religii i historii. Są one nierozłączne. Kiedy pomijamy naturę,
krzywdzimy człowieka i wspólnotę. Kiedy pomijamy religię, sprowadzamy
rzeczywistość tylko do ograniczonej sfery doczesnej. Jeśli zaś
lekceważymy historię, tradycję, to zubażamy rozumienie działań
człowieka. Integralna wizja pojmowania rzeczywistości miała podstawy w
założeniu Bojanowskiego, że filozofia i religia to płaszczyzny
uniwersalne, a narodowość i wpisana w nią kultura, tradycja itd.
pokazują nam pewne istotne szczegóły. Odniesienie kobiety do Maryi jako
wzoru ma niesamowitą wartość dla pokazania godności kobiety: matki,
żony, obywatelki. A jeśli matki, to i wychowawczyni, nauczycielki.
Odnosząc się do wzoru Matki Najświętszej i Świętej Rodziny, bł. Edmund
pisał, że kobieta jest odpowiedzialna za obyczaje – jak cnoty ludu są
zasługą kobiet, tak wady ludu są ich winą. Zresztą wiedzieli też
zaborcy, że dla panowania nad Narodem trzeba zniszczyć rodzinę, a żeby
zniszczyć rodzinę, to trzeba kobiecie wmówić, że bycie matką to ciężar,
a nie przywilej, a wychowanie dzieci to zamach na jej wolność. Mamy już
zresztą w tym okresie początki ruchów feministycznych.
Błogosławiony Edmund to jedyny na świecie człowiek świecki, który założył zgromadzenie zakonne. Jak do tego doszło?
– Bez woli Bożej na pewno nic tu się nie stało. Ale Pan Bóg posługuje
się ludźmi i działa w konkretnych warunkach. Zacznijmy więc od tego, że
w Europie tamtego okresu uwidocznił się silny ruch odnowy
religijno-społecznej, który zmierzał do przeciwstawienia się negatywnym
skutkom rozwoju cywilizacji, temu wszystkiemu, co było zagrożeniem dla
wiary i dla rodzin. Na polskich ziemiach przybrał specyficzny wymiar ze
względu m.in. na sytuację polityczną. Powstawało wiele inicjatyw
społeczno-ekonomicznych i kulturalno-oświatowych. W wieku XIX zaczyna
się też dynamiczne zjawisko tworzenia rodzimych zgromadzeń zakonnych. W
Polsce w całym tym stuleciu powstało prawie 50 takich zgromadzeń, a
pośród nich Siostry Służebniczki, które Edmund założył w roku 1850.
Dzieło to wpisywało się właśnie w ruch odnowy religijnej i społecznej.
Pierwotnie nie myślał o zgromadzeniu, ale było wiadomo, że aby ratować
rodziny, Naród, a także wiarę katolicką, nie wystarczą działania
doraźne. Bojanowski myślał tak: jeżeli ma się odrodzić wiara, naród, a
w najszerszej perspektywie – cała ludzkość, to odrodzenie musi się
dokonać najpierw w podstawowej komórce społecznej, a więc w rodzinie.
Stąd potrzeba było wsparcia rodziny. Zacząć należało od „wstępu” (jak
to określał August Cieszkowski) i bł. Edmund od wstępu zaczął – a więc
od wychowania najmłodszych dzieci. Wspieranie rodziny poprzez pomoc
dzieciom miało prowadzić do konkretnego celu. Bojanowski powtarzał, że
„najwyższym celem wychowania jest to, aby człowiek stał się obrazem i
podobieństwem Boga na ziemi”. Ale żeby to osiągnąć, musiał się rozwijać
cały człowiek: w wymiarze fizycznym, umysłowym, psychicznym,
kulturowym, społecznym, moralnym i religijnym. Trzeba było więc
wsparcia pełnego i stałego. Najpewniejszą drogą, jak uważało wielu
działaczy społecznych, było tworzenie wspólnot zakonnych, które tej
służbie poświęcą się całkowicie.
I tak na wsiach zaczęły powstawać pierwsze ochronki dla dzieci, będące zarazem domami zgromadzenia.
– To też miał głęboko przemyślane. Na naszych ziemiach istniały wielkie
różnice społeczne i kulturowe między miastem a wsią. Bojanowski wprost
pisał, że to, co miejskie, jest obce temu, co na wsi, że obczyzna
rozpanoszyła się w mieście. Stąd żeby odrodzić Naród – a w wiejskim
ludzie rolniczym widział zachowane czyste pierwiastki religii,
obyczajów i zwyczajów – tutaj właśnie trzeba było tych przyszłych
sióstr, które miały się wywodzić ze środowiska wiejskiego. Tak widział
drogę realizacji pomysłu Cieszkowskiego, który w 1842 r. wydał broszurę
„O ochronach wiejskich” i pisał nawet, że do realizacji tego
zamierzenia trzeba powołać „siostry Opatrzności”. Bojanowski podjął tę
myśl, założył jednak Zgromadzenie Sióstr Służebniczek Boga-Rodzicy
Dziewicy Niepokalanie Poczętej, bo chciał zwrócić uwagę, że w tym
obszarze potrzeba służby, która będzie wzorowana na Matce Najświętszej
i Jej zawierzona. Uzasadniał w swoich pismach i w Regule, dlaczego
młode dziewczęta ze wsi miały poświęcić się tej posłudze. Widział, że
dziewczęta z miasta, nauczycielki nie rozumiały rodziców i dziecka
wiejskiego, w związku z tym były mniej predysponowane, żeby jak matki
poświęcić się temu zadaniu. Nie miała to być ckliwa pomoc, cele w
wymiarze religii, kultury i natury były precyzyjnie określone.
Bojanowski, sam będąc ziemianinem, nie bacząc na różnice stanowe, jak
ojciec starał się zrozumieć sytuację tych rodzin. Do niej dostosowywał
sposób pomocy, żeby osiągać cele o wiele bardziej dalekosiężne niż
tylko zapewnienie pożywienia czy opieki dzieciom, kiedy rodzice szli do
pracy w polu. Była to bardzo dokładnie zaplanowana droga systemowego
wspomagania rodzin.
Na początku Bojanowski myślał o założeniu Bractwa Ochroniarek, ale
widział, że dziewczęta, które się zgłaszały – oddane, chętne, proste,
często nieumiejące pisać i czytać, ale tu duch się liczył i pragnienie
służby – po pewnym czasie były potrzebne w rodzinie czy chciały wyjść
za mąż, i wracały do domu. W związku z tym nie była zapewniona stałość
personelu w ochronkach. Ostatecznie doszedł do przekonania, że właściwa
jest droga utworzenia wspólnoty zakonnej oddanej służbie rodzinie.
Kiedy bł. Edmund umierał w roku 1871, na ziemiach polskich było już
blisko 200 Sióstr Służebniczek. Dziś jest ich 3,5 tysiąca i pracują na
kilku kontynentach. Jak realizują charyzmat zgromadzenia?
– Pod koniec XIX w. siostry były już na terenie wszystkich trzech
zaborów, chociaż zgromadzenie powstało na ziemi wielkopolskiej. Jeszcze
za życia Edmunda zrodził się zamiar przeszczepienia zgromadzenia do
Anglii i Kanady. Dzisiaj służymy już nie tylko w Polsce, ale w wielu
krajach misyjnych, w państwach zachodniej Europy i byłego Związku
Sowieckiego. Co istotne, zgodnie z wolą Założyciela mamy w naszej pracy
uwzględniać specyfikę miejsca, zachowując uniwersalne prawdy – a więc
to, co wynika z zasad Ewangelii, z koncepcji człowieka i wspólnoty
rozumianej na gruncie realizmu filozoficznego. Kiedy siostry wyjeżdżają
do Niemiec, Boliwii, Kamerunu, na Filipiny czy na Ukrainę, do
Kazachstanu bądź na Białoruś, służą rodzinom w ich specyficznej
kulturze, tradycji, zwyczajach, jakie ludzie tam pielęgnują. To jest
dla sióstr otwarta droga do odnalezienia się i posługi w środowiskach
odmiennych kulturowo i społecznie w stosunku do naszych warunków.
Błogosławiony Edmund w genialny sposób docierał do serc dorosłych przez dzieci. Na czym polega jego metoda wychowania?
– Stawiał dziecko „pośrodku”, tak jak Pan Jezus – dawał je pod opiekę
siostrom jako najdroższy skarb Chrystusa. Siostry miały służyć dzieciom
w najdrobniejszych szczegółach. Nie ma rzeczy nieważnych w wychowaniu
małego dziecka. W okresie od urodzenia do lat sześciu kształtują się
fundamenty życia człowieka. Kto chce zrobić dużo dobrego poprzez
wychowanie, ten wie, że musi w tym czasie wesprzeć dziecko w rozwoju,
przekazać mu to, co najważniejsze we wszystkich wymiarach życia,
adekwatnie do jego możliwości i potrzeb rozwojowych. Pedagodzy wiedzą,
że to, czego nie rozwiniemy w dziecku do szóstego roku życia poprzez
wychowanie, tego szkoła już nie nadrobi. Wiedzę możemy uzupełnić, ale
to, co zaniedbamy w wychowaniu, będzie już przez całe życie kulało.
Dlatego bł. Edmund bardzo dużą odpowiedzialność w tym obszarze położył
siostrom na serce. W testamencie duchowym na łożu śmierci zaznaczył:
„Co do prowadzenia dzieci, zachowywać najdrobniejsze szczegóły, które
są przepisane, bo nie uwierzycie, jak wielkiej w tym jest wagi każda,
choćby rzecz najdrobniejsza”. Słowa wypowiedziane w takim momencie mają
swoją wagę.
Wymagania w stosunku do sióstr, ich odpowiedzialności za wychowanie dzieci są bardzo wysokie.
– W swojej posłudze powinnyśmy wspierać całe rodziny po to, żeby
umożliwić jak najlepsze wychowywanie dzieci. Edmund przede wszystkim
zalecił prostotę w życiu. Człowiek prosty jest otwarty, idzie całym
sercem do drugiego człowieka. A żeby promieniował dobrocią, pięknem,
pokorą, swoim podobieństwem do Boga, powinien pracować nad własną
formacją ludzką, chrześcijańską. To też jest obowiązek. Nie tylko po
to, żebyśmy były dobrymi, świętymi siostrami, ale przede wszystkim ma
to być świadectwo. Edmund był przekonany, że „dzieci, lud nie słowem,
lecz życiem uczyć trzeba, jak żyć mają”.
W procesie wychowania zalecał prostotę środków. A tym najprostszym,
bezpośrednim środkiem jest relacja osobowa. Relacja wychowawczyni z
dzieckiem – „ochroniarki”, jak to bł. Edmund mówił, co nie jest bez
znaczenia. Każda z nas jak matka, a nie tylko osoba nadzorująca ten
proces, ma swoim przykładem „ochronić dziecko przez wychowanie”, czyli
tak je wzmocnić wewnętrznie, by z czasem samo radziło sobie z
niebezpieczeństwami, trudnościami, jakie będzie spotykać w życiu. A
więc znowu wracamy do tego, by wychować dobrych chrześcijan i uczciwych
obywateli, ludzi o silnych charakterach, zdolnych do brania
odpowiedzialności za siebie i za innych. Dzieci są też naszymi
nauczycielami. Każda z nas ma się uczyć od nich postawy duchowego
dziecięctwa wobec Boga. Bojanowski pokazywał rozpisany na całe życie
proces rozwoju człowieka jako przechodzenie od etapu dzieciństwa do
etapu dziecięctwa, który jest wyrazem duchowej dojrzałości.
Jak wyglądał dzień w ochronce?
– W odróżnieniu od koncepcji bazujących np. na naturalizmie Jana Jakuba
Rousseau czy pomysłów Fryderyka Froebla, według których zakładano tzw.
freblówki, w ochronkach od początku prowadzone było wychowanie
integralne, z uwzględnieniem wymiaru religijnego, a na ziemiach
polskich – wymiaru narodowego. W tym procesie wykorzystywane są
zwyczaje, rytuały, obrzędy, które były właściwe ludowi wiejskiemu w
Wielkopolsce, na Śląsku czy w Galicji. Dzieci kochają taki sposób
czynnego uczestnictwa poprzez zabawę – i tak właśnie wprowadzane są w
życie. Błogosławiony Edmund mówił, że wychowanie w ochronkach to nauka
życia – czyli poznawanie nie tylko umysłowe, ale poprzez udział w tym,
czym żyje dana rodzina i społeczność, w której dziecko dorasta. Polecał
bardzo dużo zabaw. Zabawa – mówił za Platonem, a poświadczają to
pedagogika i metodyka – jest tak ważna dla rozwoju dziecka jak
zwycięstwo dla żołnierza na froncie. Jeśli dziecko w zabawie będzie
miało możliwość rozwoju, wchodzenia swoją wyobraźnią w poznawanie
różnych postaci z Biblii, historii, dobrych bajek, to jego życie będzie
wygrane. Proporcjonalnie do zwycięstwa żołnierza. Sukcesem żołnierza
jest, jeśli przeżyje na froncie, nie na poligonie. Podobnie dziecko
poprzez zabawę rozwija się i „wygrywa szansę” do pełni funkcjonowania w
dalszym życiu. Bardzo lubię obserwować, jak dzieci wcielają się w różne
role. Kiedy naśladują jakieś postaci – ojca, matkę, lekarza – są w tym
autentyczne. Lekceważenie przeżyć dziecka w zabawie jest krzywdzące
wobec niego. Chodzi o ważne sprawy. Do małżeństwa, do ról zawodowych
przygotowujemy się już w wieku przedszkolnym. Jeśli tam się nie
zacznie, to nie łudźmy się, że później uda się wszystko nadrobić na
kursach przedmałżeńskich czy warsztatach komunikacji.
Błogosławiony Edmund podkreślał, że wymiar religijny, który harmonijnie
łączy przyrodzone z nadprzyrodzonością, ma też znaczenie dla budowania
relacji osobowych i wspólnoty – między dziećmi i wspólnoty
wychowawczej. W centrum takiej wizji jest Jezus Chrystus. Modlitwa to
oczywiście nie jest zabawa, ale też nie powinna być przez dzieci
odbierana jako ciężar. W prowadzeniu dzieci do Chrystusa Bojanowski
wykorzystywał obrzędowość. Polecał łączyć to, co jest charakterystyczne
dla roku kalendarzowego, roku liturgicznego i pór roku. Na przykład
mamy Adwent – jest to grudzień, zima. Przeżywamy razem z Maryją okres
oczekiwania na przyjście Zbawiciela, który przychodzi właśnie w takim
niesprzyjającym, zimnym czasie, przynosząc Maryi, Józefowi i nam wielką
radość. Dzieci wtedy rozumieją sens świąt Bożego Narodzenia. W
proponowanych obrzędach dzieci zawsze uczestniczą całym sercem, jest to
forma dla nich przystępna.
Bardzo ważne było i pozostaje rozwijanie postawy dziecka względem
innych, względem siebie i względem Boga. W naszych ochronkach
poszczególnym dniom tygodnia przypisani są patroni.
Zacznijmy więc od poniedziałku.
– Dzieci wiedzą, że poniedziałek to dzień Opatrzności Bożej. Wtedy uczą
się, że cały świat jest darem Bożym, którym mamy się dzielić. My też
mamy być dobrzy dla innych, mamy naśladować Boga w Jego dobroci. Do
przeżywania takiego dnia wykorzystujemy to, co można zrobić w danej
porze roku. W zimie np. karmimy ptaki. Wtorek poświęcony jest Aniołom
Stróżom, środa – św. Józefowi i modlitwie za zmarłych, a czwartek –
rozbudzaniu miłości do Eucharystii. W piątek zabawy były poważniejsze,
wyciszone, bo dzieci wspominały mękę i śmierć Pana Jezusa. Sobota to
dzień poświęcony Matce Najświętszej, a w niedzielę – Dzień Pański do
ochronki nie przychodziły. Dzieci znają ten stały rytm, tak jest do
dziś w naszych przedszkolach. W poniedziałek przynoszą ulubioną zabawkę
po to, żeby pobawiły się nią inne dzieci. Nie wszystkim dzieciom
przychodzi to łatwo… Nieraz cały tydzień ta zabawka przeleży w szatni,
zanim dziecko przyniesie, żeby kolega dotknął. Zobaczmy, jaki to jest
ciekawy proces, ile to dziecko musi przeżyć, żeby podjąć taką decyzję.
Ale jak dojdzie do tego, to jest to ważne dla jego rozwoju. Nie jest
przymuszane, nie jest mu to nakazywane, ale pokazywane i uzasadniane.
Dzieci naprawdę potrafią dużo zrozumieć. Poprzez wstawiennictwo
patronów dnia dzieci również się modlą, np. za chorego kolegę, jak w
pierwszych ochronkach. Kiedy już mały rekonwalescent wracał do
ochronki, to przed ołtarzykiem dziękował Bogu za zdrowie, a dzieciom za
modlitwę.
Jeśli przenieść apostolat pierwszych ochroniarek na współczesne warunki
– które dzieci szczególnie potrzebują zauważenia? Jak dziś chronić je
przez wychowanie?
– Zauważenia potrzebują wszystkie dzieci. Powiem o tym, co wynika
bezpośrednio z mojej praktyki. Przez 10 lat prowadziłam ośrodek
integracyjny w Dębicy, gdzie mamy przedszkole integracyjne, placówkę
wychowawczą oraz dom dziennego pobytu dla seniorów. Łącznie ponad 250
osób w wieku od 2 do 94 lat, wielka wielopokoleniowa rodzina. Znajdował
tam miejsce każdy – i bogaty, i biedny, z rodzin normalnie
funkcjonujących i takich, które żyły w trudnych warunkach, jeżeli
chodzi o wymiar moralny czy materialny. Obserwacja jest taka: często
szczególnej pomocy potrzebują dziś dzieci, które teoretycznie mają
wszystko wręcz w nadmiarze. Są za bardzo rozpieszczone, traktowane jak
„wieszaki na gadżety”. W pewnym sensie mniejsze obciążenie od nich mają
dzieci, którym czegoś pod względem materialnym brakuje, z rodzin, gdzie
nie żyje się łatwo, ale gdzie są obydwoje rodzice i dbają o dzieci. Na
pewno bardzo trudno jest dzieciom z rodzin rozbitych.
Zalecenia bł. Edmunda są aktualne. Kiedy pisałyśmy program wychowania
przedszkolnego i szukałyśmy pomysłów, odłożyłyśmy współczesne programy.
Wzięłyśmy tylko pisma Edmunda Bojanowskiego. Sprawdzałyśmy, co
proponuje w odniesieniu do wymogów współczesnych. I do wszystkiego
znalazłyśmy propozycje, a nawet więcej niż dzisiaj wymyśla wielu
sławnych pedagogów. Wymiar religijny i moralny w koncepcji
Bojanowskiego okazuje się wręcz innowacją w odniesieniu do obecnej
podstawy programowej. A jeśli te dwa wymiary się pominie, to traci się
tyle możliwości, sytuacji wychowawczych, że niczym innym nie da się
tego nadrobić. Niestety, funkcjonuje wiele programów, które tych
wymiarów w ogóle nie uwzględniają.
Błogosławiony Edmund to niewyczerpane źródło inspiracji dla katolickich
wychowawców i pedagogów. Co warto u niego podpatrzeć w czasach
ideologizacji szkoły i rugowania Chrystusa z wychowania?
– Uczy nas po pierwsze, żeby wrócić do podstaw uniwersalnych, a więc –
filozofia i religia. Filozofia realistyczna, określająca podstawy
antropologiczne i religia katolicka. Mamy tak jasną pedagogię katolicką
i tradycję w tej dziedzinie, także w teorii pedagogicznej, a przy tym
tak jednoznacznie określony system wartości, że podstawy te są bardzo
klarowne. Kiedy Bojanowski tworzył swoją koncepcję, też musiał być
ostrożny, bo w tym czasie, szczególnie w Niemczech, rozwijały się prądy
idealizmu filozoficznego. Przecież Cieszkowski czy Trentowski, wielcy
pedagodzy pedagogiki narodowej tego czasu, popadli w błędne
interpretacje religijne i filozoficzne. Bojanowskiego bardzo mocno
wspomógł Jan Koźmian i zmartwychwstańcy. Zostajemy więc w tomizmie, w
nurcie filozofii realistycznej. Drugie skrzydło to teologia katolicka i
dokumenty Kościoła, tu mamy szukać wskazań. Chodzi o wspomniane już
rozumienie człowieka jako osoby i właściwych relacji osobowych,
wspólnoty itd. Najważniejsza jest nie metodyka, tylko relacja z osobą.
Odpowiedzi na pytania: kogo wychowuję, dlaczego wychowuję, w jakim celu
wychowuję – nie zmieniły się od czasów Chrystusa i podstaw, które
odnajdujemy w Biblii.
Przy tworzeniu ochronek Edmund Bojanowski współpracował z Cieszkowskim.
Ale denerwował się swego czasu, kiedy ten po raz kolejny stawiał
wniosek w sejmie w Berlinie o objęcie opieką ochronek przez rząd.
Bojanowski był bowiem przekonany, że najpewniejszą drogą jest droga
tradycji kościelnej, i te wskazania są do dziś aktualne. W gąszczu tych
wszystkich ideologii właśnie kiedy odniesiemy się do filozofii i
religii, to nie popadniemy w błędy ideologiczne. Nie dajmy sobie
wmówić, że gdy mówimy o wychowaniu chrześcijańskim, katolickim, to jest
to ideologizacja. Po pierwsze, nie jest to ideologia, ale religia. A po
drugie, mamy tutaj bardzo jasny system wartości i założeń. Nie istnieje
przecież „neutralne” wychowanie czy „neutralna” pedagogika. Już
Leokadia Siemieńska w 1936 r. pisała, że jaka filozofia, taka
pedagogika – taki jej system i taki kierunek. Nie ma „neutralnych”. My
jako Kościół, jako zgromadzenia zakonne powołane do służby na polu
wychowania mamy nie tylko prawo, ale też obowiązek przedstawić dzisiaj
rodzicom konkretną, odpowiedzialną wizję wychowania dziecka.
Podkreślam: propozycję, bo to do rodziców należy wybór drogi wychowania
swoich własnych dzieci.
Trzeba też przywrócić kulturotwórczą funkcję rodziny. Bezcenne
odniesienie do symboli, znaków, wymiaru religijnego – bo dziś wszystko
sprowadzamy do konsumpcji. To jest wielki problem naszych czasów.
Bojanowski akcentował, że liczy się nie tylko wymiar materialny i
intelektualny pomocy, ale przede wszystkim – duchowy.
Nie może nie zawstydzać świadomość, ile dobrego zrobił ten jeden człowiek. W czym tkwi siła jego świadectwa?
– Zawstydza! Siła jego apostolatu ma źródło w głębokiej wierze. We
wszystkim, czego doświadczał, od wczesnej młodości widział działanie
Boga. Antoni Bronikowski, gdy obserwował Bojanowskiego jako kolegę w
czasie studiów we Wrocławiu, napisał: „Ty cichy i spokojny, w zgodzie
ze sobą, mocny i silny Tym, któremu niezłomnie i po męsku poświęciłeś
życie i służby, idziesz do swojego celu” (list z 31 stycznia 1854 r.).
Edmund był wtedy studentem, jeszcze nie myślał o zakładaniu
zgromadzenia, był otwarty na studiowanie literatury, filozofii, zbierał
informacje o zwyczajach, sięgał do źródeł historycznych, zajmował się
słowianofilstwem, folklorystyką, tłumaczył „Manfreda” Byrona. Zanim
zaczął pomagać innym, już był znany w kręgu swoich przyjaciół jako
człowiek wewnętrznie nastawiony na Boga. Nie stronił od towarzystwa,
ale w tym towarzystwie był kimś, kogo szanowano. Kiedy po śmierci
rodziców wyjechał na studia do Berlina, poznał tam szerokie środowisko
osób, które rozmaicie postrzegały świat. Musiał przerwać naukę, bo
ciężko zachorował. Z uniwersytetu wrócił do rodzinnego Grabonoga. I
tutaj zobaczył, że on, słaby, chce pomóc słabym. Zajął się
działalnością oświatową, a jego pragnieniem było odrodzenie Narodu.
Zapalił do tej pracy wielu oddanych działaczy społecznych, religijnych
tamtego okresu – i świeckich, i księży. Jan Paweł II w dniu
beatyfikacji Edmunda Bojanowskiego zwrócił uwagę, że potrafił on
skutecznie jednoczyć różne środowiska wokół dobra. „Dał wyjątkowy
przykład ofiarnej i mądrej pracy dla człowieka, dla Ojczyzny i
Kościoła” – mówił dalej Papież. W tym tkwi właśnie cała tajemnica, to,
co i dzisiaj nam jest potrzebne: połączyć mądrą pracę dla człowieka,
Ojczyzny i Kościoła – a więc wymiar natury, religii i historii, do
którego znowu wracamy.
Dziękuję za rozmowę.
Jolanta Tomczak
72. Polska na celowniku demoralizatorów. Z Jackiem Kotulą, obrońcą życia z Rzeszowa rozmawia Mariusz Kamieniecki
Z Jackiem Kotulą, obrońcą życia z Rzeszowa, szefem Fundacji PRO – Prawo
do Życia na Podkarpaciu i koordynatorem Inicjatywy Ustawodawczej „Stop
pedofilii” w diecezji rzeszowskiej i archidiecezji przemyskiej,
rozmawia Mariusz Kamieniecki
http://naszdziennik.pl/polska-kraj/81868,polska-na-celowniku-demoralizatorow.html
Jakie są główne założenia projektu ustawy przygotowanego przez Komitet Inicjatywy Ustawodawczej „Stop pedofilii”?
- Nasza akcja ma na celu zahamowanie propagowania zachowań seksualnych
wśród dzieci podejmowanej przez rząd pod dyktando Unii Europejskiej.
Generalnie nasza akcja jest skierowana przeciwko gender i seksedukacji
już od przedszkola. Nasz projekt ma za zadanie powstrzymać
seksedukatorów działających w takich grupach jak „Ponton”, „Jaskółki”
czy „Nawigator” wywodzących się z różnych środowisk, którzy pod
płaszczykiem postępu chcą deprawować nasze dzieci już od najmłodszych,
przedszkolnych lat. Dlatego domagamy się zmiany w zapisach kodeksu
karnego.
Na czym ma polegać ta zmiana?
- Projekt ustawy ma powstrzymać deprawatorów i w ten sposób realizować
konstytucyjną ochronę dzieci przed demoralizacją. Chcemy do zapisów
kodeksu karnego dodać punkt, według którego każdy, kto namawia i
edukuje, rozbudza seksualnie czy zachęca do inicjacji seksualnej dzieci
poniżej 15. roku życia, powinien być traktowany jak pedofil, któremu za
takie działania należy się kara do dwóch lat
więzienia.
Wizerunkiem akcji są bannery, co one przedstawiają?
- Przygotowaliśmy dwa bannery. Pierwszy przedstawia parę
homoseksualistów podczas marszu i opatrzony jest napisem „Tacy chcą
edukować twoje dzieci. Powstrzymaj ich!”. Drugi z bannerów przedstawia
Agnieszkę Kozłowską-Rajewicz, pełnomocnik rządu ds. równego
traktowania, i pokazuje jej postulaty, których realizację zapowiadała w
wypadku uzyskania mandatu europosła. Postulaty te de facto pokazują,
czego domagają się edukatorzy seksualni. Pokazujemy też wytyczne
Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) i Parlamentu Europejskiego, według
których edukacja seksualna ma być wdrażana już od lat przedszkolnych,
co z punktu widzenia normalnego człowieka jest nie do przyjęcia, a mimo
to przepisy te stopniowo mają być wdrażane także w Polsce. Nie możemy
się zgodzić, aby dzieci do 4. roku życia były uczone w przedszkolach
masturbacji, dzieci od 4. do 9. roku życia były edukowane w zakresie
antykoncepcji, a od 9. do 12. roku przekazywano dzieciom wiedzę o
różnych rodzajach tzw. małżeństw, o homoseksualizmie. Nie możemy
pozwolić, aby zachęcano nasze dzieci do pierwszych, „bezpiecznych”
doświadczeń seksualnych. Rodzice nie mogą i nie chcą pozbawić się
swojej roli edukatorów życia i nie godzą się na oddanie inicjatywy
państwu, które ma decydować o tym: kiedy, w jaki sposób i jaką wiedzę w
zakresie edukacji seksualnej przekazywać ich dzieciom.
Kto powinien zajmować się edukacją seksualną dzieci?
- Pierwszymi edukatorami najmłodszych powinni być rodzice, bo tylko oni
mają prawo do swoich dzieci i znają je najlepiej. Mówię to jako ojciec
czwórki dzieci. To rodzice powinni rozmawiać ze swoimi dziećmi także o
tak delikatnej sferze, jaką jest płciowość człowieka. Zgodnie ze swoim
światopoglądem mają obowiązek wdrażać i instruować je w zakresie
wartości i przekazywania życia, mówić o odpowiedzialnym rodzicielstwie
i metodach naturalnej regulacji poczęć. Wiedzę przekazywaną przez
rodziców powinny uzupełniać czy rozwijać osoby chociażby z takich
kręgów jak Kościół, które prezentują chrześcijański model małżeństwa i
rodziny. Na pewno nie mogą tego robić osoby z zewnątrz, osoby
przypadkowe i nieodpowiedzialne, będące np. na usługach biznesu
antykoncepcyjnego czy aborcyjnego, którzy w ten sposób przygotowują
sobie przyszłych klientów.
Elementem akcji jest zbieranie podpisów pod projektem, który ma chronić
dzieci przed demoralizacją. Ile podpisów udało się dotychczas zebrać i
gdzie można je składać?
- Aby możliwe było złożenie do Sejmu projektu ustawy zakazującej
seksedukacji, konieczne jest zebranie stu tysięcy podpisów. W całej
Polsce prowadzona jest zbiórka podpisów. W diecezji rzeszowskiej czy
archidiecezji przemyskiej podpisy zbierane są m.in. w świątyniach czy
pod kościołami. Dotychczas zebraliśmy już ok. 70 tysięcy podpisów. 2
lipca udamy się do marszałek Sejmu Ewy Kopacz, nie wątpię, że do tego
czasu uda się zebrać wymagane poparcie. Liczymy, że nasz projekt nie
trafi do sejmowej „zamrażalki” i po wakacjach będzie procedowany.
Jak reagują ludzie, do których zwracają się Państwo o poparcie?
- Ogromna większość popiera naszą inicjatywę. Rodzice i nie tylko
chętnie składają podpisy. Uważają, że owszem trzeba edukować dzieci,
ale wszystko w swoim czasie, nic na siłę, i że powinny to robić osoby
odpowiedzialne. Słyszymy wypowiedzi wprost, że nie chcą, aby ich dzieci
czy wnuki były edukowane przez wątpliwe środowiska, i uważają, że
trzeba powstrzymać falę demoralizacji, jaka przelewa się przez Polskę.
Dziękuję za rozmowę.
Mariusz Kamieniecki
73. Historia spychana na margines. Autor: Mieczysław Ryba
Autor jest historykiem, kierownikiem Katedry Historii Systemów
Politycznych XIX i XX wieku KUL oraz wykładowcą w WSKSiM w Toruniu.
http://naszdziennik.pl/polska-kraj/81774,historia-spychana-na-margines.html
Ostatnie lata, nawet te ostatnie 25 lat to dosyć konsekwentna próba
spychania historii na margines jeśli bierzemy pod uwagę proces
edukacji. Najpierw odbywało się to w formie redukcji godzin, później
takiego ułożenia planu, że praktycznie nauczyciele nie byli w stanie
dojść szczególnie do czasów XX-wiecznych o komunistycznych nie mówiąc.
To wszystko wprowadzało pewien rodzaj amnezji historycznej wśród
młodego pokolenia. Wydaje się, że było to robione celowo, ze względu na
środowiska postkomunistyczne, dla których niepamięć jest pewną
wartością, bo dzięki temu mogą jak gdyby uniknąć wstydu lub
jakichkolwiek rozliczeń w tym zakresie.
Z drugiej strony takie działanie wpisywało się w pewien kontekst
ogólnoeuropejski tzw. postmodernizmu, dla którego historia nie jest
istotna, ponieważ generuje pewne więzi narodowe, a narody mają przejść
do lamusa historii. Biorąc pod uwagę edukację i wychowanie w Polsce,
można stwierdzić, że naciski ze strony postkomunistów oraz
zachodnich nowych marksistów spięły się w tzw. „ahistoryzm”.
Na łamach „Naszego Dziennika” publicysta historyczny Leszek Żebrowski,
na pytanie komu przede wszystkim i dlaczego zależy na fałszowaniu
polskiej historii, odpowiedział: „To nie jest zjawisko jednowymiarowe.
Określone grupy interesów, ale też siły polityczne, mają możliwości i
cel prowadzenia takiej polityki historycznej, jaka jest dla nich
przydatna. W dzisiejszym świecie doznajemy przeróżnych aktów agresji,
nie tylko bezpośredniej, siłowej. Jest agresja polityczna,
ideologiczna, jest też historyczna, w której historię, w oderwaniu od
faktów i kontekstu, traktuje się jako inwektywę. Polega to na
systematycznym obrażaniu, negowaniu tego, co dla nas ma szczególną
wartość. Wypaczanie naszej historii polega z jednej strony na negowaniu
tego, co jest oczywiste, z drugiej zaś na ”produkowaniu„ całkiem nowych
rzeczy, niemających w ogóle miejsca, w myśl zasady: ”niech się bronią„.
Autor książki ”Zatruwanie pamięci„, w szczególności tutaj mówi o
Grossie i jego publicystyce historycznej. Rzeczywiście w tym kontekście
pojawiła się seria ataków. Oczywiście oparta raczej o pewną mitologię
niż historię w sensie rzeczywistym, a ta seria ataków raczej zmierzała
do tego, żeby uczynić z Polaków naród zbrodniarzy.
Idą za tym zapewne jakieś plany polityczne związane czy z
odszkodowaniami, czy związane przede wszystkim z tym, ażeby oderwać
Polaków od tego, co nazywamy dumą narodową. To rzeczywiście się
pojawiało, nie tyle bezpośrednio w edukacji szkolnej co tzw. medialnej,
bo polityka historyczna w mediach ma dzisiaj olbrzymie znaczenie.
Często jeszcze mocniej oddziałuje niż lekcje w szkole.
74. Starcie cywilizacji. Autor: Feliks Koneczny i Prof. dr hab. Piotr Jaroszyński
http://naszdziennik.pl/wp/81801,starcie-cywilizacji.html
W Polsce zachodzi fatalna mnogość cywilizacji (łacińska, bizantyńska,
turańska, żydowska). Państwo, jako takie, nie może być cywilizowane aż
na cztery sposoby. Wdając się w mieszankę, może stać się tylko
acywilizacyjne, a wtedy grozi mu rozkład na wszystkie cztery strony.
Państwowość polska musi przede wszystkim urządzić swój stosunek do
społeczeństwa według wymogów cywilizacji łacińskiej, przeciwko temu nie
powinno być nawet opozycji ze strony ludności innych cywilizacji. Nikt
nie jest skrzywdzony, jeśli mu przydano! Gdyby atoli urządzono państwo
według metody np. bizantyjskiej lub turańskiej, opozycja ludności
polskiej niezawodna – bo cała podstawa traci rację bytu, i któż będzie
do niej przywiązywać wagę? Będzie jakby korzenie, nie mogące zdobyć się
na wydanie łodygi, i same przy tym wysychające, czy raczej gnijące.
Fragment pochodzi z: „O cywilizację łacińską”
P.J.: Dlaczego mnogość cywilizacji
jest fatalna? Dlatego, że każda cywilizacja opiera się na innych
zasadach, stosuje inne metody i dąży do innych celów, czasami wręcz
przeciwstawnych. Gdy państwo jest zlepkiem różnych cywilizacji, to mamy
w efekcie chaos i dominację prawa silniejszego, reszta to tylko pozory,
w tym pozory demokracji i pozory państwa prawa. Nie może być ładu tam,
gdzie każda cywilizacja dąży do innego celu, wysługując się choćby
partiami politycznymi. Komuniści to przykład turańców, liberałowie to
przykład bizantyńców – jedni i drudzy mają inne cele, ale wspólny
front: chcą odebrać Polsce największy skarb, jakim jest cywilizacja
łacińska.
75. Bluźnierstwo i prowokacja
Wolność poszukiwań w
sztuce oraz wolność słowa nie oznacza wcale wolności do obrażania
kogokolwiek i naruszania czyjejkolwiek godności. Wobec obrażającego
uczucia religijne chrześcijan przedstawienia „Golgota Picnic” w
specjalnym liście zaprotestował przewodniczący Konferencji Episkopatu
Polski ks. abp Stanisław Gądecki:
„Przedstawienie to w opinii wielu osób jest wyjątkowo ordynarnym
przedsięwzięciem. Ukazuje Chrystusa jako degenerata, egoistę,
odpowiedzialnego za całe zło na świecie. Spektakl obfituje w lubieżne
sceny, a pod adresem Chrystusa padają liczne wulgaryzmy. Występujący
nago aktorzy kpią z Męki Pańskiej”.
http://naszdziennik.pl/wp/82312,bluznierstwo-i-prowokacja.html
76. W szkole błogosławionego Edmunda Bojanowskiego
W czasach, kiedy widać jak na dłoni, że decydującym o stanie
oświaty brakuje spójnej czy jakiejkolwiek wizji poza sączeniem już od
przedszkola deprawujących ideologii, bł. Edmund Bojanowski błyszczy
świadectwem traktowania wychowania jako chrześcijańskiej służby,
patriotycznego obowiązku, wyniesienia tego procesu do rangi misji,
której celem jest odnowa społeczna.
http://naszdziennik.pl/wp/82306,w-szkole-bl-edmunda.html