Spis treści  (interaktywny) 




 
*** Zachęcam do wspierania „Naszego Dziennika” poprzez kupowanie wersji papierowej,
zachęcam do zwiedzania strony, zawierającej przegląd ważnych dla przyszłości wydarzeń http://naszdziennik.pl/news ***

Jesteśmy na Twitterze oraz Facebooku
Gorąco zachęcamy do obserwowania nas na Twitterze, polubienia naszej strony na Facebooku oraz rozsyłania wici znajomym.
Przypominamy, że niektóre serwery pocztowe blokują zasoby graficzne w wiadomościach e-mail. Żeby mieć pewność, że wszystkie obrazki wyświetlą się poprawnie, zachęcamy do:
Trzy pasma tematyczne do wyboru: 
wiara, wychowanie i zdrowie
 
Szanowni Czytelnicy, 

Bardzo dziękujemy za czytanie i przekazywanie dalej naszych wiadomości oraz za wszystkie informacje, zaproszenia, sugestie i uwagi, które nam Państwo przysyłają. 

Teraz zachęcamy Państwa do skorzystania z możliwości otrzymywania informacji dotyczących naszej wiary: bieżących wiadomości ze Stolicy Apostolskiej, z życia Kościoła na świecie i w Polsce, a także zapowiedzi najważniejszych wydarzeń oraz informacji o godnych polecenia lekturach duchowych. 

Dostrzegamy też, że bardzo wiele uwagi poświęcają Państwo tematyce zdrowia. W „Naszym Dzienniku” tej problematyce poświęcone są dwa dodatki cykliczne: „Szlachetne zdrowie” oraz „Zdrowy styl życia”. Informujemy w nich nie tylko o sprawach bieżących, ale podpowiadamy też, jak zadbać o nasze zdrowie, np. jaki wpływ na nasze samopoczucie ma to, co na co dzień spożywamy, jakich produktów należy unikać, a o które warto wzbogacić naszą dietę. Od teraz mogą Państwo otrzymywać najważniejsze informacje dotyczące zdrowia na swoją skrzynkę e-mailową.

Oferujemy zatem Państwu e-mailowe powiadomienia w trzech pasmach tematycznych: wiara, wychowanie i zdrowie. Każdy odbiorca e-Informatora może określić, które z tych pasm go interesują. Swoje preferencje mogą Państwo zaktualizować dzięki opcji „Modyfikacja ustawień” w stopce wiadomości. 

Redakcja e-Informatora „Naszego Dziennika”

Organizujesz ciekawe wydarzenie? 
Chcesz podzielić się ważnymi informacjami?
Skontaktuj się z nami.

Ktoś ze znajomych przysłał Ci tę wiadomość?
Dołącz do grona czytelników naszego informatora.

Modyfikacja ustawień / Rezygnacja
1. Polecam stronę http://www.gilsonsociety.pl/ z wykładami i artykułami wybitnych wykładowców broniących człowieka przed nieracjonalnymi ideologiami
2. Pojawił się nowy wykład Księdza Profesora Tadeusza Guza w czasie sympozjum „Jan Paweł II wobec totalitaryzmów”: http://www.naszdziennik.pl/ks-prof-tadeusz-guz-wideo/77232.html

3. Pojawił się drugi wykład Księdza Profesora Tadeusza Guza w ramach cyklu "Zasady myślenia katolickiego”
p.t: "Boski Stwórca i stworzenie Boże":     http://www.naszdziennik.pl/ks-prof-tadeusz-guz-wideo/82066.html


4.   Modlitwa za Ojczyznę do św. Andrzeja Boboli (16-maja to dzień Patrona Polski)

Święty Andrzeju, Patronie trudnych czasów!
Ty krzepiłeś Polaków w czasach wszelkiego zagrożenia. Oddajemy się Tobie pod opiekę.
Pomagaj nam wytrwać pośród wszystkich doświadczeń osobistych i społecznych.
Wyjednaj nam łaskę Bożego pokoju i jedności, byśmy z rozwagą i ewangeliczną roztropnością umieli dostrzegać i oceniać sprawy własne i sprawy Narodu w świetle Ewangelii Chrystusa. 
Uproś nam odwagę działania, byśmy nie trwali w bezradności wobec zła, które nie ustaje. Niech nas dopełnia Boża radość, gdy zwyciężamy albo ponosimy porażki.
Święty Andrzeju Bobolo, oręduj za nami u Pana.
Amen.



*********************************************************************************************************************************************************************************************************************************


WARTO WIEDZIEĆ i REAGOWAĆ! (czerwiec 2014)

Z  WYBRANYCH  PORTALI   INTERNETOWYCH...

Doktor Życie (O doktorze n. med. Jerzym Lewandowiczu 1939-2014) . Autor: Ze strony Pani Ewy Polak-Pałkiewicz

http://ewapolak-palkiewicz.pl/doktor-zycie/
Polecam tę stronę   http://ewapolak-palkiewicz.pl/  bowiem są tam prawdziwe informacje o życiu oraz wzrusząjące informacje o ludziach wspierających kulturę życia.

Z dzienniczka Św. Faustyny Kowalskiej  ("Dzienniczek" 663)

17 lipca 1936.
O Jezu mój, wiem, że o wielkości człowieka świadczy czyn, a nie słowo ani uczucie. Dzieła, które z nas wypłynęly, te o nas mówić będą. Jezu mój, nie dozwól mi na marzenia, ale daj mi odwagę i siłę do spełnienia woli Twojej świętej.
 

O Doktorze Lewandowiczu

To był przedziwny człowiek. Lekarz, który wiedział, że żeby leczyć trzeba czegoś więcej niż znajomości sztuki medycznej. Sama jej znajomość nie wystarcza. Trzeba mieć jeszcze dobre słowo. Trzeba pamiętać, że człowiek to dusza i ciało. Trzeba umieć kochać. Tak leczył.

Dla niego pacjenci, to byli ludzie, których dał mu Bóg. Dał, by ich kochał.

Robił więc to, co potrafił, by im pomóc. Jak najlepiej, jak najstaranniej.

Modlił się za swoich pacjentów. Wiedzieli o tym, choć im tego nie mówił.

Ten dyskretny, wyciszony, wielkiej kultury i delikatności człowiek, znakomity specjalista i znawca sztuki lekarskiej miał zasadniczą wadę – z punku widzenia standardów nowoczesnej medycyny – nie potrafił przejść obojętnie wobec niczyjego cierpienia.

Jego pacjentami stawali się także ludzie spotkani przypadkowo. Matka siostry zakonnej poznanej w pociągu, którym wracał do domu, ktoś o kim usłyszał od znajomych, ludzie zauważeni na ulicy. Bo ludziom się przypatrywał. Czasem zaczepiał wzrokiem. Nie sposób zapomnieć jego spojrzenia. Zaglądał do serca drugiego człowieka. Bracie, co ci jest?

Zauważył smutek tej zakonnicy, z którą dzielił przedział w pociągu. Zagadnął. Tak, matka umiera. Lekarze nie dają żadnych szans. Rozkładają ręce. Zapadł wyrok.

Doktor Jerzy Lewandowicz nie przyjął tej diagnozy. Nie, żeby czuł się mądrzejszy. Zaczął od wnikliwych pytań. Interesowały go rzeczy zazwyczaj pomijane w wywiadzie lekarskim, pozornie drobniejszej wagi. Mama siostry zakonnej żyła jeszcze pod Jego opieką przez piętnaście lat.

Pacjenci stawali się Jego przyjaciółmi. Leczył ich za darmo. Przychodziły od nich setki listów z całej Polski.

U schyłku pracowitego życia miały miejsce wydarzenia przedziwne: także i oni, Jego pacjenci, ludzie wielkiego nieraz cierpienia, ale i wielkich darów duchowych podtrzymywali Jego nadwątlone siły. Ochraniali przygasające życie swojego Lekarza, bo dawali mu do zrozumienia jak bardzo Go potrzebują. Jak bardzo Go kochają. I tak szli razem złączeni, nawzajem się podtrzymując, krokiem coraz mniej pewnym, po drodze coraz bardziej wyczerpującej, kamienistej i stromej. Zależni od siebie jak bracia syjamscy. Nie upadali, bo mieli siebie. Czuli swoje ciepło, mieli dla siebie czas i ramiona otwarte.

Doktor Jerzy Lewandowicz był prawdziwym Polakiem. Był dobrym lekarzem, bo miał tę szlachetność serca, tak dla Polaków charakterystyczną. Przypominał bohaterów Sienkiewicza.

Składały się na tę Jego miłość do ludzi związki tak niezwykłe, jak ten z panią Zofią Schuch – Nikiel. Ta bohaterska sanitariuszka z Powstania Warszawskiego ostatnie lata życia zawdzięczała – według zgodnej opinii wszystkich, którzy na przyjaźń Lekarza i Pacjentki patrzyli – temu właśnie, że Jej Doktor telefonował do niej codziennie. Zawsze o ósmej wieczorem. Czekała na ten telefon z rumieńcem ożywienia na drobnej wychudzonej twarzy. Dopytywał się rzeczowo, z troskliwością matki pochylającej się nad chorym dzieckiem, jak się dziś czuje, czy zjadła ciepły obiad, i doradzał, zgodnie ze swoją wiedzą, z zasadami, którym był wierny przez całe życie – a które były tak niepojęte dla niektórych kolegów medyków – jaką część jednej z kilku tabletek ma dziś przyjąć, jaką zastosować dietę i co poprawić w trybie życia.

Przykuta do fotela, starsza od niego o dwadzieścia lat, odeszła w 97-ym roku życia. Żyła przez wiele lat z chorobami, które nie były w stanie jej pokonać, bo miała Opiekuna i Przyjaciela, swego dobrego Doktora. Jej więź z życiem.

Inna Jego pacjentka przeżyła Go doczekawszy 103 lat. Żyje otoczona najczulszą opieką swojej córki, która poświęciła się całkowicie sparaliżowanej matce. Została jej całodobową pielęgniarką. Obie mają z pewnością w doktorze Jerzym Lewandowiczu – jeszcze tak niedawno ich Lekarzu, Doradcy i Przyjacielu – orędownika u Boga.

Ten doktor nauk medycznych, wybitny kardiolog nigdy nie stał się rutyniarzem. Medycynę traktował jak sztukę. Sztukę służenia swoim bliźnim powiązał z szeroką wiedzą, którą stale pogłębiał. Był wnikliwym znawcą wielu dziedzin medycyny. Prenumerował czasopisma naukowe w różnych językach. Zgłębiał neurologię, psychiatrię; był na bieżąco z odkryciami naukowymi w wielu dziedzinach medycyny. Nie godził się, by człowieka kawałkować, oddzielając od siebie różne dyscypliny wiedzy medycznej. Powtarzał: człowiek jest jednością niepodzielną. Nie można leczyć serca nie wiedząc, co się dzieje w duszy.

Niektórych swoich pacjentów uczył odmawiania Różańca. Zachęcał do Koronki.  Zawsze z największą cierpliwością i delikatnością, wyczekując odpowiedniego momentu. Wtedy, gdy okoliczności sprzyjały.

Cóż ja mogę pomóc?, mawiał. Lekarzem jest Bóg.

Znał się na dietetyce, na rehabilitacji. Na pediatrii i medycynie prenatalnej. Ratował od błędów lekarskich kobiety mające urodzić dziecko.

Doświadczeniu i rzetelnej wiedzy, stale uaktualnianej, towarzyszyła niezwykła intuicja.

Ufano mu, bo ceniono jego fachowość, ale i oryginalność w odkrywaniu nieprzetartych szlaków. A może spróbujemy od innej strony?, pytał. Podejmował, z całą rozwagą, nietypowe terapie. Nigdy jednak nie eksperymentował z pacjentem. To wydaje mi się najlepsze, choć może zaskoczyć, mówił. Zaskakiwało. Było dobre, najlepsze.

Tak naprawdę był wcieleniem rozsądku. Co prawda pani Zofia ma rozrusznik serca, mówił, ma nowotwór, nie może poruszać się o własnych siłach. Ale ma mózg, wątrobę, nerki – wszystko zdrowe. A więc – jest dobrze. Może żyć. 

Panie Doktorze, czy Pan tam jest? Czy Pan zadzwoni? Czy Pan myśli o mnie?

On zawsze uspokajał. On czuwał.

Tak, zadzwonił. Tak, myślał. Przerywał każdą rozmowę, spotkanie towarzyskie, żeby odbyć serię codziennych rozmów z pacjentami. Wiedział, jak oni czekają na tę chwilę.

To był ktoś, kto kochał naprawdę. Nie deklarował, nie zapewniał. Mówił zresztą zawsze bardzo niewiele. Był człowiekiem czynu.

Przedłużał życie. Pastylki dopasowywał do człowieka jak najlepszy krawiec kreację; dawki „do milimetra”. Kazał brać ułamek jakiejś tabletki, do tego pół innej i jedną czwartą trzeciej. Traktował leki nie jak „cudowne lekarstwa”; wiedział o nich wszystko. Cały czas się dokształcał w wiedzy na temat działania leków, znał wszystkie skutki uboczne, nie lekceważył ich. Nie ufał nowościom zbyt reklamowanym. Nie dał się nigdy kupić firmom farmaceutycznym. Łączył medykamenty w kombinacje zupełnie fantastyczne. Był artystą sztuki medycznej.

Wiedział, że od leków ważniejszy jest sen i zdrowe jedzenie. Od snu – dobry humor. A tego nie zdobywa się bez modlitwy. Najważniejsza jest modlitwa. Musi być czas na nią. Wewnętrzny pokój. Bez tego nie może być mowy o zdrowiu człowieka.

Studiował w Łodzi, tam podjął pracę w Akademii Medycznej. Specjalista chorób wewnętrznych oraz kardiolog, był adiunktem w Klinice Kardiologii, potem starszym wykładowcą w Katedrze Medycyny Społecznej i Zapobiegawczej. Przez czterdzieści lat prowadził zajęcia ze studentami i pracował naukowo. Pracę doktorską obronił zaraz po ukończeniu studiów. Mógł zostać profesorem, był wybitnym człowiekiem nauki. Pan Bóg zadecydował inaczej. Może przeszkodziła wyjątkowa wrażliwość Doktora Jerzego i fakt, że rozumiał, czym jest honor? Jego bezkompromisowość wielu raziła. Przecież układy po to istnieją, by w nie wchodzić…

Po przejściu na emeryturę zamieszkał na stałe w rodzinnym Józefowie. W zdrowiu i chorobie oddanie i miłość Żony i trojga Dzieci było pokrzepieniem - także dla Jego przyjaciół.

Ta triada: Miłość Boga, miłość Polski i człowieka cierpiącego. Wykształcenie, poczucie obowiązku i postawa służby, a przy tym swobodna myśl Polaka o szerokich horyzontach wsparta o Jego zdrowy rozsądek. Umiłowanie piękna. Interesował się malarstwem, znał się na nim. Kochał muzykę. Był znawcą i wielbicielem dziejów Polski, bibliofilem i patriotą.

Widzę go w Jego ogrodzie, całym w słońcu. To prawdziwy Tajemniczy Ogród pełen starych drzew – nie pozwalał, by je wycinać – skąpany w majowych konwaliach. Jest cały wielkim pachnącym polem konwalii. Słychać brzęczenie pszczół i trzmieli, odgłosy setek ptaków, bo ptaki miały tu swój mały raj. Ogród swobodny, dotykany tylko z lekka ręką Ogrodnika – artysty, jakim był Doktor Jerzy. Pełen krętych ścieżek, cienistych zakątków, altanek ze zwisających pnączy… I róż. 

Czciciel Matki Boskiej Fatimskiej starał się o dobrą śmierć. Gdy przyszła, miał to wielkie szczęście by mieć przy sobie – a umierał w domu –  niezwykłą Żonę. Dobre i wierne Bogu Dzieci, w tym Syna – lekarza.

Pragnął dobrej śmierci. Przypominał innym o tym, co w dawnych katechizmach określało się mianem pamięci na śmierć i traktowane było jako jeden z podstawowych obowiązków człowieka ochrzczonego. Nie lekceważył starych katechizmów. Przygotowywał się wytrwale, dzień po dniu, do tej najważniejszej chwili. Prosił Boga, by była dobra. Stąd m.in. praktyka Pierwszych Sobót miesiąca – do ostatnich tygodni życia, choć był już unieruchomiony, pod kroplówką. Tak bardzo pragnął dożyć majowej Pierwszej Soboty. Bóg dał Mu tę łaskę. Sakrament Ostatniego Namaszczenia w rycie trydenckim przyjął z wielką wdzięcznością dla Kościoła.

Odszedł w chwilę po wypowiedzeniu przez Najbliższych przy Jego łóżku ostatniego słowa Koronki do Miłosierdzia.

„Śmierć niczego co dobre nie niszczy; najwięcej się modlę zę dusze, które doznają cierpień wewnętrznych” (Św. Faustyna Kowalska, „Dzienniczek”)

Msza św. w rycie trydenckim i pogrzeb w rycie trydenckim – tak bardzo przez niego ukochanym – w ubiegły piątek, 9 maja 2014 r. w rodzinnej parafii, były dla Jego bliskich i  przyjaciół znakiem, że ufność i wierność jest przez Pana Boga stukrotnie wynagradzona.

Wielu Jego przyjaciół i znajomych było na Mszy trydenckiej po raz pierwszy w życiu.

Dzięki Panu Doktorowi Jerzemu doznali poruszenia duszy – przez wzniosłość i dostojność Mszy św. Wszechczasów. Ze wzruszeniem mówili o tym Jego najbliższym.

Pan Bóg dał ostatni znak. Jego hojność zachwyca.


Modliwa za duszę Świętej pamięci  Jerzego Lewandowicza

Boże, Tobie właściwe jest zawsze litować się i przebaczać.
 
Błagamy Cię pokornie za duszę sługi Twego Jerzego, której dzisiaj kazałeś odejść z tego świata. Nie oddawaj jej w ręce nieprzyjaciela i nie zapominaj na wieki, lecz rozkaż świętym Aniołom przyjąć ją i wprowadzić do rajskiej ojczyzny, a skoro Tobie zaufała i wierzyła, niech nie cierpli kar piekielnych, lecz posiądzie radość wieczną.

Przez naszego Pana Jezusa Chrystusa, Twojego Syna, który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego, Bóg przez wszystkie wieki wieków. Amen.


Dobrzy Niemcy patrzą na klinikę aborcyjną. Autor  Andrzej Kumor o Mary Wagner - obrończyni nienarodzonych

http://www.ksd.media.pl/publikacje/2135-andrzej-kumor-dobrzy-niemcy-patrza-na-klinike-aborcyjna  Poniedziałek, 19 Maj 2014 22:17 
Źródło: http://www.goniec.net/

Pod bokiem, na naszych oczach, z dala od zainteresowania mediów głównego nurtu rozgrywa się właśnie jeden z najważniejszych procesów prawnych ostatnich lat.

Jego wynik decydować będzie nie tylko o kształcie kanadyjskiego systemu prawnego, ale o tym, jakie będzie nasze społeczeństwo. Jest to proces, w którym sprawą zasadniczą jest określenie, kim jako ludzie jesteśmy wobec państwa i jego instytucji.

Mówię o zdawałoby się błahym i mało znaczącym procesie Mary Wagner, 38-letniej obrończyni praw dzieci nienarodzonych. W minionym tygodniu miały miejsce kolejne rozprawy. Mary została aresztowana prawie dwa lata temu i od tego czasu przebywa w areszcie śledczym w Milton. Pozostaje uwięziona, ponieważ nie zgadza się na warunek zwolnienia za kaucją, który nakazuje jej zobowiązać się do niepopełniania podobnych czynów w przeszłości. Te przestępcze czyny to podchodzenie do kobiet udających się do klinik aborcyjnych z dobrym słowem, białą różą i zapewnieniem o modlitwie. Oskarżona jest o wchodzenie na teren prywatny i wywoływanie niepokoju u pacjentów.

W zasadzie sprawa mogła zakończyć się bardzo dawno, jednak Mary Wagner pozostaje w areszcie, ponieważ usiłuje poprzez swój proces uczynić coś więcej; usiłuje zapewnić opiekę prawną nienarodzonym ludziom. Jej linia obrony jest taka, że – nie tylko z powodu jej przekonań – ale na podstawie ustaleń naukowych można z dużą pewnością stwierdzić, iż nienarodzony człowiek jest właśnie człowiekiem i w związku z tym należy mu się ochrona prawna. Podobnie jak dziecko już urodzone jest człowiekiem najpełniej przystosowany do warunków na danym etapie rozwoju, choć – podobnie jak dziecko urodzone – nie jest zdolne do samodzielnego życia.

Od lat 80 w Kanadzie nie ma żadnej ustawy regulującej aborcję i teoretycznie bez żadnych konsekwencji prawnych można ją przeprowadzać do samego momentu urodzenia; można zabić dziecko w 8. albo 9. miesiącu ciąży bez konsekwencji prawnych, ponieważ prawo definiuje człowieka jako osobę, która żywa opuściła łono matki. Aborcja w klinikach odbywa się „na żądanie”. To właśnie przed tymi przybytkami starają się ratować nienarodzone dzieci ludzie tacy jak Mary Wagner czy Linda Gibbons, inna działaczka ruchu pro-life, która w więzieniach spędziła łącznie za to „przestępstwo” ponad 10 lat.

Stanowisko prokuratury w procesie Mary Wagner chce ograniczyć całe zagadnienie do kwestii legalizmu. Obecne prawo uznaje, że człowiek nienarodzony nie jest człowiekiem, a zatem Mary jest winna – koniec sprawy. Obrona usiłuje przekonać sąd, by dał jej możliwość powołania świadków, ekspertów, którzy wypowiedzą się na temat człowieczeństwa osoby nienarodzonej – w świetle najnowszych ustaleń nauki.

Obrona twierdzi, że jest czymś niedopuszczalnym i bardzo niebezpiecznym, aby to władze państwowe, arbitralnie określały, kto jest człowiekiem, a kto nie, bo wówczas życie każdego z nas będzie zagrożone; wówczas może się okazać, że według państwa już, albo jeszcze, nie jesteśmy człowiekiem.

Obrona przypomina, że państwo nie może takich rzeczy określać, a system prawny musi brać pod uwagę stan faktyczny – prawo naturalne, przekonania ludzi, ustalenia nauki. Temu przeciwstawia się na procesie prokurator – przedstawiciel państwa.

Obrona uznaje, że nie da się oddzielić systemu prawnego od moralności i prawa naturalnego – przywołuje proces norymberski, w trakcie którego skazano wysokich rangą przedstawicieli administracji III Rzeszy, w tym sędziów – nawet na kary śmierci – mimo że tłumaczyli się, iż działali w myśl obowiązującego prawa i wszystko, co robili, było legalne.

Prawo w praworządnym państwie musi być oparte na fundamencie wartości i ustaleń faktycznych. Wszak preambuła kanadyjskiej konstytucji odwołuje się do nadrzędności Boskiego prawa.

Linia obrony Mary Wagner jest taka, że kobieta ta miała prawo wchodzić na teren klinik aborcyjnych, ponieważ ratowała tam przed śmiercią dzieci, a to wypełnia znamiona obrony koniecznej „self-defence of others”; każdy z nas ma prawo bronić drugiego człowieka, któremu grozi śmierć, nawet jeśli ten człowiek nie ma osobowości prawnej.

Obrońca, mecenas Charles Lugosi, przytaczał wiele argumentów precedensowych, tłumaczył, że dawniej osobowości prawnej pozbawione były kobiety, mimo to uznawano je za ludzi.

Wskazał na przykład procesu z XIX wieku, kiedy to grupa sąsiadów wtargnęła do prywatnej posesji pewnego mężczyzny, który mordował żonę, i udaremniła zbrodnię. Uznano, że mieli do tego prawo, mimo że kobieta w myśl ówczesnego prawa pozbawiona była statusu prawnego.

Obrona chce przedstawić dowody na człowieczeństwo dziecka nienarodzonego, twierdząc, że są one bardzo silne. Co więcej, nawet gdyby faktycznie założyć, że dziecko nienarodzone nie jest człowiekiem, to przekonanie Mary Wagner, że nim jest – w dodatku przekonanie podzielane przez bardzo liczną rzeszę ludzi – powinno wystarczać do uniewinnienia i uznania, że działała w dobrej wierze. A zatem, tak czy inaczej Mary Wagner powinna już wiele miesięcy temu wyjść z więzienia.

Charles Lugosi podkreśla, że rule of law, czyli rządy prawa, praworządność, musi uwzględniać również prawo naturalne, przekonania i wartości ludzi, a przede wszystkim faktyczne ustalenia naukowe i parlament nie może arbitralnie ustanawiać przepisów z nimi sprzecznych. Izba Gmin nie może arbitralnie uchwalać ustaw wbrew faktom i dlatego w imię zachowania praworządności apelował do sędziego o dopuszczenie zeznań świadków – lekarzy, biologów, etyków. Jeśli pozwolimy, by państwo arbitralnie decydowało o tym, kto jest człowiekiem, to nikt z nas nie będzie bezpieczny, a system prawny stoczy się do totalu. Lugosi powołał się na przykład niemieckich sędziów, którzy właśnie pozostając wierni zasadzie rule of law – praworządności – zostali straceni przez hitlerowców, ponieważ nie chcieli podporządkować się nieludzkim ustawom stanowionym przez państwo hitlerowskie.

Tutaj mamy do czynienia z sytuacją, kiedy to parlament zupełnie dowolnie, niczym nieskrępowany chce definiować, kto jest człowiekiem i kiedy należą mu się prawa ludzkie. A przecież człowiek ma prawa, w tym przede wszystkim prawo do życia ma nie dlatego, że tak akurat stwierdzi władza państwowa.

Jeśli zaś uznamy – jak wszystko na to wskazuje – że nienarodzone dziecko to człowiek, to wówczas sprawa Mary Wagner wygląda bardzo prosto – Mary jest bohaterską kobietą ratującą ludzi przed mordercami z klinik aborcyjnych.

Działanie prokuratury usiłuje ograniczyć całą kwestię do legalizmu, odłączając ją od kwestii porządku wartości. Prokurator uznaje, że skoro prawo stanowi, iż płód to nie człowiek, to tak jest i tego należy się trzymać. Podobną linię argumentacji stosowały wielokrotnie systemy totalitarne, które odmawiały „pełnego” człowieczeństwa ludziom niepełnosprawnym, Żydom czy członkom danej warstwy społecznej. Mecenas Lugosi przywołał przykład ludobójstwa w Rwandzie, gdzie mordercy określali swe ofiary mianem karaluchów, robactwa…

Obrona podkreśla, że nie ma konstytucyjnego prawa do aborcji. Ciekawe, że prokurator w swym pisemnym stanowisku stwierdziła również – odnosząc się do działań Mary Wagner, że w tym przypadku „prawa obcej osoby (Mary Wagner) nie mogą gwałcić praw MATKI”. Prokurator użyła słowa „matka” w odniesieniu do kobiety, której człowieczeństwa płodu nie chce uznać. A więc: MATKA PŁODU??!!! Bo jeśli MATKA DZIECKA, to czy to oznacza, iż prokuratura twierdzi, że matka ma prawo ZABIĆ nienarodzone DZIECKO?

Jak mówię, na naszych oczach, przy zupełnej ignorancji mediów głównego nurtu, dzieją się rzeczy nieprawdopodobnie ważne dla nas, dla państwa, dla naszych instytucji. Są to również rzeczy ważne dla całego świata. Kanada często stawiana jest za wzór praw konstytucyjnych i obywatelskich. Coraz częściej też włącza się aborcję do pakietu „praw kobiet”, jaki w ramach praw człowieka winny realizować kraje Trzeciego Świata będące odbiorcami pomocy agend ONZ czy bogatych państw Zachodu.

Wiele osób zastanawia się, jak to było możliwe, że niemiecki nazizm zapanował w tak światłym i wyedukowanym społeczeństwie? Gdzie byli ci wszyscy dobrzy Niemcy, gdy Hitler jeden po drugim demontował podwaliny zachodniego systemu wartości? Dzisiaj, my wszyscy jesteśmy w tej samej sytuacji, gdy za sprawą bierności, świętego spokoju odwracamy oczy od ludobójstwa, podobnie jak „dobrzy Niemcy”, którzy woleli nie wiedzieć, co działo się w obozach koncentracyjnych.

Mary Wagner jest drobną, pogodną, spokojną kobietą, którą kanadyjski system prawny uznaje za więźnia podwyższonego ryzyka. Fakt, że doprowadza się ją na rozprawy w kajdankach skutą do tyłu można tylko uznać, za wyjątkowe upokorzenie.

Na koniec zaś jedna refleksja – w zapełnionej we wtorek po brzegi sali sądowej jedną czwartą stanowili Polacy i ludzie polskiego pochodzenia.

W ciągu minionego tygodnia w Kanadzie pracowała od świtu do nocy ekipa filmowa Grzegorza Brauna, kręcąc dokument o Mary Wagner. Takiego filmu do tej pory nie zrealizowała żadna kanadyjska telewizja, tego arcyważnego tematu nie tknęła CBC, słynąca z „trudnych” spraw. Wygląda więc na to, że dzisiaj to my, Polacy, stoimy na szańcach Zachodu, to my opieramy się rozlewającemu się nowemu totalowi i agresji „dzikiego luda”. Dlatego zachęcam Państwa z całego serca, by śledzić proces Mary Wagner, w miarę możliwości uczestniczyć w rozprawach, wspierać pieniędzmi fundusz obrony, bo tu nie chodzi tylko o tę pokorną, pogodną, świętą kobietę, lecz o przyszłość naszych dzieci, o życiu nienarodzonych nie wspominając.

W minioną niedzielę w charakterze kierowcy byłem z polską ekipą w Welland, gdzie w kościele chorwackim przemawiała Linda Gibbons; powiedziała, że przestała już liczyć, ilu dzieci jest matką chrzestną. Dzisiaj ci uratowani ludzie mają dwadzieścia, trzydzieści lat, są pięknymi osobami, mają własne rodziny. I to jest prawdziwa zasługa tych niepozornych drobnych kobiet, rycerzy Chrystusa – konkretni żyjący wśród nas ludzie, których o mały włos by nie było, o mały włos, „przypadek”, jedno spojrzenie, słowo czy białą różę podaną komuś w trudnej sytuacji ze słowami „Pan Bóg cię kocha”.

Na koniec zaś mała anegdota. Opowiadał mi znajomy o pewnej kobiecie w rodzinie, która w młodości poddała się aborcji. Ojcem był żonaty kochanek, który – paradoksalnie – miał w tym samym czasie też dziecko z żoną. Kobieta nie mogła mieć już później dzieci, ale przez całe życie opowiadała się bardzo agresywnie za „prawem do aborcji”, szydząc z przeciwników. Gdy już była stara, podczas rodzinnego spotkania, kiedy rozmawiano, kto się ożenił, a kto urządza chrzciny, powiedziała cicho – mój Kaziu też miałby dzisiaj 30 lat… Ona znała nawet imię dziecka, któremu nie dane było się urodzić…

Wywiad z Mary Wagner

http://www.ksd.media.pl/publikacje/2137-mary-wagner-dla-gonca-mozna-pokonac-goliata


**************************************************************************************************************************************************************************************************************************************************************************

Z   CZASOPISMA  "NASZ DZIENNIK"  ...

1. Fatalna ankieta. Autor: Zenon Baranowski

Zapowiadane przez resort edukacji badania na temat, skąd dzieci czerpią wiedzę na temat seksualności, będą bez wartości, a wręcz szkodliwe – przestrzegają psycholodzy.  
http://www.naszdziennik.pl/polska-kraj/76943,fatalna-ankieta.html

Chciałabym, byśmy wiedzieli, w jakim wieku dzieci sięgają po treści seksualne, z jakich źródeł czerpią i o jaki rodzaj wiedzy i informacji to, co oni sami znajdą, uzupełnić. Chcemy się dowiedzieć, od kogo chcieliby się o tym dowiadywać – mówiła minister edukacji Joanna Kluzik-Rostkowska na Kongresie Kobiet. Badania przeprowadzone przez Instytut Badań Edukacyjnych mają w założeniu resortu posłużyć do przygotowania propozycji dotyczącej edukacji seksualnej w szkołach.

Nie ma możliwości przeprowadzenia tych badań w sposób poprawny metodologicznie – uważa psycholog dr Anna Pytkowicz (KUL). Dodaje, iż nie będą miały one żadnej wartości.

Wyniki tych badań nie mogą być rzetelne i nie mogą być podstawą decyzji ministerialnych, ponieważ mają błędy metodologiczne w samym założeniu – podkreśla.

Zamiast zastanowić się nad ofertą dla młodego człowieka wychowania go ku drugiemu człowiekowi, to minister chce robić badania o seksualności dzieci, to jest wbrew dobru dziecka – twierdzi psycholog.

Pytkowicz wskazuje, że nie chodzi tu o źródła wiedzy, „tylko co te źródła mówią dzieciom o miłości, o seksualności człowieka, o relacjach międzyludzkich”. – Nie w źródle jest przyczyna zdobywania wiedzy szkodzącej człowiekowi – wskazuje.

Poza tym, kogo ministerstwo chce badać? Dzieci!? Uświadamiając im, że jest to pewien obszar, którym można by się niepotrzebnie zaciekawić, człowiek dorasta do pewnych doświadczeń, a pani minister chce je rozbudzać w tym momencie – podkreśla Pytkowicz. – Rodziców będzie pytała? Jeśli mieliby świadomość na temat źródeł, to zapewne potrafiliby je skorygować. Nauczycieli? Problematyka wychowania w rodzinie w podstawie programowej w szkole podstawowej jest obecna, nauczyciele różnych przedmiotów, gdyby chcieli być źródłem dla dzieci, to mogliby być – uważa.

Jednak minister Kluzik-Rostkowska nie ma „pewności”, czy dzieci chciałyby pozyskiwać tę wiedzę od nauczycieli.

Szefowa resortu edukacji zamierza także dowiedzieć się z badań, jakiej pomocy w kwestii edukacji seksualnej dzieci oczekują od szkoły rodzice.

Mam nadzieję, że pod koniec roku, na podstawie tego, co zbadamy sami, i na podstawie tego, co zbierzemy od osób, które się tą tematyką zajmują, dostaniemy taki w miarę całościowy obraz. Na tej podstawie będę budowała propozycje – zapowiedziała Kluzik-Rostkowska.

2. Jaruzelski podrasował życiorys

 Z analizy znajdujących się w archiwum IPN akt archiwalnych oficera Wojska Polskiego Wojciecha Jaruzelskiego wynika, że najpóźniej w latach 1989-1990 dokonano w nich licznych manipulacji. Zmieniano nie tylko zawartość teczki, ale nawet treść części dokumentów. Niektórych poprawek dokonał osobiście Jaruzelski.  
http://www.naszdziennik.pl/polska-kraj/76941,jaruzelski-podrasowal-zyciorys.html

3. Uczmy się odwagi.  Rozmowa z JE ks. kard. Zenonem Grocholewskim

JE ks. kard. Zenon Grocholewski  jest prefektem Kongregacji Wychowania Katolickiego Stolicy Apostolskiej.  
Z JE ks. kard. Zenonem Grocholewskim, prefektem Kongregacji Wychowania Katolickiego Stolicy Apostolskiej, rozmawia Katarzyna Cegielska
http://www.naszdziennik.pl/wp/76813,uczmy-sie-odwagi.html 

Księże Kardynale, w obliczu kanonizacji Jana Pawła II i Jana XXIII co szczególnie powinniśmy zapamiętać z ich nauczania?

– Musimy zapamiętać, że liczy się przede wszystkim człowiek. Jego dobro, jego prawa. Nie chodzi o to, by więcej mieć, lecz by bardziej być. Dlatego np. praca jest dla dobra człowieka, tzn. powinna go ubogacać, pomóc mu się realizować, a nie tylko produkować. Człowiek bowiem nie jest robotem, lecz osobą. W obliczu nauczania św. Jana PawłaII nie można też zapomnieć, że to właśnie Chrystus nas uczy, kim jest człowiek, jaki jest sens jego życia, jakie jest Jego przeznaczenie. Nie można zapomnieć z nauczania św. Jana Pawła II, że bez prawdy nie ma wolności, lecz zniewolenie. Chciałbym, by ten entuzjazm, który był widoczny w czasie kanonizacji Papieża Polaka, przełożył się na realizację Jego wskazań, i to przede wszystkim w dziedzinie nauczania i wychowania. Święci Papieże są przedstawicielami siania dobra w społeczeństwie. Myślę, że każdy z nich, jak to podkreślił Franciszek w swoim kazaniu w dniu kanonizacji Papieży, odznaczał się ogromną odwagą, męstwem w budowaniu dobra, w szerzeniu prawdy. To jest bardzo ważne. Katolicy powinni uczyć się tej odwagi w realizowaniu dobra, w mówieniu prawdy i w przeciwstawianiu się różnego rodzaju zniewoleniom. Bo dziś, kiedy tak wiele mówi się o wolności, niestety ta wolność jest z różnych stron bardziej zagrożona. Myślę, że św. Jan Paweł II teraz z Nieba pomoże nam w wypełnianiu tego zadania i tego życzę całym sercem. Ale potrzebna jest też nasza modlitwa. Święty Jan PawełII był bardzo przywiązany do modlitwy, przekonany o jej fundamentalnym znaczeniu. Mówił, że głównym zadaniem Papieża jest modlitwa. Zdawał sobie sprawę z tego, że bez Chrystusa nic nie możemy uczynić. Ja myślę, że także w dziedzinie nauczania jest potrzebna modlitwa, bo bez Chrystusa trudno jest o realizację prawdziwego dobra w Kościele.

Ojciec Święty Franciszek w homilii podczas Mszy św. kanonizacyjnej powiedział, że święci prowadzą Kościół naprzód i sprawiają, że się rozwija. Święty Jan Paweł II miał ogromny wkład w rozwój szkół katolickich.

– Niewątpliwie Jan Paweł II miał bardzo mocny wpływ na szkoły katolickie, czy w ogóle na wychowanie i nauczanie chrześcijańskie. Trudno to wszystko ująć w kilku zdaniach. Dlatego warto przypomnieć, że w języku polskim zostały zebrane wypowiedzi św. Jana PawłaII w tym przedmiocie w książce „Wychowanie w nauczaniu Jana Pawła II (1979-1999)”. To książka wydana przez Wyższą Szkołę Zarządzania i Przedsiębiorczości im. Bogdana Jańskiego w Warszawie w 2000 roku. Wprawdzie nie ma tam wypowiedzi z ostatnich lat pontyfikatu tego wielkiego Papieża, niemniej jednak można w niej znaleźć główne zarysy Jego nauczania na ten temat. Pomocą jest także indeks rzeczowy zamieszczony na końcu tej publikacji.

Na czym polegała ta szczególna troska Papieża z Polski o młodego człowieka?

– Troska św. Jana Pawła II przejawiała się przede wszystkim w Jego nauczaniu, w częstych spotkaniach z młodzieżą. To właśnie On, Jan Paweł II, zapoczątkował Światowe Dni Młodzieży, w których zawsze uczestniczyło dużo więcej młodych ludzi, niż się spodziewano. Często aż trzykrotnie więcej. Mimo że Papież był już schorowany, na Światowe Dni Młodzieży w Rzymie w 2000 roku niespodziewanie przybyło aż dwa i pół miliona młodych ludzi z 157 krajów, którzy spontanicznie postrzegali troskę św. Jana PawłaII o nich, troskę o ich autentyczne dobro. Odczuwali, że Papieżowi zależy na nich, że ich kocha, że to, co mówi, jest tym, czym żyje, że to nie są puste słowa. Myślę, że to pragnienie św. Jana Pawła II kontaktu z młodymi ludźmi, pragnienie ubogacania ich było tym najważniejszym i najbardziej skutecznym elementem Jego troski o młode pokolenie.

Jak Jan Paweł II wpłynął na tożsamość szkół katolickich?

– Głównie poprzez swoje nauczanie. Trudno je w pełni przedstawić w wywiadzie. Niemniej jednak warto przypomnieć naleganie Jana Pawła II na to, by szkoła katolicka nie zapominała nigdy o rzeczy najważniejszej, a mianowicie o przekazywaniu wartości duchowych, religijnych, o prawdziwej ewangelizacji. To bowiem w sposób szczególny określa jej tożsamość. Święty Jan Paweł II w adhortacji apostolskiej „Catechesi tradendae”, o katechizacji w naszych czasach, z 1979 roku postawił retoryczne pytanie odnośnie do szkoły katolickiej: „Czyż bowiem miałaby ona jeszcze prawo do tego swojego miana, gdyby odznaczała się nawet najwyższym poziomem wykształcenia w przedmiotach świeckich, a zasługiwała jednak z jakiegoś powodu na słuszną naganę za zaniedbanie lub wypaczenie formacji ściśle religijnej?”. Nie oznacza to jednak, by mniejszą wagę przywiązywać do innych elementów wychowania, tzn. formacji ludzkiej, intelektualnej, zawodowej. Formacja ludzka zmierza do tego, aby wychować człowieka uczciwego, na którym można polegać, kierującego się solidnymi zasadami w codziennym postępowaniu, panującego nad sobą itd. W formacji intelektualnej, o której mówię, chodzi o wychowanie człowieka do myślenia, do pewnego krytycyzmu, umiejącego oceniać, być twórczym, niepozwalającego się bezkrytycznie omamiać narzucanym poglądom. Oczywiście formacja zawodowa przygotowuje do wykonywania zawodu. Wielokrotnie podkreślałem, co zresztą wynika z nauczania Jana Pawła II, że im bardziej solidne będą te trzy elementy, to znaczy formacja ludzka, duchowa, intelektualna, tym lepszym będzie przygotowanie do wykonywania zawodu – wykonywania go w sposób uczciwy, mając przed oczyma przede wszystkim realizację dobra, a nie wykorzystywanie swoich umiejętności do czynienia zła.

Zachowanie tożsamości katolickiej jest szczególnie ważne współcześnie, kiedy narasta zagrożenie ideologią gender? Jak się przed nią bronić?

– Ideologia gender jest często przedstawiana w sposób nieprawdziwy, jakoby chodziło tylko o równouprawnienie między mężczyzną a kobietą. Oczywiście, przede wszystkim Kościół jest za takim równouprawnieniem. Wystarczy prześledzić w tym względzie nauczanie świętego Jana Pawła II, ale też całą historię życia i nauczania Kościoła. Natomiast ideologia gender rozpatrywana we wszystkich jej wymiarach, biorąc pod uwagę jej autorów, jest poważnym zagrożeniem dla dobra rodziny i społeczeństwa, dlatego należy na pierwszym miejscu uświadamiać jej pełny wymiar i niebezpieczeństwa z tym związane. Wielu polskich solidnych naukowców to czyni. Narzucanie zaś tej ideologii uczniom w szkołach jest poważnym pogwałceniem prawa rodziców do wychowywania swoich dzieci zgodnie z własnym sumieniem, prawa, które zostało podkreślone w wielu deklaracjach międzynarodowych. Dlatego też pasterze, rodzice katoliccy, społeczeństwo powinni się temu przeciwstawiać. Zresztą nie trudno zauważyć, że określanie przez państwo, co należy nauczać jako dobre i złe, jest cechą, która charakteryzuje wszystkie systemy totalitarne uzurpujące sobie władzę do panowania nad umysłami i sercami obywateli, by skutecznie realizować swoje niecne plany. Brońmy wolności.

Mimo problemów demograficznych szkoły katolickie dzięki wspomaganiu pełnego i integralnego rozwoju osoby w oparciu o chrześcijańskie wartości odnotowują wzrost wychowanków, powstają nowe placówki…

– Owszem, duże wrażenie robi wzrost szkół katolickich na całym świecie. Obecnie mamy sporo ponad 50 milionów uczniów, którzy uczęszczają do tych placówek. W kilku ostatnich latach ich liczba wzrosła o 6 milionów. Do tych szkół uczęszczają nie tylko katolicy. Są kraje, w których jest więcej uczniów w szkołach katolickich niż wszystkich katolików. Szkoły te cieszą się wszędzie, nie tylko u katolików, dużym zaufaniem. Znamienną jest rzeczą, że w najbardziej liberalnych krajach Europy jak Belgia czy Holandia ponad 60 proc. wszystkich uczniów uczęszcza do szkół katolickich. Słyszałem pochwały na temat tych szkół ze strony buddystów, muzułmanów, hinduistów. Także w Polsce do wielu szkół katolickich rodzice zapisują dzieci już kilka lat wcześniej, by się do tej szkoły dostać. Czynią to w poczuciu swojego prawa, prawa do wychowania zgodnie z własnym sumieniem, mając na uwadze dobro dziecka. Tego prawa nie należy gwałcić, obłudnie dodając, że to się czyni w imię wolności. Niekatolicy posyłają swe dzieci do szkół katolickich, bo uważają je za lepsze, lepsze – jak wynika z moich rozmów – przede wszystkim w sensie kształcenia bardziej integralnego na bazie solidnych wartości.

Jan Paweł II mówił, że wychowanie katolickie jest źródłem zaangażowania społecznego i politycznego. Ksiądz Kardynał podkreślił przed chwilą, że chodzi o wychowanie człowieka do pewnego krytycyzmu, oceniania. To jest chyba najlepszy dowód na to, dlaczego szkoły katolickie i ich wychowankowie są tak „niebezpieczni”, bo potrafią myśleć krytycznie?

– Każdy uczciwy człowiek stara się o realizację dobra w świecie. To nie może mu być obojętne. Nigdy nie może mi być obojętny los drugiego człowieka. Z drugiej strony trzeba by być ślepym, by nie widzieć, jak wiele jest w świecie zła, demagogii, kłamstwa, wyzysku, niesprawiedliwości. Nic więc dziwnego, że wychowanie chrześcijańskie jest źródłem zaangażowania w życie społeczne i polityczne. Często niestety to zaangażowanie jest zbyt słabe i to chyba z bardzo różnych względów. Myślę, że trzeba uświadamiać katolikom ich obowiązek angażowania się w życie społeczne, by umacniać dobro w społeczeństwie.

Jakie są główne zadania szkoły katolickiej we współczesnym świecie?

– Szkoła katolicka ma być dobrą szkołą i charakteryzować się jasną tożsamością katolicką. Musi integralnie wychowywać w wymiarze ludzkim, duchowym, intelektualnym i zawodowym. Musi uczyć umiłowania prawdy i dobra. Zresztą jedno z drugim jest ściśle związane. Jej zadaniem jest także wyrabianie poczucia odpowiedzialności za dobro społeczne, a także wyrabianie odwagi w realizowaniu tej odpowiedzialności, nawet w trudnych i niesprzyjających ku temu warunkach.

Dziękuję za rozmowę.

4. Naukowo i językowo w WSKSiM

 O ciekawych wydarzeniach naukowych w WSKSiM oraz na KUL pisze dr Dorota Żuchowska.  
http://naszdziennik.pl/wp/76809,naukowo-i-jezykowo-w-wsksim.html 


5. Droga do edukacji domowej. Autor: Justyna Pilacińska

Autorka prowadzi warsztaty „Edukacja domowa bez kompleksów” w ramach Fundacji Dobrej Edukacji Maximilianum.
Bez większej mitręgi każdy rodzic może rozpocząć edukację domową swoich dzieci. Od strony prawnej nie ma przeszkód. Jak uzyskać zgodę na naukę w domu, krok po kroku tłumaczy Justyna Pilacińska.  
http://naszdziennik.pl/wp/76839,droga-do-edukacji-domowej.html 

Wiele osób pyta, co trzeba zrobić, których lekarzy i psychologów odwiedzić i kogo przekonać w urzędzie i szkole, by uzyskać zgodę na naukę dzieci w domu. Niestety, mało kto wie, że od strony prawnej droga do edukacji domowej wcale nie jest skomplikowana i nie ma na niej większych przeszkód.

Podstawowym dokumentem regulującym sprawy szkolnictwa i edukacji jest Ustawa o systemie oświaty z dnia 7 października 1991. Zgodnie z art. 15 wszystkie dzieci w Polsce podlegają obowiązkowi nauki i obowiązkowi szkolnemu. Pierwszy nakłada na obywateli przymus nauki do ukończenia 18. roku życia. Z kolei drugi – wedle jednej z ostatnich nowelizacji ustawy, chyba najbardziej kontrowersyjnej – zobowiązuje dzieci do uczęszczania do szkoły od 6. roku życia aż do ukończenia gimnazjum.

Edukacja domowa jest, mimo wątpliwej logiki tego stwierdzenia, spełnianiem obowiązku szkolnego poza szkołą. Jej ramy prawne określone są w wyżej wymienionej ustawie w artykule 16, w punktach 8-14.

Wniosek rodziców

Co z nich wynika? Przede wszystkim to, że każdy rodzic, który tego chce, może uczyć swoje dziecko w domu. Jak uzyskać taką możliwość?

Krok pierwszy to wybranie szkoły, ponieważ dziecko spełniające obowiązek szkolny poza szkołą musi do takowej być zapisane. Warto poszukać szkoły przyjaznej edukacji domowej, czyli takiej, która wspiera rodziców oraz posiada praktykę w przeprowadzaniu obowiązkowych w edukacji domowej corocznych egzaminów. Obecnie rodzice mają możliwość wybrania dowolnej szkoły w Polsce. Nie musi być to szkoła rejonowa.

Następnym krokiem jest złożenie wniosku o edukację domową u dyrektora wybranej placówki. Sam wniosek to po prostu podanie. Jego wzór można łatwo znaleźć w internecie na stronach poświęconych edukacji domowej.

Do podania należy dołączyć dwa oświadczenia rodziców i opinię poradni psychologiczno-pedagogicznej o dziecku. Pierwsze oświadczenie to zapewnienie o możliwości stworzenia dziecku warunków umożliwiających realizację podstawy programowej obowiązującej na danym etapie kształcenia. Drugie jest zobowiązaniem rodziców, że dziecko przystąpi do egzaminów klasyfikacyjnych w każdym roku szkolnym.

Ostatnim dokumentem, który musi być dołączony do wniosku rodziców, nastręczającym rodzicom najwięcej trudności, jest opinia poradni psychologiczno-pedagogicznej o dziecku. Zapis ustawy nie precyzuje, czy ma to być placówka publiczna czy niepubliczna. Pozwala to na wybór jednej bądź drugiej, przy uwzględnieniu faktu, iż w niepublicznej poradni taka opinia jest na ogół płatna. Ustawodawca nie określa, co powinno być zawarte w takim dokumencie.

W 2009 roku został wycofany zapis, że opinia poradni musi być pozytywna. Teraz opinia to po prostu informacja o dziecku, o tym, jak się rozwija, jakie są jego mocne i słabe strony. Ważne, by pamiętać, że rolą psychologa nie jest zdecydowanie o tym, czy dziecko nadaje się do edukacji domowej.

Z kompletem czterech wyżej wymienionych dokumentów należy udać się do dyrektora szkoły. Obecnie trzeba to zrobić przed 31 maja.

Zgoda dyrektora

Gdy dyrektor szkoły otrzyma komplet dokumentów od rodziców, wydaje zezwolenie na edukację domową. Warto zwrócić uwagę na to, że w prawie oświatowym nie ma określonych żadnych powodów, z jakich wniosek rodziców mógłby zostać odrzucony. Dyrektor może jedynie podjąć próbę odwiedzenia rodziców od ich decyzji.

Ustawodawca nie precyzuje nigdzie, na jak długo takie zezwolenie jest wydawane. Nie jest zatem prawdziwa obiegowa opinia, jakoby było ono ważne tylko rok. Szkoły przyjazne edukacji domowej mają w tej kwestii własną praktykę regulowaną np. przez statut szkoły. Często w samym zezwoleniu wydanym przez dyrektora widnieje zapis stwierdzający, na jaki czas zostaje ono wydane.

Ustawa pomija powody odrzucenia wniosku, ale jasno określa przyczyny cofnięcia zezwolenia na edukację domową. Sytuacja taka następuje w trzech przypadkach: na wniosek rodziców; gdy zezwolenie zostało wydane z naruszeniem prawa (np. nie zawierało kompletu dokumentów bądź były one złożone po terminie) bądź gdy dziecko nie przystąpiło do rocznego egzaminu klasyfikacyjnego lub go nie zdało.

Nie jest prawdą, iż niezaliczenie rocznego egzaminu zamyka dalszą możliwość edukacji domowej. Skutkuje natomiast tym, że w następnym roku dziecko musi powtarzać klasę w trybie szkolnym. Zaś rok później rodzice znów mogą ubiegać się o edukację domową.

Prace nad regulacjami dotyczącymi nauczania domowego trwają. W uchwalonej 24 kwietnia 2014 r. przez Sejm nowelizacji Ustawy o systemie oświaty pojawił się kolejny zapis korzystny dla rodziców: wniosek o edukację domową nie będzie musiał być złożony do 31 maja, lecz w dowolnym momencie roku. Dzięki temu w wybranym przez nas czasie będziemy mogli przenieść dziecko z edukacji szkolnej do edukacji domowej. Nowela ustawy czeka na podpis prezydenta RP, powinno to nastąpić do 16 maja, a następnie po dwóch tygodniach wejdzie w życie. Jeśli terminy te zostaną dotrzymane, nowe prawo zacznie obowiązywać 30 maja, czyli dzień przed upływem terminu składania wniosków o edukację domową.

Warto zauważyć, że w roku szkolnym 2014/2015 będziemy świadkami dość zaskakującego eksperymentu edukacyjnego, który nie ominie dzieci nauczania domowego. Od 1 września 2014 roku obowiązek szkolny obejmie wszystkie dzieci siedmioletnie (rocznik 2007) i dzieci sześcioletnie urodzone między 1 stycznia a 30 czerwca 2008 roku. Dzieci urodzone w drugiej połowie 2008 roku mogą pójść do pierwszej klasy na wniosek swoich rodziców. Te dzieci, których rodzice takiego wniosku nie złożą, na kolejny rok zostaną w zerówce. Pamiętajmy, że program zerówki może również być realizowany przez dziecko w formie edukacji domowej. Od września zerówka będzie obowiązkowa dla całego rocznika 2009.

Jak widać, uzyskanie formalnej zgody na edukację domową nie jest trudne. Istnieją coraz większe możliwości prawne ułatwiające podjęcie tej formy nauczania. Coraz więcej szkół otwiera się na przyjęcie uczniów spełniających obowiązek szkolny poza szkołą. Czasem tylko my, rodzice, boimy się, że nie damy rady. Tylko czy rzeczywiście w szkołach znajdą się lepsi specjaliści od naszych dzieci niż my sami?

6. 70. rocznica zwycięstwa pod Monte Cassino

 Polecamy czytankę na temat 70. rocznicy zwycięstwa pod Monte Cassino, którą opublikowaliśmy w dodatku dla dzieci „W OGRODZIE MARYI”.  
http://naszdziennik.pl/wp/76737,70-rocznica-zwyciestwa-pod-monte-cassino.html 

8. Quiz ze Świętymi

 Dopasuj biografie do zdjęć świętych. Czy wiesz, o kim mowa? Polecamy quiz, który opublikowaliśmy w dodatku dla dzieci „W OGRODZIE MARYI”.  
http://on.fb.me/1oAnjvd

9. Bezprawna indoktrynacja dzieci. Autor: Prof. Krystyna Pawłowicz

  Obecny rząd przechodzi do porządku dziennego w kwestii gender, unieważniając w istocie konstytucyjnie zadeklarowane prawa rodziców. Urzędnik publiczny nie może lobbować na rzecz groźnej ideologii – ocenia prof. Krystyna Pawłowicz.  
http://www.naszdziennik.pl/polska-kraj/77194,bezprawna-indoktrynacja-dzieci.html 

Wpływ rodziców na naukę dzieci zostanie ustawowo ograniczony? Takiego zdania jest rzecznik praw obywatelskich prof. Irena Lipowicz, która broni programów gender w szkołach i przedszkolach. Zdaniem Lipowicz, Konstytucja pozwala ograniczać wpływ rodziców na naukę dzieci. Powołuje się przy tym na wyrok TK.

Przy okazji tej wypowiedzi nasuwa się niestety bardzo smutna refleksja, że po raz kolejny urzędnik państwowy, który powinien reprezentować interesy publiczne i być związany Konstytucją, staje po stronie wybranej ideologii prezentowanej przez lewicową mniejszość.

Nasza Konstytucja w preambule bardzo wyraźnie mówi o tym, że Polska jest zakorzeniona w chrześcijaństwie, a władze mają obowiązek dbać o to chrześcijańskie dziedzictwo narodowe. Jednocześnie w Konstytucji zawarte są przepisy chroniące naturalne relacje między ludźmi i naturalne prawa rodziców do wychowania swoich dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. Co więcej, rodzice mają prawo do zapewnienia dzieciom wychowania oraz nauczania moralnego i religijnego zgodnie z własnymi przekonaniami. Przez wychowanie moralne rozumiem przekazywanie pewnego systemu wartości, zgodnie z którym dzieci będą mogły rozróżniać dobro od zła.

Z kolei artykuł 7 Konstytucji mówi, że organy władzy publicznej mogą działać tylko na podstawie i w granicach prawa. Organy obecnej władzy nie mają żadnej legitymacji wyborczej do działania na rzecz rewolucji obyczajowej, tzw. polityki równościowej, w istocie wdrażającej ideologię gender. Władza nie ma żadnej legitymacji ani wyborczej, ani prawnej, by wbrew woli rodziców zajmować się lobbowaniem i realizowaniem polityki jednego drobnego mniejszościowego środowiska światopoglądowego chorej Europy.

Próba zniszczenia korzeni Europy

Rządzący obecnie Europą realizują politykę, która podważając prawa naturalne, podważa podstawy cywilizacji chrześcijańskiej, podkopuje korzenie Europy. Natomiast obecny rząd przechodzi do porządku dziennego w kwestii gender nawet wobec tych postanowień Konstytucji, o których wspomniałam, unieważniając w istocie konstytucyjnie zadeklarowane prawa rodziców. Przecież rząd ma być co najmniej neutralny, jeśli w ogóle nie powinien stać na straży chrześcijańskiego dziedzictwa, do czego zobowiązuje go polska Konstytucja.

Zgodnie z ostatnimi badaniami przeprowadzonymi na całym świecie, do obalania oczywistych barier obyczajowych czy seksualnych nawołują w rzeczywistości mniejszościowe grupy dotknięte zaburzeniami tożsamości płciowej. Rząd wdraża unijną tzw. politykę równościową z naruszeniem Konstytucji, co więcej – czyni to wbrew woli i przy wyraźnych protestach Polaków, w tym swoich wyborców. Funkcjonariusz publiczny sprawujący władzę w interesie publicznym, czyli ogólnym, nie ma prawa realizować ideologii żadnej mniejszościowej skrajnej grupy społecznej.

Demoralizacja (bez)prawnie nakazana

Wypowiedź pani rzecznik Lipowicz, dopuszczająca jednak takie praktyki, jest oczywistym naruszeniem Konstytucji i naturalnych praw rodziców. Państwo nie ma prawa demoralizować dzieci z naruszeniem ich czystości i poczucia wstydu. Postawa pani rzecznik jest wprost oburzająca, gdyż wszystkie badania pokazują destrukcyjne działanie tzw. polityki równościowej (gender) na psychikę dzieci i rozkład rodziny.

Artykuł 48 Konstytucji i artykuł 53 ustęp 3 Konstytucji dają tylko rodzicom pełne prawa do wychowywania swoich dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami i nauczania według własnego systemu moralnego. Konstytucja nie przewiduje tu żadnych wyjątków. Jedynie w skrajnych sytuacjach, kiedy rodzice nie są w stanie sprawować właściwej opieki nad dziećmi, np. z powodu alkoholizmu, wówczas państwo może wkroczyć w relacje rodzinne, ale nawet wtedy nie ma prawa do indoktrynowania dzieci zgodnie z jakąś przyjętą przez władzę niekonstytucyjną ideologią.

Co więcej, to, co wyrabia obecna władza w kwestiach obyczajowych i rodzinnych, jest poważnym naruszeniem reguł demokracji. Podkreślę jeszcze raz, że władze nie mają do tego żadnej legitymacji pochodzącej z demokratycznych wyborów. To znaczy, że rodzice nie wyrazili zgody na takie działania państwa wobec ich rodzin oraz ich dzieci. Żadna z partii politycznych nie zapowiadała w swych programach tzw. rewolucji genderowej (równościowej), czyli wywracania chrześcijańskiej i naturalnej koncepcji człowieka, rodziny, kobiety, mężczyzny oraz innych ról czy naturalnego nauczania o człowieku.

Pani Rzecznik Praw Obywatelskich zlekceważyła otrzymany list z żądaniem ochrony od ponad miliona rodziców troszczących się o własne dzieci, protestujących przeciwko swoistej kradzieży tych dzieci i przejmowania ich wychowania przez lewicowe struktury państwa. Pani rzecznik pozostała nieczuła na troskę rodziców, przez co okazała się zwykłą funkcjonariuszką partyjną (PO), wykonującą polecenia polityczne swej centrali. Jej brutalna nieczułość wobec praw rodziców pokazuje kolejne oblicze władzy i lekceważy polską Konstytucję. Jeszcze raz podkreślę, że urzędnik publiczny nie może lobbować na rzecz żadnej skrajnej i groźnej (potwierdzonej w tym zakresie naukowo) ideologii.

10. Rząd nacjonalizuje podręczniki. Autor: Paweł Toboła-Pertkiewicz

Państwo najpierw stworzyło sztywno regulowany rynek podręczników, potem go opodatkowało, wreszcie przyszedł czas na ostateczny krok, czyli nacjonalizację – podkreśla Paweł Toboła-Pertkiewicz.  
http://www.naszdziennik.pl/mysl/77077,rzad-nacjonalizuje-podreczniki.html

Medialna dyskusja na temat rządowego podręcznika dla klas I-III skupia się w głównej mierze na aspektach merytorycznych, które oczywiście są niezwykle ważne. Ale cała ta hucpa z rzekomo bezpłatnym podręcznikiem ma też swój wymiar ekonomiczny, który w dłuższej perspektywie może przynieść opłakane skutki dla kilku gałęzi gospodarki, więc już choćby z tego powodu warto na ten projekt spojrzeć również z tej perspektywy.

W rzeczywistości za rządowy program podręczników zapłacimy my wszyscy, czyli podatnicy. Zapłacimy, jak niemal za każdą państwową usługę, bardzo drogo.

Rynek książki w Polsce
Rynek wydawniczy jest w Polsce rynkiem niezwykle trudnym, gdyż odwykliśmy od czytania książek. Statystycznie czytamy kilka razy mniej niż nasi południowi sąsiedzi, a porównania z krajami zachodnimi po prostu nie ma, bo dzieli nas przepaść. Dość napisać, że cały rynek książki w Polsce to ok. 3 miliardy złotych (z każdym kolejnym rokiem z tendencją malejącą), co jest mniej więcej taką sumą, jaką generują największe pojedyncze mleczarnie w Polsce.

Z tych 3 miliardów około połowy rynku to książki edukacyjne, które są o tyle specyficznym rynkiem, że ich zakup nie jest do końca wolną decyzją konsumencką, lecz działaniem pod przymusem (obowiązkowe podręczniki). Na tym rynku mieliśmy do czynienia z oligopolem pod państwową kuratelą, gdyż to MEN dopuszczało lub nie podręczniki na listę tych podręczników, z których można się uczyć. Spowodowało to zmonopolizowanie tego segmentu przez kilku największych wydawców. Nie mieliśmy tu do czynienia z wolnym rynkiem, lecz ze ściśle reglamentowanym, zamkniętym na nowe podmioty obszarem, gdzie wejście na rynek było praktycznie niemożliwe. Dziś ci wydawcy, którzy bardzo dobrze radzili sobie w tej rzeczywistości, najgłośniej protestują przeciw znacjonalizowaniu (bo tak trzeba to nazwać) tego segmentu przez rząd. Jakoś specjalnie mi nie jest ich żal, choć obiektywnie należy zaznaczyć, że między poszczególnymi podmiotami tego nieformalnego oligopolu toczyła się normalna rywalizacja o klienta. Po wtargnięciu do tej części rynku książki państwa ze swoimi „darmowymi” podręcznikami oligopol jest bez szans i w niedługim czasie po prostu upadnie.

Pozostała część rynku książki jest właściwie wolna, w tym sensie, że można swobodnie wejść na rynek. Choć o ile wydawców jest dużo i wciąż jeszcze pojawiają się kolejni, to chętnych do czytania jest coraz mniej. Jeszcze gorzej jest z dystrybucją książki, bo można śmiało stwierdzić, że najwięcej na książkach zarabiają pośrednicy, którzy przecież niczym, absolutnie niczym, nie ryzykują.

Rynek podręczników i jego znacjonalizowanie powoduje, że szansę ratowania własnej skóry wydawcy podręczników widzą w szybkim wejściu na rynek książki pozaedukacyjnej. To powoduje bardzo duże perturbacje, które odbijają się na właściwie wszystkich graczach. Wydawcy mniej wydają, drukarze zatem mniej drukują. A książka robi się coraz mniej dostępna.

Nacjonalizacja po regulacji
Podręczniki były zatem rynkiem regulowanym, podobnie jak wiele innych rynków. Oligopol wydawców był bardzo zabetonowany przed zmianami, ale to, co obecnie proponuje rząd, to już jawna nacjonalizacja tego rynku. Pomijając fakt, w jakim tempie i za jakie pieniądze jest przygotowywany „darmowy” podręcznik (tu podawane sumy są odległe od siebie o miliony złotych, bo rządowi fachowcy nie są w stanie precyzyjnie tego wyliczyć, ale są w stanie podać liczbę 360 osób, które stracą pracę – sic!), pozostaje wiele kwestii, o których w ogóle się nie mówi.

Co z podręcznikami, które zalegają w magazynach? Książki nie są na szczęście towarem o krótkim terminie przydatności, ale obecnie w magazynach zalega kilkaset tysięcy egzemplarzy. Wydawcy zapłacili za ich druk, zainwestowali w nie, a nie będą w stanie ich sprzedać w konkurencji z podręcznikiem rządowym. Kapitał został zamrożony nie wiadomo, na jak długo. Co z księgarniami, które w wielu przypadkach istnieją jeszcze dlatego, że „żyją” ze sprzedaży podręczników? Jaki sens byłoby prowadzić piekarnię, gdyby rząd postanowił w przypływie miłosierdzia zapewnić wszystkim Polakom ciepłe bułeczki na śniadanie? Za darmo oczywiście. Podając liczbę 360 osób zwolnionych w wydawnictwach, rząd zupełnie zapomniał o małych księgarniach, często jedynych w małych ośrodkach, które bez sprzedaży podręczników nie przetrwają nawet roku. Jak to się ma do rzekomej troski o kulturę i promocję książki w ogóle, skoro niebawem w wielu małych miejscowościach ich już nie będzie? Wzrost bezrobocia będzie z pewnością większy aniżeli rządowe wyliczenia.

Co z możliwością wyboru podręcznika? Mamy nierówne szanse, gdy z jednej strony mamy darmowy, a z drugiej za niego trzeba bezpośrednio zapłacić. Mało kto się zdecyduje. Wszyscy będą uczyć się z tego samego podręcznika, co nieuchronnie musi prowadzić do wychowywania pokolenia ludzi, którzy będą wiedzieć to samo (i zapewne o wiele mniej niż pokolenie wcześniej), nauczone w ten sam sposób, na tych samych przykładach. Cóż za wspaniałe poszerzanie horyzontów intelektualnych przez hodowanie podobnych królików doświadczalnych. Nie ma miejsca na różnorodność, na możliwość autorskiego programu nauczyciela, bo rząd daje, więc trzeba brać i cieszyć się, że w ogóle daje.

Ale daje produkt niepewny, napisany w iście ekspresowym tempie, żeby zdążyć przed wyborami, zatrzeć kompromitację w związku z przymusowym wepchnięciem do szkół rocznika sześciolatków, wreszcie przygotowuje produkt dużo droższy niż prywatni wydawcy skupieni w oligopolu. Bo skoro pomysł rządowego programu darmowego podręcznika w ciągu dekady ma kosztować 3,8 miliarda złotych, wychodzi na to, że rocznie wydajemy na niego 380 milionów złotych. W tym roku do I klas powinno pójść ok. 350 tys. pierwszaków, ale ile pójdzie za 6 czy 7 lat, nie sposób oszacować, bo te dzieci jeszcze nawet nie przyszły na świat. Wynika z tego, że podręcznik będzie kosztował dużo ponad 400 zł od sztuki, dzieląc nawet na trzy lata jego użytkowanie, a dziś komplet prywatnych podręczników mimo że jest drogi, to jest jednak i tak tańszy niż „darmowy” państwowy. Ale przecież to są tylko szacunki, bo rząd do końca nie wie, ile nas, podatników, 10-letnia zabawa państwa w darmowe podręczniki będzie kosztować.

Skutki
A co z kolejnymi klasami? Co z podręcznikami do gimnazjów i liceów? Przecież żaden wydawca nie zaryzykuje prac nad nowymi podręcznikami w sytuacji, gdy w ciągu czterech miesięcy rząd może pójść za ciosem i zaproponować „darmowy” do klas wyższych oraz innych rodzajów szkół.

Państwo na wydawaniu podręczników z jednej strony chce zaoszczędzić na wyprawkach szkolnych, z drugiej zwiększyć swoje dochody z tytułu podatku VAT. Rząd bardzo optymistycznie zakłada, że zaoszczędzone przez rodziców pieniądze zostaną wydane na produkty z wyższym niż VAT na książki, czyli 5 procent. Nie sposób tego przewidzieć, bo może rodzice zdecydują się na korepetycje dla dzieci, żeby czegokolwiek się nauczyły, a jak wiadomo, korepetycje to jedna wielka szara strefa… Wreszcie zamiast wyrównania szans edukacyjnych zwiększy się przepaść między bogatymi a biednymi. Bo bogaci rodzice na pewno nie pożałują środków na zakup lepszego niż rządowy podręcznika, a biednym zostanie nauka z tego przygotowanego w pośpiechu – jak wykazuje wielu ekspertów – bubla w niczym nieprzypominającego czegoś, co można nazwać podręcznikiem.

11. Piątki nie są najważniejsze. Autor: Maciej Walaszczyk

Korzyścią edukacji domowej jest umiejętność pracy samodzielnej – mówią Agata i Wojciech Rybczykowie, rodzice trzech synów kształconych poza szkołą.  
http://www.naszdziennik.pl/polska-kraj/77076,piatki-nie-sa-najwazniejsze.html

Z Agatą i Wojciechem Rybczykami, rodzicami Jana, Piotra i Maksymiliana, rozmawia Maciej Walaszczyk

Jest piątek, a więc dzień powszedni, szkoła. Czy u Państwa w domu rano dzwoni budzik, każe wstawać, bo o 8.00 zaczynają się lekcje? Jest w ogóle jakiś plan lekcji?
– Nie. Choć mamy swój plan, według którego działamy. Każdy nasz dzień wygląda jednak trochę inaczej od poprzedniego. Inaczej jest, gdy nie ma nas w domu.

A nie ma wtedy nieobecności w szkole?
– Nieobecności nie ma. Po prostu rano wstajemy, jemy śniadanie, później mamy taki zwyczaj, że dzieci wykonują jakąś pracę, odkurzanie, układanie ubrań itp. Po chwili przerwy przychodzi czas na naukę.

Jak ona wygląda?
– Piotr, który jest w klasie pierwszej, jest już właśnie po zaliczeniu egzaminu, po którym otrzymał promocję do klasy drugiej. Dlatego teraz jego zajęcia są bardziej luźne. Rozpoczął naukę jako sześciolatek i był to dla nas dylemat, ale dzięki temu jest między chłopcami rok różnicy, co mi ułatwia realizację programu. Najstarszy Janek będzie dopiero zdawał tegoroczny egzamin, więc teraz skupiony jest na rozwiązywaniu zadań bardziej podręcznikowych.

Jak wygląda taki egzamin? Dziecko zna osobę, która je będzie odpytywała?
– Bywaliśmy w tej szkole, a także z klasą, do której formalnie należał. Egzamin trwa niestety kilka godzin, ponieważ tego dnia w naszej szkole zdają go wszystkie dzieci z edukacji domowej. Jest część pisemna i ustna. Byliśmy jednak mocno zdziwieni, że oczekiwano od dzieci koncentracji przez tak długi czas.

Realizują Państwo oczywiście podstawę programową, a w każdym razie to, co będzie potrzebne podczas egzaminu?
– Robimy to jednak według własnego pomysłu. Oczywiście ważne jest zdanie egzaminu, ale tak naprawdę treści, jakie będą do niego potrzebne, ostatecznie przerabiamy dwa miesiące wcześniej. Wówczas dzieci ćwiczą zazwyczaj rozwiązywanie zadań i testów. Wcześniej po prostu idziemy własnym rytmem.

Widzę, że Janek jednak korzysta z książki, która jest używana w szkole. Bez niej nie można się obejść?
– Podręczniki nie są dla nas punktem wyjścia, raczej są one mi potrzebne jako inspiracja do prowadzenia lekcji i realizacji programu. Chłopcy mało z nich korzystają. Większość zadań i prac robimy w zeszytach, gdzie dzieci piszą, liczą, rysują, kolorują.

Chłopcy są na pierwszym etapie edukacji, podzielonej na polonistyczną, matematyczną i przyrodniczą. Jak przebiega, np. w przypadku języka polskiego, nauka pisania, czytania, ortografii?
– Z każdym z nich jest inaczej. Myślałam, że przy kolejnym dziecku będzie łatwiej, ale tak nie jest. W przypadku najstarszego Janka bardzo się zaangażowałam, podzieliłam program nauczania na części, chcąc skupić się na jego realizacji. Przez pierwszy miesiąc kładłam nacisk na naukę czytania, co jednak nie szło mu dobrze w porównaniu do np. liczenia i zajęć matematycznych. Czytając, męczył się i płakał, więc to odpuściłam. Po miesiącu wchodzę do jego pokoju, a on sobie czyta. Piotr też czytać nie lubi i znów muszę dla niego znaleźć ścieżkę, która ułatwi mi naukę.

Jednak efekt końcowy jest taki, że Janek zdał bez problemów egzamin końcowy.
– Korzyścią edukacji domowej jest umiejętność pracy samodzielnej. Jakiś czas oczywiście w ciągu dnia pracujemy razem, ale potem każdy ma do wykonania swoje zadania przy biurkach w swoim pokoju. Potem to sprawdzam.

Każdy z chłopców jest na innym etapie nauki. Jak Pani dzieli czas na naukę każdego z nich?
– Główne tematy prowadzę dla wszystkich. Dopiero ćwiczenia każdy z nich rozwiązuje na własnym poziomie i samodzielnie. Wówczas jest też czas, że z każdym z osobna mogę przez kilkadziesiąt minut popracować osobno. Przez dwadzieścia minut biorę jednego, a potem następnego, i to się sprawdza.

Po południu też macie zajęcia? Uczniowie szkół najczęściej odrabiają wtedy lekcje zadane przez nauczyciela.
– Z tym jest różnie. Moim zdaniem, dzieci w szkole spędzają bardzo dużo czasu. Ale tylko część z niego przeznaczana jest na naukę. Kiedyś to, w jaki sposób mamy zorganizowany czas, porównałam z planem dla nauczycieli. Po prostu to, co uczniowie przerabiają w ciągu 5 godzin, my przerabiamy w 1,5 godziny. I to jest ta różnica. Jednocześnie jestem w stanie ugotować im w międzyczasie obiad.

Nie ma uspokajania klasy, przerw, spraw klasowych…
– Tego nie ma, ale też mamy swoje napięcia, konflikty. To normalne. Czasem widzę, że oni nie chcą już pracować.

I co wtedy?
– Mają świadomość, że muszą swoje obowiązki wypełnić, bo potem mogą wyjść się pobawić, pojeździć na rowerze. Dla nich to jest jakaś mobilizacja. Mogą swoje zadania szkolne przerobić w dwie godziny i pozostanie im godzina roweru albo odwrotnie. To ich wybór. Uczą się dzięki temu gospodarować czasem.

O której kończycie naukę?
– Około godz. 16.00. Wtedy mamy czas na spacer, odwiedziny, załatwianie jakichś spraw, zabawę.

Prowadzi Pani też katechezę z przygotowaniem chłopców do I Komunii Świętej.
– Tak. Janek przystąpił do wcześniejszej I Komunii Świętej, a Piotrek przystąpi we wrześniu. Ten czas przygotowań jest oczywiście inny niż u dzieci chodzących do szkoły, bo teraz, po zaliczeniu egzaminu końcowego, Piotrek ma czas na katechezę. Nie mamy więc również takiego idealnego rozkładu polegającego na 10 miesiącach nauki i dwóch miesiącach wakacji. Ten podział u nas nie wypala, mamy w jakiś sposób trochę wakacje i rok szkolny. Ciągle coś się dzieje. Podczas wakacji przecież można zwiedzać, a to też jest dobry sposób na naukę historii czy geografii. Jeździmy na basen, lodowisko, spotykamy się na boisku z innymi ojcami i ich dziećmi. W Fundacji Maximilianum mamy zajęcia z gimnastyki, bo w edukacji domowej można zgubić ten wymiar sportowy, związany z wychowaniem fizycznym.

Kluczowe pytanie: czy są Państwo w stanie kontynuować edukację domową na poziomie gimnazjum? Tam jest już chemia, matematyka, fizyka. Chyba większość rodziców nie jest na to gotowa?
– To wszystko jest przed nami. Lęk oczywiście jest, ale chcemy spróbować. Trudno jednak będzie przeprowadzić to wszystko samemu, dlatego mamy wokół siebie również inne rodziny, w których są osoby znające dobrze matematykę czy fizykę na znacznie wyższym poziomie.

A języki obce? Dzieci uczą się ich od pierwszej klasy.
– Oczywiście chłopcy uczą się ich, bo potem zdają z nich egzaminy. Osobiście jesteśmy przeciwni nauce języków w tak wczesnym wieku. Sama mam zresztą takie doświadczenia, które przekonały mnie, że najpierw należy nauczyć się dobrze języka polskiego, a potem dopiero języków obcych.

Jeśli zrodzi się u nich większe zainteresowanie językiem, to oczywiście położymy na to większy nacisk, ale na razie wystarczy to, co jest w programie. Dzięki współpracy w ramach fundacji mamy wokół siebie również ludzi znających dobrze języki obce.

To jednak pokazuje, że choć uczą Państwo dzieci w domu, to bez wsparcia fundacji byłoby trudno.
– Tak jest w naszym przypadku. Ale znamy rodziny, które robiły wszystko same i doprowadzały dzieci do matury. Ewentualnie w pewnym momencie pojawiali się korepetytorzy.

Nauczanie domowe to również ciągła obecność jednego z rodziców w domu. To pomysł dla rodzin o mocnych podstawach materialnych?
– To nie jest tak. Należy trochę przewartościować własne życie. Nie mamy kredytu, ale też nie mamy własnego domu, ten, w którym mieszkamy, wynajmujemy. Postawiliśmy na dzieci i ich dobro, nie na zabijanie się o spłacanie kredytów. Dla nas jest radością, że chłopcy dobrze się rozwijają, choć mieliśmy obawy, jak to będzie wyglądało.

Dlaczego wybrali Państwo taki sposób nauki? Przyczyną jest rewolucja, jaka przetacza się przez szkoły, czy generalnie niechęć do szkoły jako instytucji?
– Patrząc na to, co się dzieje w szkołach, podjęliśmy taką decyzję. Było to trzy lata temu. Odnaleźliśmy ludzi, którzy już są w domowym nauczaniu. Pojechaliśmy na zjazd rodzin uczących w domu, by takich ludzi spotkać i z nimi porozmawiać.

A jak na prośbę o wpisanie dzieci do szkoły reagowali dyrektorzy, mając świadomość, że będą uczone poza jej murami?
– Od razu skierowaliśmy się do takiej placówki, która ma duże doświadczenie na tym polu, więc nie było żadnego problemu. Jednak nawet w szkołach katolickich reagowano dużym zdziwieniem.

Państwo nie przeszkadza?
– Czekamy na podpisanie przez prezydenta ustawy, dzięki której dzieci będą mogły być przenoszone do edukacji domowej w dowolnym momencie roku szkolnego. Dzisiaj decyzję należy podjąć do końca maja każdego roku. Szkoły otrzymują na każde dziecko, w tym też te zgłoszone do edukacji domowej, pieniądze w ramach subwencji oświatowej, których oczywiście my nie otrzymujemy. Najważniejsze jednak, by państwo nam nie przeszkadzało.

Będzie świadectwo na koniec roku?
– Będzie, ale już po egzaminie nie jest to istotne. Dziecko ma go zdać, ale nie musi zdać go na piątkę.

A ma Pani takie ambicje?
– Nie mamy takich ambicji. Wiemy, co wiedzą i na co stać synów, to jest dla nas najistotniejsze. Egzamin u dzieci, zwłaszcza małych, nie jest do końca uczciwą sytuacją. Patrząc na Piotrka, mam wrażenie, że gdyby miał go zdawać codziennie, to każdego dnia miałby inny wynik.

Dziękuję za rozmowę.


Krok po kroku do edukacji domowej

1. Wybieramy dowolną szkołę i zapisujemy do niej dziecko.

2. Składamy u dyrektora podanie o edukację domową.
Obecnie należy to zrobić przed 31 maja.

3. Do podania dołączamy:
– oświadczenie rodziców o zapewnieniu dziecku warunków umożliwiających realizację podstawy programowej na danym etapie kształcenia,
– zobowiązanie rodziców, że dziecko przystąpi do egzaminów w każdym roku szkolnym,
– opinię poradni psychologiczno-pedagogicznej – publicznej lub niepublicznej.

4. Po otrzymaniu kompletu dokumentów dyrektor szkoły wydaje zezwolenie na edukację domową.

12. Stworzyliśmy popyt na aborcję. Autor: GAW

Naszym celem biznesowym było sprzedanie 3-5 aborcji każdej dziewczynie w wieku 13-18 lat – była właścicielka kliniki demaskuje perfidne mechanizmy generowania popytu na aborcję wśród nastolatek.  
http://www.naszdziennik.pl/swiat/77109,stworzylismy-popyt-na-aborcje.html

W jaki sposób można sprzedać aborcję? W USA to bardzo proste: poprzez edukację seksualną – powiedziała Carol Everett podczas kolacji zorganizowanej po Marszu dla Życia w Ottawie.

Przed swoim dramatycznym nawróceniem Everett była właścicielką sieci czterech klinik aborcyjnych w Teksasie w latach 1977-1983, w których zamordowano około 35 tys. dzieci – podaje portal LifeSiteNews.com. Jej celem było – jak stwierdziła wobec 430 osób obecnych na kolacji – dorobienie się milionów na sprzedaży aborcji nastolatkom. – Naszym celem biznesowym było sprzedanie 3-5 aborcji każdej dziewczynie w wieku 13-18 lat, ponieważ w przemyśle aborcyjnym wszyscy opierają się na prostym systemie prowizyjnym – przyznała Everett, dodając: – Każda klientka zwiększała moją zamożność.

Jednak osiągnięcie zakładanych celów finansowych wymagało stworzenia „rynku aborcyjnego”. Wiązało się to z koniecznością urabiania przyszłych klientów w jak najmłodszym wieku. – Rozpoczynaliśmy już w przedszkolach. Sadzaliśmy dzieci w kręgu i pytaliśmy je po kolei, co ich rodzice nazywają intymnymi częściami ciała – wyjaśniała Everett, zaznaczając, że „już po trzeciej czy czwartej odpowiedzi dla dzieci było oczywiste, że ich rodzice nie wiedzą, co tam mają”.

Everett zauważyła, że edukacja seksualna, której poddawane są małe dzieci, powoduje erozję „naturalnej skromności”. Wszystko jest obliczone na oderwanie dzieci od świata wartości ich rodziców.

Była właścicielka kliniki przedstawiła perfidny mechanizm generowania popytu na aborcję: w trzeciej klasie dzieci oglądają realistyczne ilustracje stosunków płciowych, zaś w czwartej klasie zachęca się je do masturbacji – w pojedynkę albo w grupach. Wreszcie w piątej i szóstej klasie udostępnia się im pigułki. Naturalny dla nastolatków brak regularności w zażywaniu pigułki sprawia, że dziewczynki zachodzą w ciążę i stają się klientkami klinik aborcyjnych.

– Zachęcam wszystkich, aby poszli do szkół i bibliotek, żeby zapytać, jakie materiały są wykorzystywane na zajęciach z edukacji seksualnej – mówiła Everett. Przyznała też, że szkoliła swój personel w taki sposób, żeby już podczas pierwszej rozmowy telefonicznej przekonał nastolatkę, że aborcja jest jedynym wyjściem w jej sytuacji. Każda rozmowa przebiegała według skryptu, który miał na celu rozwianie wszelkich możliwych wątpliwości. – Przecież na tym właśnie polega sprzedaż. Rozwiewamy wątpliwości klienta i skłaniamy go do złożenia zamówienia – podsumowała była aborcjonistka.

GAW


13. Mali egoiści. Autorzy: Jadwiga Zamoyska i Prof. Piotr Jaroszyński

 Ofiarność nie może być tylko jednorazowym gestem, lecz musi być efektem długiego procesu wychowania, w którym właśnie stopniowo przełamujemy naturalny u dzieci odruch posiadania wszystkiego tylko dla siebie. W wychowaniu nie chodzi o to, by naturę łamać, ale by ją nagiąć do dobrych celów.  
http://www.naszdziennik.pl/wp/77071,mali-egoisci.html

Niektórzy rodzice, ulegając dziwnemu zamętowi pojęć, zamiast, jak tego prawo Boże wymaga, wdrażać dzieci do uszanowania, jedynie o tym myślą, jak ich zachciankom dogadzać, ciężką tym wyrządzają dzieciom krzywdę, a dla siebie zdobywają tylko lekceważenie. I tak, srogo się mści ten przewrót porządku Bożego. Niewątpliwie, że póki dzieci są małe, rzeczą jest rodziców oddawać im usługi, których dzieci same sobie oddać nie mogą, ale w miarę jak one podrastają, stosunek ten powinien się zmienić.

Rodzice, jeśli nie chcą dzieci swoich na nieszczęśliwych samolubów wychować, powinni, nie nadużywając sił dziecięcych, nie zaprzątając im czasu ze szkodą dla nauki, wprawiać je po trosze, wedle możności, do oddawania maleńkich usług, do pomagania w rozmaitych zajęciach. Niech się dzieci wcześnie przekonają, że „szczęśliwszy jest ten, co daje, niż ten, co bierze”. Ucząc dzieci oddawania przysług, rozwija się najlepsze zasoby ich serca; przeciwnie, pozwalając im przyjmować usługi niezasłużone, rozwija się lenistwo, samolubstwo i pychę.
Fragment pochodzi z: „O wychowaniu”, 1903


P.J.: Ofiarność nie może być tylko jednorazowym gestem, lecz musi być efektem długiego procesu wychowania, w którym właśnie stopniowo przełamujemy naturalny u dzieci odruch posiadania wszystkiego tylko dla siebie. W wychowaniu nie chodzi o to, by naturę łamać, ale by ją nagiąć do dobrych celów. W zakresie ofiarności, która jest przecież tak charakterystyczna dla etyki chrześcijańskiej, osiągamy ten cudowny efekt dzięki odpowiedniemu wychowaniu, o czym rodzice poważnie podchodzący do swoich obowiązków powinni zawsze pamiętać. Pamiętać też powinni, że liberalizm opiera się na bezwzględnym egoizmie, dlatego tak obcy jest katolicyzmowi i dlatego wzorować się na liberalizmie nie wolno.


14. Sześciolatki pod presją. Autor: Maciej Walaszczyk

Sześciolatki w szkołach mają problemy adaptacyjne i emocjonalne. Fatalne skutki przynosi też łączenie w jednej klasie sześcio- i siedmiolatków. Przedstawiamy wyniki badań przeprowadzonych przez Wyższą Szkołę Nauk Społecznych Pedagogium.  
http://www.naszdziennik.pl/wp/77067,szesciolatki-pod-presja.html

Badanie przeprowadziła Wyższa Szkoła Nauk Społecznych Pedagogium.
– Pokazało ono zupełnie inny obraz, niż się spodziewaliśmy – mówił Marek Konopczyński, rektor Pedagogium. Według uczelni, wyniki są reprezentatywne dla całej grupy dzieci i ich rodziców, które rozpoczęły naukę w roku szkolnym 2012/2013. Ale jedna trzecia rodziców i nauczycieli nie oddała ankiet. Ominięto też część placówek wiejskich i szkoły z miast takich jak Warszawa i Poznań, jako tzw. miast sukcesu, gdzie wynik mógłby zakłócić rzeczywisty obraz nastrojów. Zgodnie z wynikami badania, które przeprowadziła prof. Beata Maria Nowak, 79 proc. rodziców ponownie podjęłoby decyzję o wcześniejszym rozpoczęciu nauki. 96,6 proc. z nich przygotowanie nauczycieli do pracy z sześciolatkami ocenia „dobrze” lub „dobrze z zastrzeżeniami”.

Autorka badania zwraca jednak uwagę, że wysoki odsetek rodziców, którzy twierdzą, że nie żałują decyzji o wcześniejszym wysłaniu dziecka do szkoły, tłumaczyć można strachem przed przyznaniem się do błędu.

– Być może mamy do czynienia z chęcią uniknięcia tzw. kosztów alternatywnych, najczęściej emocjonalnych, które mogą mieć wpływ na obniżenie poczucia słuszności dokonanych wyborów. Ludzie dużo silnej reagują na straty niż zyski, a więc wysoki odsetek rodziców podtrzymujących słuszność własnych wyborów co do posłania dziecka do szkoły może mieć związek z potrzebą uniknięcia dyskomfortu – ocenia. Jest jeszcze jedna kwestia – choć padło pytanie o ponowne podjęcie tej samej decyzji, nie pytano jednak o generalną ocenę samego pomysłu obniżenia wieku przymusu szkolnego.

Co więcej, prawie połowa nauczycieli i mniej więcej jedna trzecia rodziców zaobserwowała u dzieci wystąpienie problemów adaptacyjnych. „Najbardziej jednak zaskakuje, że prawie 1/3 nauczycieli nie wie, czy ich 6-letni uczniowie doświadczyli jakichkolwiek trudności adaptacyjnych, co skłania do refleksji nad poziomem kształcenia nauczycieli edukacji wczesnoszkolnej” – czytamy we wnioskach z badania. A to właśnie był jeden z zasadniczych powodów, dla których rodzice odmówili wysłania dziecka do szkoły rok wcześniej.

Zgodnie z przedstawionymi wczoraj wynikami, 74,2 proc. ankietowanych rodziców uważa, że ich dzieci nie miały żadnych problemów z odnalezieniem się w szkole. 20,9 proc. wskazało na problemy emocjonalne, trudności z adaptacją w grupie, słabe tempo pracy, problemy z koncentracją i dyscypliną.

Zdaniem rektora Pedagogium, nauczyciele powinni być lepiej przygotowani do prowadzenia klas, w których naukę rozpoczynają 6-latki. – Szkoła ma wspierać rozwój potencjału dziecka, nie kierować je od razu na tory dostarczania i egzekwowania wiedzy – podkreślał Marek Konopczyński.

W ankietach nauczyciele wskazywali też, że „łączenie siedmio- i sześciolatków nie jest dobrym pomysłem, gdyż dojrzałość emocjonalna i motoryczna tych dzieci jest silnie zróżnicowana, gdyż w tym wieku rok różnicy to bardzo dużo”.

Nauczyciele sygnalizowali także potrzebę drugiego nauczyciela do pomocy, problem zbyt małych sal, zbyt dużą liczbę dzieci w klasach i konieczność zmiany całego systemu oświaty.

Z ankiety wynika, że około 87 proc. badanych rodziców zauważyło pozytywne zmiany w zachowaniu i działaniu swoich dzieci pod wpływem nauki w szkole. Dotyczyły one tzw. kompetencji twardych związanych z edukacją, takich jak czytanie, pisanie, zwiększenie zasobu słownictwa, umiejętność pozyskiwania informacji, jak i w zakresie kompetencji społecznych (samodzielność, samodyscyplina, umiejętność pracy w grupie, dostosowanie się do nowego środowiska i pracy w systemie klasowo-lekcyjnym, pewność siebie, poczucie własnej wartości).

Uczelnia podkreśla, że zachowała pełną niezależność badawczą, nie biorąc na ich przeprowadzenie żadnych grantów rządowych ani środków z innych instytucji pozarządowych. Badanie rozpoczęto we wrześniu 2013 r. i zakończono w lutym 2014 roku. Przeprowadzono je na reprezentatywnej grupie 457 rodziców z 82 szkół i 155 nauczycieli pracujących w 89 szkołach.

15. Warszawa w ogniu i krwi

  Ten film skupia w sobie wartości, które definiują naszą polską tożsamość w wielu wymiarach. Powinien obowiązkowo znaleźć się w programie szkolnym. (...) Obrazuje też autentyczny styl bycia, zachowania ówczesnych młodych ludzi. Wszystko to wskazuje na środowisko rodzinne, na wartości i ideały, wśród których ci młodzi ludzie wzrastali. Dziś, w dobie medialnego kreowania sztucznych jednotygodniowych autorytetów, „Powstanie Warszawskie” w nienachalny sposób wskazuje na autentyczne wzorce.  
http://www.naszdziennik.pl/wp/76838,warszawa-w-ogniu-i-krwi.html

16. Lipowicz upaństwawia dzieci. Autor: Maciej Walaszczyk

 Fundacja Taty i Mamy wystosowała list protestacyjny przeciwko kwestionowaniu przez Rzecznika Praw Obywatelskich konstytucyjnego prawa rodziców do wychowywania i kształcenia dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. Podpisać pod nim może się każdy.   
http://www.naszdziennik.pl/wp/77272,lipowicz-upanstwawia-dzieci.html

Irena Lipowicz uważa, że rodzice nie mogą kwestionować zasadności forsowania genderowych programów w szkołach i przedszkolach.

Zdaniem Lipowicz, Konstytucja nie gwarantuje, że wiedza przekazywana w szkole będzie zgodna z przekonaniami rodziców. Tym samym rzecznik jednoznacznie usytuowała się po stronie środowisk, które chcą w szkołach forsować projekty skażone ideologią gender. W ocenie Lipowicz, „program zawierający treści dotyczące równości płci, stereotypów związanych z płciami oraz dążący do zapewnienia faktycznego równego traktowania kobiet i mężczyzn w kontekście powyższego nie narusza prawa rodziców wyrażonego w art. 48 Konstytucji”. Jak podkreśliła, „rodzice mogą najwyżej edukować swoje dzieci po szkole”.

Na skandaliczną opinię sformułowaną przez przedstawiciela urzędu państwowego zareagowała wczoraj Fundacja Taty i Mamy, która wystosowała list protestacyjny w tej sprawie. Mogą się pod nim podpisywać wszyscy zaniepokojeni próbą ograniczania praw rodziców.

Zdaniem fundacji, Irena Lipowicz wysłała „sygnał, który sprowadza się do przekazu, że dzieci w szkole są własnością pedagogów i można bez skrupułów ignorować uwagi rodziców co do treści edukacyjnych i wychowawczych.

– RPO forsuje pomieszanie pojęć i porządków. Postulat równościowy w warstwie materialnej to postulat ideologiczny. Pełni on funkcję polityczną i czymś niedopuszczalnym jest, by rzecznik jako urzędnik angażował się w działania polityczne – mówi Paweł Woliński, rzecznik fundacji. W jego ocenie, Lipowicz jako urzędnik państwa stanęła po stronie prymatu „dogmatu” równości nad wszelkimi innymi prawami obywatelskimi.

Tymczasem chodzi nie o wiedzę, a o wychowanie i wartości, jakie rodzina chce przekazać dziecku. Innego zdania jest jednak rzecznik, według której przebieranie chłopców za dziewczynki i opowiadanie bzdur o kulturowej tożsamości płci jest wiedzą taką jak matematyka, biologia czy fizyka.

Prawnicy: Rzecznik jest w błędzie

Doktor Marek Dobrowolski z Katedry Prawa Konstytucyjnego KUL tłumaczy, że czym innym jest wychowywanie, jeśli chodzi o kwestie światopoglądowe, a czym innym przekazywanie wiedzy.

– Rzecznik błędnie rozumie ten zapis, upraszcza sprawę i myli się – mówi Dobrowolski. Przypomina, że rodzice oczywiście nie mogą kwestionować wiedzy, np. programów matematycznych, ale w kwestie światopoglądowe należą już do gwarantowanego im Konstytucją obszaru wychowania. – On oczywiście łączy się z przekazywaniem wiedzy, ale szkoła w tym wypadku, a chodzi o problemy światopoglądowe i wartości, jakie rodzina chce przekazać dzieciom, ma charakter jedynie służebny. Należy tę rolę rozróżniać – tłumaczy prawnik.

Opinia Lipowicz to wyraz przekonania, że pseudonaukowe teorie środowisk homoseksualnych i lewicowych są nauką, z którą należy konfrontować nawet przedszkolaków. „Analiza programu ’Równościowe przedszkole’ pozwala na uznanie, że jego celem jest takie edukowanie dzieci w wieku przedszkolnym, by już na tym etapie zapewnić postrzeganie przez nie płci w sposób wolny od stereotypów” – pisze Lipowicz, dodając bałamutnie, że „nie oznacza to kwestionowania lub relatywizacji tożsamości płciowej dzieci”.

– To świadoma próba przesunięcia granicy między prawami rodziców a kompetencjami państwa. To czytelny sygnał dla nauczycieli, urzędników, by czuli się wobec rodziców bardziej asertywni i wsparci autorytetem Rzecznika Praw Obywatelskich – przyznaje Paweł Woliński.

RPO powołuje się na wyrok Trybunału Konstytucyjnego, że „Konstytucja nie może gwarantować i nie gwarantuje, że wiedza przekazana w szkole będzie zgodna z przekonaniami rodziców”. Przypomnijmy, że Fundacja Rzecznik Praw Rodziców alarmowała, iż treść programu „Równościowe przedszkole” narusza ich prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami, tj. prawo wynikające z art. 48 Konstytucji.

Istotą tego sporu było przekonanie rodziców, że to, co forsowano w programie „Równościowe przedszkole”, nie jest wiedzą, a więc czymś empirycznie sprawdzalnym, a tylko światopoglądem na wychowanie, z którym można się zgadzać lub nie.

W ocenie Lipowicz, granice prawa do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami wyznaczają inne normy konstytucyjne, np. art. 70 ust. 1 Konstytucji, który formułuje obowiązek nauki do 18. roku życia.

Dodatkowo swoją opinię RPO wspiera stanowiskiem Europejskiego Trybunału Praw Człowieka wobec rodzin dzieci z Danii i Niemiec poddanych przymusowej seksedukacji. W ocenie Trybunału, ustalanie i planowanie programu nauczania należy do kompetencji państwa, a art. 2 Protokołu nr 1 do Konwencji o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności „nie uniemożliwia rozpowszechniania w szkołach państwowych obiektywnych informacji lub treści w ramach programu nauczania szkolnego”.

Co więcej, konwencja „nie gwarantuje prawa do unikania konfrontacji z opiniami, które są w sprzeczności z opiniami danej osoby”. Dlatego, zdaniem Lipowicz, takie rozumienie prawa do nauczania dzieci w zgodzie z przekonaniami rodziców nie ogranicza ich, ponieważ „mogą edukować swoje dzieci po szkole i w weekendy”. – W całości nie zgadzam się tutaj z panią rzecznik. Przepisy dotyczące edukacji odnoszą się do edukacji szkolnej, a więc procesu edukacyjno-wychowawczego. Jego istota przebiega w domu i szkole, a narzędziem tego jest szkoła, która ma charakter służebny, szczególnie w kwestiach wychowawczych i światopoglądowych – podkreśla raz jeszcze konstytucjonalista dr Marek Dobrowolski.

Podwójne standardy „Rzeczpospolitej”

Informację na temat skandalicznego stanowiska RPO opublikowała „Rzeczpospolita”. Z jednej strony mamy pełen oburzenia tekst, z drugiej w tym samym wydaniu gazeta publikuje reklamę pt. „Równość – to się opłaca” sponsorowany przez rząd i Komisję Europejską. To czystej wody propaganda mająca przekonać, że tradycyjne formy aktywności zawodowej zarezerwowane wyłącznie dla kobiet lub mężczyzn „zmieniają się, poszerzają, nakładają na siebie i przebudowują”. Oczywiście pojawia się w nim fachowe wyjaśnienie dotyczące tego, czy dana funkcja społeczna lub zawodowa jest „typowo męska”, czy nie. Z reklamy dowiemy się, że definiuje tę zagadkę „gender”, a więc „płeć społeczno-kulturowa”. Jednak, jak czytamy dalej, ostatnio niestety pojęcie to pojawia się w kontekście negatywnym, a tymczasem jest „pojęciem neutralnym i stanowi nurt badań naukowych dotyczących postrzegania płci przez społeczeństwo. I teraz najważniejsze: efektem tego „postrzegania” mogą być różnice w traktowaniu dziewcząt i chłopców w przedszkolu, szkole, a potem na rynku pracy. Co więcej, podobno mężczyźni i kobiety ponoszą też jako ojcowie i matki konsekwencje stereotypów płci. Jednak jak zapewnia Agnieszka Kozłowska-Rajewicz, pełnomocnik rządu ds. równego traktowania, jak już równość zostanie wprowadzona, to mężczyźni przestaną wcześniej umierać i będą szczęśliwsi. Trudno o większe głupoty. Jedno, co można powiedzieć, to to, że najszczęśliwszy w tym momencie jest wydawca „Rzeczpospolitej”, godząc święte oburzenie na gender z przyjmowaniem rządowych reklam.

17. Wybór modlitw z przedwojennych czytanek dla dzieci

 Polecamy wybór modlitw dla dzieci oraz wierszy o modlitwie pochodzących z przedwojennych wydawnictw opublikowanych na portalu Polona.pl.   
http://on.fb.me/QDxP93 

18. Opowieści dobrej treści – Prawdziwa Matka Boża

 Polecamy czytankę, którą opublikowaliśmy w dodatku dla dzieci „W OGRODZIE MARYI”.   
http://on.fb.me/1licEDa  

19. Prawo do wychowania. Autor: dr Przemysław Czarnek

 Konstytucja gwarantuje rodzicom prawo do wychowania swoich dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami i sumieniem – przypomina dr Przemysław Czarnek.   
http://www.naszdziennik.pl/polska-kraj/77210,prawo-do-wychowania.html

Według prof. Ireny Lipowicz, rzecznika praw obywatelskich, Konstytucja nie może gwarantować i nie gwarantuje, że wiedza przekazana w szkole będzie zgodna z przekonaniami rodziców.

Natomiast zgodnie z artykułem 48 Konstytucji rodzice mają prawo wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. „Wychowanie to powinno uwzględniać stopień dojrzałości dziecka, a także wolność jego sumienia i wyznania oraz jego przekonania” – czytamy w polskiej Ustawie Zasadniczej. Z kolei artykuł 53 Konstytucji gwarantuje rodzicom prawo do zapewnienia dzieciom wychowania i nauczania moralnego i religijnego zgodnie ze swoimi przekonaniami.

W pewnym sensie pani prof. Lipowicz może mieć rację. Mam tu na myśli przypadek 20-osobowej grupy przedszkolnej, w której nie jest możliwe nauczanie dzieci tak, aby pod każdym względem było zgodne z poglądami wszystkich rodziców jednocześnie. Nie jest to realne chociażby dlatego, że mogą oni prezentować zupełnie różne poglądy.

Mimo wszystko nie ma wątpliwości, że Konstytucja gwarantuje rodzicom prawo do wychowania swoich dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami i sumieniem. Bez wątpienia rodzice powinni mieć wpływ na to, jaki program nauczania w publicznej placówce edukacyjnej jest stosowany.

Rodzice powinni mieć także prawo sprzeciwu wobec programów, które są niezgodne z ich światopoglądem, zwłaszcza jeśli większość rodziców nie zgadza się na realizację danego systemu nauczania.

20. Nauka w domu w każdej chwili

 Rodzice będą mogli składać w dowolnym terminie wnioski o objęcie swoich dzieci edukacją domową. Przedstawiamy krok po kroku procedurę przejścia na edukację domową.   
http://www.naszdziennik.pl/wp/77279,nauka-w-domu-w-kazdej-chwili.html
Do tej pory musieli to zrobić do 31 maja, żeby podanie zostało w ogóle rozpatrzone. Taką zmianę przynosi nowelizacja ustawy o systemie oświaty, którą podpisał prezydent. Wejdzie ona w życie za dwa tygodnie. Zniesienie już w tym roku sztywnego terminu składania wniosku do dyrektora szkoły o wydanie zezwolenia na edukację domową jest w zasadzie jedyną zmianą dotyczącą edukacji domowej. Zmiana przepisów oznacza, że rodzice mogą też w dowolnym momencie roku szkolnego rozpocząć naukę dzieci w domu.

Poprzednie przepisy stanowiły, że podanie o edukację domową dyrektor szkoły przyjmował tylko do 31 maja, aby mógł wydać stosowne zezwolenie przed początkiem nowego roku szkolnego. Takie rozwiązanie tłumaczono tym, że dyrektor musi mieć możliwość zaplanowania zajęć w całym roku szkolnym w oparciu o rzeczywistą liczbę uczniów w klasach. Praktyka życia codziennego pokazała jednak, że te zastrzeżenia są bezpodstawne, bo przecież w trakcie roku szkolnego rodzice mogą przenosić dzieci z jednej placówki do drugiej, bez różnicy, czy jest to szkoła publiczna, społeczna czy prywatna. I nie powoduje to żadnego trzęsienia ziemi w szkołach, z których dzieci są wypisywane. Dlatego posłowie uznali, że nie ma żadnych powodów, aby tego samego prawa pozbawić rodziców, którzy zdecydowali się na prowadzenie edukacji domowej swoich dzieci. Tym bardziej że na razie uczniów pobierających naukę poza szkołą jest jeszcze stosunkowo niewielu.

Inne przepisy dotyczące tych kwestii pozostają bez zmian. Zgodę na edukację domową będzie nadal wydawał dyrektor szkoły lub przedszkola, do którego dziecko uczęszcza (lub powinno uczęszczać, jeśli dopiero będzie podlegać obowiązkowi szkolnemu). Do wniosku rodzice zobowiązani są dołączyć opinię poradni psychologiczno-pedagogicznej, a także oświadczenie, że zapewnią dziecku warunki umożliwiające realizację podstawy programowej obowiązującej na danym etapie kształcenia. Rodzice muszą też zapewnić dyrektora szkoły, że dziecko będzie przystępować do rocznych egzaminów klasyfikacyjnych, które sprawdzą jego wiedzę i nabyte umiejętności. Egzaminy dziecko może zdawać w szkole publicznej, prywatnej czy społecznej, do której zostanie „przypisane”. W tych samych terminach i na tych samych zasadach co inni uczniowie będzie też zdawać egzaminy na koniec szkoły podstawowej, gimnazjum czy maturę.

Edukacją domową nie będzie można w dalszym ciągu objąć dzieci, które wymagają kształcenia specjalnego. Parlamentarzyści zachowali też przepisy mówiące o tym, że dyrektor placówki „może”, a więc nie musi wydać zgody na edukację domową, nawet jeśli rodzice spełniają warunki zapisane w ustawie. Eksperci wskazują, że te regulacje też powinny zostać zmienione: jeśli rodzice są w stanie uczyć dzieci w domu, to powinni uzyskiwać automatycznie zgodę dyrektora szkoły. Administracja szkolna ma wszak możliwości sprawdzenia w każdym momencie, czy dzieci realizują obowiązek nauki i w jakich warunkach się to odbywa. A egzaminy weryfikują stan ich wiedzy i to na ich podstawie dyrektor szkoły wystawia dziecku świadectwo ukończenia danej klasy.

Krok po kroku do edukacji domowej:
1. Wybieramy dowolną szkołę i zapisujemy do niej dziecko.
2. Składamy u dyrektora podanie o edukację domową.
3. Do podania dołączamy:
– oświadczenie rodziców o zapewnieniu dziecku warunków umożliwiających realizację podstawy programowej na danym etapie kształcenia,
– zobowiązanie rodziców, że dziecko przystąpi do egzaminów
w każdym roku szkolnym,
– opinię poradni psychologiczno-pedagogicznej – publicznej lub niepublicznej.
4. Po otrzymaniu kompletu dokumentów dyrektor szkoły wydaje zezwolenie na edukację domową.

21. W krzywym zwierciadle mediów. Autor: Ksiądz dr Rafał Leśniczak

Autor tekstu jest kapłanem archidiecezji łódzkiej, kierownikiem Biura Prasowego Kurii Metropolitalnej Łódzkiej, doktorem nauk humanistycznych w zakresie nauk o poznaniu i komunikacji społecznej. Prowadzi zajęcia zlecone w Instytucie Edukacji Medialnej i Dziennikarstwa UKSW w Warszawie.

  Media analogowe i cyfrowe czynią z niektórych wydarzeń fakty medialne, inne zaś pomijają milczeniem. Dlaczego tak się dzieje?   
http://www.naszdziennik.pl/wp/77257,w-krzywym-zwierciadle.html

Media analogowe i cyfrowe czynią z niektórych wydarzeń fakty medialne, inne zaś pomijają milczeniem. Dlaczego tak się dzieje? Istnieje pewien proces transformacji czy też „tłumaczenia” tego, co dzieje się na świecie, na język mediów.

W debacie publicznej i w badaniach naukowych dotyczących sposobu funkcjonowania mediów i ich wpływu na odbiorcę znajduje swoje właściwe miejsce teoria agenda-setting, której odkrywcą był Walter Lippman (1922), a potwierdziły ją badania naukowe Maxwella McCombsa i Donalda Shawa w latach 60. XX wieku. W największym skrócie teoria ta wskazuje, że mass media odgrywają decydującą rolę w ustalaniu hierarchii ważności wydarzeń. Do najważniejszych etapów teorii agenda-setting zaliczyć można: wydarzenie (coś istotnego zdarzyło się na świecie, np. konflikt zbrojny, katastrofa lotnicza, wybory prezydenckie etc.), selekcję informacji, wybór medium, określenie stopnia ważności newsa i emisję w mediach.

Kreowanie newsów

W moim przekonaniu, drugi z wyżej wymienionych czynników odgrywa kluczową rolę w procesie obrazowania świata przez media. To selekcja informacji tworzy pewien obraz rzeczywistości u odbiorcy, staje się pewnego rodzaju „okularami”, poprzez które odbiorca patrzy na świat. Wiele wydarzeń natury społecznej, religijnej czy politycznej, jakkolwiek ważnych, nie staje się integralną częścią serwisów informacyjnych. Przyczyny mogą być np. natury politycznej. W epoce PRL-u odpowiedzialni za radio i telewizję proponowali słuchaczom i widzom audycje przesiąknięte ideologią socjalistyczną i kreowali obraz Polski Ludowej będącej na najlepszej drodze do dobrobytu, z drugiej strony przemilczano tematy „niewygodne”, jak np. temat Żołnierzy Wyklętych, mord w Katyniu. Przyczyny zainteresowania dziennikarza jakimś tematem wynikają także z profilu medium, np. w telewizji rozrywkowej odpowiedzialni za selekcjonowanie faktów pod kątem „co się nadaje na newsa” z pewnością pominą wydarzenia historyczne i patriotyczne.

Właściwa formacja uniwersytecka i zawodowa zasadniczo powinny gwarantować wypełnienie podstawowych obowiązków moralnych i profesjonalnych przez dziennikarza, do których można zaliczyć m.in. odpowiedzialność za przekazywane treści, obiektywizm, wierność prawdzie, poszanowanie wartości ogólnoludzkich i moralnych, obowiązek sprostowania w przypadku nieścisłości.

Od początku 2014 r. mass media skierowały naszą uwagę na dramatyczne wydarzenia na Krymie, na zimowe igrzyska olimpijskie w Soczi, na zmianę ekipy rządzącej we Włoszech. Częstotliwość pojawiania się tych tematów w mediach była wysoka. To wpływa na opinię publiczną, która dany temat uważa za ważny. Bywa jednak, że tematom trzeciorzędnym, wydarzeniom nieistotnym nadaje się rangę newsa, informacji doniosłej.

Może zajść również sytuacja przeciwna, że o pewnych wydarzeniach, problemach w mass mediach w ogóle się nie mówi, np. o nieustannie napiętej sytuacji w Syrii, o licznych inicjatywach Caritas. To pokazuje, że funkcja tzw. gatekeeperów jest kluczowa dla odbiorcy przekazu. Niewłaściwa selekcja proponuje wizję świata w krzywym zwierciadle. Odpowiedzialni za selekcję wydarzeń zwykle dokonują pewnego osądu, na ile dana wiadomość może być interesująca dla odbiorcy. Zdarza się, że stosują tzw. gatekeeping ukryty, tzn. celowo pomijają niektóre wydarzenia, a eksponują inne.

Ramy interpretacji

Zjawiskiem pokrewnym gatekeepingu jest tzw. news-framing, który nazywany jest także obramowywaniem wiadomości, czyli przedstawianiem wiadomości w jakiejś określonej perspektywie. Jest on gotową propozycją określonego sposobu interpretowania wydarzenia. Profesor Diego Contreras zwraca uwagę, że poprzez stosowaną technikę framingu nadajemy niejako sens informacji, kładąc nacisk na pewne elementy i wykluczając inne. To obramowanie informacji dostrzegalne jest już zazwyczaj w tytułach tekstów prasowych i w pierwszych akapitach informacji.

Niedawna kanonizacja dwóch wielkich Papieży ukazała, że media w różną perspektywę wpisały pamiętny dzień 27 kwietnia br. Przywołam w tym miejscu kilka przykładów. W numerze 17/2014 „Polityki” wyniesienie do chwały ołtarzy Jana XXIII i Jana Pawła II Adam Szostkiewicz określa terminem „Polityka świętości”, a na początku tekstu wyjaśnia, że bez kultu świętych nie ma masowej pobożności. Z kolei tygodnik „W Sieci” na okładce w numerze 17/18/2014 obok fotografii Jana Pawła II umieścił enigmatyczny napis „Papież Polak byłby wściekły na III RP”. Te dwa przykłady wskazują, że uroczystości kanonizacyjne mogą być umiejscowione w pewnym kontekście politycznym, a nie religijnym. Okazuje się, że można kanonizację Papieża Polaka niejako „wpisać” w kontekst polityki i w żaden sposób nie powiązać jej z wiarą, ze Świętem Miłosierdzia Bożego, z Ewangelią. Znakomita jednak większość dziennikarzy starała się powiązać postać Jana Pawła II ze świętością i z miłosierdziem, które głosił całym swoim życiem.

Siła stereotypu

Powtarzanie techniki framingu w interpretowaniu określonego wydarzenia czy przedstawianiu jakiejś osoby prowadzi do powstawania stereotypów. Jest to konsekwencja tego, w jaki sposób dziennikarz rozumie świat, odczytuje wydarzenia i „tłumaczy” je na język informacji. Różny też jest sposób wypowiadania się o danej sprawie czy instytucji, na przykład w spojrzeniu dziennikarza na Kościół można dostrzec pozytywny, negatywny, a także neutralny (a może lepiej powiedzieć – obojętny) ton wypowiedzi.

Profesor Contreras w dziennikarskim ujmowaniu Kościoła wylicza trzy postawy: postawę obojętności, pozytywną oraz negatywną. Postawa obojętności czy też pewnego dystansu wobec Kościoła mogłaby wyrazić się w dziennikarskim przedstawieniu Kościoła jako organizacji bez dokonywania jego charakterystyki lub też przedstawianiu nauki społecznej Kościoła, jego nauczania w konkretnych kwestiach, bez podejmowania jednak dyskusji czy komentarza. Uramowienie w przypadku tonu pozytywnego o Kościele ujawnia się w następujących stwierdzeniach: „Kościół jako organizacja czyni dobro ludzkości” (bez odnoszenia się do nadprzyrodzonej misji Kościoła) czy też: „Kościół jako rzeczywistość duchowo-ludzka wypełnia swój apostolat w odniesieniu do Słowa Bożego i dokumentów Magisterium Kościoła” (tu widoczne jest odniesienie do natury duchowej Kościoła).

Z kolei dziennikarski ton negatywny wyraża się np. w następujących tezach: „Kościół jako instytucja nie jest tym, czym wyraża się w swoich deklaracjach” (podważa się tu autorytet Kościoła, pokazuje się go jako instytucję mało wiarygodną, zakłamaną, próbującą zakryć „ciemne karty” swojej historii), „Kościół jako struktura niekompatybilna ze współczesnym i demokratycznym społeczeństwem, niekompatybilna z postępem i tolerancją” (niektórzy dziennikarze ukazują Kościół jako dyskryminujący kobiety, Kościół jako strukturę niedemokratyczną etc.), „Kościół jako instytucja, której członkowie postępują niezgodnie z duchem Ewangelii” (pojedyncze przypadki przedstawiane są tak, jakby dotyczyły wszystkich duchownych, zaś postawy wielkoduszne pomijane są milczeniem), „Kościół odseparowany i daleki od problemów zwykłych ludzi” (w tym ujęciu Kościół zamyka się w pewnego rodzaju „getcie” i ukazuje się, że jest tak „bardzo duchowy”, iż sprawy społeczne ludzi są dla niego nieistotne), „Kościół to zwykła instytucja ludzka” (w tym ujęciu wskazuje się tylko konflikty wewnętrzne, walkę o władzę, albo utożsamia się Kościół ze zwykłą firmą, w której dokonuje się bilansu wydatków i przychodów, sukcesów i błędów etc.).

Powyższe przykłady dowodzą, że rację ma Erving Goffman, który twierdzi, że uramowienie stanowi pewien schemat interpretacji. Ramy wpływają na to, w jaki sposób postrzegamy rzeczywistość. Zdaniem Roberta Entmana, proces framingu sugeruje określone spojrzenie na problem, interpretację przyczynową, ocenę moralną.

Medioznawcy wskazują, że różnego rodzaju media effects mogą doprowadzić do narzuconego sposobu percepcji rzeczywistości, ale również do uzależnienia od mediów, a nawet do zniewolenia medialnego. Warto zatem poznawać procesy powstawania informacji i być świadomym ogromnej roli mediów w kształtowaniu opinii publicznej dziś, aby dobrze odczytywać rzeczywistość i konfrontować ją z rzeczywistością medialną. Nie bez przypadku medioznawcy podejmują gruntowne badania nad relacjami między agendą medialną, publiczną i polityczną.

22. Jak zobaczyć to, czego nie widać

Obrazy są naturalnie przyswajane przez układ percepcyjny człowieka, powinniśmy się więc nauczyć, jak je najlepiej wykorzystywać, a także jak chronić się przed stosowanymi obecnie na szeroką skalę technikami wizualnej manipulacji. Tej właśnie tematyce będzie poświęcona najbliższa konferencja naukowa „Wizualizacja w naukach komputerowych” organizowana w WSKSiM w Toruniu, która odbędzie się 21 maja.
http://naszdziennik.pl/wp/77473,jak-zobaczyc-to-czego-nie-widac.html

23. Wyścig przed 1 września

MEN ma problemy z przygotowaniem wszystkich części elementarza na czas.
http://naszdziennik.pl/polska-kraj/77459,wyscig-przed-1-wrzesnia.html

24. Kto rozwija moralność dzieci? Autor: prof. dr hab. Urszula Dudziak

Autorka jest kierownikiem Katedry Psychofizjologii Małżeństwa i Rodziny w Instytucje Nauk o Rodzinie i Pracy Socjalnej Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.
Zgodnie z ludowym przysłowiem mówiącym o tym, że zgoda buduje, a niezgoda rujnuje, jeżeli rzeczywiście nie staniemy na fundamencie uniwersalnych wartości religijnych, czeka nas degradacja – ocenia prof. Urszula Dudziak.
http://naszdziennik.pl/polska-kraj/77305,kto-rozwija-moralnosc-dzieci.html

Nie wiem, na jakiej podstawie prof. Irena Lipowicz, rzecznik praw obywatelskich, twierdzi, że Konstytucja nie może gwarantować i nie gwarantuje, że wiedza przekazana w szkole będzie zgodna z przekonaniami rodziców.

Konstytucja jako Ustawa Zasadnicza powinna gwarantować prawa wszystkim Polakom. Jest to dokument, który ma chronić społeczeństwo, a nie dopuszczać jakąkolwiek szkodliwość dla obywateli narodu, zwłaszcza tych najmłodszych.

Co więcej, każdy dorosły człowiek powinien czuć się zobowiązany do troski o młode pokolenia. Dzieci należy chronić przed deprawacją oraz ukazywać im właściwe normy moralne.

Religia wspomaga rozwój młodego człowieka ku dojrzałości i odpowiedzialności. W religii katolickiej naczelnym przesłaniem jest przykazanie miłości, z którego jasno wynika, że miłość nie wyrządza zła ani nie szkodzi. Oczywiście miłość jest wymagająca, ale właśnie przez to kształtuje charakter człowieka i jego osobowość.

Każdy z nas oprócz sfery ciała i psychiki ma również sferę ducha, o którego formację również powinniśmy dbać. Głównymi odpowiedzialnymi za jego rozwój są rodzice, z kolei nauczyciele mają ich w tym wspierać. Zadaniem placówek edukacyjnych bynajmniej nie jest oddziaływanie przeciwko wartościom przekazywanym dzieciom w domu.

Jeśli znajdą się nauczyciele, dla których uniwersalne normy przestają być normami, wówczas rzeczywiście młode pokolenie będzie zagrożone. Będzie to niebezpieczeństwo nie tylko dla jednostek, ale dla całego społeczeństwa. Z tego względu, że postępowanie człowieka bez miłości jest postępowaniem nieludzkim, które wpływa degradująco nie tylko na samego postępującego i coraz bardziej odziera go z jego osobowości, ale również szkodliwie oddziałuje na całe społeczeństwo.

Zgodnie z ludowym przysłowiem mówiącym o tym, że zgoda buduje, a niezgoda rujnuje, jeżeli rzeczywiście nie staniemy na fundamencie uniwersalnych wartości religijnych, czeka nas degradacja.

25. Chronimy dziecko, nie ciążę

Nie do przyjęcia wydaje się, aby stan zdrowia był podstawą do zróżnicowanej ochrony, dyskryminującej człowieka w okresie prenatalnym – mówi prof. dr hab. Krzysztof Wiak z KUL.
http://www.naszdziennik.pl/polska-kraj/77351,chronimy-dziecko-nie-ciaze.html

26. Druga córka zabrana

Sąd Okręgowy w Legnicy odrzucił apelację w sprawie ograniczenia władzy rodzicielskiej Kornelii Zdańskiej. Matce odebrano już drugą córkę, pięcioletnią Anetkę. Argumentacja sądu była taka, że matka nie zapewniła dzieciom właściwych warunków rodzinnych i mieszkaniowych: pani Kornelia mieszka we wspólnym domu ze schorowaną matką i dziadkami.
http://www.naszdziennik.pl/wp/77395,druga-corka-zabrana.html

27. Niesztampowe nauczanie. Autor: Beata Falkowska

Przygotowanie dzieci w domu do egzaminu pozwalającego zaliczyć kolejną klasę zajmuje trzy miesiące.
http://www.naszdziennik.pl/mysl/77355,niesztampowe-nauczanie.html

Gdy najstarsze dzieci dowiadują się, jak to ze św. Józefem było, młodsze uczestniczą w zajęciach muzycznych i ruchowych. One także będą dziś poznawać bliżej osobę ziemskiego opiekuna Pana Jezusa, tyle że trochę później. Co czwartek siedziba Fundacji Edukacji Domowej Maximilianum w centrum Warszawy wypełnia się tupotem małych stóp, dziecięcym śmiechem, gwarem, ciepłem i dynamizmem mam (jak one fantastycznie łączą te cechy!). Na ścianach zdjęcia dzieci, sentencje ks. kard. Stefana Wyszyńskiego i św. Maksymiliana Kolbego – duchowych patronów dzieła. To mamy prowadzą zajęcia w fundacji, a na co dzień uczą swoje dzieci w domu.

– Fundacja powstała na bazie przyjacielskich relacji osób związanych ze wspólnotą rodzin prowadzoną przez ks. Łukasza Kadzińskiego, który był w dużej mierze inspiratorem tego dzieła – mówi prezes fundacji Agata Rybczyk, mama 8-letniego Janka, 6-letniego Piotrka, 3-letniego Maksa i mającej narodzić się w czerwcu Marii.

Janek i Piotrek uczą się w domu. Każde dziecko w Polsce, które podlega obowiązkowi szkolnemu, musi być zapisane do jakiejś placówki, ale obowiązek szkolny może wypełniać poza szkołą. – Najstarszy syn chodził przez miesiąc do przedszkola, co przypieczętowało decyzję, że nie tędy droga – wspomina pani Agata. Pragnieniem jej i męża było wychowanie dzieci w wierze katolickiej i świecie wartości, które z niej wypływają. Marzyli o spokojnym i integralnym rozwoju synów, zdobywaniu przez nich dojrzałości duchowej i ludzkiej. Doświadczenie znajomej rodziny uczącej dzieci w domu utwierdzało ich, że miejscem, w którym dzieci najpiękniej mogą rozwijać skrzydła, jest rodzinny dom.

– Może powiem coś zaskakującego, ale w naszej fundacji nie zależy nam w pierwszej kolejności na zdobywaniu wiedzy i umiejętności. Wierzymy, że na dojrzałości duchowej dużo łatwiej można budować zdobywanie kompetencji – mówi pani Agata.

Maximilianum płynie zatem obok nurtu edukacji domowej, który koncentruje się na umiejętnościach i przerabianiu trzech klas w rok. Choć jednocześnie wszystkie mamy, z którymi rozmawiałam, podkreślają, że pogłębiające się z roku na rok spłycenie wymagań czy żenujący poziom podręczników utwierdzają je w wyborze edukacji w domu.

– W szkole w praktyce uczy się prześlizgnięcia. To widać po pokoleniu dzisiejszych studentów, którzy przychodzą na studia, często nic nie umiejąc – mówi jedna z mam.

Fundacja stara się monitorować treści podręczników. – Oprócz fatalnego języka, który można określić jako podwórkowy, mamy np. w trzeciej klasie szkoły podstawowej czytanki o tacie alkoholiku, narkotykach, rozwodzących się rodzicach i fajnym Jacku, z którym mama bierze ślub po rozwodzie – wylicza pani Agata.

Szokuje to, co w podręcznikach jest, a także to, czego w nich nie ma. – Dzieciom nie mówi się o relacjach. W czytankach z naszego dzieciństwa była mama, tata, z którymi szło się do parku, gdzie był pies As. W tej chwili mama i tata praktycznie w podręcznikach się nie pojawiają. Pojawia się za to ekotorba czy elektrownia wiatrowa. Dzieci są wrzucone w świat rzeczy, techniki – tłumaczy pani Justyna, mama 6,5-letniej Marysi, 4,5-letniego Franciszka i 1,5-rocznej Stefanii. Starsza córka podlega prawnie edukacji domowej.

Książki, z których w szkołach uczą się nasze dzieci, nie odnoszą się najczęściej do polskiej tożsamości, kodu kulturowego rozwadnianych w narracji o ekosystemie i Unii Europejskiej. Rodzice skupieni w fundacji Maximilianum nie korzystają z jednego podręcznika, ale wydobywają z różnych pozycji to, co jest wartościowe, najczęściej praktyczne ćwiczenia. W procesie nauczania wspierają się nawzajem, służąc swoimi darami i talentami. – W gronie najbliższych znajomych do matury jesteśmy w stanie znaleźć kogoś do nauki wszystkich przedmiotów – wskazują. Ale rysem zasadniczym obranej przez nich drogi pozostaje katolicki charakter wychowania, ku świętości. Wielkie słowo, ale w gruncie rzeczy o to chodzi.

Bez sztampy
Gdy dom jest pełen dzieci, a tych w rodzinach tworzących fundację jest sporo, każdy dzień przynosi bogactwo przeżyć, chwil pięknych i trudnych, czasu pracy i świętowania. Mamy z Maximilianum podkreślają, że życie wewnętrzne rodziny to skarb. Każda rodzina je ma. Potrzeba tylko uwagi, by to odkryć, a może i uczynić jednym z fundamentów nauczania dzieci w domu.

– Życie wewnętrzne rodziny nieustannie nas inspiruje. Banalna kłótnia o zabawki to dobry powód, by porozmawiać o hojności. Ciężko mi opisać mój „sztampowy” dzień z dziećmi, bo te dni są różne. Rzeczywistość je kształtuje – mówi pani Agata. To, co stałe i niezmienne, to rytm czasu wyznaczony przez rok liturgiczny, do którego mocno nawiązują w nauczaniu. Kaligrafię można także ćwiczyć, pisząc w Wielkim Poście zdania typu: „Pan Jezus umarł na krzyżu za każdego człowieka”.

W lutym dzieci poznawały w fundacji Matkę Bożą z Lourdes, dowiedziały się, czym są objawienia, jak rozumieć, że Maryja jest Uzdrowieniem Chorych, tych na ciele i na duszy. A przy temacie uzdrowienia ciała tajniki medycyny przybliżała zaprzyjaźniona mama lekarka. Wspólnota, jaką tworzą, to dar i wsparcie zarówno dla rodziców, jak i dla dzieci. Bliskie sercu rodziców z Maximilianum jest wychowanie patriotyczne, celebracja narodowych rocznic, przybliżanie naszej historii, jej bohaterów.

Nie podają cudownych metod na naukę czytania czy liczenia. Z serca polecają prace Ewy Hanter z zakresu nauki czytania, matematyki. Korzystają z różnych sposobów, bo każde dziecko jest inne. Będąc z dziećmi w domu, monitorują ich mocne i słabe strony, wiedzą, kiedy trzeba przycisnąć, a kiedy odpuścić. – Bywają trudne momenty, ze starszym synem próbowałam różnych metod nauki czytania, oczekiwałam wyników, które nie przychodziły. W końcu postanowiłam zrobić przerwę i wtedy syn zaczął czytać – opowiada pani Agata.

Są przekonani, że każdy rodzic może uczyć dzieci w domu. Nie wymaga to ponadstandartowej wiedzy czy też dokształcania się po nocach.

– Gdy czegoś nie wiem, sprawdzam to razem dziećmi. Ostatnio wspólnie ustalaliśmy, jak rosiczka zjada owady – wskazuje pani Justyna. Jej zdaniem, dla zdecydowanej większości rodziców nie ma żadnych kompetencyjnych czy charakterologicznych przeszkód, aby podjąć się edukacji w domu. – Sama nie mam wykształcenia pedagogicznego, jestem ekonomistką, umysłem ścisłym. Myślałam w pewnym momencie, że to nie dla mnie. Jestem dowodem na to, że różne słabości nie są przeszkodą do tego, by edukować w domu – stwierdza.

Na początku stresującym momentem dla rodziców mogą być egzaminy, które dzieci uczące się w domu muszą zdawać pod koniec roku szkolnego. Wymagania jednak nie są bardzo wysokie i w gruncie rzeczy przygotowanie do egzaminu zajmuje ok. 3 miesięcy. Dzieci mniej przeżywają ten moment, o ile rodzice zachowują spokój i rozumieją, że słabsza ocena może się przydarzyć i nie jest ona oceną ich rodzicielstwa.

Poza schematem
Podjęcie edukacji domowej to wybór pewnego stylu życia, co – zdaniem mam uczących w domu – wymaga odpowiedzi na pytanie: czy mam w sobie zgodę na trud? Na odsunięcie na dalszy plan pewnych aspektów naszego życia? Przede wszystkim lenistwa i szukania swego: swojego czasu, swojej przyjemności.

– Jest to ogromny wysiłek. W momencie, gdy szkoła przejmuje dziecko, pewien wysiłek z nas schodzi. Edukacja domowa to droga wymagająca, nie zawsze przyjemna, ale i z drugiej strony droga do bliskości z dzieckiem i droga do świętości – wskazuje pani Agata.

To ciężka praca, życie z krwi i kości. Dzielenie czasu tak, by starczało go na domowe obowiązki, rozmowy, naukę, indywidualny czas z dziećmi, zabawę i spacery. Oczywiście uczące mamy pracują jedynie we własnym domu, etat zewnętrzny nie wchodzi w grę. Decyzja o edukacji domowej to także odwaga wyjścia poza schemat życia, w który jesteśmy wtłaczani przez państwo. – Cały system życia społecznego wciąga kobietę do pracy. Zarówno poprzez aspekty ekonomiczne, konstrukcję pensji, jak i aspekty prestiżowe, wmawiające, że realizacja kobiecości jest możliwa jedynie poza domem i byciem z dziećmi. Jest to po prostu kłamstwo – konstatuje pani Justyna.

Trudne jest, gdy kobieta nie pójdzie do pracy, trudne jest, gdy zostaje z dziećmi w domu 24 godziny na dobę, ale jest to droga, która daje szczęście. A takie chwile jak pielgrzymka do Lichenia, gdzie podczas kilkugodzinnego pobytu żadne z dzieci nie nudziło się, nie narzekało i z fascynacją słuchało rodziców w roli przewodników, pokazują, że ta droga ma sens, jest szansą na ocalenie wrażliwości naszych dzieci, naturalnego zainteresowania światem.

Moją uwagę, że tak naprawdę w dużej mierze ich zamysł wychowawczy opiera się na powrocie do sprawdzonych wzorców, puentują stwierdzeniem, że są to Boże wzorce. – One naprawdę porządkują życie rodzinne, gdyż każdy trzyma się swoich kompetencji, powołania, tego, co ma dane od Boga. To czyni życie łatwiejszym i daje możliwość rozwijania tego, co jest w nas Bożym darem – stwierdzają.

Socjalizacja czy demoralizacja
Styl życia tych rodzin jest bardzo podobny, ale nie jest tak, że żyją one w hermetycznym kręgu, w izolacji. To po prostu niemożliwe. – Pytanie o tzw. socjalizację dzieci pojawia się zawsze w rozmowach o edukacji domowej. Dziecko przede wszystkim kształtuje swoje społeczne umiejętności w rodzinie, sąsiedztwie, w gronie znajomych rodzin i nasze dzieci mają taką możliwość – tłumaczą mamy. Pojęcia „socjalizacji” czy „grupy rówieśniczej” uważają za sztucznie stworzone twory, nieopisujące realnych zjawisk.

– Socjalizacja to nie ilość kontaktów, ale jakość. Socjalizacja rozumiana jako bycie w grupie rówieśniczej, wyjście spod kurateli rodziców to często demoralizacja. W tych kontaktach dzieci uczą się od siebie rzeczy jak najgorszych, co trudno później opanować i zatrzymać – wskazuje pani Agata. Inne mamy podkreślają, że nie dostrzegają wśród swoich dzieci ideałów bez skazy, jedne dzieci są spokojniejsze, inne to żywe srebra. O żadnym „kloszu” nie ma mowy: maluchy wchodzą ze sobą w normalne interakcje, mają szansę uczyć się reagowania, dochodzenia do zgody. Najstarszy syn pani Agaty w fundacji odkrył w sobie piękną cechę opieki nad młodszymi dziećmi. U starszych dzieci z zaprzyjaźnionych rodzin, które uczyły się w domu, nie widzą problemów z odnajdywaniem się w różnych życiowych sytuacjach. Przeciwnie, to dzieci imponujące kulturą bycia, szacunkiem wobec innych, operatywnością i umiejętnościami.

– Jestem przekonana, że na tym pierwszym etapie życia i nauki dzieci wymagają szczególnej troski wychowawczej, potem można się zastanawiać, czy można posłać je do szkoły, gdzie będą musiały wybierać, opierać się wpływom. Kilkulatek do takiej sytuacji nie jest przygotowany i będzie ulegał presji miejsca, gdzie spędza największą część dnia – zauważa pani Elżbieta, mama Tomasza, który od września rozpocznie naukę w domowej zerówce, a teraz jest na etapie rocznego przygotowania przedszkolnego. Oczywiście w domu. Od momentu, gdy syn pojawił się na świecie, przygląda się funkcjonowaniu polskiej szkoły i jest pewna, że w ten system nie chce włożyć swojego dziecka.

– Nie uchronimy naszych dzieci przed kryzysami. One przyjdą. Ale ten czas spędzony z nimi w domu daje dużo większą podstawę do radzenia sobie z trudnościami. Wierzę, że na czas buntów Pan Bóg także da łaskę i wsparcie – mówi pani Justyna.
 

Idą nowi ludzie
Pani Agnieszka, mama czworga dzieci, najmłodszego syna, 6-letniego Stasia, zamierza uczyć w domu. – Troje moich dzieci jest już dorosłych, patrzę zatem na polską szkołę z perspektywy kilkunastu lat edukacji dzieci. Niestety, z roku na rok jest coraz gorzej. W tym momencie nasz głos jako rodziców jest za słaby, byśmy mogli tę sytuację zmieniać, bo świadomych rodziców jest po prostu za mało – wskazuje. Życie przeciętnego polskiego rodzica toczy się wokół pracy zawodowej, pędu codziennego życia, a nie wokół dzieci.

Może to dopiero pokolenie naszych dzieci będzie w stanie jako rodzice ukształtować na nowo polską szkołę? – Jeśli zaniedbamy ich wychowanie, to będzie tylko coraz gorzej. To, czym dzieci są nasycane w szkole, nie prowadzi do brania odpowiedzialności za cokolwiek, za szkołę, własne środowisko – konstatuje pani Elżbieta. Dziś wiele osób wzrusza ramionami na tak kluczowe kwestie jak gender w szkole, trzeba zatem wychować pokolenie ludzi, którym nie będzie wszystko jedno, którzy będą mieli poczucie sprawczej siły swoich działań. – To jest coś, co rodzice mogą przekazywać dzieciom w edukacji domowej – mówi pani Elżbieta.

Na pewno jednym z wymiarów działania fundacji Maximilianum jest poszerzanie świadomości wszystkich rodziców, nie tylko tych edukujących w domu. Każda aktywizacja matek i ojców do jakichkolwiek działań na polu wychowawczym, choćby po lekturze tekstu o rodzicach, którym się chce, to mały krok w dobrym kierunku. – Może ktoś podejmie próbę zmiany niekorzystnego podręcznika, zainteresuje się, co dzieje się na świetlicy, włączy się w przygotowania do Pierwszej Komunii Świętej – wyliczają moje rozmówczynie z fundacji. Przez różne wcześniejsze zaangażowania Pan Bóg przygotował ich rodziny do dzieła, jakim jest Maximilianum, nauka dzieci w domu i przecieranie ścieżek innym rodzicom. Czwartkowe spotkania w siedzibie fundacji mają otwarty charakter. Więcej o edukacji domowej i warsztatach prowadzonych przez Fundację Dobrej Edukacji Maximilianum na stronie:

fundacjamaximilianum.pl 

28. Wychowawca polskiej duszy

Ojciec Jacek Woroniecki OP był przede wszystkim wychowawcą: stawiał na kształtowanie charakteru. Twierdził, że nie wystarczy umeblować umysł wiadomościami – trzeba zdobyć sprawności w postępowaniu, wyćwiczyć je. Uczył, że trzeba „umieć chcieć”, że potrzebni są ludzie o silnej woli, którzy wiedzą, czego chcą, dlaczego chcą i umieją wytrwale chcieć.
http://www.naszdziennik.pl/wp/77368,wychowawca-polskiej-duszy.html

29. Epoka magii? To właśnie współczesność

Nowe ruchy magiczne zdobywają coraz więcej adeptów w postchrześcijańskiej Europie. Już niemal połowa Włochów ucieka się do okultystycznych praktyk, korzysta z „usług” czarowników czy uzdrowicieli – podkreśla Massimo Introvigne, włoski socjolog.   
http://www.naszdziennik.pl/mysl/77739,epoka-magii-to-wlasnie-wspolczesnosc.html  

30. Zdemitologizować edukację domową

Polecamy rozmowę z dr. hab. Markiem Budajczakiem, profesorem Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, znawcą systemów edukacyjnych i edukacji domowej.   http://www.naszdziennik.pl/polska-kraj/77556,zdemitologizowac-edukacje-domowa.html  


„Szkoła w rękach reformatorów” to tytuł konferencji zorganizowanej na UKSW w Warszawie, w której był Pan jednym z prelegentów. W trakcie spotkania poruszona została kwestia stanu polskiej edukacji. W jakim kierunku Pana zdaniem ona zmierza?
- Trzeba zdolności proroczych, by odpowiedzieć na radykalną intencję tak postawionego pytania. Wobec jego umiarkowanej wersji zauważyć można jedynie, iż sytuacja edukacji w Polsce jest dynamiczna, a więc zarazem niestabilna i dysponująca potencjałem zmian na lepsze, kierunek zaś jej zmian jest zależny od pragnień i poczynań elit państwowej władzy. Jaka będzie władza, takie też będzie „młodzieży chowanie”. A wydawałoby się, że w demokracji liczą się edukacyjne potrzeby obywateli?! Tymczasem kondycja polskiej edukacji, w różnych jej wymiarach, wydaje się kiepska.

Alternatywą dla kształcenia dzieci w szkole jest edukacja domowa, która w Polsce nie jest popularną formą kształcenia. Główne „zarzuty” rodziców wobec edukacji w domu skierowane są właśnie w stronę aspektu socjalizacyjnego. Szkoła jest jedyną odpowiednią przestrzenią socjalizacyjną?
- Szkoła nie dość, że nie jest „jedyną odpowiednią” przestrzenią socjalizacyjną, to dla wielu osób nie jest w ogóle „odpowiednim” środowiskiem dla uspołeczniania się dzieci i młodzieży. Jedno spostrzeżenie wydaje się w tym odniesieniu znamienne: w całości życia społecznego jest szkoła bodaj jedyną zbiorowością (jeśli wyłączyć dorosłych jej funkcjonariuszy) składającą się z osób w dokładnie tym samym wieku. To najbardziej sztuczny, biurokratycznie wygenerowany układ społeczny, na jaki trafiamy w życiu.

Edukacja domowa nie izoluje dzieci od ich rówieśników?
- Dzieci uczące się we własnych domach spotykają się ze swoimi rówieśnikami (zarówno „szkolnymi”, jak i „pozaszkolnymi”) w czasie po- i pozaszkolnym, np. wakacyjnym. Co istotne, z naukowych badań wynika, iż dzieci edukacji domowej mają więcej kontaktów społecznych i więcej czasu spędzają z osobami spoza rodziny aniżeli dzieci „szkolne”.

Skąd rodzi się tak wiele mitów dotyczących szkolnej socjalizacji?
- Mity najczęściej rodzą się ze stereotypów w postrzeganiu świata, z braku otwartości na różnorodność w nim zawartą, niezależnie od tego nawet, czy dane rozwiązanie jest racjonalnie uzasadnione lub/i legalne. Motywowane bywają mity zaprawioną lenistwem niechęcią, a nawet irracjonalnym lękiem przed zmianą. Stanowią też niekiedy półświadomą formę obrony własnych i korporacyjnych interesów, wedle formuły postępowania „psa ogrodnika”. Wszystkie te postawy nadają się do korekcji. Właściwa wydaje się zatem praca nad demitologizacją edukacji domowej.

Dziękuję za rozmowę.
Izabela Kozłowska

31. Jak uczyć? Autor: Anna Ambroziak

Dzieci, które uczą się w domu, łatwiej wchodzą w relacje społeczne, są bardziej samodzielne i częściej realizują swoje pasje. Z mitem szkolnej socjalizacji rozprawili się prelegenci konferencji „Szkoła w rękach reformatorów” na UKSW.   
http://naszdziennik.pl/wp/77661,jak-uczyc.html  


Naukowcy, nauczyciele, pedagodzy, rodzice spotkali się w sobotę na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Pytaniem zasadniczym, jakie postawili przed sobą prelegenci sympozjum, które rozpoczęła uroczysta Msza św. sprawowana w kościele św. Józefa Oblubieńca mieszczącym się w kampusie UKSW, była kwestia, jak uwolnić przestrzeń edukacji od ciężaru idei postmodernizmu. Analiza wpływu na szkolnictwo filozofii nowożytnej, której centrum stanowił relatywizm, materializm i redukcjonizm, była punktem wyjścia sobotniej debaty. Prelegenci podkreślali, iż dzisiejsze szkolnictwo wciąż czerpie inspiracje z dialektycznej teologii Marcina Lutra, wolnomyśliciela francuskiego i prekursora Nowej Lewicy Jana Jakuba Rousseau oraz idealizmu niemieckiego Georga W.F. Hegla. Konsekwencjami tego stanu rzeczy jest prymat biologii i fizyki nad religią czy tzw. edukacja równościowa.

Nietakt korekty

Ksiądz profesor Tadeusz Guz z KUL, członek Papieskiej Akademii św. Tomasza z Akwinu, który wygłosił referat pt. „Reforma Lutra i zanik wychowania”, wskazał na wewnętrzne sprzeczności dialektyki Lutra, u którego Bóg nie jest absolutem, ale jedynie wyewoluowanym w procesie dialektycznym bytem, który zanim stał się Bogiem, był diabłem. Analogicznie Luter pojmował Prawdę, która najpierw była kłamstwem. – W teorii Lutra załamuje się klasyczna teoria bytu poznania, zatraca się pojęcie osoby ludzkiej obdarzonej rozumem, kłamstwo konstytuuje prawdę – mówił ks. prof. Guz. – A to przecież dzięki rozumowi człowiek może poznawać Prawdę – wyjaśniał.

W wymiarze kształcenia intelektualnego, obok wychowania, jest to najważniejszy filar edukacji: ukierunkować rozum człowieka na Prawdę. Jeżeli kłamstwo musi konstytuować prawdę, to o kształceniu intelektualnym musimy zapomnieć. W zachodnich systemach edukacyjnych ucznia się nie koryguje, to się traktuje jako nietakt. Załamuje się cała edukacja w sensie kształcenia ludzkiego intelektu. Z tym zjawiskiem mamy do czynienia w polskich szkołach – przestrzegał profesor.

Jak zaznaczył, jest jeszcze inny obszar edukacji: obszar wolnej woli jako podstawy do wychowania do miłości, do dobra. – Wolność ma swój cel w dobru. To jest właśnie ta cała sfera wychowania. Luter i cała reformacja twierdzą z kolei, że wolna wola nie jest zdolna do czynienia dobra, do czynienia miłości, ponieważ jest istotowo zniewolona. Dokonuje się u Lutra redefinicja pojęcia „człowiek”. – Luter określa go jako zwierzę pociągowe – zaznaczył ks. prof. Tadeusz Guz. – A więc dramat reformacji Lutra – prekursora postmodernizmu, to zanegowanie wolności człowieka na poznanie i miłość bytu: Boga i innego człowieka – konkludował.

Gnoza w szkole

Idee reformacji są obecne we współczesnej szkole, która stała się zakładnikiem tej ideologii. Edukacja szkolna zasadza się na wykształceniu nowego człowieka epoki postmodernistycznej, a więc nieposiadającego żelaznych zasad ani w sferze moralnej, ani w sferze poznawczej. Wyzuty z kultury, bezkrytyczny wobec nowych projektów politycznych młody człowiek jest w stanie gładko, bezrefleksyjnie przyjmować wszelkie przekute w szkolne zadania projekty, choćby w rodzaju „edukacji do równości”. Dla neomarksistów spod znaku Nowej Lewicy tradycyjne więzi społeczne – rodzinne, religijne, narodowe – są z natury złe, gdyż powodują zniewolenie człowieka. Dlatego trzeba je zniszczyć. Do tego dochodzi apoteoza państwa, które wkracza w najdrobniejsze, najbardziej prywatne dziedziny życia ludzkiego i w sposób idealny, a więc tak naprawdę utopijny usiłuje je regulować. To ewidentny wpływ idei J.J. Rousseau, u którego człowiek jako byt z natury dobry nie potrzebuje żadnej formacji moralnej, a więc nie potrzebuje Boga.

– Tym samym człowiek przestaje podlegać ochronie Boga. Może wieść życie wolne od wyrzutów sumienia. Życie pozbawione cnoty kształtowania woli powoli staje się rozkładem. Państwo, w którym nie ma Boga, może robić, co chce, staje się tyranem. Totalitaryzm państwa przetacza się teraz jak walec przez polskie społeczeństwo i szkołę – zauważył dr Andrzej Mazan, dyrektor do spraw edukacji domowej w Fundacji Dobrej Edukacji Maximilianum. Konsekwencje tego zjawiska są drastyczne: wychowywaniem młodego człowieka coraz częściej nie zajmują się matka i ojciec, ale upaństwowiona szkoła realizująca – nie zawsze dobre – wytyczne ministerstwa edukacji. – Dzisiejsza szkoła jest głosicielem gnozy. Nauczyciel ma właściwie zerową wiedzę o uczniu, nie jest dla niego mistrzem. Ze szkół wychodzą roboty, które potrafią jedynie operować pojęciami, często zmanipulowanymi, pedagogika akademicka właściwie nie dotyczy człowieka, który jest dla niej tylko jakimś bytem do urobienia. Szkoła ani nie edukuje, ani nie wychowuje – zaznaczył dr Jakub Wójcik, matematyk, wykładowca na Wydziale Studiów nad Rodziną UKSW.

Prelegenci zwracali również uwagę na zagrożenia płynące z traktowania nauk przyrodniczych jako absolutnego kryterium w rozumieniu rzeczywistości i prymatu materii nad duchem, co w konsekwencji prowadzi do demoralizacji człowieka, który staje się więźniem materializmu i subiektywizmu.

– Następuje obezwładnienie rozumu przez nauki przyrodnicze, które wykluczają inne poznanie niż naukowe. Wiara nie podlega metodzie naukowej. Ale dotarcie do tzw. pierwszych zasad wymaga realnego rozumowania, realnego odczytania rzeczywistości, rozumowania skutkowo-przyczynowego. To, co serwuje się dzieciom w szkołach, to nauczanie relacyjne, nauczanie ilościowego spojrzenia na świat. Skutkiem jest skrajny sceptycyzm: jeśli coś nie jest poddane metodzie naukowej, to nie istnieje – mówił dr Mazan.

Dlaczego w domu?

Prelegenci zaproponowali alternatywę, jaką dla edukacji publicznej stanowi edukacja domowa, oparta na wychowaniu katolickim, którego zręby przedstawił św. Tomasz z Akwinu, wprowadzając zasady arystotelesowskiego realizmu do filozofii chrześcijańskiej.

Na pozytywne aspekty edukacji domowej wskazywał dr hab. Marek Budajczak z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, znawca systemów edukacyjnych i edukacji domowej. – Dzieci, które uczą się w domu, częściej przebywają z rówieśnikami, rodziną, łatwiej wchodzą w relacje społeczne, w wolontariat, są bardziej samodzielne, łatwiej znajdują pracę i opanowują etos pracy, częściej realizują swoje pasje – wyliczał dr Budajczak, rozprawiając się z mitem szkolnej socjalizacji. – Współczesna szkoła masowa selekcjonuje dzieci według grup rówieśniczych, jest chaotyczna, pozbawiona wartości, panuje w niej nadkontrola, sztuczna rywalizacja. Dzieci uczą się w przepełnionych klasach, od początku są wdrażane do posłuszeństwa – mówił prelegent, zaznaczając, że instytucja szkoły powszechnej i obowiązkowej istnieje zaledwie od niespełna 200 lat. Edukacja domowa zasadza się na wychowaniu katolickim, które jest bardzo realistyczne, ale i bardzo wymagające. Stawia bowiem na trud użycia rozumu i woli w drodze do własnej świętości. Świętości, która w praktyce oznacza pełną wolność wyboru dobra i odrzucenia zła. Bez względu na to, jak to zło jawi się jako atrakcyjne i kuszące i jak kosztowne jest opowiedzenie się za dobrem. – Człowiek realizuje się i wyraża w czynie na miarę łaski Boga. Będąc dziełem Boga, jest osobą, dzięki łasce Bożej może się wznieść na szczyt doskonałości ludzkiej i nadprzyrodzonej. Człowiek wolny może wchodzić w piękne i trwałe relacje z innymi. Najdojrzalszą relacją jest miłość. Miłość rozumiana jako bezinteresowny dar z siebie samego. Realizm wychowania katolickiego polega właśnie na podejściu do osoby jako bytu, który transcenduje rzeczywistość i realizuje się w czynie, współpracując z łaską Bożą. Naturalnymi wychowawcami dziecka na tej drodze są rodzice. I szkoła rozumiana jako służba innemu człowiekowi – konkludowali prelegenci. Konferencję zorganizowali: Sekcja Historii Filozofii UKSW, Wydział Studiów nad Rodziną UKSW oraz Fundacja Dobrej Edukacji Maximilianum.

Korzystne zmiany w prawie oświatowym dla rodziców chcących uczyć swoje dzieci w domu już pewne! 12 maja prezydent RP podpisał nowelizację ustawy o systemie oświaty. Po raz pierwszy od kilku lat nastąpi zmiana w przepisach dotyczących edukacji domowej.

Rodzice, którzy zamierzają edukować swoje dzieci samodzielnie w domu, muszą najpierw zapisać je do szkoły, by następnie złożyć wniosek u dyrektora wybranej placówki o edukację domową. Obecnie wniosek taki wraz z wymaganymi dokumentami (opinią poradni psychologiczno-pedagogicznej, oświadczeniem o zapewnieniu odpowiednich warunków do zrealizowania podstawy programowej oraz oświadczeniem, że dziecko przystąpi do obowiązkowych rocznych egzaminów) musi być złożony do 31 maja, czyli trzy miesiące przed rozpoczęciem roku szkolnego.

Nowy kształt ustawy o systemie oświaty pozwoli rodzicom na znacznie więcej swobo- dy. Wniosek o edukację domową będzie mógł być złożony „przed rozpoczęciem roku szkolnego albo w trakcie roku szkolnego” (nowelizacja ustawy o systemie oświaty art. 16 ust. 10). W praktyce oznacza to możli- wość przeniesienia dziecka ze szkoły do nauczania domowego w dowolnym momencie roku szkolnego.

Nowelizacja podpisana przez prezydenta oczekuje teraz na opublikowanie w Dzienniku Ustaw. Prawdopodobnie stanie się to w ciągu najbliższych kilku dni. Projekt nowelizacji od samego początku miał status „pilne”, a prace nad nim na kolejnych szczeblach legislacji postępowały szybko. Zmiany prawne wejdą w życie 14 dni po opublikowaniu ustawy w Dzienniku Ustaw. W związku z tym, że termin wejścia w życie nowej ustawy zbiega się z terminem składania wniosków, powstały dwa możliwe scenariusze. Jeśli nowelizacja zostanie opublikowana do końca bieżącego tygodnia, zmiany zaczną obowiązywać jeszcze w maju, a więc przed końcem dotychczasowego terminu składania dokumentów. Jeśli nowelizacja zostanie opublikowana później, nowe przepisy zaczną obowiązywać w czerwcu. Oznaczać to będzie sytuację taką, że wniosek można będzie złożyć do 31 maja (zgodnie ze stanem prawnym, który jeszcze obowiązuje) lub po wejściu w życie nowych przepisów. To, który z tych wariantów nastąpi, zależy od momentu opublikowania ustawy.

Ponieważ z roku na rok w Polsce coraz więcej rodziców decyduje się na edukację domową, miejmy nadzieję, że to dopiero początek korzystnych dla rodziców i dzieci zmian na tym polu w polskim prawie oświatowym.


32. Łatwiej edukować w domu 

 Korzystne zmiany w prawie oświatowym dla rodziców chcących uczyć swoje dzieci w domu już pewne! Wzory dokumentów potrzebnych do rozpoczęcia edukacji domowej można pobrać tutaj:
http://fundacjamaximilianum.pl/2014/02/dokumenty-do-edukacji-domowej/   


33. Odbudujmy solidarność

Polecamy zapis wykładu prof. Witolda Kieżuna wygłoszonego na Uniwersytecie Jagiellońskim, 10 maja 2014 r.   
http://naszdziennik.pl/mysl/77509,odbudujmy-solidarnosc.html  


34. Rodzina najlepszym środowiskiem wychowawczym. Autor: Justyna Pilacińska (Maximilianum) oraz  Izabela Kozłowska

 Ograniczenie wpływu rodziców przez szkołę czy nauczycieli sprawi, że zamiast pokolenia ludzi świętych, odpowiedzialnych, roztropnych wychowamy sprawne trybiki na służbie państwa – polecamy rozmowę z Justyną Pilacińską z Fundacji Dobrej Edukacji Maximilianum.   
http://naszdziennik.pl/polska-kraj/77605,rodzina-najlepszym-srodowiskiem-wychowawczym.html  

Justyna Pilacińska prowadzi warsztaty „Edukacja domowa bez kompleksów” w ramach Fundacji Dobrej Edukacji Maximilianum.
Z Justyną Pilacińską z Fundacji Dobrej Edukacji Maximilianum rozmawia Izabela Kozłowska
 
Prezydent Bronisław Komorowski podpisał nowelizację ustawy o oświacie, która pozwala rodzicom w dowolnym momencie ubiegać się o wydanie zezwolenia na prowadzenie edukacji domowej dzieci. Co w praktyce oznacza ta zmiana dla rodziców?

- Ustawa podpisana przez prezydenta w dniu 12 maja br. znosi dotychczasowy zapis mówiący, że wniosek o edukację domową musi być złożony do dnia 31 maja tego roku, w którym od września ubiegamy się o edukację domową. Po wejściu nowelizacji w życie wniosek będzie można złożyć w dowolnym momencie roku szkolnego lub przed jego rozpoczęciem. W praktyce oznacza to możliwość „przejścia” ze szkoły do edukacji domowej w dowolnej chwili. Skorzystają na tym z pewnością ci rodzice, którzy dopiero będą rozpoczynać swoją przygodę z edukacją domową. Nie będą musieli czekać do końca maja na złożenie wniosku lub do września z rozpoczęciem nauki pod okiem rodziców.

W nowelizacji tej nie zmieniły się jednak inne zapisy. Dyrektorzy szkół wciąż nie mają obowiązku wydania zgody na nauczanie domowe...

- Trzeba powiedzieć, że jest to pierwsza nowelizacja od kilku lat, która dotyka spraw związanych ze spełnianiem obowiązku szkolnego poza szkołą. Miejmy nadzieję, że to początek zmian. Polskie prawo nie nakłada na dyrektorów szkół obowiązku wydania zgody na nauczanie domowe. Jednak nie precyzuje również tego, że dyrektor może rodzicom odmówić. Na pewno warto szukać takich szkół, które mają pewną praktykę w edukacji domowej, wspierają rodziców, przeprowadzają od lat egzaminy. Współpraca z taką szkołą jest po prostu łatwiejsza.

W myśl polskiego prawa każdy rodzic ma prawo uczyć swoje dzieci w domu. Największą barierą w wyborze tej formy kształcenia są obawy rodziców, że nie podołają takiemu obowiązkowi?

- Myślę, że przede wszystkim edukacja domowa nie jest jeszcze w Polsce popularna. Wielu rodziców się z nią nie spotkało i zwyczajnie nie wie, że mają taką możliwość. Drugą kwestią jest to, że decyzja o zabraniu dziecka ze szkoły wpływa na całość życia rodziny. Wymaga od rodziców więcej zaangażowania i codziennego poświęcenia niż posłanie dziecka do szkoły. Tym samym nauczanie w domu staje się stylem życia. Za decyzją stoją – nie ukrywajmy – również konsekwencje finansowe. W wielu rodzinach prowadzących edukację domową pracuje zawodowo na pełny etat tylko jedno z rodziców. To koszt, który decydują się ponieść rodzice ze względu na większe dobro rozpoznawane w pozostaniu dzieci w domu. Obawy o to czy się podoła, również mają spore znaczenie. Rodzice często myślą o sobie: „przecież nie znam się na tym. Nie wiem jak mam nauczyć moje dziecko czytać czy pisać”.

Jest Pani jedną z osób, które zdecydowały się na edukację domową. Była to trudna decyzja?

- Od dwóch lat uczymy wraz z mężem naszą córkę w domu, od września dołączy do niej młodszy brat. Przy pierwszym dziecku była to trudna decyzja. Zastanawialiśmy się czy damy radę, czy Marysi nie zabraknie kontaktu z rówieśnikami. Z drugiej strony nie widzieliśmy innego rozwiązania. Widzieliśmy niekorzystne zmiany w polskiej szkole, a przede wszystkim to, że odchodzi ona od katolickich wartości, które chcieliśmy naszemu dziecku przekazać.

Jakie największe obawy pojawiły się przed jej podjęciem i jak to teraz wygląda?

- Gdy podejmowaliśmy z mężem decyzję o edukacji domowej ja nie pracowałam zawodowo – zajmowałam się domem i dwojgiem (wtedy jeszcze) naszych dzieci. Nasz największy lęk dotyczył tego, czy starczy nam sił i umiejętności, żeby nauczyć naszą córkę wszystkiego, co zakłada podstawa programowa. Pojawiły się pytania o to, czy uda nam się zapewnić systematyczność pracy, czy będziemy potrafili trafnie rozpoznać zdolności i kwestie wymagające bardziej natężonych ćwiczeń u naszego dziecka.

W tym roku roczne przygotowanie przedszkolne, również w formie edukacji domowej rozpocznie nasz syn. Teraz nie wyobrażamy sobie tego, by jego nauka mogła odbywać się inaczej. Choć pojawiają się nowe pytania. Jak np. czy nauczanie dwojga dzieci w różnych klasach i opieka nad trzecim niemal dwuletnim to nie za duże wyzwanie?

Na pewno jesteśmy teraz bogatsi o dwa lata doświadczeń. Nie przywiązujemy tak wielkiej, jak na początku, wagi do ocen z egzaminu, czy realizowania podstawy programowej w rytmie, który proponuje podręcznik. Robimy to po swojemu.

Niewątpliwym atutem edukacji domowej jest to, że rodzice w pełni kontrolują, czego i jak dzieci się uczą. Tymczasem rzecznik praw obywatelskich uważa, iż można ograniczać wpływ rodziców na naukę dzieci w szkole i przedszkolu. Jakie zagrożenie niesie ze sobą ograniczenie roli rodziców w wychowywaniu dzieci?

- Rodzina składająca się z taty, mamy i często rodzeństwa jest najlepszym środowiskiem wychowawczym dla dzieci. Zawsze w historii ludzkości tak to wyglądało. Ograniczanie wpływu rodziców na wychowanie powoduje, że dzieci nie wiedzą kim są. Poza rodziną nie da się wychować dojrzałego człowieka – do miłości i odpowiedzialności. Rodzice są dla dziecka bezpiecznym punktem odniesienia i autorytetami. Ograniczenie wpływu rodziców przez szkołę czy nauczycieli sprawi, że zamiast pokolenia ludzi świętych, odpowiedzialnych, roztropnych wychowamy sprawne trybiki na służbie państwa.

Dziękuję za rozmowę.
 

Więcej o celach i działalności Fundacji Dobrej Edukacji Maximilianum można przeczytać pod adresem http://fundacjamaximilianum.pl/.


35. Ograniczone rodzicielstwo. Reakcja IKP Ordo Iuris na wystąpienie RPO - Ireny Lipowicz

 Instytut na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris przedstawił swoje stanowisko w sprawie wystąpienia prof. Ireny Lipowicz, rzecznika praw obywatelskich, dotyczącego konstytucyjnych gwarancji praw rodziców.   
http://www.naszdziennik.pl/polska-kraj/77705,ograniczone-rodzicielstwo.html

29 kwietnia 2014 r. prof. Irena Lipowicz wystosowała pismo do Ministerstwa Edukacji Narodowej, w którym ustosunkowuje się do zastrzeżeń wobec programu „Równościowe przedszkole” wyrażonych w liście Stowarzyszenia Rzecznik Praw Rodziców. „Wyrażone w tym piśmie stanowisko aprobujące ograniczanie prawa rodziców do zapewnienia dzieciom wychowania i nauczania moralnego zgodnego z ich przekonaniami budzi, na tle obowiązujących przepisów, szereg istotnych wątpliwości prawnych oraz ogólne zakłopotanie” – czytamy w opublikowanym komunikacie.

Ordo Iuris podaje, że w stanowisku rzecznika praw obywatelskich błędnie podnosi się, jakoby powoływany przez rodziców art. 48 ust. 1 Konstytucji stanowiący, iż rodzice mają prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami, był ograniczany przez art. 70 ust. 1 Konstytucji („Każdy ma prawo do nauki. Nauka do 18. roku życia jest obowiązkowa. Sposób wykonania obowiązku szkolnego określa ustawa”). Instytut podkreśla, że przepis ten nie zawiera żadnej treści, która mogłaby być rozumiana jako ograniczenie praw rodziców gwarantowanych im przez art. 48 ust. 1 Konstytucji.

Natomiast jeśli chodzi o sposób realizowania obowiązku szkolnego, który ustanawia art. 70, przepis ten odsyła do ustawy o systemie oświaty. Ustawa ta już w swoim art. 1 stwierdza, że „system oświaty zapewnia w szczególności wspomaganie przez szkołę wychowawczej roli rodziny”. Obowiązek szkolny nie może być pojmowany jako ograniczenie konstytucyjnych praw rodziców z art. 48 ust. 1 Konstytucji, ale jako ich potwierdzenie i instytucjonalne wsparcie.

Jak czytam w dalszej części komunikatu Ordo Iuris, „bodaj najistotniejszym argumentem w stanowisku RPO jest fragment wyroku Trybunału Konstytucyjnego z dnia 27 maja 2003 r., K 11/03. W piśmie RPO z 29 kwietnia 2014 r. został on przytoczony z pominięciem kontekstu, w jakim został sformułowany. Trybunał Konstytucyjny odnosił się tam do konkretnego zagadnienia – przekazywania w szkole wiedzy o Unii Europejskiej. Orzeczenie to dotykało więc problematyki z zakresu wiedzy o społeczeństwie i podstawowych instytucji życia politycznego Polski i Europy i do takiej właśnie problematyki odnosiły się słowa o Konstytucji, „która nie może gwarantować, i nie gwarantuje, że wiedza przekazywana w szkole będzie zgodna z przekonaniami rodziców″. Traktowanie tej wypowiedzi jako ograniczenia prawa rodziców do wychowania dzieci zgodnie ze swymi przekonaniami jest nadużyciem. Wypowiedź Trybunału nie dotyczyła bowiem ideologicznych stanowisk lub teorii socjologicznych, ale faktów dotyczących instytucji życia politycznego.

Przekonania rodziców nie mogą stać na przeszkodzie przekazywaniu obiektywnych faktów, jednak program „Równościowe przedszkole” prezentuje bardzo konkretne stanowisko światopoglądowe i to ono budzi zastrzeżenia rodziców. Program ten porusza w najwyższym stopniu kontrowersyjne zagadnienia tożsamości płciowej, chce obalać „stereotypy” i wzywa m.in. do otwierania dzieci na „inne niż stereotypowe modele życia w rodzinie i poza nią”. Są to zagadnienia, których przekazywanie bez wiedzy i zgodny rodziców, a nawet wbrew ich woli (jak postuluje to program „Równościowe przedszkole”) stanowi jaskrawe naruszenie art. 48 ust. 1 Konstytucji.

Stanowisko prof. Lipowicz oparte jest na wybiórczo przedstawionym stanie prawnym, błędnej wykładni obowiązujących przepisów oraz bezpodstawnym powołaniu przepisów nieobowiązujących.

Konsternację wzbudza fakt, że rzecznik praw obywatelskich poparł swym autorytetem działania administracji, które łamią konstytucyjne prawa rodziców. Czy naprawdę w demokratycznej Polsce mamy budować system, w którym rodzice będą mogli przekazywać dzieciom prawdę dopiero „po szkole i w weekendy”?

Cały komunikat można przeczytać pod adresem http://www.ordoiuris.pl/stanowisko-ordo-iuris-n-t--wystapienia-rpo-dot--konstytucyjnych-gwarancji-praw-rodzicow,3403,i.html.

36. Rzecznik (pozbawiania?) praw obywatelskich. Autorzy: Alina i Radosław Brzózka

Autorzy są małżeństwem, rodzicami trojga dzieci. Alina Brzózka jest polonistką, redaktorem książek, pracownikiem samorządu wojewódzkiego, a Radosław Brzózka kieruje wydziałem edukacji w Starostwie Powiatowym w Świdniku.

 Wielopostaciowy cyborg ponadpaństwowo-biurokratyczny wyciąga swoje macki w stronę przedszkolaków. Składają się na niego UE i międzynarodowe trybunały, pakty, rady i komitety. Ten potwór szczuje jednocześnie dorosłych armią droidów (bo czyż nie można tak nazwać sztucznych formuł prawnych), które mocą przypisanych sobie zaklęć (konwencji, dyrektyw, rezolucji…) mają sparaliżować rodziców w ich rolach wychowawczych.  
http://naszdziennik.pl/wp/78069,rzecznik-pozbawiania-praw-obywatelskich.html 

Z lektury pisma rzecznika praw obywatelskich Ireny Lipowicz z 24 kwietnia br. w sprawie programu „Równościowe przedszkole”, skierowanego do ministra edukacji narodowej wyłania się przygnębiający obraz. Dominuje w nim wielopostaciowy cyborg ponadpaństwowo-biurokratyczny wyciągający swoje macki w stronę przedszkolaków. Składają się na niego UE i międzynarodowe trybunały, pakty, rady i komitety. Ten potwór szczuje jednocześnie dorosłych armią droidów (bo czyż nie można tak nazwać sztucznych formuł prawnych), które mocą przypisanych sobie zaklęć (konwencji, dyrektyw, rezolucji…) mają sparaliżować rodziców w ich rolach wychowawczych. Czy te porównania są uprawnione? Spróbujmy spojrzeć, jaka utopia popycha Irenę Lipowicz ku postulatowi upaństwawiania dzieci (wypożyczanych co prawda rodzicom „po szkole i w weekendy”)? Jaka ideologia daje jej odwagę „równania” przedszkolaków w Polsce rzekomo pełnej dyskryminacji? Jaką socjotechniką się posługuje?

Atak na misję rodziców

W utopii, która inspiruje panią rzecznik, człowiek nie jest osobą obdarzoną godnością (którą da się uzasadnić ostatecznie tylko relacją do Boga!) równą w fascynującej, dopełniającej się dwoistości płci. Nie jest podmiotem prawa jako realnych relacji między ludźmi, relacji niosących ze sobą zobowiązanie do czynienia dobra, ale przedmiotem abstrakcyjnych konwencji. Konkretny człowiek nie jest też zupełnością i całością pierwszą od wszelkich społeczności, ale ma właśnie ustąpić wobec dogmatu, że programowanie edukacji jest domeną państwa.

Toteż nic dziwnego, że „równościowa” agitacja Ireny Lipowicz burzy fundamentalną relację dziecka do rodzica. Wprowadza w nią podejrzliwość. Wmawiając normalnym ludziom stereotypy, sama posługuje się pełnym fałszu stereotypem „przemocy w rodzinie”. Nikt i nic, co związane z rodziną, nie jest poza podejrzeniami o niesprawiedliwość i agresję – przekonują misjonarze-funkcjonariusze. „Zbawienną prawdę” o „przemocy w rodzinie” w każdym zakątku kraju obwieszczają bowiem właśnie policjanci na specjalnych konferencjach przypominających do złudzenia dawne masówki.

Tymczasem konkretna osoba-dziecko – niebędąca abstraktem z jakiejś konwencji – ku swojej pełni stopniowo się rozwija. Interwencja RPO zmierza do ograniczenia tej wielkiej misji rodzica, którą jest właśnie „rodzenie” dzieci do dojrzałości osobowej, którą jest kształcenie i wychowanie. Ideologia przezierająca z wystąpienia rzecznika daje konstytucyjnemu przepisowi o przymusie szkolnym pierwszeństwo przed prawami rodziców zapisanymi w Ustawie Zasadniczej. Prawdę o człowieku, odczytywaną w świetle życiowego doświadczenia przez kolejne pokolenia rodziców, ma zastąpić w tym socjalizmie „obiektywizm, krytycyzm i pluralizm”. Takie walory ma rzekomo genderowa ideologia, traktowana przez rzecznika jako „wiedza” mogąca zastąpić rodzicielskie wychowanie. Na to podwójne pomieszanie pojęć: ideologii z wiedzą i tej rzekomej „wiedzy” ze sferą kształtowania sprawności moralnych (wychowania) – zwracało już uwagę wielu komentatorów.

Przeciw podstawowym relacjom i obyczajowi

Równościowa agitacja, stereotyp „przemocy w rodzinie” i napiętnowanie dyskryminujących rzekomo „kulturalnych wzorców” to elementy technologii społecznej, obróbki, której poddaje się nas, aby przesunąć granicę ingerencji państwa – w tym systemu edukacji – w sprawy rodziny. Patrząc na sprawę w konkrecie szkolnej codzienności, mamy szczególne poczucie absurdu. Szkoła według pomysłu rzecznika ma przykładać się (wybiórczo) do zadań „wychowawczych”, odpędzając od nich rodziców (nosicieli stereotypów).

Przecieramy oczy ze zdumienia i pytamy: czy to ta sama szkoła, która nie radzi sobie z pierwszym swoim zadaniem – kształceniem, odsyłając dzieci młodsze na długie godziny prac domowych pod kierunkiem… rodzica i licząc, że te starsze przez… rodzica zostaną wysłane na korepetycje? Patrząc z perspektywy makro (w skali dziejów cywilizacji): kolejne zdumienie. Mami się nas równościową szczęśliwością na skutek destrukcji klasycznej rodziny, a przecież są to podstawowe relacje, których rozwój, zdaniem historyków, ma charakter… państwotwórczy! Tylko społeczeństwa z wyemancypowaną rodziną tworzyły rozwinięte państwa. Zatem III RP poprzez stanowisko Ireny Lipowicz przyczynia się do demontażu własnych fundamentów. Polska ma ochoczo dołączyć do losu społeczeństw przemienionych w ponowoczesne hordy, nie zważając na losy Sparty, bolszewii i współczesnego Zachodu – ich antyrodzinne samobójstwo.

Niezwykle ważne sprawy ról społecznych w naszej chrześcijańsko-klasycznej tradycji rozstrzyga tymczasem obyczaj narodowy, podlegający stałej korekcie w imię ciągłego rozeznawania dobra i zła. Mamy w nim wzorzec szarmanckich, rycerskich mężczyzn i dzielnych kobiet, nierzadko niezwykle samodzielnych. W obliczu wojennych lub powstańczych zaangażowań mężczyzn, ich zsyłek lub emigracji macierzyńskie i opiekuńcze Polki stawały się zarządczyniami dóbr i poddanych, mając za wzór choćby polskiego króla – św. Jadwigę. Wychowanie w miłości ojczystej mowy i starożytnej klasyki – sławiących zgodnie rozumną wolność, w miłości sprawy publicznej i w miłości Boga – łączyło zgodnie Polki i Polaków kolejnych pokoleń. Tak się dzieje i dziś poprzez pielęgnowanie szkolnictwa katolickiego, rozwój nauczania domowego czy wpływanie na szkoły samorządowe.

Pokrętne stanowisko rzecznika praw obywatelskich w sprawie programu „Równościowe przedszkole” w swojej istocie jest skierowane przeciwko człowiekowi (dzieciom i rodzicom), przeciwko podstawowym relacjom społecznym, przeciwko narodowemu obyczajowi. Wniosek Fundacji Rzecznik Praw Rodziców o odwołanie z urzędu Ireny Lipowicz jest jedynym racjonalnym wyjściem z zaistniałej sytuacji. Szlak przetarły już Katarzyna Hall i Krystyna Szumilas.

37. Socjalizm w przebraniu nauki. Autor: Prof. Peter Redpath, tłumaczenie:  ks. dr Paweł Tarasiewicz

Autor jest rektorem Adler-Aquinas Institute w USA, byłym członkiem New York Press Club. Wykład wygłoszony podczas XIII sympozjum „Przyszłość cywilizacji Zachodu”, które podjęło temat „Jan Paweł II wobec totalitaryzmów”, KUL, 12 maja 2014 r.

  Wśród niczego niepodejrzewających studentów na Zachodzie rozpowszechniane są metafizyczne zasady oświecenia, podszywające się pod różne teorie wiedzy i wspaniałe historyczne systemy świadomości (jak np. russoizm, kantyzm, heglizm czy marksizm).  
http://naszdziennik.pl/wp/78072,socjalizm-w-przebraniu-nauki.html 

Zanim przejdę do wykładu, chcę wyrazić moją radość z powrotu do Polski i możliwości wystąpienia na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim podczas tego szczególnie ważnego sympozjum poświęconego Janowi Pawłowi II i totalitaryzmom. Sympozjum to jest znaczące z dwóch powodów: po pierwsze dlatego, że Jan Paweł II rozumiał, być może lepiej niż ktokolwiek z jemu współczesnych, jak istotny związek zachodzi między rozumieniem nauki przez organa polityczne a kulturą przez te organa propagowaną; po drugie dlatego, że swoje rozumienie tego związku w dużej mierze zawdzięczał Papież wpływom lubelskiej szkoły tomistycznej i osoby o. Mieczysława Alberta Krąpca.

Moim zdaniem, przez znaczną część XX i XXI wieku większość zachodnich szkół wyższych i uniwersytetów pełniła i nadal spełnia funkcje obozów reedukacji socjalistycznej, posiadających przeważnie nieuświadomione skłonności do rozpowszechniania wśród niczego niepodejrzewających studentów metafizycznych zasad oświecenia, podszywających się pod różne teorie wiedzy i wspaniałe historyczne systemy świadomości (jak np. russoizm, kantyzm, heglizm czy marksizm).

Bajki rewolucjonistów

W rozumieniu klasycznym metafizyka jest królową nauk, ponieważ odkrywa przed nami to, co większość ludzi zwykle nazywa prawdą zdroworozsądkową, czyli powszechnie znaną przez wszystkich ludzi (z wyjątkiem oczywiście wielu pracowników naukowych, przedstawicieli administracji akademickiej i utopijnych polityków socjalistycznych) normą prawdziwości, przy pomocy której oceniamy wszystkie inne sposoby poznania, łącznie z akademickimi dyscyplinami i naukami. Przykładem takiej zdroworozsądkowej prawdy jest to, że coś, co istnieje, nie może jednocześnie nie istnieć, że rzeczy, które nas otaczają, mają swoją naturę (czyli zbiór wewnętrznych przyczyn, które organizując rzeczy, nadają im ich własną tożsamość), że nasze poznawcze władze są wiarygodne na tyle, aby umożliwić nam poznanie tych rzeczy i przyczyn, które organizują je od wewnątrz, oraz że to, co jest prawdziwe, nie może być jednocześnie fałszywe.

W XX wieku na niemal całym Zachodzie klasyczne nauki metafizyczne, takie jak te, które przed chwilą opisałem, zostały odrzucone i zastąpione metafizycznymi baśniami, stworzonymi głównie przez architektów rewolucji francuskiej. Według tych luminarzy, metafizyka nie jest nauką ani o zdroworozsądkowej prawdzie o naturach rzeczy, ani o ludzkich władzach poznawczych, które pozwalają nam te natury zrozumieć. Ich zdaniem, metafizyka jest „historią” (jak nazwałby ją Kant, Hegel czy Marks) o wyłanianiu się ludzkiej świadomości na drodze przejścia od wcześniejszych etapów zniewolonej świadomości religijnej, która błędnie utożsamia prawdę z intelektualnym aktem rozumienia wewnętrznej organizacji tworzącej naturę rzeczy, do wieku czystego rozumu, w którym prawda odnajduje swoje ostateczne rozumienie jako istotna właściwość NAUKOWO OŚWIECONEJ OGÓLNEJ (tzn. socjalistycznej) WOLI.

W tej metafizycznej fantazji utopijnego socjalizmu całość nauki jest podzielona na dwie części: na nauki o człowieku (czyli nauki społeczne, składające się z różnych wersji tej historycznej bajki o ludzkiej świadomości, którą przed chwilą opisałem) oraz na nauki o fizycznym wszechświecie, o możliwości zastosowania matematyczno-fizycznych teorii o fizycznym wszechświecie w celu zmuszenia natury do uległości wobec pragnień ludzkiej woli.

Pochód socjalizmu

Z uwagi na swoją wyjątkową pozycję w sowieckim bloku, głównie pod wpływem o. Krąpca i lubelskiej szkoły tomistycznej, studenci KUL byli w większości wolni od tej propagandy występującej w przebraniu nauki i od konieczności tolerowania wydziałów nauk społecznych i tzw. socjologów, którzy na tych wydziałach rzekomo nauczali. Biorąc pod uwagę niedawną śmierć o. Krąpca, KUL w krótkim czasie prawdopodobnie podzieli ten sam los, co większość zachodnich wyższych szkół i uniwersytetów. Prawdziwa filozofia, nauka, zostanie usunięta i zastąpiona przez oświecone nauki społeczne, w których intelekt, wola i emocje studentów nie będą już wychowywane do aktywności i dociekliwości w rozumieniu sposobów osiągania szczęścia. Zamiast tego intelekt będzie urabiany do pasywności i bezkrytyczności, a wola i emocje studentów stymulowane, zwłaszcza poprzez pomnażanie codziennych komunikatów informacyjnych, do zrezygnowania ze swoich starych, nietolerancyjnych sposobów myślenia i przyjęcia oświeconych, tolerancyjnych poglądów należących do oświeconych, pełnych troski i wrażliwości socjologów.

Mówiąc krótko, uważam, że cała nowożytna i współczesna nauka, tak jak jest ona potocznie rozumiana i powszechnie propagowana wśród studentów zachodnich wyż- szych szkół i uniwersytetów, jest nierozerwalnie połączona i zasadniczo zależna od utopijnego socjalizmu, będącego historyczno-politycznym substytutem metafizyki, którego zadanie polega na usprawiedliwianiu fałszywego twierdzenia, iż wszelka prawda jest zawarta w szeroko rozumianej nauce nowożytnej. Twierdzę również, że jeżeli ten metafizyczny bałagan nie zostanie rozszyfrowany i zwalczony, to niczym epidemia rozprzestrzeni się w polskich instytucjach edukacyjnych i kulturalnych, dokładnie tak, jak uczynił to na pozostałym obszarze Zachodu.

Zaćmienie rozumu

Aby przeciwdziałać rozwojowi tego metafizycznego i moralnego nieładu, wszyscy przedstawiciele Zachodu muszą zrozumieć, że w dobie współczesnej, głównie pod wpływem architektów rewolucji francuskiej i ich najbardziej zagorzałych uczniów, statystyczny mieszkaniec Zachodu nie uważa już prawdy za właściwość intelektu. Dzisiaj statystyczny mieszkaniec Zachodu ma tendencję do identyfikowania prawdy z właściwościami matematycznie, socjalistycznie i mechanicznie kontrolowanej woli. Poza tym nauka nie jest już uważana za sprawność ludzkiej duszy, za intelektualno-moralną cnotę. Zamiast tego gwałtowne, mechaniczne nakazy i zakazy wydawane przez scentralizowanych biurokratów, specjalistów od liczb, zmierzają do zajęcia miejsca nauki jako cnoty intelektualno-moralnej.

Prawdziwość powyższego twierdzenia potwierdzają słowa wielkiego fizyka Alberta Einsteina z jego artykułu pt. „Obowiązki naukowca”, w którym zauważył on, że współcześni uczeni padli ofiarą niewolniczej zależności od świata polityki.

Przyczyna, dla której współczesny fizyk ma z konieczności predyspozycję do bycia zniewolonym, jest łatwa do zrozumienia. Kiedy bowiem zastąpimy intelektualno-moralną cnotę, jako główną, bezpośrednią, wewnętrzną zasadę nauki o człowieku, przez socjalistycznie oświeconą i matematycznie regulowaną aktywność woli, wówczas to, co było prawdziwą nauką, zostaje zupełnie oddzielone od naturalnego dążenia do dobrego człowieczeństwa, do ludzkiego szczęścia i jest w pierwszej kolejności podporządkowane arbitralnym układom utopijnych socjalistów, a w konsekwencji: szczerym, oświeconym uczuciom, które pewna samozwańcza elita intelektualna (złożona np. z socjologów, prezydentów i polityków) zgadza się podzielać.

Tego rodzaju nauką ludzie nie mogą być zainteresowani w sposób naturalny. Nauka i „naukowo oświecona wolność” muszą być nam narzucone, wbrew naszym naturalnym predyspozycjom, przez zbiorowe polityczne „fiat”, przez zbiorowo określone i matematycznie regulowane mechanizmy przymusu i bezpardonowej propagandy medialnej.

Nowy porządek świata

W trakcie usuwania prawdy z intelektu i przenoszenia jej w sferę socjalistycznej woli-mocy (czyli woli socjalistycznie oświeconej i matematycznie kontrolowanej), musi zajść dramatyczna zmiana w sferze instytucji edukacyjnych. Tradycyjne sztuki wyzwolone powstały przede wszystkim na potrzeby filozofii spekulatywnej, zwłaszcza metafizyki, czyli tych sprawności poznawczych, które najskuteczniej uwalniają człowieka od niewiedzy i propagandy. Natomiast szkolenie woli do posłuszeństwa oświeconym despotom, do poddania się propagandzie, nie jest zgodne z tym, do czego przeznaczone są tradycyjne sztuki wyzwolone, filozofia klasyczna, a zwłaszcza metafizyka. Szkolenie to jest jednak tym, czego domagają się oświecone uczelnie nowego porządku światowego.

Celem tego szkolenia jest „tolerancja”, która ma niewiele wspólnego z klasycznie pojętą moralnością. Tolerancja ta nie jest kategorią moralną w klasycznym tego słowa znaczeniu. Nie ma ona nic wspólnego z klasyczną moralną cnotą sprawiedliwości, którą ktoś narusza, kiedy traktuje inną osobę w sposób występny. W swoim socjalistycznie oświeconym rozumieniu „tolerancja” jest metafizyczną, hermeneutyczną jakością szkolenia woli i ludzkich emocji, z którymi wola jest dziś głównie utożsamiana (i gdzie została przeniesiona prawda, a wraz z nią także nauka), szkolenia do biernego akceptowania wszystkiego, co utopijni socjaliści (którzy jako jedyni determinują naukę, prawdę i wolność) mówią nam o rzeczywistości, a zwłaszcza o tym, jak czytać historię i rozumieć politykę.

Jest tak, ponieważ w nowym porządku świata metafizyka jest zredukowana do jakości woli, która chętnie akceptuje narracje (baśnie) utopijnych socjalistów, że całość nauki jest historycznie ustopniowanym projektem wyłaniania się ludzkiej świadomości i wolności z zacofanych stanów religijnych i ich przejścia na poziom oświeconych stanów wszechobecnego uczucia, miłości dla utopijno-socjalistycznej wizji ludzkości. I nie ma usprawiedliwienia dla bigotów, dla tych, którzy nie akceptują tej narracji.

W tym nowym porządku świata nie ma miejsca na klasycznie zorientowane akademie sztuk wyzwolonych, na uniwersytety takie jak KUL czy szkoły takie jak lubelska szkoła tomistyczna. Z perspektywy nowego porządku świata takie instytucje są zacofane, nienaukowe, średniowieczne. Ten nowy, globalny system „oświeconych” szkół i uczelni potrzebuje instytutów zawodowo uczących tego, jak osiągnąć sukces, oczywiście sukces w sensie utopijno-socjalistycznym.

Najważniejsza zasada

Niestety żadna wiedza, która rezygnuje z poszukiwania mądrości i duchowego rozwoju osoby poznającej, nie może być nauką. Taka wiedza jest głupotą. Jeżeli nauka ma być systemem społecznym, powstałym na fundamencie podzielanych uczuć utopijno-socjalistycznej elity, i jeżeli nauka ta ma poprzedzać posiadanie prawdy i wolności oraz zdolność do błędu i kłamstwa, to łatwo możemy zrozumieć, dlaczego ten fałszywy sposób myślenia prowadzi do surrealistycznych aktów masowej zbrodni: do wychodzenia na ulice z pistoletem w ręce i strzelania na chybił trafił do tłumu; do rozbijania samolotów o World Trade Center w Nowym Jorku czy do bombowych ataków samobójczych…

Jeżeli żaden indywidualny człowiek nie posiada prawdy i wolności, jeżeli prawda i wolność polegają na społeczno-systemowych uczuciach oświeconej woli ogólnej, to miał rację Pelagiusz, mówiąc, że nikt z nas nie nosi w sobie skutków grzechu pierworodnego. Wszelkie zło, które dana osoba może popełnić, jest czymś całkowicie zdeterminowanym i spowodowanym przez zachodni system społeczny i w ogóle Zachód. Jeżeli tylko uczeni i ich oświecona wola posiadają prawdę i wolność, to tylko uczeni są przyczyną wszelkiego kłamstwa, wszelkiego zła, wszystkich form zniewolenia.

Aby bowiem skłamać, czyli odmówić powiedzenia prawdy, lub popełnić inne zło moralne, czyli odrzucić wybór dobra, dana osoba musiałaby najpierw znać prawdę i dobro. A jeżeli tak, to jedyną przyczyną wszelkiego nowożytnego zła, Wielkim Szatanem, musi być zachodni „system” społeczny, jako pierwsza zasada całej nowożytnej nauki i naukowej kultury. Dlatego też strzelanie na ślepo do tłumu i atakowanie Zachodu przez muzułmańskich ekstremistów stają się całkowicie zrozumiałe, mają logiczny sens.

Mówiąc właściwie, ludzka siła, siła ludzkiej nauki, nie jest brutalną siłą zwierzęcą, ani też przemocą wobec matki natury. Nie jest siłą słonia w składzie porcelany. Nie polega na rozstawianiu ludzi po kątach, ani na zdolności przymuszenia natury do wyjawienia swych sekretów – jak uważał Franciszek Bacon. Siła ludzkiej nauki polega nie na despotyzmie, lecz na współdziałaniu z naturą rzeczy tak, aby ta ujawniła swoje tajemnice. Nie jest ona makiawelizmem stosowanym wobec fizycznego wszechświata, nawet jeśli miałby on być pokierowany szczerym oświeceniowym uczuciem.

Wielkie oszustwo

Nowoczesny socjalizm nie jest ani polityczną, ani ekonomiczną teorią, która generuje naukowy pozytywizm. Nowoczesny socjalizm, czyli socjalizm utopijny, jest przede wszystkim metafizyczno-historyczną baśnią o stopniowej ewolucji ludzkiej świadomości z zacofanych stanów religijnych, a także świadomości filozoficznej, która usiłuje racjonalnie uzasadnić współczesny redukcjonizm naukowy przez wyparcie prawdziwego opisu postępu naukowego, który jest konsekwencją naturalnej skłonności człowieka do wyzwalania się z ignorancji na drodze doskonalenia sprawności poznawania przyczyn wyższych. Nierozpoznanie tego, czym jest nowoczesny socjalizm (tego, że jest on metafizycznym, a nie gospodarczym czy politycznym, oszustwem, które od wieków jest główną przyczyną nowoczesnych totalitaryzmów), jest jednym z najbardziej niebezpiecznych błędów popełnionych przez współczesną kulturę zachodnią.

Mam nadzieję, że moi koledzy z lubelskiej szkoły tomistycznej będą nadal walczyć z tym błędem, również – jak wielokrotnie czynił to Papież Jan Paweł II – przy pomocy nowych medialnych możliwości obejmujących swym zasięgiem cały świat. Jedną z takich możliwości jest przygotowanie sfilmowanych wykładów i włączenie ich w program akademicki oferowany przez telewizję i internet w takich uczelniach, jak np. Holy Apostles College and Seminary w USA, z którą to sam od niedawna współpracuję. Mam nadzieję, że moja propozycja znajdzie pozytywny oddźwięk. Bądźmy wytrwali w tej walce o dobrą sprawę.

38. Duże kroki Małych Stópek

 Fenomen największych w Polsce marszów dla życia, a także powstania w Szczecinie prężnego środowiska pro-life ks. Tadeusz Kancelarczyk wiąże z poważnym potraktowaniem młodzieży i wykorzystaniem jej energii i entuzjazmu w myśl zasady, że młodzi ludzie bardziej chcą działać niż słuchać.  
http://naszdziennik.pl/wp/78070,duze-kroki-malych-stopek.html 


39. Klejnot polskości (Pani red. Elżbieta Tomczak zachęca do ponownej lektury Pana Tadeusza)

 Książka ta z pewnością uczy i fascynuje. Uczy miłości do Ojczyzny, nie pozwala zapomnieć o jej przeszłości, traktuje o rzeczach niezmiennych, nieprzemijających i ciągle aktualnych. Są nimi: miłość do Ojczyzny, niezachwiane dążenie do niepodległości, wiara w Boga i nadzieja na wyzwolenie kraju – Elżbieta Tomczak zachęca nas do ponownej lektury „Pana Tadeusza” A. Mickiewicza.  
http://naszdziennik.pl/wp/77882,klejnot-polskosci.html 

40. 8 zagrożeń przed którymi chroni edukacja klasyczna. Autor: Dariusz Zalewski

 Dariusz Zalewski przypomina, że edukacja klasyczna bardzo przydaje się w życiu. Dzięki edukacji klasycznej chronimy nasze dziecko przed:
 1. uleganiem propagandzie politycznej
 2. podatnością na reklamy
 3. pseudowiedzą
 4. analfabetyzmem językowym
 5. bezrobociem
 6. trudnościami z wysławianiem się i argumentacją
 7. prymitywizmem kulturowym i moralnym
 8. poczuciem bezsensu życia

http://www.edukacja-klasyczna.pl/8-zagrozen-ktorymi-chroni-edukacja-klasyczna

Edukacja klasyczna, wbrew temu co się uważa, jest bardzo przydatna życiowo. Dzięki niej otrzymujemy odpowiedź na najważniejsze pytania, np: jaki jest sens życia i w jaki sposób dążyć do jego urzeczywistnienia? Czy można sobie wyobrazić coś bardziej praktycznego?
Znalezienie odpowiedzi na powyższe pytania odpowiednio orientuje życie i daje motywację do działania. Ale nie tylko to.
Wspomniany typ edukacji wyposaża także w wiele innych praktycznych umiejętności.
Dzięki tym umiejętnościom chronimy nasze dziecko przed:

1. … uleganiem propagandzie politycznej
Zrozumienie procesów rządzących historią, znajomość „przepływu idei” plus sprawne i logiczne myślenie, pozwala skutecznie rozpoznać agitatorów politycznych, którzy tylko mącą ludziom w głowach, od polityków, którzy kierują się „dobrem wspólnym” (jeśli oczywiście tacy w ogóle się znajdą) .

2. … podatnością na reklamy
Silny charakter, sprawne dowodzenie sobą, panowanie nad zachciankami, sprawia, że dana osoba tak łatwo nie ulega także propagandzie konsumpcyjnej.

3. …pseudowiedzą
Wykształcenie klasyczne wyposaża w wiedzę sprawdzoną, opartą nie na tym, co przemijalne, co odchodzi wraz z epoką i władcami panującymi nad ośrodkami propagandy i szkolnictwem, ale na tym, co przetrwało próbę czasu. Otwiera tym samym na kulturę, na lepsze rozumienie procesów rządzących historią, duchem ludzkim, ideami. Słowem – otwiera na prawdę, a nie na pseudowiedzę.

4. …analfabetyzmem językowym
Łacina zawiera wiele słów, które weszły do współczesnych języków, głównie romańskich. Jej znajomość sprawia, że nie tylko rozumiemy obco brzmiące słowa w języku polskim, ale także łatwiej jest nam się uczyć nowożytnych języków obcych.

5. … bezrobociem
Tutaj wielu się zdziwi. Uważa się bowiem, że klasyczne wykształcenie jest tylko fanaberią, za którą trzeba będzie płacić bezrobociem. Jednak sprawny i realnie myślący umysł bardzo łatwo dostosuje się do rzeczywistości w kontekście zmieniającego się rynku pracy. Będzie wiedział gdzie szukać nowej wiedzy, jak się dokształcać i przekwalifikowywać zawodowo, bo będzie posiadał ogólne narzędzia, które wykorzysta w tych zadaniach.

6. … brakiem wysławiania i argumentacji
Podstawą klasycznego wykształcenia jest retoryka. Dzięki niej młody człowiek zdobywa umiejętność przemawiania oraz argumentacji w dyskusji. Dzisiaj wielu ludzi nie potrafi się wysłowić, duka jakieś niezrozumiałe słowa, mówi podwórkowym slangiem,

7. … prymitywizmem kulturowym i moralnym
Akcent na wychowanie cnót niemal automatycznie uwalnia od prymitywizmu i wulgarności. Gdy młody człowiek nie będzie kłamał, używał wulgaryzmów, kradł, oszukiwał, zdradzał, będzie automatycznie kimś o kim można powiedzieć, że reprezentuje pewien poziom moralny

8. … bezsensem życia
Zgodnie z tym, o czym wspomniałem na wstępie dziecko odnajdzie odpowiedź na najważniejsze pytania: o Boga, sens życia itd. Są to pytania, które decydują o jakości życia, o motywacji do działania, punktach oparcia i orientujących na drogach życia.
© Wszelkie prawa zastrzeżone
 

41. KUL w czasach zarazy. Autor: ks. Prof. Andrzej Maryniarczyk

Widział, że oficjalnemu upadkowi systemu komunistycznego w Polsce nie towarzyszy transformacja intelektualna Polaków – o wielkości i zasługach o. prof. Mieczysława Krąpca mówi ks. prof. Andrzej Maryniarczyk, kierownik Katedry Metafizyki KUL.
http://naszdziennik.pl/mysl/78167,kul-w-czasach-zarazy.html
Z ks. prof. Andrzejem Maryniarczykiem, kierownikiem Katedry Metafizyki Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II, rozmawia Adam Kruczek

Jak Ksiądz Profesor sytuuje osobę i dzieło śp. ojca prof. Mieczysława Alberta Krąpca w perspektywie powojennych dziejów Polski?

– Moim zdaniem, należy on – obok Prymasa Tysiąclecia kard. Stefana Wyszyńskiego i św. Jana Pawła II – Karola Wojtyły – do trzech głównych postaci, które najbardziej zaważyły na naszym życiu społeczno-kulturowo-religijnym po II wojnie światowej. Łączy ich m.in. to, że wszyscy trzej działali w skrajnie trudnych warunkach i sprostali powierzonym zadaniom. Proszę zauważyć, Ksiądz Prymas został postawiony przez komunistów wobec groźby likwidacji Kościoła w Polsce. Jego umiejętność prowadzenia pertraktacji i mądrej polityki wobec nich sprawiła, że potrafił ocalić Kościół i dzięki temu dać społeczeństwu jakieś duchowe, ale i instytucjonalne oparcie w czasach totalitaryzmu. Ojciec Krąpiec został w 1970 r. postawiony na czele KUL, gdzie budowana była baza Kościoła i katolickiej inteligencji, w sytuacji gdy uniwersytet był przez władze reżimu komunistycznego skazany na unicestwienie – materialne, naukowe i kadrowe. W sytuacji wydawało się beznadziejnej jego umiejętność prowadzenia polityki uniwersytetu wobec władz sprawiła, że uczelnia ocalała i dzięki temu społeczeństwo otrzymało bazę formowania katolickiej inteligencji. Zdecydowana większość dzisiejszych biskupów to absolwenci KUL. Również św. Jan Paweł II został wybrany na Papieża, gdy wydawało się, że Kościół skazany jest na obumarcie. I znów jego umiejętność prowadzenia dialogu ze współczesnym światem i z jego niechętną chrześcijaństwu kulturą sprawiła, że Kościół jakby otrzymał nowy impuls, poderwał się i jakby zaczął żyć nowym życiem.

Te trzy wybitne postacie żyły obok siebie, spotykały się, prowadziły wspólny namysł nad tą sytuacją kulturowo-społeczną i kościelną, w jakiej przyszło im działać i, ba, wspólnie działały.

Karol Wojtyła wraz z ojcem Krąpcem współtworzyli niezwykłe filozoficzne dzieło w postaci Lubelskiej Szkoły Filozoficznej. Jaką rolę odegrała ta szkoła w okresie zmagań Kościoła i Narodu z komunizmem?

– Ta szkoła zrodziła się w kontekście tej sytuacji społeczno-kulturowej, jaką przyniósł panujący powszechnie i sprowadzony do oficjalnej państwowej ideologii marksizm. Ponieważ marksizm nabudowany był na pozytywizmie, a więc na takim systemie myślowym, w którym za naukowe i realnie istniejące uznawano tylko to, co jest empirycznie potwierdzalne, wszystkie inne koncepcje nazywane były idealizmem. Lubelska Szkoła Filozoficzna powstaje jako takie antidotum na ten typ myślenia. Mocno podkreślano w niej, że jest to szkoła filozofii właśnie realistycznej. Akcentowano mocno, że filozofia ta wychodzi od doświadczenia świata, a nie jego objawienia, co mogło umożliwić dyskusje z marksizmem. Aby obalić zarzut nienaukowości, obudowano tę filozofię potężną aparaturą metodologiczno-logiczną. Tak uzbrojona filozofia była przygotowana do dyskusji z marksizmem, ale cóż to mógł być za dialog, skoro marksizm był administracyjnie wprowadzony na wszystkie państwowe uczelnie.

Rozpowszechniane są pogłoski o rzekomym konflikcie między ojcem Krąpcem a Karolem Wojtyłą na gruncie akademickim.

– Nie polegają one na prawdzie. U podstaw tej szkoły byli Stefan Swieżawski, Jerzy Kalinowski, o. Mieczysław Krąpiec, ks. Stanisław Kamiński i do nich doszedł ks. Wojtyła, który zajmował się etyką, stanowiąc bardzo ważny element szkoły. Widział on potrzebę zbudowania bazy do uprawiania etyki w postaci antropologii i to właśnie na KUL dobudowywał ją do swojej etyki. Zachowała się korespondencja, w której Wojtyła dziękuje Krąpcowi za pracę „Ja człowiek”, którą – jak pisze – z zainteresowaniem studiuje. Zresztą w opublikowanej dyskusji nad pracą Wojtyły „Osoba i czyn” wypowiedź Krąpca jest bardzo pozytywna. Oczywiście byli na KUL filozofowie podchodzący krytycznie do ujęć filozoficznych ks. Wojtyły, ale nie należał do nich o. Krąpiec. Podobnie całkowicie nieprawdziwa jest pogłoska, jakoby o. Krąpiec jako rektor blokował profesurę ks. Wojtyły. Było wręcz odwrotnie, o czym zaświadczał ks. prof. Andrzej Szostek, który wraz z ks. prof. Tadeuszem Styczniem był osobiście wysłany do Krakowa przez o. Krąpca w tej sprawie.

Ostatnim wielkim dokonaniem ojca Krąpca, dziełem, nad którym dosłownie dokonał życia, była encyklopedia filozofii. Jak tłumaczył konieczność podjęcia tego dzieła?

– On widział, że oficjalnemu upadkowi systemu komunistycznego w Polsce nie towarzyszy transformacja intelektualna Polaków. Komunizm nie tylko doprowadził Polskę do ruiny materialnej, nie tylko zadał jej wielkie rany moralne, ale przede wszystkim zniszczył ją kulturowo. Polegało to na zniewoleniu myślenia (homo sovieticus). Aby odwrócić ten trend kulturowej dewastacji, należało, zdaniem o. Krąpca, wyzwolić w Polakach myślenie. Jedynym narzędziem zdolnym do tego wyzwolenia jest filozofia jako sposób poznania świata i człowieka, a nie tworzenia go na obraz wydumanej ideologii, jak to czynili i czynią marksiści. Stąd pojawiła się idea Powszechnej Encyklopedii Filozofii jako bazy do odbudowy polskiej humanistyki na miarę wolnej Polski. Pomysł zrodził się w latach 1995-1996, a pierwszy tom został wydany w milenijnym 2000 r. i był dedykowany Janowi Pawłowi II jako największemu z synów Narodu. I tu dały o sobie znać ogromna erudycja o. Krąpca, a także jego talenty organizacyjne, dzięki którym potrafił skupić wokół encyklopedii grono współpracowników, a także zdobyć fundusze przy minimalnym wsparciu instytucji państwowych. Tak powstało ważne dzieło dla naszego Narodu, ale jednocześnie dla Kościoła, gdyż jak naucza w encyklice „Fides et ratio” św. Jan Paweł II, chrześcijaństwo potrzebuje rozumu, a rozum potrzebuje wiary. Dopiero w tym kontekście możliwy jest rozwój człowieka.

Wracając do mrocznych czasów PRL. Jak ojcu Krąpcowi udało się uratować KUL?

– Przede wszystkim musiał poradzić sobie z kwestią finansową. Gdy został rektorem, nad KUL „wisiało” ogromne zadłużenie wynikające z drakońskich i niemożliwych do udźwignięcia podatków nakładanych na uczelnię przez państwo. Według szacunków władz wartość KUL wynosiła 8 mln zł, a kwota zaległych podatków była o milion wyższa, sięgała 9 mln złotych. Władze weszły już na hipotekę uczelni, zablokowały jej konta, uniemożliwiły remonty, czekając na moment, aby zamknąć uczelnię ze względów bezpieczeństwa. Poczyniono już nawet plany architektoniczne zagospodarowania terenu po KUL. Ojciec Krąpiec poruszył niebo i ziemię, odwoływał się do najwyższych partyjnych instancji, by temu zapobiec. Okazało się, że tym, którego w końcu przekonał, był członek Biura Politycznego KC PZPR Franciszek Szlachcic, do którego udało mu się dotrzeć. Gdy po powrocie z Warszawy widział wściekłość miejscowych partyjnych notabli, którym pokrzyżował plany, zaczął im „naiwnie” dziękować za rzekome poparcie jego misji w Warszawie. To były takie czasy i takie relacje. Dzięki temu rozpoczęła się jakby nowa epoka dla KUL, odbudowa materialna i rozbudowa. To jest jego olbrzymi wysiłek i niewyobrażalny sukces.

Bez kontaktów z władzą byłoby to niemożliwe?

– Oczywiście, a on szukał wszelkich możliwości. Sięgał do osobistych kontaktów z Kresowiakami, np. Andrzejem Werblanem, ówczesnym partyjnym notablem. Dwa tygodnie starał się o dotarcie do ministra spraw wewnętrznych Stachury, aby uzyskać od niego pozwolenie na rozprowadzanie „cegiełek” na rozbudowę uczelni. To nie była wówczas sprawa na telefon. Z ministerstwem szkolnictwa prowadził bardzo intensywne pertraktacje, by powstrzymać „zwijanie” naukowe KUL. Trwał bowiem postępujący proces zamykania przez władze pod różnymi pozorami poszczególnych wydziałów. Tak było z wydziałami humanistycznymi, prawem, psychologią, pedagogiką. Polityka komunistów zmierzała do tego, by zostawić na uczelni filozofię i teologię i sprowadzić KUL do stanu takiego większego seminarium. Ojcu Krąpcowi udało się temu zapobiec i za jego 13-letniej kadencji rektorskiej powstały nowe wydziały, reaktywowały się stare.

Kolejnym ogromnym problemem, z którym musiał się zmagać, były kadry naukowe. Po to przecież powstał UMCS, żeby wchłonąć kadry KUL-owskie. Czasem podstępem oferując większe zarobki, czasami w inny sposób. Władze komunistyczne uniemożliwiały awans naukowy pracownikom KUL przez blokadę stopni naukowych. Ojciec Krąpiec walczył o każdego profesora.

To za rektorowania ojca Krąpca KUL zaistniał w międzynarodowym kontekście, stało się o nim głośno na świecie.

– Tak, przyczyniło się do tego znakomite posunięcie wymyślone przez o. Krąpca, aby wykorzystując kościelne i osobiste kontakty, ściągnąć na inaugurację roku akademickiego na KUL jak największą liczbę ambasadorów państw zachodnich. O KUL stało się głośno na świecie, wzrósł jego prestiż naukowy i polityczny jako jedynego na wschód od Łaby ośrodka wolnej myśli. Powstało wtedy nawet powiedzenie: „Od Berlina do Seulu filozofia tylko w KUL-u”.

Próbuje się z tych osiągnięć czynić ojcu Krąpcowi zarzut działania w imię zasady „cel uświęca środki”.

– Nie, to nie było dążenie do celu za wszelką cenę. To była umiejętność konsekwentnego prowadzenia dalekosiężnej polityki przez podejmowanie rozważnych decyzji i trafianie do przekonania ludzi z aparatu partyjnego. Uważał, że i po tamtej stronie można spotkać patriotów i jak opowiadał, Szlachcica przekonywał argumentem, że na KUL kształci się 80 proc. studentów pochodzenia chłopskiego.

Jak Ksiądz Profesor tłumaczy próby deprecjacji tej legendarnej wręcz dla KUL postaci, jaką jest ojciec Krąpiec?

– Ja bym nie sprowadzał tego do ataku na samą osobę ojca Krąpca. To jest sposób ataku czy zanegowania pewnego typu myśli, filozofii, kultury, który okazał się dla Kościoła, Polski i Narodu niezwykle ożywczy zarówno w czasach PRL, jak i obecnie. Nieprzypadkowo to uderzenie pojawiło się w przeddzień kanonizacji św. Jana Pawła II, równolegle z próbami wystawienia szkalujących Karola Wojtyłę billboardów, też jakoby opartych na jakichś materiałach bezpieki.

Czy nie jest to również próba podważenia roli KUL jako ośrodka wolnej myśli przez sugerowanie, że powstał z inspiracji sowieckiej i był niemal elementem totalitarnego systemu?

– Oczywiście, to są naczynia połączone. Ale trzeba mieć na uwadze, że uniwersytet, który zawsze był i będzie centrum formacji samodzielnej myśli filozoficznej i społecznej, jest niezwykle istotnym elementem Kościoła w Polsce. Prymas Wyszyński powtarzał ojcu Krąpcowi: uderzenie w KUL jest sygnałem uderzenia za chwilę w Kościół. Zresztą to jest szersze zjawisko, kiedy pewnym wielkim wydarzeniom w Kościele dziwnie towarzyszą reakcje osłabiające ich wymowę. Proszę zauważyć, że gdy po śmierci św. Jana Pawła II nastała w Kościele niezwykła atmosfera poruszająca pozytywnie, zwłaszcza młodzież, natychmiast niczym riposta wypłynęła sprawa rzekomej agenturalności ojca Konrada Hejmy, od czego uruchomiony został cały łańcuch oskarżeń lustracyjnych polskiego duchowieństwa, co jakby „przykryło” dobro, jakie się wówczas zrodziło w Kościele. Takie przykłady można by mnożyć, a te ostatnie niejako „towarzyszące” kanonizacji św. Karola Wojtyły z pewnością nie będą ostatnimi. Nie zdziwiłbym się, gdyby za chwilę pojawił się atak na osobę Prymasa Tysiąclecia. Tyle lat posługi, prowadzenia polityki, rozmów z komunistami na różnych szczeblach – myśli pan, że nie da się czegoś spreparować?

Ojcu Krąpcowi zarzucono, że prowadził z komunistami grę, którą przegrał?

– To jest całkowite nieporozumienie. Każdy rektor KUL, ba, nawet proboszcz, ktoś, kto w PRL musiał coś załatwić, skazany był na rozmowy z różnej maści funkcjonariuszami tamtego systemu. W sprawach organizacyjnych było to MSW i jego filie, w sprawach politycznych – partia. Nie było wówczas innych partnerów do rozmów, jeśli cokolwiek chciało się załatwić. A rozmówcami księży byli, wiadomo, przeważnie oficerowie służb. Oni czynili notatki, a czasem i użytek z tych rozmów, oni klasyfikowali według swoich kryteriów rozmówców. Czynienie z tego teraz po latach podstawy do oskarżenia kogoś o świadomą współpracę z bezpieką jest olbrzymim nadużyciem. Ponadto budowana jest taka absurdalna teza, że skoro ojciec Krąpiec obronił w tak trudnych czasach KUL, rozmawiając z władzami, to nie był to efekt prowadzonej przez niego roztropnej polityki, tylko dowód na uwikłanie i rolę tajnego współpracownika. Tylko patrząc na efekty osiągnięte przez ojca Krąpca, a więc uratowanie i rozwój KUL, można zapytać, kto tu tak naprawdę był czyim współpracownikiem. Może to on miał po tamtej stronie swoich tajnych współpracowników.

W czasie niedawnej sesji poświęconej oskarżeniom pod adresem wielkiego rektora KUL wskazywał Ksiądz Profesor, że była to już druga próba ataku na ojca Krąpca w wykonaniu tego samego autora.

– Tak, wcześniej wydał on książkę poświęconą co prawda innej osobie, ale w której odmalowany został konterfekt o. Krąpca jako filozofa średniej klasy, zajętego głównie sobą, a ponadto nacjonalisty związanego z Radiem Maryja i antysemity. To jednak nie wywołało pożądanego efektu, więc dokonano drugiego podejścia, zmieniając akcenty. Teraz o. Krąpiec okazuje się geniuszem filozoficznym i organizacyjnym, ale dla kontrastu – donosicielem, a więc podejrzanym moralnie. To dziś bardzo charakterystyczne, że gdy chce się jakiegoś duchownego spostponować, to oskarża się go o antysemityzm albo o współpracę z SB. Ważne jest, aby nie dać się uwieść przez tzw. lustratorów, których celem jest niszczenie autorytetów przez zasianie podejrzenia. Dobro bowiem, które za sprawą o. Krąpca zostało dokonane dla KUL, polskiego Kościoła, Narodu i polskiej kultury, winno dodawać sił w trudnych chwilach i zobowiązywać nas do jego pomnażania.

Dziękuję za rozmowę.

42. Przestańcie się lękać! Nowa książka Księdza  Arcybiskupa Stanisława Wielgusa

Każda ideologia, każda doktryna i każda władza, która odrzuci Boga, wcześniej czy później odrzuci też godność człowieka i podepcze wszystkie jego prawa. Na rynku wydawniczym pojawiła się właśnie książka „Przestańcie się lękać!”, która jest zapisem wywiadu rzeki z ks. abp. Stanisławem Wielgusem.

http://naszdziennik.pl/wp/78176,przestancie-sie-lekac.html
Czy my jako chrześcijanie przegrywamy bitwę o Europę? Czy rewolucja genderowa nie wydaje się bardziej niebezpieczna niż rewolucja francuska i rewolucja bolszewicka razem wzięte? Czy niszczenia Kościoła nie rozpoczyna się od niszczenia kapłanów? I wreszcie, dlaczego właścicielom mediów nie chodzi o prawdę? To kilka z bardzo wielu pytań, na które odpowiada ks. abp Stanisław Wielgus w najnowszej książce „Przestańcie się lękać”.

To jest bardzo ważny głos w dyskusji na temat Polski, Europy, świata i Kościoła w naszej Ojczyźnie. Na półkach księgarskich pojawiła się właśnie książka „Przestańcie się lękać!”, która jest zapisem wywiadu rzeki, jaki z ks. abp. Stanisławem Wielgusem przeprowadził Sebastian Karczewski, publicysta „Naszego Dziennika”. W liczącej ponad 250 stron publikacji arcybiskup-senior archidiecezji warszawskiej między innymi po raz pierwszy od siedmiu lat publicznie odnosi się też do bolesnych wydarzeń z przełomu 2006 i 2007 roku.

Chrześcijanin a wybory

– Chrześcijanom nigdy nie może być obojętne, kto i jakie prawo ustanawia w ich kraju. Są zobowiązani domagać się od wybranych przez siebie parlamentów, aby ustanawiały prawa zakorzenione w Dekalogu i Ewangelii – podkreśla ks. abp Stanisław Wielgus w swojej najnowszej książce. Jej wydanie zbiegło się w czasie z wyborami do Parlamentu Europejskiego. I bardzo dobrze, gdyż ogólnie mówiąc, jest ona z jednej strony przestrogą, a z drugiej zachętą, aby w swych decyzjach, także wyborczych, nigdy nie akceptować kogoś, kto odrzuca Boga i Jego Prawo. – Każda ideologia, każda doktryna i każda władza, która odrzuci Boga, wcześniej czy później odrzuci też godność człowieka i podepcze wszystkie jego prawa – podkreśla ks. abp Wielgus. Wskazuje, że nie można wszystkiego, co w życiu najważniejsze, w tym swojego życia i własności, oddać w ręce ludzi przypadkowych, pozbawionych jakichkolwiek skrupułów moralnych, nawet gdyby wskutek złej ordynacji wyborczej byli wybrani demokratycznie. – Przecież Hitler też był wybrany demokratycznie – przypomina i ostrzega: Wyborcy muszą mieć świadomość, że i oni będą odpowiedzialni za zło, które przyniosą niemoralne prawa uchwalone przez wybranych przez nich parlamentarzystów.

Odważna diagnoza

Ci, którzy uniemożliwiając ks. abp. Wielgusowi objęcie urzędu metropolity warszawskiego, myśleli, że raz na zawsze go uciszyli, bardzo się mylili. – To jest człowiek wyjątkowej kultury duchowej i intelektualnej. Z pozycji rozległej wiedzy filozoficznej, teologicznej i historycznej potrafi bardzo celnie obnażać współczesne zagrożenia i ideologie, które czasem w nowym opakowaniu pojawiają się i dziś – zwraca uwagę w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” Sebastian Karczewski. Jak wyznaje, prace nad książką trwały rok. Ksiądz arcybiskup każde pytanie traktował z właściwą sobie powagą, porządkując poszczególne kwestie i odnosząc je bardzo często do współczesnych realiów.

Książka stanowi ostatecznie swoiste świadectwo, którym pragnie podzielić się kapłan, biskup i wybitny polski intelektualista, jakim jest ks. abp Stanisław Wielgus. W publikacji mówi o Bogu, wierze i „umiłowanym” Kościele Chrystusowym, ale w swoich rozważaniach pochyla się nad osobą ludzką, rodziną, Narodem i Ojczyzną, kapłaństwem i biskupstwem. Przypominając o fundamentach ludzkiego życia, porusza między innymi tematy prawdy, wolności, prawa, moralności, polityki, kultury, duszpasterstwa, ewangelizacji, wychowania, a także uniwersytetów czy środków społecznego przekazu. W swoich odpowiedziach ks. abp Wielgus nie ucieka się do modnych eufemizmów, lecz analizując zagrożenia współczesnej cywilizacji, nie waha się nazywać ich po imieniu, w sposób niezwykle jasny wskazując drogi wyjścia i właściwy kierunek. Choć niejednokrotnie porusza tematy trudne i bolesne, przez książkę przebija niezwykły optymizm, wynikający z bezgranicznego zaufania Bogu Pasterza, któremu dane było doświadczyć tak wielkiego cierpienia. Zapraszając do porzucenia lęku, ksiądz arcybiskp podkreśla, że życie chrześcijan powinno stać się „nieustającym znakiem sprzeciwu wobec panoszącego się zła”. – Brońmy się przed ateizmem i dechrystianizacją naszego życia. Nikomu nie pozwólmy deptać Bożych przykazań i Ewangelii. Przestańmy się lękać! Brońmy naszej katolickiej wiary w naszym życiu i życiu naszych rodzin. I nie żyjmy jak poganie, których bogiem stał się pieniądz, pogoń za przyjemnościami, rozpusta i rozgłos medialny – podkreśla ks. abp Stanisław Wielgus.

Tajemnice zamachu

Szeroka tematyka podjęta w książce łączy się z odniesieniami do wydarzeń z przełomu 2006-2007 r., gdy oskarżono ks. abp. Wielgusa o współpracę ze służbami PRL i uniemożliwiono pełnienie urzędu metropolity warszawskiego. W tym wymiarze książka „Nie lękajcie się” jest swoistym dopełnieniem innej publikacji, odsłaniającej prawdę o wydarzeniach sprzed ponad siedmiu lat: „Zamach na Arcybiskupa. Kulisy wielkiej mistyfikacji”, wydanej w ubiegłym roku. – Kiedy zastanawiałem się nad powodami tego ataku na moją osobę, doszedłem do wniosku, że być może stanowiły je właśnie moje poglądy, być może moja patriotyczna postawa, którą zajmowałem przez całe życie… Ktoś najwyraźniej uznał, że w żadnym wypadku nie powinienem być arcybiskupem warszawskim – wyznaje ks. abp Wielgus.

W dniach nagonki na arcybiskupa bardzo często oskarżano go o karierowiczostwo. Padały słowa, że dla awansu zrobi wiele i tak tłumaczono jego rzekomą współpracę z komunistycznymi służbami bezpieczeństwa. To zupełne zakłamanie wizerunku ks. abp. Wielgusa. Przykład? To Watykan zabiegał, aby został biskupem, a potem arcybiskupem, czego na początku odmawiał. Już w 1992 r. np. ks. prof. Stanisław Wielgus, wówczas rektor KUL, otrzymał od Jana Pawła II nominację na biskupa sandomierskiego, której nie przyjął. – Po tym, jak nie przyjąłem nominacji na biskupa sandomierskiego, byłem przekonany, że sprawa biskupstwa, którego nigdy nie pragnąłem, już mnie zupełnie nie dotyczy. Tymczasem w maju 1999 r. nuncjusz apostolski ponownie wezwał mnie do Warszawy i przedstawił mi przekazaną z Watykanu nominację na biskupa płockiego. Tym razem to już drugie wezwanie Ojca Świętego uznałem za głos Opatrzności – wyznaje ksiądz arcybiskup. Ale to nie wszystko. W 2004 r. w czasie wyborów na przewodniczącego KEP ordynariusz płocki otrzymał dużo głosów. Jednak poprosił, aby w drugim głosowaniu nie brano pod uwagę jego kandydatury. Podobnie było z nominacją na metropolitę warszawskiego, na którą nie od razu się zgodził…

W wywiadzie ks. abp Wielgus odnosi się też bezpośrednio do wydarzeń związanych z rezygnacją z urzędu metropolity warszawskiego. – Pamiętam, że w niedzielny poranek 7 stycznia 2007 r. wszystko było przygotowane do ingresu. Sam również byłem do tej uroczystości przygotowany. Tymczasem od rana, przed rozpoczęciem ingresu, następowały wydarzenia, którymi byłem zaskoczony – wspomina ksiądz arcybiskup. Jakie to wydarzenia, dlaczego ostatecznie nie doszło do ingresu? Odsyłam do książki: „Nie lękajcie się”. Naprawdę warto.
 

tel. (22) 300 22 72, 884 799 760 www.veritatissplendor.pl
„Przestańcie się lękać!”  – nowa książka  ks. abp. Stanisława  Wielgusa do nabycia  w wydawnictwie  Veritatis Splendor
ORAZ w księgarniach  „Naszego Dziennika”: 
w Warszawie, al. Solidarności 83/89, tel. (22) 850 60 20, e-mail: ksiegarnia.wawa@naszdziennik.pl 
w Krakowie, ul. Starowiślna 49, tel. (12) 431 02 45, e-mail: ksiegarnia@naszdziennik.pl  e-mail: zamowienia@naszdziennik.pl

43. Zawsze bądźcie gotowi. Autor ks. Paweł Siedlanowski

Zapominamy o obecności Bożego Ducha i Jego mocy, siedmiorakich darach, które od Niego otrzymaliśmy i zakopaliśmy głęboko w zakamarkach niepamięci. Trzeba po nie sięgnąć, na nowo odkryć żywego Boga w Kościele, w drugim człowieku, w sobie!
http://naszdziennik.pl/wp/78180,zawsze-badzcie-gotowi.html

Dla wielu współczesnych chrześcijan dzień Pięćdziesiątnicy, zapowiedziany przez Jezusa i opisany przez apostołów, to niewiele znaczący epizod. Podobnie jak przyjęty w młodości sakrament bierzmowania. Ktoś tam coś tłumaczył, snuł teologiczne refleksje, mówił o siedmiu darach Ducha Świętego, ale wydawało się to taką abstrak- cją! Dziś kurz niepamięci przykrył wspomnienia. Słuchamy z zachwytem, a może i z niedowierzaniem, jak młody Kościół się odmienił, gdy został obdarowany mocą Ducha Bożego. Zazdrościmy siły i mądrości, które pozwalały wyznawcom Chrystusa „uzasadnić ich nadzieję” w każdej sytuacji życia – zapominając, że dokładnie to samo dwadzieścia wieków później i my otrzymaliśmy. Rzecz w tym, że ów dar, zamiast być naszą dumą, uzdalniać do działania, spoczywa głęboko zagrzebany w popiele beznadziei i lęku.

– Proszę księdza, a wie ksiądz, że kiedyś byłem ministrantem! Jak byłam mała, byłam bielanką i sypałam kwiatki podczas procesji Bożego Ciała! Jeździłem kiedyś na oazy! – słyszałem od różnych osób. – A teraz jak sobie radzicie? Jaka jest wasza wiara? – zapytałem. – Teraz, no wie ksiądz, tak trudno to wszystko ogarnąć. Czasu nie ma. I lepiej nie przyznawać się do tego, że jest się katolikiem. Taki ten świat skomplikowany…

To nasza codzienność. Czujemy się jak sieroty po Jezusie, który, owszem, żył kiedyś – wspominają Go Ewangelie, opowiadają o Nim w kościele księża, w szkole – katecheci, ale nagle Go zbrakło i nie wiadomo, co z tym zrobić. Zatrzymujemy się na etapie „kiedyś”, sądząc, że to wystarczy. Żyjemy wspomnieniami z dzieciństwa. Bezradni i nieumiejący poradzić sobie z codziennością, „dorosłą” wiarą dziś, tu i teraz. Często mający dobre chęci, ale zarazem skazujący siebie na błogą przeciętność i bezsiłę. Zapominający o obecności Bożego Ducha i Jego mocy, siedmiorakich darach, które od Niego otrzymaliśmy i zakopaliśmy głęboko w zakamarkach niepamięci.

Trzeba po nie sięgnąć, na nowo odkryć żywego Boga w Kościele, w drugim człowieku, w sobie! Opowiedzieć o tym bez lęku innym. Stać się świadkiem Zmartwychwstałego. Ażeby ci – jak pisze św. Piotr – którzy oczerniają nasze dobre postępowanie w Chrystusie, doznali zawstydzenia właśnie przez to, co nam oszczerczo zarzucają (por. 1 P 3, 15)

44. Rozsiewał dobro na wszystkich frontach

Ojciec uczył nas szacunku dla każdego człowieka i stworzenia, do przyrody. Opowiadam wszystkim o tej biedronce, którą kazał mi podnieść i położyć na listku, by nie zdeptać. Nawet takie drobne rzeczy były dla niego ważne. Polecamy rozmowę z Zofią Pilecką-Optułowicz.
Przeczytaj cały artykuł z dzisiejszego Magazynu „Naszego Dziennika” pt. „OFICER BEZ SKAZY”:
http://naszdziennik.pl/mysl/78206,rozsiewal-dobro-na-wszystkich-frontach.html

45. Rotmistrz zdobywa młodzież

Pierwszy gdański Marsz Rotmistrza poprzedziła Msza Święta w kościele św. Brygidy oraz koncert Andrzeja Kołakowskiego. Sprzed kościoła uczestnicy – w większości młodzi ludzie – przeszli pod Dwór Artusa. Hasło marszu brzmiało: „Trzeba dać świadectwo”.

Aby rozpropagować ideę marszu i zachęcić do udziału w nim, organizatorzy urządzili dwa dni wcześniej pokaz filmu „Śmierć Rotmistrza Pileckiego” w ramach naukowego „Koła przyjaciół wolności” na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Gdańskiego.
Przeczytaj cały artykuł z dzisiejszego Magazynu „Naszego Dziennika” pt. „OFICER BEZ SKAZY”:
http://naszdziennik.pl/mysl/78208,rotmistrz-zdobywa-mlodziez.html

46. Ossendowski – pisarz wyklęty

 Tak jak w książce „Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów” przemierzamy z narratorem wody Jeniseju, mongolskie stepy i otaczające Urgię (czyli dzisiejszy Ułan Bator) góry, tak w „Leninie” prowadzi nas Ossendowski przez obszary skrajnej nędzy, zbrodni, przemocy i krzywdy fundowanej Rosjanom przez bolszewicką władzę. O Ferdynandzie Ossendowskim pisze Magdalena Merta w cyklu CO WARTO CZYTAĆ.  
http://naszdziennik.pl/mysl/78575,ossendowski-pisarz-wyklety.html 

47. Są wychowawcami, ponieważ są rodzicami. Autor Ksiądz Biskup Stanisław Stefanek

 Jak daleko organizatorzy życia publicznego mogą ingerować w przestrzeń życia rodzinnego? – pyta w cotygodniowym felietonie ks. bp Stanisław Stefanek.  
http://naszdziennik.pl/wiara-kosciol-w-polsce/78481,sa-wychowawcami-poniewaz-sa-rodzicami.html 

Przeżywany czas egzaminów maturalnych stwarza szczególne okazje do kontaktu rodzin z różnymi instytucjami, a zwłaszcza ze szkołą. Najpierw ocena osiągnięć młodzieży, a potem planowane dalsze zadania dla dorastającego człowieka, różne poziomy studiów czy miejsca pracy. Na styku rodzina i instytucje wychowawcze istnieje wiele udanych, wspierających się kontaktów, ale pojawiają się problemy czy wręcz zgrzyty, a nawet kontrowersje.

Ta przestrzeń między życiem publicznym a domem rodzinnym została także w rozmaity sposób zagospodarowana w czasie eurokampanii. Kandydaci prześcigali się w różnych pomysłach, ogłaszali swoje programy, niekiedy dosyć abstrakcyjne, byle tylko wyciągnąć z domu rodzinę i zdobyć jej głosy przy urnie.

Te dwa fakty każą nam postawić sobie pytanie, jak daleko organizatorzy życia publicznego mogą ingerować w przestrzeń życia rodzinnego. W odpowiedzi na to pytanie wyniki badań naukowych socjologicznych, psychologicznych, kulturowych czy obyczajowych kończą się zawsze jednakowym wnioskiem: rodzina jest fundamentem, na którym budują następne piętra: szkoła, Kościół i inne instytucje życia publicznego. A dzieje się to dlatego, że właśnie rodzice otrzymali ten szczególny dar obdarzania swojego potomstwa człowieczeństwem. Jest to dar dwustronny, bo dojrzali rodzice ofiarowują dojrzałe społeczeństwo, a dziecko przez swoją nowość i świeżość dynamizuje działalność rodziców skierowaną ku wychowaniu młodego człowieka.

Dlatego rodzice są wychowawcami z natury. Małżeństwo jest instytucją naturalną. „Istnieje jako wspólnota podstawowa również w wymiarze społecznym, obdarzona kompetencją tak w dziedzinie wychowania, jak i przygotowania do życia dorosłego, a szczególnie do kierowania się zasadami etycznymi, społecznymi, przesłankami duchowymi, religijnymi”. To stanowi fundament, na którym budujemy następne piętra ludzkiego wychowania. Szkoła jest ukierunkowana szczególnie na rozwój umysłowy człowieka i służy swoją wyspecjalizowaną metodą jako wsparcie rodziców, ale działa według zasady pomocniczości tylko w „imieniu rodziców, w oparciu o ich zgodę, a w pewnej mierze na ich zlecenie” (List do Rodzin, 16).

„Rodzice, ponieważ dali życie dzieciom, mają pierwotne i niezbywalne prawo i pierwszeństwo do wychowania potomstwa, dlatego muszą być uznani za pierwszych i głównych wychowawców” (Karta Praw Rodziny, art. 5). W tym prawie mieści się swoboda wyboru szkoły, wymaganie, aby szkoła prezentowała przekonania moralne i religijne oraz tradycje kulturowe rodziców, a także sprawiedliwe korzystanie ze środków publicznych, które kieruje każdy obywatel na konto edukacji młodego człowieka. „Naruszone są prawa rodziców, gdy państwo narzuca obowiązkowy system wychowania, z którego zostają usunięte całkowicie elementy formacji religijnej” (Karta Praw Rodziny, art. 5).

Te fundamentalne prawa trzeba przypomnieć dlatego, że właśnie na styku między życiem społecznym organizowanym przez władze publiczne a rodziną może dojść do rozmaitego rodzaju przemocy. Władze, nawet wybierane demokratycznie, nie mogą rozumieć tej przestrzeni jako własności prywatnej. Nie mogą podporządkowywać wspólnie zgromadzonego dobra, również ekonomicznego, do realizacji partykularnych, partyjnych celów. Wówczas jest to kradzież mienia publicznego na rzecz jednej grupy.

Ta patologia myślenia może pójść tak daleko, że nawet instytucja, która z natury ma bronić obywatela, może stać się agencją do przeprowadzania partykularnych interesów grupy, która potrafi arytmetyką głosów parlamentu przegłosowywać własne pomysły, lekceważąc nawet zdrowy rozsądek, a przede wszystkim dobro obywateli. W tym wypadku nie broni funkcjonariusza takiej instytucji nawet tytuł profesorski, bo profesor przede wszystkim jest rzecznikiem prawdy, a przez to rzecznikiem człowieka, rzecznikiem obywatela. Jeżeli zostaje włączony do realizowania partykularnych interesów, to nie tylko zaprzecza wzniosłemu powołaniu nauczyciela i wychowawcy, ale może stać się członkiem grup trzymających władzę, wręcz mafii. Bywało i tak we współczesnych państwach, że rządzących taką metodą nazywano bandą, np. bandą czworga.

Dokumenty Stolicy Apostolskiej: cytowany List do Rodzin i Karta Praw Rodziny, powinny być studiowane tak, jak wszystkie inne dokumenty i konwencje, których od czasu II wojny światowej dopracowała się społeczność międzynarodowa: Powszechna Deklaracja Praw Człowieka czy międzynarodowa konwencja o prawach ekonomicznych, społecznych i kulturalnych i inne. Akty te oficjalnie obowiązują, ale niestety dosyć często w sposób pokrętny są wykorzystywane z krzywdą dla rodziny i dla konkretnego człowieka.

Upominamy się: pierwszymi wychowawcami są rodzice, ponieważ oni dali życie i im się należy wsparcie ze strony wszystkich autorytetów w wypełnianiu ich obowiązków.

48. RODZIC – KUMPEL

 Jeśli kochasz swe dziecko –
Ucz pracowitości.
 Skromności. Dobra. Piękna.
 Odpowiedzialności…
By mogło – gdy dorośnie –
Normalne, szczęśliwe
Żyć wśród ludzi jak człowiek.
 Nie jak „gender-dziwo”!  
http://naszdziennik.pl/wp/78436,rodzic-kumpel.html  


49. Duchowe zbrodnie. Autor Marek Czachorowski

Zapomina się o elementarnej zasadzie pedagogiki (klasycznej), że dla zrozumienia zła, trzeba nieraz odwrócić od niego uwagę, a koncentracja uwagi na atrakcyjnym, ale złym przedmiocie czyni wobec niego bezbronnym, jeśli nie teraz, to w przyszłości, kiedy powinie się noga.  
http://naszdziennik.pl/wp/78438,duchowe-zbrodnie.html

Jeśli słyszymy, że nasza młodzież ma tzw. problemy, potraktujmy to jako wiadomość najpierw na nasz własny temat. Poziom moralny naszej młodzieży to przecież znak poziomu naszych własnych umiejętności i chęci wychowawczych. Słyszymy, że polska młodzież ma problemy między innymi z narkotykami. To oczywiście efekt działania złego ducha, złych kolegów i rządzących formacji partyjnych. Ale najpierw zajrzyjmy pod własne strzechy.

Może się zatem zdziwimy, ale na pewnym popularnym katolickim portalu mimowiednie – a zatem jeszcze bardziej zwodniczo – reklamuje się narkotyki, zachwalając popularną ostatnio wśród rozrywkowej młodzieży piosenkę pewnej młodej wokalistki, jakoby zniechęcającą do ich używania. Zdaniem zaś młodocianych konsumentów narkotyków, piosenka raczej znakomicie usprawiedliwia ich własne słabości i w ekspresowym tempie zebrano w internecie 8000 zł jako nagrodę dla artystki. Na katolickim portalu wyjaśnia się ten – jakoby błędny – odbiór piosenki koniec końców niskim poziomem umysłowym młodzieży nierozumiejącej w dodatku przestrzeni teatralnej. Takim argumentem zamykamy jednak każdą dyskusję, także ze sobą, również odnośnie do świętokradczych teatralnych występów.

Mam inną opinię na temat tego „muzycznego” występu sprowadzającego się do recytacji nazw kilku znanych narkotyków dziewczęcym głosem, próbującym naśladować przymulonego dilera z Dworca Centralnego. Cmentarze i psychiatryki są pełne tych, którzy najpierw przysłuchiwali się egzotycznym nazwom nieznanego i zakazanego świata albo z niego żartowali. Przypomnieli sobie o nim, kiedy realny świat zapełniał się nudą, mdłościami i lękiem. To słownik powojennej filozofii egzystencjalistycznej, a prekursor tej filozofii pod pustym niebem i bez dobra i zła – Fryderyk Nietzsche – kiedy wpadał w obłęd, tajemniczo opowiadał matce, że „zażył 20 kropel”. Jego biograf wyjaśnia, że „Antychryst” raczył się stale kropelkami pewnego narkotyku. Koniec końców skonał w obłędzie, a teraz dziewczę „śpiewa”, a duszpasterz „wyjaśnia”, że to zło, ale tylko głupi nie potrafi tego zrozumieć, bo teatr to nie życie.

Zapomina się zatem o elementarnej zasadzie pedagogiki (klasycznej), że dla zrozumienia zła, trzeba nieraz odwrócić od niego uwagę, a koncentracja uwagi na atrakcyjnym, ale złym przedmiocie czyni wobec niego bezbronnym, jeśli nie teraz, to w przyszłości, kiedy powinie się noga. Co wtedy może być lepszego niż oferta zapomnienia o realnym świecie, kiedy jawić się on będzie koszmarem? Nie trzeba zatem naszej młodzieży recytacji oferty narkotykowego dilera, a nawet jej to zdecydowanie zaszkodzi.

W narkotykowej agitacji biorą udział także polscy naukowcy. Z braku pieniędzy niektórzy z nich (z Poznania) zabrali się do handlu narkotykami. Dostali na to pozwolenia odpowiednich władz i pozytywne recenzje niektórych ośrodków naukowych (chociaż są także sprzeciwy, bo sprawiedliwych Polaków jeszcze nie brakuje). W poprzednim roku obsiali pole, a do jego pilnowania zatrudnili chłopaków z „wyzwolenia konopi” jako pracowników „naukowo-technicznych”. Miłując nade wszystko taką pracę, sprawnie zebrali plony wystarczające do codziennego palenia przez rok dla 10 000 ochotników. Opowiadają teraz, że gotowy towar przejęła tak naprawdę mafia związana z gdańską policją i jeszcze go nie oddała, powodując naukowe opóźnienia. Ale to nie scenariusz amerykańskiego filmu, tylko III Rzeczpospolita 2014 roku.

Wyprzedzamy zatem resztę świata, bo nigdzie do tej pory nie zezwolono na potraktowanie własnych obywateli jako królików doświadczalnych, na których testuje się efekty dziesięcioletniego używania marihuany. Ludzkość od dawna już wie, że prowadzić to musi do nieodwracalnego odlotu w krainę własnej wyobraźni, a nic gorszego nie może się przytrafić istocie rozumnej. Znawca tego tematu Charles Baudelaire, autor „Litanii do szatana”, nazwał zioło polskich Frankensteinów „doskonałym narzędziem szatańskim”, a nim zniewolonych jako dźwigających na sobie „kajdany, wobec których wszystkie inne jak więzy obowiązku czy nieprawej miłości są zaledwie przepaskami z gazy – nićmi pajęczymi!”. Owo zniewolenie to „przerażający związek małżeński człowieka z samym sobą”, czyli z własnymi majakami. Tu już mi się kończą rozmiary felietonu, a nie chcę psuć lektury tego z życia wziętego kryminału – o duchowej zbrodni wobec Polaków. Najciekawszych szczegółów jeszcze nie opowiedziałem. Zapraszam zatem na ciąg dalszy za tydzień.

50. Marsze dla Życia i Rodziny

 Już w najbliższą niedzielę ulicami ponad 120 polskich miast przejdą Marsze dla Życia i Rodziny.  
 Więcej informacji:
http://marsz.org
http://naszdziennik.pl/zaproszenia 


51. V edycja konkursu „Sprzączki i guziki z orzełkiem ze rdzy…”

IPN zaprasza do udziału w V edycji konkursu „Sprzączki i guziki z orzełkiem ze rdzy…”. Nagrodą jest wyjazd edukacyjny śladami walk II Korpusu Polskiego we Włoszech, w tym na Polski Cmentarz Wojenny na Monte Cassino.  
https://www.facebook.com/naszdziennik/posts/744944655558421

52. Demoralizacja w podręcznikach

 Czym jest i jak się objawia demoralizacja dzieci w podręcznikach? Przyjrzyjmy się kilku cechom współczesnych książek do klas 1-3 szkoły podstawowej, czyli tych, których odbiorcami są 6-, 7-, 8- i 9-latki.   
  Przeczytaj całość:
http://on.fb.me/1iKL8we
 

53. Rynek medialnych toksyn

  Dr Hanna Karp demaskuje mechanizmy medialnej manipulacji i dyskredytowania niewygodnych przeciwników oraz radzi, jak się bronić przed toksycznymi informacjami.   
http://naszdziennik.pl/mysl/78668,rynek-medialnych-toksyn.html

54. Zdrowe młode pokolenie

 Dietetycy zalecają uczącej się młodzieży spożywanie węglowodanów zawartych w kaszy, pełnoziarnistym pieczywie, otrębach oraz warzywach strączkowych. W trakcie nauki odpowiednią przekąską będzie zrobiona w domu kanapka, a także warzywa i owoce, również te suszone, czy też pestki słonecznika i dyni. Receptą na stres są produkty bogate w magnez, m.in. migdały, gorzka czekolada. Przynajmniej raz w tygodniu w jadłospisie osób uczących się powinny pojawić się ryby, bogate w kwasy omega 3.   
http://naszdziennik.pl/wp/78788,zdrowe-mlode-pokolenie.html

55. Warto zapamiętać!

Uczniowie, którzy nie spożywają drugiego śniadania, osiągają gorsze wyniki w nauce, częściej skarżą się na bóle głowy, złe samopoczucie, rozdrażnienie i konflikty z rówieśnikami. Podobnie studenci – ci, którzy zapominają o porannym posiłku, są mniej skoncentrowani, trudniej zapamiętują i tym samym gorzej przyswajają potrzebną im wiedzę.   
http://naszdziennik.pl/wp/78786,warto-zapamietac.html  


56. Polska kocha życie

 Wielkie święto rodziny i dzieci – tak najkrócej można określić to, co działo się wczoraj w ponad 120 polskich miastach. Tysiące ludzi wyszło w tym dniu na ulice miast i miasteczek, by okazać swoje przywiązanie do życia, swoją postawę pro‑life.   
http://naszdziennik.pl/wp/79054,polska-kocha-zycie.html

57. Odnowić pamięć o Bożej Miłości

 Rozpoczynamy dziś nowennę pierwszych piątków miesiąca. Zapraszamy wszystkich do włączenia się i wynagradzania Bogu za grzechy własne i świata.  
http://naszdziennik.pl/wp/81353,odnowic-pamiec-o-bozej-milosci.html 
  Plakat w formacie PDF:
http://naszdziennik.pl/uploads/plakat-odnowic-pamiec-bozej-milosci.pdf 

58. Zatruwanie pamięci

  Polecamy najnowszą książkę Leszka Żebrowskiego „Zatruwanie pamięci”, która stanowi wybór tekstów publikowanych w „Naszym Dzienniku”. Autor demaskuje najbardziej rażące przypadki fałszowania historii i oczerniania Polaków.    Przeczytaj całość:  http://bit.ly/1laKv3y   http://naszdziennik.pl/mysl/81261,pomocnicy-putina-i-merkel.html

59. Filozofia pośpiechu a nowe technologie. Autor Prof. Massimo Introvigne tłum. Anna Bałaban

 Czas jest fundamentalnym bogactwem, które pozwala ludziom żyć, działać, a także wytwarzać dobra i świadczyć usługi. O ile możliwe jest radzenie sobie z kryzysem w obszarze różnorakich surowców – ropy, gazu czy nawet pieniądza – o tyle kryzys czasu jest z natury rzeczy niemożliwy do opanowania i pociąga za sobą prawdziwą rewolucję antropologiczną. O wpływie nowych technologii na nasze życie pisze prof. Massimo Introvigne.  
http://naszdziennik.pl/mysl/81250,filozofia-pospiechu-a-nowe-technologie.html  

Autor jest włoskim socjologiem, założycielem i szefem CESNUR oraz koordynatorem Obserwatorium Wolności Religijnej mianowanym na to stanowisko w 2012 r. przez włoskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych

Kilka lat temu we Włoszech ukazała się książka na temat pośpiechu w dzisiejszych czasach „Il tempo breve. Nell’era della frenesia: la fine della memoria e la morte dell’attenzione” (Garzanti, Milano 2010). Jej autorem jest Marco Niada, mediolański dziennikarz specjalizujący się w dziedzinie ekonomii, od lat mieszkający w Londynie. Problem, wokół którego się koncentruje, jest kluczowy dla socjologii, dla kultury w ogólności, a także dla Kościoła.

Podczas gdy historycy i socjologowie dyskutują nad znaczeniem wielkiej rewolucji kulturowej lat 60. XX wieku i wydarzeń z roku 1968 (towarzyszyły im gwałtowna zmiana obyczajowości w zakresie seksualności wynikająca z wprowadzenia pigułki antykoncepcyjnej i legalizacji aborcji, ruch kontestacyjny, kryzys w Kościołach i wspólnotach chrześcijańskich), dwa pierwsze dziesięciolecia XXI wieku przejdą najprawdopodobniej do historii jako te, w których dokonała się nowa rewolucja.

Współczesne dobro

Niada przywołuje przede wszystkim swoją osobistą historię. Po 26 latach pracy we włoskim dzienniku ekonomicznym „Sole 24 Ore” (w tym 16 lat jako korespondent w Londynie) i po podjęciu refleksji nad kryzysem ekonomicznym z 2008 r. (jednym z największych w historii ekonomii) w lutym 2009 r. postanowił zatrzymać się i wziąć głęboki oddech w benedyktyńskim klasztorze w Wielkiej Brytanii. Choć stwierdził, że brakuje mu silnego zmysłu religijnego mnichów, synowie św. Benedykta (480-547) wzbudzili w nim zachwyt i skłonili go do refleksji nad zniszczeniem fundamentalnego bogactwa, które pozwala ludziom żyć, działać, a także wytwarzać dobra i świadczyć usługi. A dobrem tym jest czas. O ile możliwe jest radzenie sobie z kryzysem w obszarze różnorakich surowców – ropy, gazu czy nawet pieniądza – o tyle kryzys czasu jest z natury rzeczy niemożliwy do opanowania i pociąga za sobą prawdziwą rewolucję antropologiczną.

Niada wychodzi od kryzysu ekonomicznego zapoczątkowanego w 2008 r. i ustala jego źródła w zniekształconej relacji do przyszłości. Poprzez produkty finansowe – które mają umożliwiać oszczędzającym z całego świata wykupienie długów osób, którym z niesłychaną łatwością i bez żadnych poręczeń udzielono pożyczki na zakup mieszkania, obiecując złote góry – rzekomi geniusze finansowi utrzymują, że znaleźli magiczną formułę na zawładnięcie czasem, sprzedając przyszłość, by wzbogacić się dzisiaj. Ale czas się mści i cała ta konstrukcja wali się na barki terminujących u czarownika od finansów. O ile taka analiza kryzysu nie jest niczym nowym, o tyle Niada idzie dalej i zastanawia się, jaki rodzaj ludzi mógł obmyślić strategię z góry skazaną na niepowodzenie.

Mediolański dziennikarz przedstawia przy okazji analizę czasu pod kątem historycznym. Czasu odmierzanego według podziału na sześćdziesiąt – godzina obejmująca sześćdziesiąt minut, minuta – sześćdziesiąt sekund – wymyślonego przez Sumerów. Nawet ten podział zdołała podważyć rewolucja francuska, której jeden z komitetów, mający przekonać świat do zmiany podziału godziny i minuty z sześćdziesięciu jednostek na sto, działał aż do 1905 r., kiedy to ostatecznie się poddał. Czas pozostawał jednak czymś dość nieokreślonym i niejasnym aż do chwili, kiedy Kościół wprowadził jednocześnie głęboką filozoficzną refleksję nad swoją naturą (związaną również z czasowym przebiegiem godzin Męki Chrystusa) oraz techniczne postępy mnichów początkowo nakierowane na precyzyjne ustalenie godzin modlitwy zgodnie z benedyktyńską regułą. W tej atmosferze dojrzewało również wynalezienie zegara – sławione już przez Dantego Alighieri (1265-1321) – w Italii z końca XIII wieku. Czas kupców, mający odmierzać godziny pracy i handlu zgodnie z zegarami na miejskich wieżach, w pewien sposób zaczął konkurować z czasem Kościoła. Ale między tymi dwoma rodzajami czasu nigdy nie było mowy o jakiejś całkowitej niezgodności. Albo przynajmniej do początków XXI w. jej nie było.

Era Web

Nowa rewolucja nie jest tak bardzo tą – stwierdza Niada – związaną z internetem, ale z telefonami komórkowymi nowej generacji. Są to tzw. smartfony, które coraz bardziej przybierają formę przenośnych komputerów stale podłączonych do sieci Web i do poczty elektronicznej. Nie bez poczucia humoru Niada opisuje menedżerów, którzy bez przerwy przeglądając swoje BlackBerry, kilka razy – co jest faktem – zostali potrąceni przez samochody, kiedy przechodzili przez ulicę, nie przestając pisać e-mailowej odpowiedzi; i polityków, którzy podczas rozmów spoglądają na swojego rozmówcę jednym okiem tylko dlatego, że to drugie skierowane jest na „inteligentny telefon”.

Życie uległo radykalnym zmianom nie w momencie nadejścia ery Web, ale wraz z pojawieniem się pierwszego BlackBerry – narzędzia menedżerów i pracujących zawodowo – a zaraz potem iPhona, skierowanego w szczególności do młodych. Dzielenie czasu między pracę, rodzinę, naukę, wypoczynek już się skończyło. Wszyscy się spodziewają, że dziennikarz czy przedsiębiorca będzie miał dostęp do poczty e-mailowej i do wiadomości osiemnaście godzin na dobę – ale niektórzy są w tej sytuacji gotowi przerwać nawet godziny snu – i byłoby nie do pomyślenia, żeby ktoś, kto chce być uznawany za godnego zaufania, nie odpowiedział na wiadomość w ciągu kilku minut, maksymalnie kilku godzin, albo żeby młodzi nie byli dostępni niemal przez cały czas na Facebooku czy smartfonie. Dzisiejszy człowiek – także ten młody – który nosi przy sobie BlackBerry lub iPhone’a niczym jakąś protezę, w sposób zasadniczy różni się od człowieka sprzed 10 czy 20 lat. A pojawienie się iPada jeszcze bardziej skomplikowało jego obraz.

Włoski dziennikarz nie jest wrogiem technologii. Przyznaje, że smartfony, portale społecznościowe, coraz to szybsze połączenia sieciowe rozwiązały wiele problemów, a nawet ratowały życie. Będąc zaangażowany w projekt budowy szkół w najodleglejszych i najbardziej problematycznych obszarach Afganistanu, Niada wyjaśnia, że efekty zaczęły być widoczne dopiero wtedy, kiedy Stany Zjednoczone zapewniły pokrycie sporej części kraju siecią komórkową i internetową, pozwalając w ten sposób, by testy i lekcje od razu były umieszczane on-line i drogą internetową bądź telefoniczną docierały do wiosek. Dzięki temu wyeliminowano konieczność wychodzenia z domu i pokonywania pieszo długich tras, przy których grasują talibowie.

Izolacja od świata rzeczywistego

Nie jest to zatem żaden ślepy atak wymierzony w nowe technologie, ale przywołanie realnych problemów. Pierwszy z nich już od wielu lat jest badany przez psychologów i psychiatrów: ryzyko uzależnienia się od internetu i telefonu komórkowego przypominające uzależnienie od narkotyków i izolujące swoją ofiarę, w tym także dzieci, od świata rzeczywistego. Drugi problem stanowi od lat kluczowe zagadnienie dla prowadzących badania internetu z punktu widzenia socjologicznego. Chodzi o tzw. przeciążenie informacją. Dzięki internetowi albo raczej z winy internetu absorbujemy więcej informacji, aniżeli jesteśmy w stanie przyjąć, przemyśleć, poukładać w głowie, i w konsekwencji popadamy w kryzys. Niada dodaje, przywołując wyniki różnych badań, dwa ostatnie elementy: kryzys pamięci – kto żyje Google’em, mniej pamięta, ponieważ jest przyzwyczajony do szukania informacji w sieci, a nie we własnej pamięci – oraz „śmierć uwagi”. Nasz czas uważania coraz bardziej się uszczupla, a bez przykładania uwagi – jak nauczali właśnie średniowieczni mnisi – nie może zrodzić się żadna refleksja ani tym bardziej modlitwa.

Świeckie refleksje – choć nie do końca świeckie, jeśli wziąć pod uwagę fragmenty poświęcone Kościołowi i mnichom – Niady przypominają to, co w 2002 r. profetycznie pisał św. Jan Paweł II (1920-2005) w Orędziu na XXXVI Światowy Dzień Środków Społecznego Przekazu: „Istota funkcjonowania internetu polega bowiem na dostarczaniu niemal nieograniczonej ilości informacji. Większość z nich pojawia się jednak tylko na chwilę. (…) Internet w sposób bardzo radykalny zmienia psychologiczny stosunek człowieka do czasu i przestrzeni. Gdy całą swą uwagę skupia on na tym, co konkretne, użyteczne i łatwo dostępne, może mu zabraknąć motywacji do podjęcia głębszej refleksji. A przecież człowiek ma naturalną potrzebę wewnętrznego spokoju i czasu, aby zastanawiać się nad życiem i jego tajemnicami, aby stopniowo dojść do dojrzałego panowania nad sobą i otaczającym go światem”.

Także św. Jan Paweł II, podobnie jak Niada, nie nakłaniał, by unikać internetu. Zaleca raczej, ażeby czynić go „prawdziwie ludzką przestrzenią” i ją ewangelizować. By uczynić dzisiejsze społeczeństwo ludzkim, koniecznie trzeba nieco filozofii rozumianej nie jako historia tego, co filozofowie myśleli, ale jako refleksja nad fundamentalnymi pytaniami człowieka.

W swojej książce „Eros in agonia” (Nottetempo, Rzym 2013) jeden z najbardziej wpływowych filozofów współczesności, Koreańczyk wykładający w Niemczech – Byung-Chul Han, polemizuje z artykułem pt. „Koniec teorii” napisanym w 2008 r. przez Chrisa Andersona, redaktora naczelnego uznanego przeglądu informatycznego „Wired”.

Według Andersona, dotarliśmy wreszcie do punktu, w którym nie potrzeba nam już teorii, tzn. interpretowania i wyjaśniania faktów. Psychologia, socjologia i filozofia mogłyby już przejść na emeryturę. Google faktycznie nieuchronnie nas przyzwyczaja do zwykłego „szeregowania” danych, bez szukania ich przyczyn czy wyjaśnień: „korelacja zastępuje przyczynowość”, a skoro przyczynowość jest już niepotrzebna, niepotrzebne są także nauki społeczne. Nie trzeba też nawet wyjaśniać korelacji, ponieważ wywodzi się od machiny, która zarządza wyszukiwaniem w Google’u, i nie ma już nic do tłumaczenia.

Ale Anderson – pisze Han – ma „słabą i zawężoną koncepcję teorii”. Teoria nie jest nigdy jedynie wzorem mającym reprezentować i ujednolicać dane. Teoria mówi nam, „co powinno być, a co nie” i „ukazuje świat w zupełnie innym świetle” w stosunku do tego, jakie może dawać jedna lampa czy nawet wszystkie lampy na całym świecie. Filozofia zatem jest potrzebna także w epoce internetu. Taka była wielka lekcja św. Jana Pawła II i w dalszym ciągu jest ona aktualna.

60. O najdzielniejszym rotmistrzu

 Rotmistrz Witold Pilecki został nazwany jednym z sześciu najodważniejszych żołnierzy drugiej wojny światowej. Polecamy artykuł z dzisiejszego dodatku dla dzieci „W OGRODZIE MARYI”.  
http://naszdziennik.pl/wp/81348,o-najdzielniejszym-rotmistrzu.html

61. Opowieści dobrej treści: Niezwykłe serce 

 Pan Jezus pragnie mieć wśród ludzi przyjaciół takich, którzy odpowiedzą na Jego miłość i w ten sposób pocieszą Jego Najświętsze Serce, czyli powyciągają w ten sposób te „ciernie”. To się nazywa zadośćuczynienie. Polecamy czytankę z dzisiejszego dodatku dla dzieci „W OGRODZIE MARYI”.  
http://naszdziennik.pl/wp/81349,niezwykle-serce.html

62. Mysikrólik – Najmniejszy ptak Polski

 Jego łacińska nazwa regulus jest zdrobnieniem od rex i oznacza małego króla. Nazwę taką nadano mu z powodu maleńkich rozmiarów oraz żółtego paska na głowie przypominającego koronę. Polecamy artykuł z dzisiejszego dodatku dla dzieci „W OGRODZIE MARYI”.  
http://naszdziennik.pl/wp/81342,mysikrolik.html

63. Oferta dla małżonków

 Siostry Loretanki zapraszają na rekolekcje „Sztuka słuchania Boga i człowieka (dialog małżeński)”, które odbędą się w dniach 13-15 czerwca br. w Loretto.   
http://naszdziennik.pl/wiara-kosciol-w-polsce/81589,oferta-dla-malzonkow.html

64. Cofanie sześciolatków

W przedszkolach nie będzie miejsc dla sześciolatków wycofanych ze szkół.   
http://naszdziennik.pl/polska-kraj/81414,cofanie-szesciolatkow.html

65. Sympozjum „Duszpasterstwo młodzieżowe w Polsce. Sukces czy porażka?”

Zapraszamy na sympozjum „Duszpasterstwo młodzieżowe w Polsce. Sukces czy porażka?”, które odbędzie się 9 czerwca br. na Uniwersytecie ks. kard. Stefana Wyszyńskiego w Warszawie (ul. Wóycickiego 1/3).   
http://naszdziennik.pl/zaproszenie/77808,sympozjum-duszpasterstwo-mlodziezowe-w-polsce-sukces-czy-porazka.html

66. Potrzeba edukacji, nie indoktrynacji

 Czy dzieci, już od najmłodszych lat indoktrynowane w duchu umiłowania socjalistycznej UE, będą w stanie odnaleźć się, już jako dorośli, w świecie, w którym obowiązują jednak dość surowe rygory życia?   
http://naszdziennik.pl/mysl/81469,potrzeba-edukacji-nie-indoktrynacji.html

67. Wychowali do samodzielności

 Niejeden współczesny rodzic (o nowoczesnych psychologach nie wspominając) chwyci się za głowę, zapoznając się z zasadami, które obowiązywały małych Thompsonów. Dzieci były wdrażane do prac domowych od 3. roku życia. Dlaczego warto motywować dzieci do przedsiębiorczości pisze Beata Falkowska.   
http://naszdziennik.pl/mysl/81470,wychowali-do-samodzielnosci.html 

68. Czystość w mowie, w myśli i w zachowaniu

 Profesor Witold Kieżun mówi o sobie, że należy do pokolenia 1944. Ukształtowały go przedwojenne zasady wychowania oraz walka z niemieckim i sowieckim okupantem. Zasłynął wprost niewiarygodną odwagą w Powstaniu Warszawskim.   
http://www.naszdziennik.pl/wp/31445

69. Młodzi polscy naukowcy

 Mimo niskiego poziomu publicznej edukacji, zwłaszcza na poziomie elementarnym, Polacy wygrywają konkursy i zdobywają rynki specjalistycznej pracy na całym świecie. Obecnie nasi naukowcy angażują się w badania nad pozyskiwaniem taniej i czystej energii, prowadzone w niemieckim Instytucie Maxa Plancka.   
http://www.naszdziennik.pl/wp/81460,mlodzi-polscy-naukowcy.html


70. Edukacja domowa. Adres wideo-wykładów

  Polecamy nową sekcję naszego portalu z nagraniami wykładów i homilii na temat edukacji domowej oraz wychowania.  

 Sekcja „Edukacja domowa”:    http://naszdziennik.pl/edukacja-domowa-wideo 

Szkoła w rękach reformatorów (cz. 10)
„Przykłady demoralizacji najmłodszych w podręcznikach” – na ten temat mówiła Agata Rybczyk, prezes warszawskiej Fundacji Dobrej Edukacji Maximilianum, podczas konferencji „Szkoła w rękach reformatorów”, która odbyła się w sobotę, 17 maja 2014 r. 

Szkoła w rękach reformatorów (cz. 9)
 „Duchowe zagrożenia w szkole” to temat podjęty przez Elżbietę Chojnacką podczas konferencji „Szkoła w rękach reformatorów”, która odbyła się w sobotę, 17 maja 2014 r. 

Szkoła w rękach reformatorów (cz. 8)
 „Obezwładnienie rozumu przez nauki przyrodnicze” – drugi wykład dr. Andrzeja Mazana, dyrektora merytorycznego warszawskiej Fundacji Dobrej Edukacji Maximilianum, wygłoszony w czasie konferencji „Szkoła w rękach reformatorów”, która odbyła się w sobotę, 17 maja 2014 r. 

Szkoła w rękach reformatorów (cz. 7)
 „Zasady wychowania katolickiego” – wykład ks. dr. Marka Kiliszka wygłoszony w czasie konferencji „Szkoła w rękach reformatorów”, która odbyła się w sobotę, 17 maja 2014 r. 

Szkoła w rękach reformatorów (cz. 6)
 „Mit szkolnej socjalizacji” – wykład dr. hab. Marka Budajczaka z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu wygłoszony w czasie konferencji „Szkoła w rękach reformatorów”, która odbyła się na UKSW w sobotę, 17 maja 2014 r. 

Szkoła w rękach reformatorów (cz. 5)
 „Rousseau – teoria deformacji dziecka” – pierwszy wykład dr. Andrzeja Mazana, dyrektora merytorycznego warszawskiej Fundacji Dobrej Edukacji Maximilianum, wygłoszony w czasie konferencji „Szkoła w rękach reformatorów”, która odbyła się na UKSW w sobotę, 17 maja 2014 r. 

Szkoła w rękach reformatorów (cz. 4)
 „Wpływ Hegla i jego uczniów na szkołę” – wykład dr. Jakuba Wójcika wygłoszony w czasie konferencji „Szkoła w rękach reformatorów”, która odbyła się na UKSW w sobotę, 17 maja 2014 r. 

Szkoła w rękach reformatorów (cz. 3)
 „Reforma Lutra i zanik wychowania” – wykład ks. prof. Tadeusza Guza z KUL, członka Papieskiej Akademii św. Tomasza z Akwinu, wygłoszony w czasie konferencji „Szkoła w rękach reformatorów”, która odbyła się na UKSW w sobotę, 17 maja 2014 r.

Szkoła w rękach reformatorów (cz. 2)
„Realizm tomistyczny a postmodernizm współczesnej kultury” – wykład wygłoszony przez prof. dr. hab. Artura Andrzejuka, ucznia profesora Mieczysława Gogacza, w czasie konferencji „Szkoła w rękach reformatorów”, która odbyła się na UKSW 17 maja 2014 r. Konferencja została zorganizowana przez Sekcję Historii Filozofii UKSW, Wydział Studiów nad Rodziną UKSW oraz warszawską Fundację Dobrej Edukacji Maximilianum. Patronat medialny nad wydarzeniem objął „Nasz Dziennik”. 

Rozpoczęcie konferencji „Szkoła w rękach reformatorów” (cz. 1)
Słowo powitania i wprowadzenie do konferencji „Szkoła w rękach reformatorów” wygłosił ks. Łukasz Kadziński, opiekun duchowy Fundacji Dobrej Edukacji Maximilianum. Konferencja poświęcona wpływom ideologii na polską edukację oraz dotycząca edukacji domowej odbyła się 17 maja br. na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Patronat medialny nad wydarzeniem objął „Nasz Dziennik”. 

Homilia ks. dr. Marka Kiliszka
Homilia ks. dr. Marka Kiliszka wygłoszona podczas Mszy św. poprzedzającej konferencję „Szkoła w rękach reformatorów”. Eucharystia sprawowana była 17 maja br. w kościele św. Józefa Oblubieńca (Kampus UKSW).

71. Dziecko, a nie wieszak na gadżety. Z siostrą Opielą rozmawia Jolanta Tomczak

Z siostrą dr hab. M. Loyolą Opielą BDNP z Katedry Pedagogiki Chrześcijańskiej KUL rozmawia Jolanta Tomczak

  Nie ma rzeczy nieważnych w wychowaniu małego dziecka. W okresie od urodzenia do lat sześciu kształtują się fundamenty życia człowieka. Polecamy rozmowę z s. dr hab. M. Loyolą Opielą BDNP z Katedry Pedagogiki Chrześcijańskiej KUL.  
http://naszdziennik.pl/mysl/82043,dziecko-a-nie-wieszak-na-gadzety.html 

Rok bł. Edmunda Bojanowskiego wkracza w fazę kulminacyjną. Kogo i dlaczego możemy się spodziewać 15 czerwca na Jasnej Górze?

– Tego dnia spotykamy się na modlitwie w intencji dziękczynnej za dar osoby bł. Edmunda Bojanowskiego (1814-1871) i za dany nam przez niego wzór drogi duchowej, która prowadzi do Pana Boga poprzez prostotę i miłość służebną. Będziemy dziękować za wszystko, co przekazał Siostrom Służebniczkom i czego przykładem jest również dla wiernych świeckich. Okazji jest ku temu kilka. Po pierwsze, przeżywamy 200. rocznicę urodzin bł. Edmunda, w Kościele trwa rok jemu poświęcony. Po drugie, 13 czerwca, a więc dwa dni przed naszym spotkaniem, mija 15. rocznica jego beatyfikacji. Chcemy też prosić o dar kanonizacji bł. Edmunda. Centrum uroczystości w niedzielę będzie Eucharystia, która zostanie odprawiona o godz. 11.00 na wałach jasnogórskich. Będzie jej przewodniczył JEm. ks. kard. Stanisław Ryłko, przewodniczący Papieskiej Rady ds. Świeckich. Jego obecność jest wyrazem tego, jak ważnym przykładem życia i świętości pozostaje bł. Edmund jako człowiek świecki. Przed Eucharystią, o godz. 10.00, chór naszej Federacji Zgromadzeń Sióstr Służebniczek Najświętszej Maryi Panny wykona fragmenty „Oratorium” o bł. Edmundzie. Wielu kapłanów już wyraża chęć przybycia razem z nami na Jasną Górę, przyjedzie też bardzo dużo osób świeckich. Bo przy wszystkich naszych czterech zgromadzeniach: służebniczek dębickich, starowiejskich, śląskich i wielkopolskich, działają grupy, których członkowie naśladują w swoim życiu naszego Założyciela. Angażują się w pomoc bliźnim w sąsiedztwie, parafii, w różnych środowiskach. To Rodzina Błogosławionego Edmunda.
 
Kult Matki Bożej Jasnogórskiej uważał ten „wielki apostoł świecki” za fundamentalny czynnik jednoczący Polaków w okresie zaborów.

– Powinniśmy dzisiaj powrócić do refleksji nad rolą Maryi jako Królowej Polski. Czytając notatki bł. Edmunda, możemy zauważyć, jak pokazuje on powołanie kobiety, matki, dziewicy właśnie w odniesieniu do Matki Najświętszej. W XIX w. Maryja była niezastąpionym wzorem dla kobiety Polki. Dzięki kobietom, matkom, żonom polskie rodziny pozostały silne. To były też świadome obywatelki odpowiedzialne za losy Narodu, i to od nich miało się zacząć odrodzenie moralne. Błogosławiony Edmund wyróżnia trzy aspekty w rozumieniu osoby i całej rzeczywistości. To wymiar natury, religii i historii. Są one nierozłączne. Kiedy pomijamy naturę, krzywdzimy człowieka i wspólnotę. Kiedy pomijamy religię, sprowadzamy rzeczywistość tylko do ograniczonej sfery doczesnej. Jeśli zaś lekceważymy historię, tradycję, to zubażamy rozumienie działań człowieka. Integralna wizja pojmowania rzeczywistości miała podstawy w założeniu Bojanowskiego, że filozofia i religia to płaszczyzny uniwersalne, a narodowość i wpisana w nią kultura, tradycja itd. pokazują nam pewne istotne szczegóły. Odniesienie kobiety do Maryi jako wzoru ma niesamowitą wartość dla pokazania godności kobiety: matki, żony, obywatelki. A jeśli matki, to i wychowawczyni, nauczycielki. Odnosząc się do wzoru Matki Najświętszej i Świętej Rodziny, bł. Edmund pisał, że kobieta jest odpowiedzialna za obyczaje – jak cnoty ludu są zasługą kobiet, tak wady ludu są ich winą. Zresztą wiedzieli też zaborcy, że dla panowania nad Narodem trzeba zniszczyć rodzinę, a żeby zniszczyć rodzinę, to trzeba kobiecie wmówić, że bycie matką to ciężar, a nie przywilej, a wychowanie dzieci to zamach na jej wolność. Mamy już zresztą w tym okresie początki ruchów feministycznych.

Błogosławiony Edmund to jedyny na świecie człowiek świecki, który założył zgromadzenie zakonne. Jak do tego doszło?

– Bez woli Bożej na pewno nic tu się nie stało. Ale Pan Bóg posługuje się ludźmi i działa w konkretnych warunkach. Zacznijmy więc od tego, że w Europie tamtego okresu uwidocznił się silny ruch odnowy religijno-społecznej, który zmierzał do przeciwstawienia się negatywnym skutkom rozwoju cywilizacji, temu wszystkiemu, co było zagrożeniem dla wiary i dla rodzin. Na polskich ziemiach przybrał specyficzny wymiar ze względu m.in. na sytuację polityczną. Powstawało wiele inicjatyw społeczno-ekonomicznych i kulturalno-oświatowych. W wieku XIX zaczyna się też dynamiczne zjawisko tworzenia rodzimych zgromadzeń zakonnych. W Polsce w całym tym stuleciu powstało prawie 50 takich zgromadzeń, a pośród nich Siostry Służebniczki, które Edmund założył w roku 1850. Dzieło to wpisywało się właśnie w ruch odnowy religijnej i społecznej. Pierwotnie nie myślał o zgromadzeniu, ale było wiadomo, że aby ratować rodziny, Naród, a także wiarę katolicką, nie wystarczą działania doraźne. Bojanowski myślał tak: jeżeli ma się odrodzić wiara, naród, a w najszerszej perspektywie – cała ludzkość, to odrodzenie musi się dokonać najpierw w podstawowej komórce społecznej, a więc w rodzinie. Stąd potrzeba było wsparcia rodziny. Zacząć należało od „wstępu” (jak to określał August Cieszkowski) i bł. Edmund od wstępu zaczął – a więc od wychowania najmłodszych dzieci. Wspieranie rodziny poprzez pomoc dzieciom miało prowadzić do konkretnego celu. Bojanowski powtarzał, że „najwyższym celem wychowania jest to, aby człowiek stał się obrazem i podobieństwem Boga na ziemi”. Ale żeby to osiągnąć, musiał się rozwijać cały człowiek: w wymiarze fizycznym, umysłowym, psychicznym, kulturowym, społecznym, moralnym i religijnym. Trzeba było więc wsparcia pełnego i stałego. Najpewniejszą drogą, jak uważało wielu działaczy społecznych, było tworzenie wspólnot zakonnych, które tej służbie poświęcą się całkowicie.

I tak na wsiach zaczęły powstawać pierwsze ochronki dla dzieci, będące zarazem domami zgromadzenia.

– To też miał głęboko przemyślane. Na naszych ziemiach istniały wielkie różnice społeczne i kulturowe między miastem a wsią. Bojanowski wprost pisał, że to, co miejskie, jest obce temu, co na wsi, że obczyzna rozpanoszyła się w mieście. Stąd żeby odrodzić Naród – a w wiejskim ludzie rolniczym widział zachowane czyste pierwiastki religii, obyczajów i zwyczajów – tutaj właśnie trzeba było tych przyszłych sióstr, które miały się wywodzić ze środowiska wiejskiego. Tak widział drogę realizacji pomysłu Cieszkowskiego, który w 1842 r. wydał broszurę „O ochronach wiejskich” i pisał nawet, że do realizacji tego zamierzenia trzeba powołać „siostry Opatrzności”. Bojanowski podjął tę myśl, założył jednak Zgromadzenie Sióstr Służebniczek Boga-Rodzicy Dziewicy Niepokalanie Poczętej, bo chciał zwrócić uwagę, że w tym obszarze potrzeba służby, która będzie wzorowana na Matce Najświętszej i Jej zawierzona. Uzasadniał w swoich pismach i w Regule, dlaczego młode dziewczęta ze wsi miały poświęcić się tej posłudze. Widział, że dziewczęta z miasta, nauczycielki nie rozumiały rodziców i dziecka wiejskiego, w związku z tym były mniej predysponowane, żeby jak matki poświęcić się temu zadaniu. Nie miała to być ckliwa pomoc, cele w wymiarze religii, kultury i natury były precyzyjnie określone. Bojanowski, sam będąc ziemianinem, nie bacząc na różnice stanowe, jak ojciec starał się zrozumieć sytuację tych rodzin. Do niej dostosowywał sposób pomocy, żeby osiągać cele o wiele bardziej dalekosiężne niż tylko zapewnienie pożywienia czy opieki dzieciom, kiedy rodzice szli do pracy w polu. Była to bardzo dokładnie zaplanowana droga systemowego wspomagania rodzin.

Na początku Bojanowski myślał o założeniu Bractwa Ochroniarek, ale widział, że dziewczęta, które się zgłaszały – oddane, chętne, proste, często nieumiejące pisać i czytać, ale tu duch się liczył i pragnienie służby – po pewnym czasie były potrzebne w rodzinie czy chciały wyjść za mąż, i wracały do domu. W związku z tym nie była zapewniona stałość personelu w ochronkach. Ostatecznie doszedł do przekonania, że właściwa jest droga utworzenia wspólnoty zakonnej oddanej służbie rodzinie.

Kiedy bł. Edmund umierał w roku 1871, na ziemiach polskich było już blisko 200 Sióstr Służebniczek. Dziś jest ich 3,5 tysiąca i pracują na kilku kontynentach. Jak realizują charyzmat zgromadzenia?

– Pod koniec XIX w. siostry były już na terenie wszystkich trzech zaborów, chociaż zgromadzenie powstało na ziemi wielkopolskiej. Jeszcze za życia Edmunda zrodził się zamiar przeszczepienia zgromadzenia do Anglii i Kanady. Dzisiaj służymy już nie tylko w Polsce, ale w wielu krajach misyjnych, w państwach zachodniej Europy i byłego Związku Sowieckiego. Co istotne, zgodnie z wolą Założyciela mamy w naszej pracy uwzględniać specyfikę miejsca, zachowując uniwersalne prawdy – a więc to, co wynika z zasad Ewangelii, z koncepcji człowieka i wspólnoty rozumianej na gruncie realizmu filozoficznego. Kiedy siostry wyjeżdżają do Niemiec, Boliwii, Kamerunu, na Filipiny czy na Ukrainę, do Kazachstanu bądź na Białoruś, służą rodzinom w ich specyficznej kulturze, tradycji, zwyczajach, jakie ludzie tam pielęgnują. To jest dla sióstr otwarta droga do odnalezienia się i posługi w środowiskach odmiennych kulturowo i społecznie w stosunku do naszych warunków.

Błogosławiony Edmund w genialny sposób docierał do serc dorosłych przez dzieci. Na czym polega jego metoda wychowania?

– Stawiał dziecko „pośrodku”, tak jak Pan Jezus – dawał je pod opiekę siostrom jako najdroższy skarb Chrystusa. Siostry miały służyć dzieciom w najdrobniejszych szczegółach. Nie ma rzeczy nieważnych w wychowaniu małego dziecka. W okresie od urodzenia do lat sześciu kształtują się fundamenty życia człowieka. Kto chce zrobić dużo dobrego poprzez wychowanie, ten wie, że musi w tym czasie wesprzeć dziecko w rozwoju, przekazać mu to, co najważniejsze we wszystkich wymiarach życia, adekwatnie do jego możliwości i potrzeb rozwojowych. Pedagodzy wiedzą, że to, czego nie rozwiniemy w dziecku do szóstego roku życia poprzez wychowanie, tego szkoła już nie nadrobi. Wiedzę możemy uzupełnić, ale to, co zaniedbamy w wychowaniu, będzie już przez całe życie kulało. Dlatego bł. Edmund bardzo dużą odpowiedzialność w tym obszarze położył siostrom na serce. W testamencie duchowym na łożu śmierci zaznaczył: „Co do prowadzenia dzieci, zachowywać najdrobniejsze szczegóły, które są przepisane, bo nie uwierzycie, jak wielkiej w tym jest wagi każda, choćby rzecz najdrobniejsza”. Słowa wypowiedziane w takim momencie mają swoją wagę.

Wymagania w stosunku do sióstr, ich odpowiedzialności za wychowanie dzieci są bardzo wysokie.

– W swojej posłudze powinnyśmy wspierać całe rodziny po to, żeby umożliwić jak najlepsze wychowywanie dzieci. Edmund przede wszystkim zalecił prostotę w życiu. Człowiek prosty jest otwarty, idzie całym sercem do drugiego człowieka. A żeby promieniował dobrocią, pięknem, pokorą, swoim podobieństwem do Boga, powinien pracować nad własną formacją ludzką, chrześcijańską. To też jest obowiązek. Nie tylko po to, żebyśmy były dobrymi, świętymi siostrami, ale przede wszystkim ma to być świadectwo. Edmund był przekonany, że „dzieci, lud nie słowem, lecz życiem uczyć trzeba, jak żyć mają”.

W procesie wychowania zalecał prostotę środków. A tym najprostszym, bezpośrednim środkiem jest relacja osobowa. Relacja wychowawczyni z dzieckiem – „ochroniarki”, jak to bł. Edmund mówił, co nie jest bez znaczenia. Każda z nas jak matka, a nie tylko osoba nadzorująca ten proces, ma swoim przykładem „ochronić dziecko przez wychowanie”, czyli tak je wzmocnić wewnętrznie, by z czasem samo radziło sobie z niebezpieczeństwami, trudnościami, jakie będzie spotykać w życiu. A więc znowu wracamy do tego, by wychować dobrych chrześcijan i uczciwych obywateli, ludzi o silnych charakterach, zdolnych do brania odpowiedzialności za siebie i za innych. Dzieci są też naszymi nauczycielami. Każda z nas ma się uczyć od nich postawy duchowego dziecięctwa wobec Boga. Bojanowski pokazywał rozpisany na całe życie proces rozwoju człowieka jako przechodzenie od etapu dzieciństwa do etapu dziecięctwa, który jest wyrazem duchowej dojrzałości.

Jak wyglądał dzień w ochronce?

– W odróżnieniu od koncepcji bazujących np. na naturalizmie Jana Jakuba Rousseau czy pomysłów Fryderyka Froebla, według których zakładano tzw. freblówki, w ochronkach od początku prowadzone było wychowanie integralne, z uwzględnieniem wymiaru religijnego, a na ziemiach polskich – wymiaru narodowego. W tym procesie wykorzystywane są zwyczaje, rytuały, obrzędy, które były właściwe ludowi wiejskiemu w Wielkopolsce, na Śląsku czy w Galicji. Dzieci kochają taki sposób czynnego uczestnictwa poprzez zabawę – i tak właśnie wprowadzane są w życie. Błogosławiony Edmund mówił, że wychowanie w ochronkach to nauka życia – czyli poznawanie nie tylko umysłowe, ale poprzez udział w tym, czym żyje dana rodzina i społeczność, w której dziecko dorasta. Polecał bardzo dużo zabaw. Zabawa – mówił za Platonem, a poświadczają to pedagogika i metodyka – jest tak ważna dla rozwoju dziecka jak zwycięstwo dla żołnierza na froncie. Jeśli dziecko w zabawie będzie miało możliwość rozwoju, wchodzenia swoją wyobraźnią w poznawanie różnych postaci z Biblii, historii, dobrych bajek, to jego życie będzie wygrane. Proporcjonalnie do zwycięstwa żołnierza. Sukcesem żołnierza jest, jeśli przeżyje na froncie, nie na poligonie. Podobnie dziecko poprzez zabawę rozwija się i „wygrywa szansę” do pełni funkcjonowania w dalszym życiu. Bardzo lubię obserwować, jak dzieci wcielają się w różne role. Kiedy naśladują jakieś postaci – ojca, matkę, lekarza – są w tym autentyczne. Lekceważenie przeżyć dziecka w zabawie jest krzywdzące wobec niego. Chodzi o ważne sprawy. Do małżeństwa, do ról zawodowych przygotowujemy się już w wieku przedszkolnym. Jeśli tam się nie zacznie, to nie łudźmy się, że później uda się wszystko nadrobić na kursach przedmałżeńskich czy warsztatach komunikacji.

Błogosławiony Edmund podkreślał, że wymiar religijny, który harmonijnie łączy przyrodzone z nadprzyrodzonością, ma też znaczenie dla budowania relacji osobowych i wspólnoty – między dziećmi i wspólnoty wychowawczej. W centrum takiej wizji jest Jezus Chrystus. Modlitwa to oczywiście nie jest zabawa, ale też nie powinna być przez dzieci odbierana jako ciężar. W prowadzeniu dzieci do Chrystusa Bojanowski wykorzystywał obrzędowość. Polecał łączyć to, co jest charakterystyczne dla roku kalendarzowego, roku liturgicznego i pór roku. Na przykład mamy Adwent – jest to grudzień, zima. Przeżywamy razem z Maryją okres oczekiwania na przyjście Zbawiciela, który przychodzi właśnie w takim niesprzyjającym, zimnym czasie, przynosząc Maryi, Józefowi i nam wielką radość. Dzieci wtedy rozumieją sens świąt Bożego Narodzenia. W proponowanych obrzędach dzieci zawsze uczestniczą całym sercem, jest to forma dla nich przystępna.

Bardzo ważne było i pozostaje rozwijanie postawy dziecka względem innych, względem siebie i względem Boga. W naszych ochronkach poszczególnym dniom tygodnia przypisani są patroni.

Zacznijmy więc od poniedziałku.

– Dzieci wiedzą, że poniedziałek to dzień Opatrzności Bożej. Wtedy uczą się, że cały świat jest darem Bożym, którym mamy się dzielić. My też mamy być dobrzy dla innych, mamy naśladować Boga w Jego dobroci. Do przeżywania takiego dnia wykorzystujemy to, co można zrobić w danej porze roku. W zimie np. karmimy ptaki. Wtorek poświęcony jest Aniołom Stróżom, środa – św. Józefowi i modlitwie za zmarłych, a czwartek – rozbudzaniu miłości do Eucharystii. W piątek zabawy były poważniejsze, wyciszone, bo dzieci wspominały mękę i śmierć Pana Jezusa. Sobota to dzień poświęcony Matce Najświętszej, a w niedzielę – Dzień Pański do ochronki nie przychodziły. Dzieci znają ten stały rytm, tak jest do dziś w naszych przedszkolach. W poniedziałek przynoszą ulubioną zabawkę po to, żeby pobawiły się nią inne dzieci. Nie wszystkim dzieciom przychodzi to łatwo… Nieraz cały tydzień ta zabawka przeleży w szatni, zanim dziecko przyniesie, żeby kolega dotknął. Zobaczmy, jaki to jest ciekawy proces, ile to dziecko musi przeżyć, żeby podjąć taką decyzję. Ale jak dojdzie do tego, to jest to ważne dla jego rozwoju. Nie jest przymuszane, nie jest mu to nakazywane, ale pokazywane i uzasadniane. Dzieci naprawdę potrafią dużo zrozumieć. Poprzez wstawiennictwo patronów dnia dzieci również się modlą, np. za chorego kolegę, jak w pierwszych ochronkach. Kiedy już mały rekonwalescent wracał do ochronki, to przed ołtarzykiem dziękował Bogu za zdrowie, a dzieciom za modlitwę.

Jeśli przenieść apostolat pierwszych ochroniarek na współczesne warunki – które dzieci szczególnie potrzebują zauważenia? Jak dziś chronić je przez wychowanie?

– Zauważenia potrzebują wszystkie dzieci. Powiem o tym, co wynika bezpośrednio z mojej praktyki. Przez 10 lat prowadziłam ośrodek integracyjny w Dębicy, gdzie mamy przedszkole integracyjne, placówkę wychowawczą oraz dom dziennego pobytu dla seniorów. Łącznie ponad 250 osób w wieku od 2 do 94 lat, wielka wielopokoleniowa rodzina. Znajdował tam miejsce każdy – i bogaty, i biedny, z rodzin normalnie funkcjonujących i takich, które żyły w trudnych warunkach, jeżeli chodzi o wymiar moralny czy materialny. Obserwacja jest taka: często szczególnej pomocy potrzebują dziś dzieci, które teoretycznie mają wszystko wręcz w nadmiarze. Są za bardzo rozpieszczone, traktowane jak „wieszaki na gadżety”. W pewnym sensie mniejsze obciążenie od nich mają dzieci, którym czegoś pod względem materialnym brakuje, z rodzin, gdzie nie żyje się łatwo, ale gdzie są obydwoje rodzice i dbają o dzieci. Na pewno bardzo trudno jest dzieciom z rodzin rozbitych.

Zalecenia bł. Edmunda są aktualne. Kiedy pisałyśmy program wychowania przedszkolnego i szukałyśmy pomysłów, odłożyłyśmy współczesne programy. Wzięłyśmy tylko pisma Edmunda Bojanowskiego. Sprawdzałyśmy, co proponuje w odniesieniu do wymogów współczesnych. I do wszystkiego znalazłyśmy propozycje, a nawet więcej niż dzisiaj wymyśla wielu sławnych pedagogów. Wymiar religijny i moralny w koncepcji Bojanowskiego okazuje się wręcz innowacją w odniesieniu do obecnej podstawy programowej. A jeśli te dwa wymiary się pominie, to traci się tyle możliwości, sytuacji wychowawczych, że niczym innym nie da się tego nadrobić. Niestety, funkcjonuje wiele programów, które tych wymiarów w ogóle nie uwzględniają.

Błogosławiony Edmund to niewyczerpane źródło inspiracji dla katolickich wychowawców i pedagogów. Co warto u niego podpatrzeć w czasach ideologizacji szkoły i rugowania Chrystusa z wychowania?

– Uczy nas po pierwsze, żeby wrócić do podstaw uniwersalnych, a więc – filozofia i religia. Filozofia realistyczna, określająca podstawy antropologiczne i religia katolicka. Mamy tak jasną pedagogię katolicką i tradycję w tej dziedzinie, także w teorii pedagogicznej, a przy tym tak jednoznacznie określony system wartości, że podstawy te są bardzo klarowne. Kiedy Bojanowski tworzył swoją koncepcję, też musiał być ostrożny, bo w tym czasie, szczególnie w Niemczech, rozwijały się prądy idealizmu filozoficznego. Przecież Cieszkowski czy Trentowski, wielcy pedagodzy pedagogiki narodowej tego czasu, popadli w błędne interpretacje religijne i filozoficzne. Bojanowskiego bardzo mocno wspomógł Jan Koźmian i zmartwychwstańcy. Zostajemy więc w tomizmie, w nurcie filozofii realistycznej. Drugie skrzydło to teologia katolicka i dokumenty Kościoła, tu mamy szukać wskazań. Chodzi o wspomniane już rozumienie człowieka jako osoby i właściwych relacji osobowych, wspólnoty itd. Najważniejsza jest nie metodyka, tylko relacja z osobą. Odpowiedzi na pytania: kogo wychowuję, dlaczego wychowuję, w jakim celu wychowuję – nie zmieniły się od czasów Chrystusa i podstaw, które odnajdujemy w Biblii.

Przy tworzeniu ochronek Edmund Bojanowski współpracował z Cieszkowskim. Ale denerwował się swego czasu, kiedy ten po raz kolejny stawiał wniosek w sejmie w Berlinie o objęcie opieką ochronek przez rząd. Bojanowski był bowiem przekonany, że najpewniejszą drogą jest droga tradycji kościelnej, i te wskazania są do dziś aktualne. W gąszczu tych wszystkich ideologii właśnie kiedy odniesiemy się do filozofii i religii, to nie popadniemy w błędy ideologiczne. Nie dajmy sobie wmówić, że gdy mówimy o wychowaniu chrześcijańskim, katolickim, to jest to ideologizacja. Po pierwsze, nie jest to ideologia, ale religia. A po drugie, mamy tutaj bardzo jasny system wartości i założeń. Nie istnieje przecież „neutralne” wychowanie czy „neutralna” pedagogika. Już Leokadia Siemieńska w 1936 r. pisała, że jaka filozofia, taka pedagogika – taki jej system i taki kierunek. Nie ma „neutralnych”. My jako Kościół, jako zgromadzenia zakonne powołane do służby na polu wychowania mamy nie tylko prawo, ale też obowiązek przedstawić dzisiaj rodzicom konkretną, odpowiedzialną wizję wychowania dziecka. Podkreślam: propozycję, bo to do rodziców należy wybór drogi wychowania swoich własnych dzieci.

Trzeba też przywrócić kulturotwórczą funkcję rodziny. Bezcenne odniesienie do symboli, znaków, wymiaru religijnego – bo dziś wszystko sprowadzamy do konsumpcji. To jest wielki problem naszych czasów. Bojanowski akcentował, że liczy się nie tylko wymiar materialny i intelektualny pomocy, ale przede wszystkim – duchowy.

 

Nie może nie zawstydzać świadomość, ile dobrego zrobił ten jeden człowiek. W czym tkwi siła jego świadectwa?

– Zawstydza! Siła jego apostolatu ma źródło w głębokiej wierze. We wszystkim, czego doświadczał, od wczesnej młodości widział działanie Boga. Antoni Bronikowski, gdy obserwował Bojanowskiego jako kolegę w czasie studiów we Wrocławiu, napisał: „Ty cichy i spokojny, w zgodzie ze sobą, mocny i silny Tym, któremu niezłomnie i po męsku poświęciłeś życie i służby, idziesz do swojego celu” (list z 31 stycznia 1854 r.). Edmund był wtedy studentem, jeszcze nie myślał o zakładaniu zgromadzenia, był otwarty na studiowanie literatury, filozofii, zbierał informacje o zwyczajach, sięgał do źródeł historycznych, zajmował się słowianofilstwem, folklorystyką, tłumaczył „Manfreda” Byrona. Zanim zaczął pomagać innym, już był znany w kręgu swoich przyjaciół jako człowiek wewnętrznie nastawiony na Boga. Nie stronił od towarzystwa, ale w tym towarzystwie był kimś, kogo szanowano. Kiedy po śmierci rodziców wyjechał na studia do Berlina, poznał tam szerokie środowisko osób, które rozmaicie postrzegały świat. Musiał przerwać naukę, bo ciężko zachorował. Z uniwersytetu wrócił do rodzinnego Grabonoga. I tutaj zobaczył, że on, słaby, chce pomóc słabym. Zajął się działalnością oświatową, a jego pragnieniem było odrodzenie Narodu. Zapalił do tej pracy wielu oddanych działaczy społecznych, religijnych tamtego okresu – i świeckich, i księży. Jan Paweł II w dniu beatyfikacji Edmunda Bojanowskiego zwrócił uwagę, że potrafił on skutecznie jednoczyć różne środowiska wokół dobra. „Dał wyjątkowy przykład ofiarnej i mądrej pracy dla człowieka, dla Ojczyzny i Kościoła” – mówił dalej Papież. W tym tkwi właśnie cała tajemnica, to, co i dzisiaj nam jest potrzebne: połączyć mądrą pracę dla człowieka, Ojczyzny i Kościoła – a więc wymiar natury, religii i historii, do którego znowu wracamy.

Dziękuję za rozmowę.
Jolanta Tomczak


72. Polska na celowniku demoralizatorów. Z Jackiem Kotulą, obrońcą życia z Rzeszowa rozmawia Mariusz Kamieniecki

Z Jackiem Kotulą, obrońcą życia z Rzeszowa, szefem Fundacji PRO – Prawo do Życia na Podkarpaciu i koordynatorem Inicjatywy Ustawodawczej „Stop pedofilii” w diecezji rzeszowskiej i archidiecezji przemyskiej, rozmawia Mariusz Kamieniecki

http://naszdziennik.pl/polska-kraj/81868,polska-na-celowniku-demoralizatorow.html  


Jakie są główne założenia projektu ustawy przygotowanego przez Komitet Inicjatywy Ustawodawczej „Stop pedofilii”?

- Nasza akcja ma na celu zahamowanie propagowania zachowań seksualnych wśród dzieci podejmowanej przez rząd pod dyktando Unii Europejskiej. Generalnie nasza akcja jest skierowana przeciwko gender i seksedukacji już od przedszkola. Nasz projekt ma za zadanie powstrzymać seksedukatorów działających w takich grupach jak „Ponton”, „Jaskółki” czy „Nawigator” wywodzących się z różnych środowisk, którzy pod płaszczykiem postępu chcą deprawować nasze dzieci już od najmłodszych, przedszkolnych lat. Dlatego domagamy się zmiany w zapisach kodeksu karnego.

Na czym ma polegać ta zmiana?

- Projekt ustawy ma powstrzymać deprawatorów i w ten sposób realizować konstytucyjną ochronę dzieci przed demoralizacją. Chcemy do zapisów kodeksu karnego dodać punkt, według którego każdy, kto namawia i edukuje, rozbudza seksualnie czy zachęca do inicjacji seksualnej dzieci poniżej 15. roku życia, powinien być traktowany jak pedofil, któremu za takie działania należy się kara do dwóch lat więzienia.   

Wizerunkiem akcji są bannery, co one przedstawiają?

- Przygotowaliśmy dwa bannery. Pierwszy przedstawia parę homoseksualistów podczas marszu i opatrzony jest napisem „Tacy chcą edukować twoje dzieci. Powstrzymaj ich!”. Drugi z bannerów przedstawia Agnieszkę Kozłowską-Rajewicz, pełnomocnik rządu ds. równego traktowania, i pokazuje jej postulaty, których realizację zapowiadała w wypadku uzyskania mandatu europosła. Postulaty te de facto pokazują, czego domagają się edukatorzy seksualni. Pokazujemy też wytyczne Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) i Parlamentu Europejskiego, według których edukacja seksualna ma być wdrażana już od lat przedszkolnych, co z punktu widzenia normalnego człowieka jest nie do przyjęcia, a mimo to przepisy te stopniowo mają być wdrażane także w Polsce. Nie możemy się zgodzić, aby dzieci do 4. roku życia były uczone w przedszkolach masturbacji, dzieci od 4. do 9. roku życia były edukowane w zakresie antykoncepcji, a od 9. do 12. roku przekazywano dzieciom wiedzę o różnych rodzajach tzw. małżeństw, o homoseksualizmie. Nie możemy pozwolić, aby zachęcano nasze dzieci do pierwszych, „bezpiecznych” doświadczeń seksualnych. Rodzice nie mogą i nie chcą pozbawić się swojej roli edukatorów życia i nie godzą się na oddanie inicjatywy państwu, które ma decydować o tym: kiedy, w jaki sposób i jaką wiedzę w zakresie edukacji seksualnej przekazywać ich dzieciom.

Kto powinien zajmować się edukacją seksualną dzieci?

- Pierwszymi edukatorami najmłodszych powinni być rodzice, bo tylko oni mają prawo do swoich dzieci i znają je najlepiej. Mówię to jako ojciec czwórki dzieci. To rodzice powinni rozmawiać ze swoimi dziećmi także o tak delikatnej sferze, jaką jest płciowość człowieka. Zgodnie ze swoim światopoglądem mają obowiązek wdrażać i instruować je w zakresie wartości i przekazywania życia, mówić o odpowiedzialnym rodzicielstwie i metodach naturalnej regulacji poczęć. Wiedzę przekazywaną przez rodziców powinny uzupełniać czy rozwijać osoby chociażby z takich kręgów jak Kościół, które prezentują chrześcijański model małżeństwa i rodziny. Na pewno nie mogą tego robić osoby z zewnątrz, osoby przypadkowe i nieodpowiedzialne, będące np. na usługach biznesu antykoncepcyjnego czy aborcyjnego, którzy w ten sposób przygotowują sobie przyszłych klientów. 

Elementem akcji jest zbieranie podpisów pod projektem, który ma chronić dzieci przed demoralizacją. Ile podpisów udało się dotychczas zebrać i gdzie można je składać?

- Aby możliwe było złożenie do Sejmu projektu ustawy zakazującej seksedukacji, konieczne jest zebranie stu tysięcy podpisów. W całej Polsce prowadzona jest zbiórka podpisów. W diecezji rzeszowskiej czy archidiecezji przemyskiej podpisy zbierane są m.in. w świątyniach czy pod kościołami. Dotychczas zebraliśmy już ok. 70 tysięcy podpisów. 2 lipca udamy się do marszałek Sejmu Ewy Kopacz, nie wątpię, że do tego czasu uda się zebrać wymagane poparcie. Liczymy, że nasz projekt nie trafi do sejmowej „zamrażalki” i po wakacjach będzie procedowany.

Jak reagują ludzie, do których zwracają się Państwo o poparcie?

- Ogromna większość popiera naszą inicjatywę. Rodzice i nie tylko chętnie składają podpisy. Uważają, że owszem trzeba edukować dzieci, ale wszystko w swoim czasie, nic na siłę, i że powinny to robić osoby odpowiedzialne. Słyszymy wypowiedzi wprost, że nie chcą, aby ich dzieci czy wnuki były edukowane przez wątpliwe środowiska, i uważają, że trzeba powstrzymać falę demoralizacji, jaka przelewa się przez Polskę.

Dziękuję za rozmowę.

Mariusz Kamieniecki

73. Historia spychana na margines. Autor: Mieczysław Ryba

Autor jest historykiem, kierownikiem Katedry Historii Systemów Politycznych XIX i XX wieku KUL oraz wykładowcą w WSKSiM w Toruniu.

http://naszdziennik.pl/polska-kraj/81774,historia-spychana-na-margines.html 
Ostatnie lata, nawet te ostatnie 25 lat to dosyć konsekwentna próba spychania historii na margines jeśli bierzemy pod uwagę proces edukacji. Najpierw odbywało się to w formie redukcji godzin, później takiego ułożenia planu, że praktycznie nauczyciele nie byli w stanie dojść szczególnie do czasów XX-wiecznych o komunistycznych nie mówiąc.

To wszystko wprowadzało pewien rodzaj amnezji historycznej wśród młodego pokolenia. Wydaje się, że było to robione celowo, ze względu na środowiska postkomunistyczne, dla których niepamięć jest pewną wartością, bo dzięki temu mogą jak gdyby uniknąć wstydu lub jakichkolwiek rozliczeń w tym zakresie.

Z drugiej strony takie działanie wpisywało się w pewien kontekst ogólnoeuropejski tzw. postmodernizmu, dla którego historia nie jest istotna, ponieważ generuje pewne więzi narodowe, a narody mają przejść do lamusa historii. Biorąc pod uwagę edukację i wychowanie w Polsce, można stwierdzić, że naciski ze strony postkomunistów oraz  zachodnich nowych marksistów spięły się w tzw. „ahistoryzm”.

Na łamach „Naszego Dziennika” publicysta historyczny Leszek Żebrowski, na pytanie komu przede wszystkim i dlaczego zależy na fałszowaniu polskiej historii, odpowiedział: „To nie jest zjawisko jednowymiarowe. Określone grupy interesów, ale też siły polityczne, mają możliwości i cel prowadzenia takiej polityki historycznej, jaka jest dla nich przydatna. W dzisiejszym świecie doznajemy przeróżnych aktów agresji, nie tylko bezpośredniej, siłowej. Jest agresja polityczna, ideologiczna, jest też historyczna, w której historię, w oderwaniu od faktów i kontekstu, traktuje się jako inwektywę. Polega to na systematycznym obrażaniu, negowaniu tego, co dla nas ma szczególną wartość. Wypaczanie naszej historii polega z jednej strony na negowaniu tego, co jest oczywiste, z drugiej zaś na ”produkowaniu„ całkiem nowych rzeczy, niemających w ogóle miejsca, w myśl zasady: ”niech się bronią„.

Autor książki ”Zatruwanie pamięci„, w szczególności tutaj mówi o Grossie i jego publicystyce historycznej. Rzeczywiście w tym kontekście pojawiła się seria ataków. Oczywiście oparta raczej o pewną mitologię niż historię w sensie rzeczywistym, a ta seria ataków raczej zmierzała do tego, żeby uczynić z Polaków naród zbrodniarzy.

Idą za tym zapewne jakieś plany polityczne związane czy z odszkodowaniami, czy związane przede wszystkim z tym, ażeby oderwać Polaków od tego, co nazywamy dumą narodową. To rzeczywiście się pojawiało, nie tyle bezpośrednio w edukacji szkolnej co tzw. medialnej, bo polityka historyczna w mediach ma dzisiaj olbrzymie znaczenie. Często jeszcze mocniej oddziałuje niż  lekcje w szkole.

74. Starcie cywilizacji. Autor: Feliks Koneczny i Prof. dr hab. Piotr Jaroszyński

http://naszdziennik.pl/wp/81801,starcie-cywilizacji.html 

W Polsce zachodzi fatalna mnogość cywilizacji (łacińska, bizantyńska, turańska, żydowska). Państwo, jako takie, nie może być cywilizowane aż na cztery sposoby. Wdając się w mieszankę, może stać się tylko acywilizacyjne, a wtedy grozi mu rozkład na wszystkie cztery strony. Państwowość polska musi przede wszystkim urządzić swój stosunek do społeczeństwa według wymogów cywilizacji łacińskiej, przeciwko temu nie powinno być nawet opozycji ze strony ludności innych cywilizacji. Nikt nie jest skrzywdzony, jeśli mu przydano! Gdyby atoli urządzono państwo według metody np. bizantyjskiej lub turańskiej, opozycja ludności polskiej niezawodna – bo cała podstawa traci rację bytu, i któż będzie do niej przywiązywać wagę? Będzie jakby korzenie, nie mogące zdobyć się na wydanie łodygi, i same przy tym wysychające, czy raczej gnijące.
Fragment pochodzi z: „O cywilizację łacińską”

P.J.: Dlaczego mnogość cywilizacji jest fatalna? Dlatego, że każda cywilizacja opiera się na innych zasadach, stosuje inne metody i dąży do innych celów, czasami wręcz przeciwstawnych. Gdy państwo jest zlepkiem różnych cywilizacji, to mamy w efekcie chaos i dominację prawa silniejszego, reszta to tylko pozory, w tym pozory demokracji i pozory państwa prawa. Nie może być ładu tam, gdzie każda cywilizacja dąży do innego celu, wysługując się choćby partiami politycznymi. Komuniści to przykład turańców, liberałowie to przykład bizantyńców – jedni i drudzy mają inne cele, ale wspólny front: chcą odebrać Polsce największy skarb, jakim jest cywilizacja łacińska.

75. Bluźnierstwo i prowokacja 

 Wolność poszukiwań w sztuce oraz wolność słowa nie oznacza wcale wolności do obrażania kogokolwiek i naruszania czyjejkolwiek godności. Wobec obrażającego uczucia religijne chrześcijan przedstawienia „Golgota Picnic” w specjalnym liście zaprotestował przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski ks. abp Stanisław Gądecki:

„Przedstawienie to w opinii wielu osób jest wyjątkowo ordynarnym przedsięwzięciem. Ukazuje Chrystusa jako degenerata, egoistę, odpowiedzialnego za całe zło na świecie. Spektakl obfituje w lubieżne sceny, a pod adresem Chrystusa padają liczne wulgaryzmy. Występujący nago aktorzy kpią z Męki Pańskiej”.  
http://naszdziennik.pl/wp/82312,bluznierstwo-i-prowokacja.html 


76. W szkole błogosławionego Edmunda Bojanowskiego

  W czasach, kiedy widać jak na dłoni, że decydującym o stanie oświaty brakuje spójnej czy jakiejkolwiek wizji poza sączeniem już od przedszkola deprawujących ideologii, bł. Edmund Bojanowski błyszczy świadectwem traktowania wychowania jako chrześcijańskiej służby, patriotycznego obowiązku, wyniesienia tego procesu do rangi misji, której celem jest odnowa społeczna.  
http://naszdziennik.pl/wp/82306,w-szkole-bl-edmunda.html