ks. dr Wojciech Błaszczyk


Wschód i Zachód; cywilizacyjna odmienność. Spór doksologii z aretologią

W 395 r. Teodozjusz Wielki podzielił cesarstwo między dwóch swoich synów. Honoriusz otrzymał Zachód, Arkadiusz Wschód. Był to jednocześnie początek rozejścia się dróg Zachodu i Wschodu. Podczas gdy Zachód pogrążał się w chaosie, na Wschodzie wyłaniał się nowy świat bizantyjski. Wędrówka ludów przygnała w granice cesarstwa barbarzyńskich Germanów, Wizygotów i Franków. Samo cesarstwo na Zachodzie ulegało rozpadowi od wewnątrz: zabójstwa, zdrady, spiski. W 493 Ostrogoci Teodoryka utworzyli w północnej Italii swoje królestwo. Natomiast Konstantynopol żył już swoimi zainteresowaniami: kulturą, sztuką, psychologią, dystansował się od Zachodu. Także politycznie większą uwagę przykuwała rosnąca w siłę Persja i współzawodnictwo z nią o nowoschrystianizowane ziemie Armenii i Gruzji.

Na ten podział polityczny nałożył się szybko również podział religijny. W 451 r. na soborze w Chalcedonie ustalono, po latach dyskusji i sporów, dogmat o dwóch naturach (boskiej i ludzkiej) Chrystusa. Wschód jednak ciągle miał tendencję myślenia w kierunku tzw. monofizytyzmu, czyli przekonania o jednej naturze, o bóstwie Chrystusa z pominięciem człowieczeństwa. Te spory teologiczne miały niezwykłe znaczenie dla życia całego imperium. Po pierwsze brak jedności wiary (katolickości - powszechności) zagrażał jedności państwa. Ponadto w z natury teokratycznym systemie politycznym cesarstwa każda strona sporu teologicznego starała się zdobyć wsparcie imperatora, który jej poglądom nadałby powszechną obowiązywalność. Stąd zresztą spory teologiczne w cesarstwie przebiegały w tak burzliwy sposób. Zresztą trwanie przy herezji niekiedy podtrzymywała chęć podkreślenia własnej niezależności wobec władzy centralnej. Tak np. chrześcijańscy Koptowie i Syryjczycy, podkreślając swój polityczny dystans do cesarstwa, odeszli od jedności wiary i w VII wieku z radością witali przyjście islamu. To była cena, jaką chrześcijaństwo płaciło za przymierze z tronem i za to, że stało się ono oficjalną religią teokratycznego państwa.

W 484 roku papież Feliks III ekskomunikował patriarchę Konstantynopola Akacjusza za to, że ten obstawał przy monofizytyzmie, że nie uznał soboru chalcedońskiego. To była pierwsza schizma między Wschodem i Zachodem trwająca 30 lat. Na Wschodzie nikogo ten rozłam nie wzburzył. Ostatnim cesarzem, który realizował ideał jedności Wschodu i Zachodu był Justynian (527-565). Za cenę ustępstw wobec Persji, odzyskał on tereny, które na Zachodzie popadły w ręce nowonapływających plemion (odebrał Afrykę północną Wandalom). Justynian był też autorem wielkiej syntezy prawnej w cesarstwie: Kodeks Justyniana (529) i Pandekta (533). Restaurację swojego państwa opierał również na religii. Za jego czasów wykrystalizowała się teoria nazywana symfonią władzy świeckiej i duchownej. Uchodzi ona do dziś za podstawę autentycznie prawosławnej teorii relacji państwa i Kościoła. Bardziej krytyczni historycy widzą w Justynianie pierwszego teoretyka cezaropapizmu, czyli podporządkowania Kościoła państwu. Jego odniesienie do Kościoła na długo wpisało się w kulturę prawosławia, bywa określane chrześcijańskim bizantynizmem i do dziś pozostaje punktem wyjścia w poszukiwaniach jak najdoskonalszej symfonii.

Mówiąc o symfonii Justyniana, należy prześledzić relacje Kościoła do cesarstwa od Edyktu Mediolańskiego Konstantyna z 313 roku. Nawracając się, cesarz przyznał chrześcijanom wolność kultu, wolność religijną. Jednak już w 380 r. chrześcijaństwo stało się, na mocy nowego edyktu Teodozjusza Wielkiego, "religią państwową". Wolność religijna nie zgadzała się z logiką państwa teokratycznego, któremu Rzym był wierny od czasów pogańskich. Religia była zwornikiem jedności, cesarze odbierali kult boski. Choć w erze chrześcijańskiej zrezygnowali oni z pełnienia funkcji kapłańskich, jak to miało miejsce wcześniej, jednak zobowiązali się bronić prawdy chrześcijańskiej i rzeczywiście wydali walkę pogaństwu. W ich logice władzy nie było miejsca na jakąkolwiek niezależność Kościoła. Właściwie, w tamtym czasie w ogóle nie było mowy o relacji państwo - Kościół, dlatego że Kościół jako niezależna wspólnota nie miał prawa bytu, był on zupełnie wtopiony w system władzy państwowej. Kościół miał być duszą państwa, którego władza świecka była ciałem. Tymczasem należy pamiętać, że Kościół ze swej natury ukształtował się jako wspólnota wydzielona od reszty świata. Wspólnota otwarta na wszystkich, ale kierująca się swoim prawem; żyjąca w świecie, ale jakby "nie z tego świata". Poprzez monastycyzm, ascezę, liturgię Kościół podkreślał swój nadprzyrodzony charakter, fakt, że nie jest on częścią religii naturalnej. Można powiedzieć o pewnym naturalnym ekskluzywizmie Kościoła, podczas gdy państwo kierowało się inkluzywizmem, chciało wszystkich i wszystko włączyć w obręb swojej władzy. Teokracja rzymska nie do końca potrafiła zaakceptować tę samoświadomość chrześcijaństwa i dlatego często rozumiała chrześcijaństwo bardziej jako ideologię, jako narzędzie w rękach władzy państwowej. Cesarstwo nie rozumiało autonomii Kościoła, który najpierw chce się rządzić prawami bożymi. Tak samo cesarstwo nie potrafiło uznać autonomii człowieka wobec władzy. W hierarchii wartości na pierwszym miejscu stało państwo, któremu przyjęcie chrześcijaństwa nadawało nową rangę świętości. Sam Konstantyn uważał swoje nawrócenie jako bezpośredni znak od Boga. Kościół prawosławny obchodzi święto jego nawrócenia i nadaje mu rangę równą nawróceniu św. Pawła. Wraz z przyjęciem chrześcijaństwa Rzym miał więc wypełnić historyczną misję wobec całego świata. Rzymska teokracja była kulminacją dziejów. Tymczasem Kościół w hierarchii wartości ustawiał najpierw Boga i człowieka. Państwo miało tu rolę zupełnie trzeciorzędną jako pewien sposób organizacji życia społecznego, służący człowiekowi w drodze do Boga. Jednak ta logika w teokratycznym porządku cesarstwa była nie do przyjęcia. Być może dlatego też Kościół "skażony" tą pierwotną, pogańską teokracją przez długie wieki nie potrafił skutecznie stanąć w obronie, a nawet sprzeciwiał się uznaniu praw człowieka, a szczególnie prawa do autonomii człowieka wobec państwa i jego religii. Jeszcze za czasów prześladowań pisarz chrześcijański Tertulian wyznawał: prawo ogólne i prawo natury domagają się, aby każdy oddawał pokłon bogu, w którego wierzy, a jedna religia nie powinna prześladować drugiej. Niewiele później, inny pisarz chrześcijański - Firmicius Maternus podpowiadał synom Konstantyna jak powinni się ustosunkować do niewierzących: przyjdźcie na pomoc tym nieszczęśnikom, lepiej zbawić ich wbrew im samym niż pozwolić im zginąć .

Bizantynizm Justyniana sakralizował państwo. Z tego związku kapłaństwa z cesarstwem religia wychodziła jako służebnica państwa. Bo choć państwo uznało prawdę chrześcijaństwa, zwalczało błędy dogmatyczne niewiernych, jednak religia istniała jako wartość służąca państwu, pozostająca na jego usługach. Justynian rozumiał różnice istniejące pomiędzy kapłaństwem i cesarstwem, ale ostatecznie wszystko miało służyć dla potęgi cesarstwa, które było najwyższą wartością. W tym sensie nawet mnisi, którzy swoim życiem za klauzurą najbardziej podkreślają odmienność powołania i dążenie do wartości pozaziemskich, w polityce religijnej Justyniana cieszyli się wielkim poważaniem. Ich modlitwy przysparzały bowiem pomyślności państwu i jego armii. Religia miała więc znaczenie wybitnie utylitarne.

Po Justynianie dwie połówki cesarstwa: Wschód i Zachód powoli stawały się odrębnymi całościami. Ostatnim pomostem jedności był autorytet papieża w Rzymie. Jednak kiedy w VIII w. wybuchł kryzys ikonoklastyczny (kolejny kryzys dogmatyczny powstały wokół ikony i słuszności przypisywanej jej czci) papieże ostatecznie zrazili się do cesarstwa, które długo broniło nieortodoksyjnej opinii na temat ikon. Zainteresowanie papieży skierowało się w stronę władców nowych państw wyrosłych "u bram Rzymu". W rzeczywistości papiestwo zawsze cieszyło się dużym autorytetem wśród plemion barbarzyńskich, które szybko się chrystianizowały, choć nie zawsze wyznawały ortodoksyjną wiarę chrześcijańską (Germanie długo wyznawali arianizm). Natomiast w Bizancjum postępowała powtórna hellenizacja. Łacina została zupełnie wyparta z kodeksów prawa, z monet i z ksiąg. Później, wobec zagrożenia ze strony plemion arabskich nastąpiła zupełna identyfikacja Bizancjum i prawosławia z greką.

Kryzys ikonoklastyczny na Wschodzie doprowadził również do przemiany stosunków państwo - Kościół. Po dwóch stronach sporu dogmatycznego o ikony stanęli cesarz i mnisi broniący ortodoksji, czyli prawej wiary. Choć VII sobór powszechny Kościoła w 787 w Nicei ogłosił dogmat kultu ikony, prześladowania ze strony władz państwowych trwały aż do 843 r. Ostateczne zwycięstwo zwane Tryumfem Ortodoksji jest świętowane do dziś w Kościele prawosławnym w I niedzielę Wielkiego Postu. Ikonoklazm ujawnił antychrześcijańskie korzenie teokracji bizantyjskiej. W konsekwencji zwycięstwo ortodoksji podyktowało nowe warunki syntezy Kościoła i cesarstwa. Nie powiodła się próba całkowitego podporządkowania Kościoła aparatowi państwa. Pod koniec IX w. cesarz Bazyli I Macedończyk ogłosił Epanagogę - wprowadzenie do zbioru praw, które stało się wykładnią stosunków Kościoła i państwa aż do końca istnienia cesarstwa. Epanagoga, w przeciwieństwie do teorii symfonii Justyniana, nadaje patriarsze, jako głowie Kościoła, własne miejsce w strukturze państwa. Tym samym została potwierdzona pewna niezależność Kościoła. Patriarcha reprezentuje Kościół wobec państwa, interpretuje ortodoksję wiary, którą cesarz jest zobowiązany przyjąć. Rzeczywiście, od tego czasu, już nigdy cesarz nie próbował mieszać się do sporów dogmatycznych Kościoła. Zresztą spory te w cudowny sposób wygasły; może dlatego właśnie, że pozostawiono je w gestii samego Kościoła. Odtąd władza imperatora została podporządkowana doktrynie głoszonej przez Kościół. Cesarz przestał być jedynym ucieleśnieniem władzy bożej na ziemi. Cesarstwo stało się niejako "sługą Chrystusa". Od XII w. każdy władca wchodzący na tron otrzymywał namaszczenie krzyżem od patriarchy, który też nakładał mu koronę na głowę. Tego wzajemnego powiązania władzy duchowej i doczesnej nie można określić ani mianem cezaropapizmu, ani mianem papocezaryzmu, o który walczyli na Zachodzie papieże wczesnego średniowiecza. Istniała pewna równowaga sił, która łatwo mogła zostać zachwiana, prowadząc w stronę jednej lub drugiej skrajności. Stosunki państwo - Kościół nie były określone żadnym prawem, poza tym jednym przywilejem kontroli ortodoksji przez Kościół. Stąd też bizantynizm stał się łatwym polem do nadużyć, głównie ze strony państwa. Kościół zazdrośnie strzegł swojej ortodoksji, obwarował ją klątwami, podporządkował jej cesarstwo, ale nie wyznaczył żadnych granic ingerencji państwa w jego sprawy. Kościół również nie wypracował sobie mechanizmów krytyki władzy. Musiał pobłażać wielu nadużyciom, również moralnym. Była to cena, jaką płacił za swój maksymalizm dogmatyczny, za swoje chorobliwe przywiązanie do cesarstwa. Kościół związał się psychologicznie z cesarstwem. Nie potrafił funkcjonować poza jego obrębem, poza sferą jego granic. Stąd być może prawosławie nigdy nie rozwinęło misji ewangelizacyjnych, nigdy nie potrafiło funkcjonować poza kadrem świętego cesarstwa. Świadczy to o ogromnym znaczeniu i sakralizacji relacji państwo - Kościół w prawosławiu. Tragedia Kościoła bizantyjskiego tkwi nie w samowoli imperatorów, nie w grzechach i upadkach, a w tym, że "skarbem", który wszystko sobie podporządkował stało się cesarstwo. To nie przemoc zwyciężyła Kościół, a zgubne marzenie, w którym ziemska miłość w stosunku do państwa oczarowała świadomość Kościoła .

Powolna izolacja Wschodu i Zachodu chrześcijaństwa sprawiła, że słabły wzajemne kontakty. Odrębność polityczna, kulturowa, językowa sprawiły, że oba światy zamknęły się we własnych systemach wartości, stworzyły własne psychologie. Bardziej niż o różnicach dogmatycznych należy mówić właśnie o różnicach psychologicznych między Wschodem i Zachodem. Bardziej niż o rozłamie chrześcijaństwa należy mówić o wzajemnym niezrozumieniu.

Różnice w mentalności Wschodu i Zachodu można skrótowo określić jako spór doksologii z aretologią. Doksologia jest troską o prawowitą naukę, o oddanie właściwej chwały Bogu. Aretologia natomiast w sensie ścisłym jest nauką o cnotach, czyli o pewnych trwałych predyspozycjach moralnych. Oba kierunki rozwoju ukształtowały się pod natchnieniem konkretnych postaw religijnych, pod natchnieniem aspiracji duchowych. Oczywiście chrześcijaństwo w obu "wydaniach" czerpało z kultury starożytnej. Wschód wychowywał się na Platonie, Zachód na Arystotelesie przyswojonym przez św. Tomasza z Akwinu. Zachód odziedziczył utylitaryzm prawa rzymskiego, kulturowo bogatszy Wschód przeniknięty był duchem mistycyzmu. O ile Wschód skupiał się właśnie na tym, co duchowe, wewnętrzne, nadprzyrodzone, Zachód wykazywał postawę bardziej praktyczną, związaną z osiągnięciem celów przyrodzonych. Ten podział ujawnił się w zachodniej pasji do odkryć technicznych, jak i geograficznych, w jego racjonalizmie, jurydyzmie, praktycyzmie.

Warto w tym miejscu przytoczyć te cechy wschodniej teologii, które szczególnie przeniknęły polemikę z Zachodem. Najpierw należy dostrzec różnice w rozumieniu osoby, wspólnoty i relacji człowieka z Bogiem. Dla Zachodu miarą osobowości pozostawało jej poczucie indywidualności vis-.-vis wspólnoty, grupy społecznej, tymczasem Wschód zawsze pojmował osobę w ramach jedności ze wszystkimi, uczestnictwa w pewnej wspólnej naturze. Wynikało to być może już

z filozoficznych korzeni, które Wschód czerpał generalnie w tradycji platońskiej, podczas gdy Zachód czerpał je u Arystotelesa. Spotyka się tu dwa odmienne rodzaje pojmowania rzeczywistości. W myśli platońskiej relacja pomiędzy Bogiem i człowiekiem rozumiana jest w terminach uczestnictwa, emanacji, wewnętrznej zależności, a w teologii oddają ją pojęcia obrazu i podobieństwa. Rzeczywistość bieżąca jest tu tylko epifanią świata duchowego. Natomiast arystotelizm posługuje się pojęciem przyczyny sprawczej, będącej źródłem niezależnego bytu, nowej substancji, pewnego indywiduum. Zachód odziedziczył więc pojęcie autonomii człowieka, dzięki któremu później stanie się możliwy sukces humanizmu, emancypacja człowieka w stosunku do władzy państwa, w stosunku do samej wspólnoty Kościoła. Na tym gruncie zrodzi się reforma protestancka, podkreślająca wolność wobec instytucji władzy, jak i wolność w relacji do Boga. Natomiast Wschód będzie przyznawał prymat wspólnocie nad jednostką, Kościołowi nad wiernym, państwu nad poddanym. Dojście do pełni człowieczeństwa możliwe będzie jedynie przez przekroczenie jednostkowości, zewnętrzności. Człowiek na wzór Trójcy Świętej ma być wspólnotą osób. W odniesieniu do wspólnoty Kościoła należy odrzucić samotną izolację i wyznawać filozofię komunii, jedności, współistotności wszystkich wiernych . Tym samym wspólnota Kościoła nie jawi się jako pewien dodatkowy wymiar życia ludzkiego, z natury indywidualnego, ale jest ona samym dopełnieniem natury ludzkiej. Całe napięcie pomiędzy życiem indywidualnym i społecznym praktycznie zostaje tu zniesione. Można więc mówić o pewnym kolektywizmie, który w wersji ateistycznego komunizmu i marksizmu przyjął, w prawosławnej Rosji, postać zbrodniczej ideologii.

Drugim niesamowicie ważnym elementem filozofii i teologii Wschodu, o którym nie można zapominać jest brak rozdziału na rzeczywistość przyrodzoną i nadprzyrodzoną. Ludzka natura - będąca obrazem i podobieństwem Boga - została wyposażona w boskie cechy: duchowość i nieśmiertelność. Wschód nie pojmuje tych darów jako nadprzyrodzone, niejako "dorzucone" do natury ludzkiej. Stąd prawosławie nie stosuje rozróżnienia pomiędzy naturą a łaską i nie ma takiego pojęcia stanu naturalnego człowieka, który mógłby dążyć do pewnej doskonałości sam ze siebie. Pełnia natury człowieka, i co za tym idzie, pełnia doskonałości, albo pełnia podobieństwa do Boga, realizuje się wyłącznie w chrześcijaństwie . Dlatego też Wschód nigdy nie potrafił uznać autonomii rzeczywistości ziemskich. Cała rzeczywistość musiała pozostać zanurzona w wymiarze duchowym. Rozdział państwa i Kościoła był ontologicznie niemożliwy, byłby on korupcją rzeczywistości, pozbawieniem wartości wszelkiego bytu.

Dlatego Wschód oskarża Zachód o to, że podkreślając autonomię człowieka wobec rzeczywistości nadprzyrodzonych przekreślił całe znaczenie wcielenia Chrystusa, który przyszedł na świat właśnie po to, by go uratować od jego samotności, od egoistycznego szukania samospełnienia się człowieka w jego własnych siłach. Oddzielając naturę od łaski Zachód oddzielił państwo od Kościoła, ale też oddzielił człowieka od Boga, a także oddzielił mistykę od techniki. Dalej człowiek mógł pójść swoją drogą i w imię wolności nawet odrzucić Boga, czego świadectwem była epoka oświecenia i pozytywizmu. Błąd Zachodu miał polegać na tym, że zamiast przemieniać świat siłami duchowymi, dążyć do przebóstwienia człowieka i kosmosu, Zachód zajął się urządzaniem świata, organizowaniem go, czyli nie dostrzegł w ogóle wewnętrznego przeznaczenia rzeczywistości stworzonej. Tym samym skazał człowieka na indywidualizm i samotność. Człowiek został królem, a przestał być kapłanem, czyli podporządkował sobie świat, ale nie starał się go przemieniać i przyprowadzić do Boga. Z tej postawy rodzi się swoista trauma Zachodu w postaci lęku człowieka o własne zbawienie. O ile wierny prawosławny pokłada całą swoją ufność w Chrystusie, w mocy Jego zmartwychwstania, która przemienia świat i jest też w stanie przemienić ludzką grzeszność, człowiek Zachodu lęka się o swoje zbawienie i stara się na nie zasłużyć poprzez dobre życie. Prawosławny modli się za wszystkich zmarłych, bez różnicy czy mogą być w piekle, czy w niebie. Człowiek Zachodu stwarza sobie wyobrażenie czyśćca, ponieważ jest w nim wyuczony lęk przed Bogiem . Prawosławny nie doświadcza lęku Boga, bo w jego życiu już na ziemi boskie łączy się z ludzkim. Taka zresztą jest treść dogmatu chalcedońskiego: Chrystus jest jednocześnie Bogiem i człowiekiem. Stąd sam człowiek, na wzór swojego mistrza ma stać się Bogiem przez łaskę. Człowiek został powołany do tego, by być Bogiem. Prawosławni tę niesłychaną godność nazywają bogoczłowieczeństwem. Zachód nigdy nie wypracował podobnego terminu. Pozostał sparaliżowany potęgą Boga. Za postawę godną chrześcijanina uznawano tremendum maiestaticum - święty lęk, który czynił człowieka żebrakiem świętości, a nie jej uczestnikiem. Odwrotnością bogoczłowieczeństwa jest człowiekobóstwo. Dużo pisał o nim F. Dostojewski, szczególnie w Biesach, w postaci Stawrogina odsłonił całą dialektykę pokusy bycia jak Bóg, bycia nadczłowiekiem o własnych siłach, bez Boga i choćby przeciw Bogu. W takiej postawie prawosławie rozpoznaje diaboliczne oblicze człowieczeństwa. Człowiek z natury swojej pragnie spełnić się, pragnie dosięgnąć boskości. Może tego dokonać tylko na dwa sposoby: właśnie poprzez przebóstwienie swojego życia, lub przez uczynienie samego siebie bogiem.

Na Zachodzie panuje podział człowieka na duszę i ciało. Ciało ciąży ku złemu, a dusza wyrywa się do nieba. Zasadniczo tylko dusza doświadcza poruszeń duchowych, tylko ona może być święta. Tymczasem na Wschodzie cały człowiek zostaje przeniknięty bożymi energiami (nauka Grzegorza Palamasa) i żyje on w komunii z Bogiem. Cała materia ma powołanie do świętości, ponieważ sam Bóg przyjął ludzkie ciało. Stąd też człowiek zyskuje szczególną odpowiedzialność za swoje środowisko, za cały kosmos, który ma przyprowadzić do Boga. Prawosławie mocno odczuwa potrzebę ekologii nie tylko jako etyczną, czy estetyczną potrzebę czystości, ale jako realizację powołania całej materii do świętości, do przebóstwienia.

Dla prawosławnych największe znaczenie mają święta ukazujące związek boskości z człowieczeństwem: Zmartwychwstanie, Boże Narodzenie, Przemienienie Pańskie, Zesłanie Ducha Świętego. Dla katolika większe znaczenie mają święta ukazujące cierpienie, ofiarę Chrystusa i budzące motywację do zasługiwania. Prawosławny wierzy, że przez Chrystusa cała materia świata już została przemieniona, świętość zamieszkała na ziemi. Chrystus pokonał więc lęk i rozpacz człowieka oddzielonego od Boga . Natomiast Zachód zachował tendencję do lęku, ponieważ na świętość trzeba zasłużyć i nigdy, tak do końca, się jej nie osiągnie. Pogląd Zachodu na religię jest zdecydowanie pesymistyczny. Zachód żyje mitem ofiary dla Boga i zapomina, że to Bóg złożył ofiarę za człowieka. Zachód ma nastawienie etyczne, zbawienie opiera na praktykowaniu cnót, na uczynkach, jest perfekcjonistyczny , skrupulatny, ale panuje w nim ciężka atmosfera. Ostatecznie, zdaniem współczesnego teologa prawosławnego Olivier Clément, współczesny bunt cywilizacji Zachodu przeciwko chrześcijaństwu, oskarżenie chrześcijaństwa o demoralizowanie człowieka (Nietsche) można poczytać jako usprawiedliwioną reakcję na atmosferę lęku, na samotność, na odbóstwienie świata w teologii Zachodu . Już Luter sprzeciwiał się tej atmosferze religijności Zachodu. Sam walczył z poczuciem winy, które zabierało mu całą radość życia. Ostatecznie jego reforma miała na celu wyprowadzenie człowieka z kompleksów, z poczucia winy narzuconego przez religię. Luter podkreślił wiarę przeciwko uczynkom, Pismo Święte przeciwko autorytaryzmowi Kościoła, łaskę przeciwko zasługiwaniu, ale przez to "skazał" religię na subiektywizm i na naturalizm.

Wreszcie należy zauważyć, że na Wschodzie ukształtowało się również odmienne od zachodniego rozumienie wolności. Wolność przede wszystkim była pojmowana jako wolność duchowa. Szczególnie Rosjanie niewiele poświęcali uwagi wolności zewnętrznej, zarówno w życiu indywidualnym, jak i w życiu Kościoła. Wolność wiązała się z pewną zdolnością moralną i wobec tego jej zagrożeniem był przede wszystkim grzech. Podczas gdy Zachód żył w ciągłym napięciu pomiędzy władzą świecką i duchową i rozumiał wolność jako niezależność, dla Wschodu wolność wiązała się z wiernością, ze świętością.

Podobnie rola Kościoła nie miała znaczenia w ekonomii natury, w ekonomii spraw ziemskich, ale polegała na uświęcaniu, komunikowaniu świętości. Nie chodziło o organizację życia społecznego, o realizowanie celów ziemskich właściwych dla Kościoła walczącego. Kościół miał być hagiofanią (ukazaniem świętości), teurgią (dziełem samego Boga), bardziej mistagogią (wtajemniczeniem), niż pedagogią (wychowaniem). Kościół jest więc częścią nieba na ziemi. Wschód rozumiał Kościół bardziej jako ciało mistyczne, upatrywał ideał Kościoła w porządku duchowym, a nie administracyjnym, który mocno zakorzenił się na Zachodzie. W Kościele zachodnim widziano organ posłuszny władzy zewnętrznej i pozbawiony wolności ducha . Absolutyzm władzy świeckiej predestynował duchowość wschodnią do szukania wolności w wymiarze przede wszystkim duchowym, a nie materialnym. Podczas gdy na Wschodzie rozwijało się życie monastyczne (Góra Atos), Zachód stał się areną działania nowych zakonów podejmujących działalność apostolską, a więc walczących o praktyczny, wymierny tryumf chrześcijaństwa na ziemi. Doskonale obrazuje to prawosławna świątynia, która swoim pięknem ma przedstawiać niebo i liturgia, która jest epifanią, objawieniem liturgii niebiańskiej . Kościół skupiony na sprawach duchowych, nieaktywny w kwestii urządzania porządku publicznego, nie posiadał również żadnej wizji tego, co dziś nazwalibyśmy nauką społeczną. Prawosławie przez długi czas nie wypracowało żadnych recept odnoszących się do prawa politycznego i społecznego w państwie. Głównym kierunkiem jego zainteresowań była jednostka i to właśnie przez pracę nad indywidualnymi sumieniami wiernych miano nadzieję wywrzeć pozytywną presję na doczesny porządek społeczny narodów . Dopiero wiek XIX, wraz z potrzebą reform ziemskich i wobec rozwoju przemysłu, przyniósł pierwsze teologiczne refleksje nad społeczeństwem.

Powolne rozdwojenie chrześcijaństwa w końcu pierwszego tysiąclecia doprowadziło wreszcie do tragedii rozłamu. Formalnie jedność została zerwana w 1054 roku, kiedy legaci Leona IX złożyli na ołtarzu w Hagia Sophia w Konstantynopolu bullę odłączającą patriarchę Cerulariusza od jedności z Kościołem. Bulla ta była wyrazem doktryny Leona IX o papiestwie, które ma prawo sądzić każdy Kościół samemu nie będąc sądzonym przez nikogo. W odpowiedzi Cerulariusz, wraz z kilkunastoma biskupami, odłączył legatów papieskich od Kościoła. Te wzajemne ekskomuniki zdjęli dopiero Paweł VI i patriarcha Atenagoras I w 1965 r.